Jednym głosem

Obrazek użytkownika Free Your Mind

<p align="JUSTIFY">Niestety, dopiero z biegiem czasu z wywiadów czy to z E. Klichem, czy z członkami „komisji Millera” wyłania się pełny obraz prowizorki, jaką było oficjalne, instytucjonalne polskie śledztwo ws. „katastrofy smoleńskiej”. Ciekawym jednak ubocznym efektem tych wywiadów, jest to, iż pokazują się zarazem informacje, które prowokują do kolejnych pytań dotyczących kompetencji osób zajmujących się „Smoleńskiem”, ale też tego, na ile bałagan w ich pracach, nie był celowo „zorganizowany”. W ostatnim weekendowym „Naszym Dzienniku” ukazał się wywiad z W. Targalskim, który wyznaje m.in., że, jeśli chodzi o moskiewskie „zapisy rozmów z kokpitu tupolewa”:</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">„<b>Tak naprawdę Rosjanie tego nie odczytali. Cały materiał, którym dysponowali, jeśli chodzi o deszyfrację nagrań z kokpitu, powstał z tego, co my odczytaliśmy</b>. Oni na tym polegali. To, co nam udało się odczytać, MAK uznał za pełną deszyfrację tego rejestratora CVR. Ich raport mówi, że to oni odczytali. Ja to wiem. Ale było inaczej. Jedynie tłumaczenie weryfikował rosyjski tłumacz przysięgły. Ja brałem w tym udział od początku, od 11 kwietnia 2010 roku, gdy tylko się okazało, że zapis jest zachowany. Co mogliśmy, to odczytaliśmy. Całe dwa tygodnie, które tam spędziłem, i potem następne, pracowaliśmy z ppłk. Michalakiem i płk. Rzepą na odsłuchiwaniu.”</p> <p align="JUSTIFY">http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110827&amp;typ=po&amp;id=po03.txt </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Nie interesuje nas w tym momencie, co mówi ruski pseudoraport, tylko co mówi polski wojskowy. Podkreślam i powtarzam: „<b>Rosjanie tego nie odczytali (…) my odczytaliśmy</b>”. No i teraz zajrzyjmy sobie do niedawnego, sierpniowego wywiadu z innym przedstawicielem „komisji Millera”, R. Benedictem (tym, co osobiście zgrywał taśmy z wieży szympansów), który powiada tak:</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">„Komisja zleciła ekspertyzę odczytu korespondencji radiowej z kabiny Centralnemu Laboratorium Kryminalistycznemu Komendy Głównej Policji. Trwało to bardzo długo i <b>otrzymaliśmy więcej danych niż Rosjanie</b>.”</p> <p align="JUSTIFY">(NDz): „O jakie kwestie polski odczyt jest bogatszy?” </p> <p align="JUSTIFY">„<b>W wersji rosyjskiej nie było w ogóle komendy "odchodzimy", którą wydaje dowódca i którą potwierdza drugi pilot, a także innych fragmentów rozmów zarejestrowanych w kabinie i na bliższym stanowisku kierowania lotami</b>.”</p> <p align="JUSTIFY">http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110805&amp;typ=po&amp;id=po02.txt </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Pomijając może fakt, że Targalski i Benedict to członkowie tej samej grupy ekspertów pracujących nad tą samą sprawą, to mamy tu tragikomiczne zestawienie – ten pierwszy twierdzi, że analizy CVR dokonali Polacy, ten drugi natomiast, że była „wersja rosyjska”, w której brakowało niektórych szczegółów, a które zostały odczytane w kryminalistycznym laboratorium w Polsce. Jest to historia podobnego typu, co ta, której arkana wyjawił zresztą tenże Benedict, mówiąc, że to przedstawiciele Polski wydawali Ruskom zgody na cięcia wraku do transportowania lotniczych części z pobojowiska. Sądzę, że Ruscy niczyjej zgody na zabawę ze złomem na swoim terenie nie potrzebowali, ale przy okazji pozwolili nieco „Polaczkom” się „porządzić”, zwłaszcza że w innych kwestiach polscy eksperci zbyt wiele do powiedzenia nie mieli. Mamy więc obraz taki, że jedna polska grupa wojskowych ekspertów odczytuje moskiewskie zapisy CVR, następnie druga polska grupa wojskowych ekspertów te zapisy poniekąd kwestionuje i zleca ich odczytanie na nowo. Szkopuł w tym, że dzieje się to „gonienie króliczka” w jednej komisji pracującej nad wyjaśnianiem jednej z największych tragedii w polskiej historii.