Stary kelner

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz
Blog

Od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem zaszczyt celebrować z przyjaciółmi piękną świąteczną tradycję.

Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w Wigilię Wigilii, spotykaliśmy się w secesyjnej sali kolumnowej krakowskiego hotelu Pollera by przełamać się opłatkiem. Nasza kompania składała się wówczas z ambasadorów sfer uniwersyteckich, śmietanki krakowskiej palestry, czołówki szanowanych pod Wawelem lekarzy i znanych galicyjskich artystów.

Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania odbywane z rzadko już spotykanym pietyzmem podług nad wyraz wytwornej etykiety. Służba hotelowa ustawiała w podkowę elegancko zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium puszyła się pięknie ubrana choinka. A kapituła naszej grupy miała swoje, od zawsze te same honorowe miejsca przy świątecznym przy stole.

Odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy do uroczystego podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem. Czuło się wzruszenie w oczekiwaniu na moment podzielenia się opłatkiem, a na sali panowała atmosfera podobna tej w kościele tuż przed podniesieniem.

A gdy nadchodziła chwila świętego dla Polaków obrządku wszyscy wstawali od stołu z listkami opłatka w ręku i z łezką w oku życzyli sobie najlepiej i najszczerzej, jak tylko przyjaciel przyjacielowi życzyć może.

Usługiwał nam niezmiennie od lat niejaki pan Józef – starej daty kelner, który mi pewnego razu powiedział, że choć dawno już powinien był pójść na emeryturę, to tak naprawdę wciąż pracuje za naszą przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo tworzycie państwo towarzystwo, które mi jak żywo przypomina przedwojenne czasy, kiedy dama była damą, a pan rzeczywiście był panem”.

I trwała ta nasza piękna tradycja całymi latami, aż ż nadszedł czas kiedy Bóg pokarał Polaków wolnością i zaczęła się tak zwana „transformacja”. Starsi zapewne pamiętają hasła, jakie lansowały wówczas media: „bierzcie polskie sprawy w swoje ręce”, „liczy się tylko przyszłość i pomnażanie kapitału”, „niewidzialna ręka wolnego rynku rozwiąże wam wszystkie problemy”, „liberalna Polska receptą na szczęście”…

Jak się okazało, wielu moich przyjaciół wzięło sobie owe hasła głęboko do serca. Oddani w przeszłości wyłącznie nauce profesorowie prawa wraz z zaprzyjaźnionymi gwiazdorami krakowskiej palestry pozakładali firmy konsultingowo doradcze, co obrotniejsi lekarze dogadali się z koncernami medycznymi, a niektórzy artyści zaczęli tworzyć dla potrzeb biznesu.

No i bractwo, które od zawsze jeździło rozklekotanymi „maluchami”, a w porywach wartburgiem na talon, przesiadło się raptem do luksusowych „audic” i „beemek” z serii 700. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie nieszczęście, że powąchanie pieniędzy wyzwoliło z nich ślepy pęd do zbicia fortuny za tak zwaną „wszelką cenę”.

Nowe realia skłoniły ich do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi klientami, a mówiąc dokładniej byłymi prywaciarzami, sekretarzami partii, prezesami et consortes, czyli post-komuszą nacją geszefciarzy, którzy w czasie transformacji przepoczwarzyli się w sektę „nowofalowych biznesmenów”, których historia zapamięta z tego, że do garniturów z Vistuli nosili białe frotowe skarpetki. A z czasem ta nowobogacka ferajna zaczęła się panoszyć w eleganckim towarzystwie z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu Cohiby do dziś nie odróżnia od swądu skisłego ogórka.

Aż nadszedł rok, kiedy moi wieloletni przyjaciele postanowili wyjść naprzeciw „nowym czasom” i zaprosić na opłatek do Pollera swych „nowych znajomych”.

Przedstawienie zaczęło się już w hotelowej szatni, gdzie odbył się pokaz, obowiązkowo długich aż po same kostki futer z norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych na głos nazw kosztownych okryć nie zapamiętałem.

