Krakowskie, grudniowe migawki - 1981 (1)

Obrazek użytkownika Godziemba
Historia

Wprowadzenie stanu wojennego doprowadziło do wybuchu strajków w szeregu krakowskich zakładów pracy i instytucjach.

Jeszcze przed formalnym wprowadzeniem stanu wojennego funkcjonariusze MO oraz SB rozpoczęli internowanie działaczy „Solidarności” w Krakowie. W trakcie akcji o kryptonimie „Jodła” internowano w mieście ok. 200 osób (wedle Andrzeja Chwalby w sumie do kwietnia 1982 roku internowano 326 mieszkańców Krakowa). Częściową listę internowanych zamieściła 17 grudnia „Gazeta Krakowska”. Większość zatrzymanych została zabrana z ich własnych mieszkań. Zaskoczeni działacze „S” nie stawiali oporu. Aresztowani, po krótkim pobycie w Komendzie MO przy ul. Siemiradzkiego, byli przewożeni do zakładu karnego w Wiśliczu Nowym, gdzie zorganizowano „ośrodek odosobnienia”, a następnie do zakładu karnego w Załężu koło Rzeszowa. Internowane kobiety zostały przewiezione do Kielc, a następnie do Gołdapi.
O tym, że spisy internowanych przygotowano wiele miesięcy wcześniej świadczył fakt, iż znalazły się na niej oso by, które przebywały w grudniu 19181 roku za granicą. Ponadto w kilku przypadkach jako „miejsce odosobnienia” wpisano zakład karny, w którym we wrześniu 1981 roku wybuch duży pożar, w wyniku którego nie funkcjonował on w grudniu 1981roku.
Kilka minut po północy oddział wkroczył do budynku Zarządu Regionalnego NSZZ „S” , który mieścił się w Krakowie przy Alei Krasińskiego 11. „Pobieżnie przeszukano – wspominała jedna z pracujących tam osób - pokoje biurowe, zniszczono niektóre sprzęty i witryny związkowe, po czym wycofano się, pozostawiając w budynku jedynie kilku ludzi. Dopiero w poniedziałek rano, 14 grudnia, przystąpiono do gruntownej rewizji pomieszczeń, wywożenia sprzętów i archiwum”. Tej samej nocy milicja splądrowała pomieszczenia Komisji Robotniczej Hutników NSZZ „S”.
Pomimo, iż zdecydowana większość mieszkańców Krakowa nie była przygotowana na wprowadzenie stanu wojennego, który spowodował olbrzymi szok, w Krakowie, podobnie jak w całym kraju, wybuchło wiele strajków.Nie bardzo wiedzieliśmy – wspominał po latach Leszek Jaranowski - co znaczy w ogóle stan wojenny. Większość ludzi nie wyobrażała sobie czym się to może skończyć. Raczej coś tam z lat poprzednich, szczególnie ludzie starsi mieli różne podejrzenia. Szczerze mówiąc była jedna wielka niewiadoma. Niemniej jednak każdy z nas czuł, że trzeba zaprotestować. W związku z tym zaprotestowaliśmy”.
 