</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Idźmy dalej. Targalski opisuje chwilę przybycia do Smoleńska, w którym, jak sam dodaje, spędził raptem godzinę (resztę bowiem czasu prac smoleńskich spędził w Moskwie): „Po przybyciu i udaniu się na miejsce wypadku <b>zaprowadzono nas tam, gdzie były rejestratory</b>. Pilnował ich wartownik. Zostały sfotografowane. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem panią Anodinę i pana Morozowa. Rosjanie zapytali, czy rejestratory mogą zostać wydobyte. Po konsultacji z Edmundem Klichem zdecydowano, że tak. Zapakowano je do pudeł, zaplombowano. Ja z ppłk. Sławomirem Michalakiem i panem płk. Zbigniewem Rzepą, rzecznikiem prokuratury wojskowej, na polecenie pana Klicha udaliśmy się z nimi do Moskwy samolotem MCzS [Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych]. Zostały one zawiezione do siedziby MAK i tam zdeponowane.”</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Jak tę chwilę opisywał kiedyś Klich? Ano tak: „Przyleciałem pierwszym samolotem, na polecenie ministra Grabarczyka. Był ze mną Waldemar Targalski z komisji, którą kieruję. Próbowałem też ściągnąć Bogdana Fydrycha, który doleciał później. Lecieli z nami komendanci Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej, Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, szef Żandarmerii Wojskowej, prokuratorzy i inni. Długo trwały różne procedury. W końcu nas zawieźli na miejsce wypadku. Było już ciemno. Podeszli do mnie Tatiana Anodina z Aleksiejem Morozowem. W ogóle nie wiedziałem, kto to taki ta Anodina. A Morozowa przypomniałem sobie z pewnej konferencji ICAO w Montrealu. Oni mnie wtedy <b>zaprowadzili na miejsce katastrofy i pokazali rejestratory</b>.”</p> <p align="JUSTIFY">http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110119&amp;typ=kk&amp;id=kk41.txt </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Tu Ruscy też sprytnie zorganizowali „przybycie” polskich przedstawicieli i „oględziny miejsca wypadku” w „dniu wypadku”, bo nie dość, że tak się jakoś złożyło, iż Polacy akurat przybyli późnym wieczorem, kiedy kompletnie nic nie było widać, to jeszcze „oględziny” ograniczyły się do „okazania rejestratorów”, przy których „stał wartownik”. Następnie zaś, co wiemy z kolei z wywiadu z M. Grochowskim, 11-go kwietnia „cały dzień, do nocy”, członkowie polskiej komisji pracowali na pobojowisku: </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">„(10 Kwietnia – przyp. F.Y.M.) Wylecieliśmy ok. godz. 16.30 z Poznania do Warszawy. Pogoda w Smoleńsku była nieodpowiednia, wobec czego o godz. 20.00 podjąłem decyzję, że lecimy nazajutrz rano. I tak się stało. Do katastrofy podeszliśmy tak jak do każdego wypadku lotniczego. Zabraliśmy sprzęt pomocny na miejscu: aparaturę pomiarową, geodezyjną, wykrywacze metali, sprzęt fotograficzny. Już pierwszego dnia poszliśmy na miejsce zdarzenia i rozpoczęliśmy czynności pomiarowe. Spędziliśmy