Poprawiwszy makijaże i klapy garniturów od Bossa „elita” polskiego „biznesu” wlała się do hotelowej sali kolumnowej zasiadając bez żenady na honorowych miejscach zwyczajowo przeznaczonych dla kapituły.

Jeden z „biznesmenów” chciał za wszelką cenę zaistnieć w nowym towarzystwie. Ryknął więc na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak zawsze w kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi ze słowami: „do usług szanownego pana”… Gdzie jest wódka!!! – ryczał nowofalowy bonza… Najmocniej szanownego pana przepraszam, ale myślałem, że jak zwykle podam po opłatku – skłonił się grzecznie pan Józef… Po jakim opłatku!!! – wrzasnął podkręcony parweniusz. Żeby mi tu zaraz było na stole parę flaszek!!! Zrozumiano???... Jak szanowny pan sobie życzy – skłonił się uprzejmie stary kelner.

Z niepomiernym zdumieniem stwierdziłem, że gros moich przyjaciół nie reaguje na to rynsztokowe zachowanie znakomicie się bawiąc w nowym towarzystwie, a głównym tematem dyskusji są chełpliwe opowiastki ile też gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd właśnie wrócili i jak wiele kafelków Versace mają ich żony w łazience. Z zażenowaniem patrzyłem jak mizdrzą do swoich potencjalnych klientów.

Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdysiejsza uroczyście podniosła atmosfera naszych opłatkowych spotkań prysła jak bańka mydlana przemieniwszy się w bazarowy harmider.

A gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się poufale po plecach zaczęło sobie pośpiesznie składać sztampowe życzenia, by czym prędzej powrócić do rozmów, kto, ile, gdzie i jakim sposobem zarobił pieniędzy.

Wtedy przypomniałem sobie o naszym kelnerze i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze by złożyć życzenia panu Józefowi. Siedział zafrasowany przy kuchennym stole jakiś taki skulony i w siebie wpełznięty.

Panie Józefie! Z najlepszymi życzeniami do pana przychodzę! – krzyknąłem od progu.

Pan Józef wstał ciężko od stołu i z gorzkim uśmiechem na twarzy odpowiedział: „Ja też, panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z panem pożegnać”…

Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie.

Co się stało panie Józefie? – zapytałem. Coś ze zdrowiem nie tak???

Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wyksztusił przez ściśnięte gardło: „ze zdrowiem dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się szanowny pan na mnie nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo to już nie to towarzystwo”.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

Brak głosów

Komentarze

Bo dawniej proszę Pana, lokal tym się różnił
od chlewu, że świnie pozostawały za progiem.
Pozdrawiam z łezką w oku

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#314432

Czy aby na pewno należało tutaj dodać akurat taki komentarz?

Vote up!
0
Vote down!
0

<p>ro</p>

#314471

Postaram się wyjaśnić, dlaczego taki, i dlaczego tu,
ten komentarz jest na miejscu.
Zachowanie przy stole, to jeszcze jedna bariera kulturowa
którą złamano, aby zerwać piękną tradycję.
Przypomnę więc, jakie są źródła.
Przy stole gentleman nie rozmawia o pieniądzach.
Hałaśliwe i wyzywające zachowanie przy stole, to
objaw prostactwa.
Kultura i dbałość o obyczaje, to kwestia woli a nie pochodzenia, bo nikt się z zasadami nie rodzi.
A zasady, które opisałem wyżej, służyły przez wiele
pokoleń, aby uniknąć uciążliwości "wspólnego przebywania".
U mnie siorbanie i ciamkanie wywołuje odruch wymiotny.
I nie ustępuje na widok harmonii sałaty w garści chama.
Dlatego też, od czasu kiedy chamstwo "zdobyło" lokale,
ja z lokali zrezygnowałem.
Z Przyjaciółmi można się spotykać także poza lokalami.
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#314501

Przed wojną.

Potem zacna "śmietanka" na wyscigi wspołpracowała, żeby pozostać "śmietanką".