13 grudnia 1981 roku zaczęły strajkować w Krakowie następujące zakłady: Huta im. Lenina, zajezdnia MPK w Nowej Hucie, Hutnicze Przedsiębiorstwo Remontowe w Nowej Hucie, Wydział Konstrukcji Stalowych Krakowskiego Przedsiębiorstwa Konstrukcji Stalowych i Urządzeń Przemysłowych „Mostostal”. Następnego dnia rozpoczęły się strajki w Centrum Naukowo-Produkcyjnym Mikroelektroniki Hybrydowej i Rezystorów „Unitra-Telpod”, Instytucie Technologii Nafty, Nowohuckim Przedsiębiorstwie Instalacji Przemysłowych „Montin”, Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, Krakowskich Zakładach Armatury, Centralnym Biurze Aparatury Chemicznej „CeBeA”, Akademii Medycznej im. Mikołaja Kopernika, Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica oraz kilku innych instytucjach.
Wszystkie strajki zostały zlikwidowane do 18 grudnia przez jednostki milicji, ZOMO oraz wojska. I tak w Hucie im. Lenina, gdzie strajkowało około kilka tysięcy osób 15 grudnia sytuacja pozostawała bardzo napięta. „Wszyscy strasznie się bali. – wspominał jeden z uczestników strajku- Byliśmy zdecydowani na wszystko, nawet na śmierć”. W nocy z 15 na 16 grudnia „zaczął się sądny dzień: wycie, syreny, przeraźliwy jazgot. I ze wszystkich stron rakiety”. Byłem akurat na bramie – wspominał Wiesław Zabłocki, pracownik stalowni – i wszystko to widziałem. O godz. 1:55 od walcowni zaczęły jechać czołgi na główną bramę, inne jechały od strony Koksowni. Wróciliśmy na wydział i zawiadomiwszy Komitet dołączyliśmy do załogi zgromadzonej w hali. (…) Kiedy pojawili się żołnierze i milicja zaczęliśmy śpiewać, najpierw hymn, a potem „Boże coś Polskę”. Żołnierze zdjęli hełmy i dwójkami stanęli na baczność. Usłyszałem, jak major wojska zaczął się kłócić z kapitanem milicji: „Po coście nas tu ściągnęli? Przecież tutaj spokojnie, nikt nie ma zamiaru wysadzać pieców, jak mówiliście”. A potem wojsko po prostu nie pozwoliło nas rozgonić, żołnierze wycofali się z hali, a milicjanci, których nie było dużo, po prostu uciekli, wiali jak szczury, a myśmy ich żegnali gwizdami”.
 
W innych wydziałach Huty nie było już tak „miło”. W walcowni zimnej „wpadli w hełmach, z tarczami, z karabinami gotowymi do strzału. To byli młodzi chłopcy, 18-20 lat. Nikt nie stawiał oporu. Wypędzono nas do tunelu, potem na dwór. Wszystko odbywało się na rozkaz: biegiem, biegiem, a tych, którzy nie dość sprawnie wykonywali polecenia – bito pałkami. Wypędzono nas na dwór, na zimno, więc zaczęliśmy krzyczeć, że zamarzniemy. Pozwolili nam wrócić. Wypuszczono nas o siódmej rano. Przed wyjściem musieliśmy się wpisać na listę: nazwisko, imię ojca, rok urodzenia, numer przepustki i podpis”. Szczególnie brutalnie traktowano studentów, którzy pomagali w organizacji strajku. „Studentów bili – wpadł taki jeden, poturbowany, bez kurtki, więc szybko przebraliśmy go za robotnika. Uchronił się”.
Jeszcze inaczej zapamiętała tę noc inna z uczestniczek strajku w Kombinacie: „Z przodu hali ustawiono młodych, silnych ludzi, a dalej ciasno stanęła reszta, w środku kobiety. Żeby nas nie wydzierali pojedynczo. Staliśmy tak i śpiewaliśmy. Mijały godziny a nikt nie przychodził. Napięcie i zdenerwowanie udzieliło się wszystkim. Było zimno. Wtedy ktoś powiedział, że nie ma sensu tak stać i żeby kobiety i goście weszli do dyspozytorni. Za chwilę przyszedł chłopak z innego wydziału i powiedział, że u nich już po wszystkim, że oni tak samo stali i gdy zomowcy kazali się rozejść, oni nie posłuchali. Potem wyciągnęli pierwszego i zaczęli bić. Wtedy ludzie poszli już sami.”
 
