W oczekiwaniu na wytrysk politycznej krwi

Obrazek użytkownika michalgasior1
Kraj

Politycy, dziennikarze, blogerzy – wszyscy współwinni obrazu debaty publicznej wyssanej z merytorycznej treści. Największą winę ponosi jednak przeciętny obywatel, w każdej sekundzie gotowy na wytrysk politycznej krwi.

W dobie społeczeństwa informacyjnego, prężnie rozwijającego się marketingu politycznego i wszechobecnego PR-u, rzeczywiście można ubolewać nad poziomem medialnej debaty. Właściwie całą przestrzeń zajmują dziś wydarzenia i obrazy na pierwszy rzut oka zupełnie nie istotne, nie istotne z punktu widzenia zwykłego obywatela, którego nie bardzo powinny interesować szczegóły dotyczące małżeńskiego pożycia Kazia Marcinkiewicza. A jednak interesują. Dlaczego?

Uważam, że rzeczywiście należy rozmawiać i debatować nad obecną, dosyć mizerną kondycją mediów, dziennikarzy i w końcu polityków. Inicjatywa Kataryny, Igora Janke i jeszcze kilku innych osób zasługuje na uwagę. Mam jednak wątpliwości, czy prawidłowo określamy przyczyny takiego stanu rzeczy.

Igor Janke napisał na blogu: „Mam wrażenie, ze wszyscy przykładamy się do tak marnego stanu polskiej debaty. Politycy i media. Ale tez i Wy , tzn my – blogerzy.” Wcześniej redaktor wymienia szereg sytuacji, oczywiście z udziałem polityków PO, które dowodzą infantylizmu całej klasy politycznej i dziennikarzy zorientowanych na zysk. Wydaje mi się, że to nie te dwie strony napędzają się wzajemnie i kreują marny obraz debaty. Zgoda, przykładają do tego olbrzymią cegiełkę, ale w gruncie rzeczy po prostu odpowiadają na zapotrzebowanie i oczekiwania widza, słuchacza, czytelnika. Ktoś może powiedzieć: społeczeństwo jest znudzone jałową debatą, społeczeństwo chce chleba, nie igrzysk. Bzdura! Społeczeństwo żywi się tanią sensacją, chętnie strawi najświeższe doniesienia spod kołdry Marcinkiewicza, pośmieje się z błaznowatego Palikota, zaglądnie za polityczną kurtynę w poszukiwaniu gołego cycka i „wylaszczonej” klaty.

Najlepszym na to dowodem jest nieustająca popularność tabloidów, które dostarczają czytelnikom niezbędnego pożywienia. Mając przed sobą kilkadziesiąt stron wypełnionych jak najbardziej merytorycznymi rozważaniami o stanie szkolnictwa, systemu emerytalnego, ochrony zdrowia, i kilka kolorowych stronic (najlepiej jak najwięcej obrazków), z których świecą na odległość długie nogi posłanki Muchy, czytelnik zwróci się w wiadomym kierunku. Podobnie zresztą w telewizji, gdzie bardziej atrakcyjne dla widza jest naparzanie się Palikota z Brudzińskim aniżeli debata o polityce prorodzinnej.

Recepta nie leży więc gdzieś w przestrzeni medialno-politycznej, ale tutaj, w społeczeństwie, w mentalności. Bo nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto nie zaprosi Palikota do studia i nie opublikuje kompromitujących zdjęć senatora Piesiewicza, zawsze będzie ten drugi ktoś, kto nie zawaha się tego zrobić i będzie słusznie przekonany, że znajdzie na to odbiorcę.

Dochodzimy do pewnego paradoksu. Uwielbiamy narzekać na dziennikarzy, walimy po głowie polityków, ale de facto drugą ręką dolewamy oliwy do ognia. Skoro jest źle, to dlaczego jest tak dobrze?

Brak głosów