Pozdrawiam

cui bono

Vote up!
0
Vote down!
0

cui bono

#314511

Bo wtedy właśnie rozpoczęła się okupacja dziczy w waciakach.
Ale ja myślę, że lepiej robić za przysłowiowego
"dinozaura", niż za kolaboranta.
Gdybyśmy generalnie zaczęli izolować te "wykwity"
kultury nomadów, to szybko znikliby z przestrzeni
publicznej, albo podjęliby naukę.
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#314525

We fraku najlepiej ponoć wygląda się w piątym pokoleniu. Mój pradziadek wprawdzie wykształcił syna (drugi poległ gdzieś hen za cesarza), ale sam był producentem beczek, które wytwarzał własnoręcznie. A więc brakuje mi dwóch pokoleń do fraka. A może dwóch i pół, bo dziadek miał tylko seminarium i był kierownikiem wiejskiej szkoły, w dodatku kilkanaście kilometrów od Zbrucza. A może i trzech i pół pokolenia mi brakuje, bo tato wprawdzie zaczął studia, ale już nie skończył (wiem, wiem, wojna to żadne wytłumaczenie)? Nie! Jednak nie. Frak będę mógł założyć dopiero za pięć pokoleń - sam skończyłem tylko politechnikę, i to w dodatku bardzo dawno temu.

Vote up!
0
Vote down!
0

<p>ro</p>

#314678

To nie kwestia opakowania, tylko zawartości głowy.
I w drelichu można stosować się do zasad Polskiej
kultury.
Człowiek, który przekazał mi wiele zasad, miał
skończoną szkołę powszechną.
W Wilnie.

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#314749

W radziwiłłowskim Nieborowie powstał tzn. Dom Pracy Twórczej. Część dawnej służby została tam zatrudniona. M.in. legendarny pan Prot, który podobno był przed wojną kamerdynerem...

Pałac odwiedzali go rozmaici notable ancien regime`u. Jeden z nich (nawiasem mówiąc, minister kultury), chcąc się popisać familiarnym stosunkiem do ludzi pracy, zagadnął pana Prota serwującego na stół śledzika: "Po ile dzwonków na ryło?". Niewzruszony pan Prot odrzekł: "Po dwa dzwonka na ryło, panie ministrze".

Dodam tylko, że podobnie jak większość radziwiłłowskiej służby, pan Prot pochodził z okolicznych chłopów...

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#314440

pochodził z małomiasteczkowego, marginesu społecznego!. A to różnica, dnia i nocy!...

Vote up!
0
Vote down!
0
#314448

Ten akurat - którego nazwisko kojarzyło się raczej z agrykulturą niż kulturą ;-) - pochodził z zacnego miasta Krakowa... ;-))). To były "piękne lata `60... :-)

Vote up!
0
Vote down!
0
#314449

drogi Lucjan?

Vote up!
0
Vote down!
0

Bóg - Honor - Ojczyzna!

#314451

Brawo!

Tak, to jemu ta zasłyszana anegdota przypisuje pytanie o ilość dzwonek (dzwonków?) na ryło... ;-)))

Vote up!
0
Vote down!
0
#314452

Czego wymagać ?

Pięć lat wojny, pięć lat okupacji, wiesz... Dwadzieścia osiem filmów o tym zrobili, robią dwudziesty dziewiąty. No, to już z samych filmów wiesz jak było. Było ciężko. A przed wojną jak było? Za sanacji proszę Ciebie!
Wszystko bez tą Berezę Kartuską.

Potem, jak wkuł do łba, w której rence trzyma się widelec skoro w prawej kotleta, jak jeszcze zapamiętał, że do butonierki pasują tylko najmniejsze kradzione srebrne łyżeczki, to co miał się jeszcze naumieć - zagajać po francusku ?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

#314744

Ależ ja niczego nie wymagam ;-)))! Nawet producent "bełtów" może zostać sommelierem ;-))). To się nazywa awans społeczny.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314746

[quote=tł]Ależ ja niczego nie wymagam ;-)))! Nawet producent "bełtów" może zostać sommelierem ;-))). To się nazywa awans społeczny. [/quote]

Czy ja wiem ? Jedyny powszechnie znany stał się zawodowym rzygaczem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

#315042

henkachen
Obecnie ta fala opłatkowa przelewa się aż do lutego!Podobnie jak bezsensowne chodzenie do kościoła bez - to już jest jedynie obyczajowy obrzęd i nie ma w nim miejsca dla wiary i uczuciowego przeżycia.
Boga , dobry obyczaj - to wszystko zastąpiła kasa niestety.