Przy pacyfikacji strajku w Hucie im. Lenina wzięło udział ponad dwa tysiące żołnierzy z 6 Dywizji Powietrzno-Desantowej i 5 Podhalańskiej Brygady Wojsk Obrony Wewnętrznej, 10 czołgów T-54 ze Śląskiego Okręgu Wojskowego, 2150 milicjantów z Krakowa i okolic. Sygnałem do rozpoczęcia operacji o kryptonimie „Wil” - ataku na hutę, było wystrzelenie trzech czerwonych rakiet o godzinie pierwszej w nocy 16 grudnia 1981 roku.
Następnego dnia (17 grudnia) „Dziennik Krakowski” podkreślał, iż „po wyczerpaniu wszelkich możliwych środków oddziaływania do akcji przystąpiło wojsko i milicja. (…) Skutek okazał się natychmiastowy. W trakcie przeprowadzania operacji poszkodowanych nie było: nikt nie potrzebował korzystać z pomocy lekarskiej”. Jednym słowem Wersal.   
Po pacyfikacji strajków aresztowano szereg uczestniczących w nich osób. Z Huty im. Lenina zwolniono ponad 2000 tysiące pracowników. Inni uczestnicy krakowskich strajków byli przez kilka-kilkanaście dni przetrzymywani w aresztach śledczych przy krakowskich komendach MO, gdzie poddawano ich wielokrotnym przesłuchiwaniom. Niektórych z zatrzymanych internowano, a innym postawiono zarzut zorganizowania lub kierowania nielegalnymi strajkami bądź akcjami protestacyjnymi, za które w myśl dekretu o stanie wojennym groziła kara więzienia do lat pięciu. Kilku uczestników strajku w Hucie zostało następnie skazanych na kilku letnie wyroki więzienia i tak np. Mieczysław Gil przewodniczący RKS „S” Regionu Małopolska 25 lutego 1982 został skazany wyrokiem Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego na 4 lata więzienia i 2 lata pozbawienia praw publicznych.
Natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego zawieszono wydawanie, poza nielicznymi wyjątkami, pracy codziennej i tygodniowej, miesięczników i kwartalników. W istniejących redakcjach przeprowadzono brutalne weryfikacje. W okresie karnawału „S” „Gazetą Krakowską” – organem KW PZPR, od października 1980 roku kierował Maciej Szumowski , były reporter i reżyser filmów dokumentalnych o znacznym dorobku. Bardzo szybko przekształcił „Gazetę” w rzetelne, powszechnie czytane pismo. Stał się redaktorem naczelnym, „który do Komitetu Krakowskiego szedł tylko wtedy, gdy był tam wzywany”.
13 grudnia 1981 roku usiłował wejść do redakcji, kierowanej przez siebie gazety, jednak „redakcja była otoczona przez żołnierzy. Zabroniono mi dostępu do własnego biurka i do moich rzeczy. Nie wpuszczono mnie do pracy. Potem dowiedziałem się, że już w „Gazecie” nie pracuję”.
Władze stanu wojennego powołały nowy zespół do redagowania pisma o nazwie „Gazeta Krakowska. Echo Krakowa. Dziennik Polski”. Dziennikarze dawnej redakcji wzywali byli na rozmowy weryfikacyjne, których celem było wyeliminowanie „wrogiego” elementu. W sumie usunięto 19 dziennikarzy „Gazety Krakowskiej”, 4 z „Dziennika Polskiego” oraz 5 z „Echa Krakowa”.
Z inicjatywy działaczy „S” powstało w Małopolsce szereg przedsięwzięć wydawniczych, spośród których należy wymienić: „Biuletyn Małopolski”, „Aktualności”, „Serwis Informacyjny”, „Kronikę Małopolską” , „Veto” oraz „13 grudnia”. W sumie w pierwszym roku stanu wojennego ukazało się w Małopolsce ok. 100 różnych tytułów. Pisząc o podziemnych inicjatywach nie można pominąć działalności „Radia Solidarność Małopolska”, które rozpoczęło nadawanie programu w czerwcu 1982 roku.
Cdn.
Brak głosów

Komentarze

Bo dziwne ptactwo zasiadło na grzędzie
Jak się dowiedzieliśmy mieli wspólników
Często zwykłych idiotów ochotników
Rozliczenie musi to wyregulować
Inaczej niewolą nas będzie kosztować
Pozdrawiam

Vote up!
1
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#396599

Ci ochotnicy-idioci nadal bronią tow. gienierała przed "polskimi faszystami".

Pozdrawiam

Godziemba

Vote up!
1
Vote down!
0

Godziemba

#396662