na tym cały dzień, do nocy. <b>Obeszliśmy całe miejsce katastrofy</b>, udaliśmy się także jak najdalej po trajektorii ostatniej fazy lotu, szukając śladów, które mogłyby świadczyć, że coś działo się z samolotem w powietrzu. <b>Od razu zwróciliśmy uwagę na brzozę, niedaleko której leżała końcówka skrzydła</b>. Doszliśmy do drzewa przy bliższej radiolatarni, gdzie było widać, że jest ścięcie, i do wąwozu.” </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Co z tego wynika? To, że <b>pierwszego dnia, a więc wtedy, kiedy „doszło do wypadku”, NIKT z Polaków nie badał ani specjalistycznie nie dokumentował „miejsca wypadku” </b>(nie biorę tu pod uwagę zdjęć robionych ponoć przez borowców, te bowiem, jak dotąd nie zostały nigdzie upublicznione, a w samym pseudoraporcie Millera roi się wprost od zdjęć radzieckiego docenta specsłużb S. Amielina). Ruscy zatem mieli całą dobę na przygotowanie „terenu katastrofy”, „śladów” etc., skoro badania zaczęły się dopiero nazajutrz w przedpołudniowych godzinach. Ale i to nie wszystko. Targalski zdradza nam jeszcze jedną ważną osobliwość:</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">(NDz) „Strona polska sporządzała własną dokumentację wideo?”</p> <p align="JUSTIFY">„Nie, <b>wszystko robili Rosjanie</b>. My <b>nawet nie mieliśmy aparatów</b>. Całość sprzętu specjalistycznego została dostarczona na miejsce 11 kwietnia w godzinach porannych wraz z przybyciem przedstawicieli Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów. Wtedy oni robili zdjęcia. Ja byłem przekonany, koledzy chyba też, że te materiały zostaną nam przekazane później. Będąc tam, myśleliśmy, że pracujemy wspólnie.” </p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">A żeby było śmieszniej, to Targalski dodaje:</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">„Po jakimś czasie dopiero przychodzi refleksja, że może coś można było zrobić inaczej. Jasne, że powinniśmy mieć tę dokumentację. Ale nie wiem, czy pozwoliliby nam na fotografowanie, na wniesienie aparatu w ogóle...”</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Można by się pokusić o głębszą refleksję aniżeli ta Targalskiego. Niewykluczone bowiem, że analogicznie wyglądała sytuacja na pobojowisku - Ruscy robili zdjęcia, a Polacy „byli przekonani, że materiały zostaną przekazane później” - tylko że NIE zostały. Co jednak robi porządny ekspert, specjalista, fachowiec, pracując nad jakąś poważną sprawą i NIE uzyskując fachowej, niezbędnej do dalszego badania, dokumentacji? Zwykle przerywa swoje badania i domaga się tej dokumentacji, jeśli zaś jej nie uzyskuje, to wycofuje się z badań i oprotestowuje je. Polskim natomiast ekspertom brak dokumentacji wcale nie przeszkodził ani w przeprowadzeniu badań, ani w ich zakończeniu. Tak daleko poszła polska myśl naukowo-wojskowa: „Pewnych rzeczy nie uzyskaliśmy od strony rosyjskiej do dzisiaj. Komisja opierała się na wszystkich możliwych dowodach, jakie były dostępne.” I nieco dalej Targalski przyznaje, że dzięki działaniom Klicha: „No, był utrudniony dostęp do... chyba... do wraku. Fizycznie nie uczestniczyłem w pracach przy badaniu wraku, gdyż byłem w Moskwie. Robili to koledzy, którzy byli w Smoleńsku.”</p> <p align="JUSTIFY">

</p> <p align="JUSTIFY">Nie przeszkadza to jednak wszystkim polskim ekspertom mówić jednym głosem, podtrzymując ruską narrację.</p>

Brak głosów

Komentarze

 Awans ma zapewniony.

Vote up!
0
Vote down!
0
#179327