Vote up!
0
Vote down!
0

henkachen

#314447

Przykre w tym wszystkim jest to, że to jednak od początku nie było "to towarzystwo".
Pewnie się narażę, ale dla mnie równie zniechęcający jest opis tych spotkań opłatkowych przed, jak i po transformacji.
To "przed" trąci inscenizacją i sztucznością.
To, co się stało "po" jest najlepszym miernikiem bezwartościowości tego, co było "przed".
W obu przypadkach ta sama obłuda.
Jedynie ci nowobogaccy zachowują się szczerze i naturalnie, nawet jeśli to chamy i prostaki. Przynajmniej nie udają kogoś, kim nigdy nie byli.
W odróżnieniu od tej niby elity.
Aha, no i oczywiście, stary kelner, któremu można co najwyżej zarzucić, że się wcześniej nie zorientował, że to był tylko teatr.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314455

Nawet jeżeli to był teatr, to czym on się różnił od innych teatrów? Czy klęcząc w kościele jesteś tym pobożnym panem, jakim widzą Cię sąsiedzi z ławki? Czy ustępując starszej pani miejsca w tramwaju, jesteś tym gentelmanem, który nigdy by nie zwierzył się kolegom z...? No z resztą sam wiesz, z czego.

Vote up!
0
Vote down!
0

<p>ro</p>

#314474

Wierz lub nie, ale w moim życiu jest naprawdę niewiele tego teatru.
I nie wiem z czego miałbym się kolegom nie zwierzać. Nie przemawia do mnie takie psychologizowanie, bo zgrywanie się na kogoś kim nie jestem nie leży w mojej naturze. Nigdy tego nie robiłem i nie zamierzam robić. Jakoś mi się do tej pory udało bez tego w życiu obejść. Nie zdarza mi się też robienie czegoś z myślą o patrzących sąsiadach.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314476

Tak, ma Pan rację. Ale "przed" dobrze się maskowali - sam by się Pan nabrał.

Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz

Vote up!
0
Vote down!
0
#314479

Dziękuję i pozdrawiam z wyrazami szacunku za tę odpowiedź.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314481

[quote=Traube]Jedynie ci nowobogaccy zachowują się szczerze i naturalnie, nawet jeśli to chamy i prostaki. Przynajmniej nie udają kogoś, kim nigdy nie byli.[/quote]Co do tego jednego ma spore wątpliwości, z resztą zgadzam się bez zastrzeżeń.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314500

Chyba Ciebie rozumiem i się zupełnie zgadzam, a co do kelnera - może rozumiał, ale na socjalistycznym bezrybiu...

Vote up!
0
Vote down!
0
#314552

Kelnera mógł zwieść ten blichtr:-)
a co do prostaków, to ja wiem, że oni się starają robić za elitę, ale akurat w kontekście wpisu wydawali się być w miarę szczerzy w swym chamstwie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314752

Ale wiesz - tak sobie pomyślałam, że może niepotrzebnie niechcący gnębimy Autora. Inteligencja przedwojenna też czasem bratała się z nowobogackim kapitałem, tylko że przedwojenni nowobogaccy mieli lepsze maniery - taki był klimat, że się starali. W Krakowie trafiło w dodatku na inteligentów szczególnie wyposzczonych.

Tak mi się przypomniało, jak to na początku lat 90. organizowano różne kursy, a nawet wczasy połączone z nauką dobrych manier, dobierania win czy skarpetek albo jedzenia raków czy homara.
Tak, nauczyć się można, ale słoma z butów i tak wyjdzie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314760

że niejaka Motyka?. W zacnym Krakowie, także pomieszkiwał lumpenproletariat!. Niestety!.

Vote up!
0
Vote down!
0
#314495