Bałach smoleński
Zbyt wielu ludzi zdało i wciąż permanentnie zdaje swój specyficzny „egzamin” z „żenienia na wydrę” smoleńskiego „bałachu”.
I. Bałach na wydrę
W grypserze funkcjonuje zwrot „żenić bałach na wydrę”, czyli bezczelnie łgać, kłamać w żywe oczy. Coś w tym stylu obserwujemy obecnie, po publikacji zaktualizowanych stenogramów, w których okazuje się, że słowa rzekomo wypowiadane przez generała Błasika pochodzą od II pilota - majora Roberta Grzywny. Dominujący przekaz polityczno-medialny serwuje nam bowiem wciąż to samo kłamstwo smoleńskie, lekko tylko modyfikowane stosownie do zmieniających się okoliczności.
Pierwsza wersja „na dziś” brzmi: to, że generała Błasika nie słychać, nie oznacza, że nie było go w kabinie, a skoro nie ma dowodów świadczących, że nie było go w kabinie, to znaczy, że mógł być, a skoro mógł być, to mógł również... wiecie sami, milcząco naciskać, czy cóś...
Ale to słabe, to wersja dla przekonanych, mogąca trafić jedynie do najbardziej odmóżdżonych lemingów i sfanatyzowanych akolitów sekty pancernej brzozy od Jasia „Flanelki” Osieckiego.
Znacznie lepsza jest wersja druga, przeznaczona dla szerokiej gawiedzi, rozesłana zapewne w przekazach dnia: „był, nie był w kokpicie – nieważne, nie miało to wpływu na przebieg katastrofy”.
Zaraz, zaraz – z tego co nam wciskano w ramach „żenienia bałachu” pamiętam, że „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje kto ich do tego skłonił”, nieprawdaż? To ten SMS rozesłany w pierwszych minutach po katastrofie legł u podstaw smoleńskiego kłamstwa i ustawił całą późniejszą narrację, co znalazło następnie odbicie w raporcie Burdenki-Anodiny, z tezami o „elementach presji pośredniej”, zaimplementowanymi w międzyczasie we „wrzutkach” kolportowanych przez prywislanskie mediodajnie.
Jak to szło? Katastrofa ponoć była efektem ciągu kardynalnych błędów popełnionych przez niedoszkolonych i nieasertywnych pilotów, zaś te rzekome błędy spowodowane zostały m.in. przez „tunelowanie poznawcze” kpt. Protasiuka, w które to „tunelowanie” wprowadzić miały go m.in. „naciski” pijanego zwierzchnika. Taki to mniej więcej ciąg przyczynowo-skutkowy nam przedstawiano. Skoro więc nie było „nacisków”, bo w kabinie pilotów nie było gen. Błasika i nic w stenogramach na żadne naciski nie wskazuje, zaś II pilot prawidłowo odczytywał wysokość z wysokościomierza barycznego, na wysokości 100 metrów natomiast padła komenda „odchodzimy”, a samolot mimo to tracił wysokość, to co się stało? Kto jest winny?
II. Winni bo nie naciskali
Winni są prezydent Lech Kaczyński i generał Błasik. Nie może być inaczej.
Próbkę tego typu rozumowania dostarczyła już jakiś czas temu „Wyborcza” w tekście „Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...”, opublikowanym we wrześniu 2011 tuż po tym, jak ujawnione stenogramy dołączone do raportu komisji Millera obaliły wersję o naciskach Lecha Kaczyńskiego. W owym wiekopomnym dziele sugerowano, że przyczyną katastrofy był brak decyzji Prezydenta co do wyboru lotniska zapasowego. Prezydent zostawił pilotom decyzję, nie ingerował, co tak ich stropiło, że aż się rozbili. Tak to mniej więcej leciało. Winny, bo nie naciskał. Przytoczmy zresztą lead tej opowieści pióra Bogdana Wróblewskiego: „Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał podjąć sam.”
No i proszę. Wystarczy ten sposób rozumowania zastosować do obecnej sytuacji i wyjdzie, że winnym katastrofy był generał Błasik, bo albo nie wszedł do kokpitu i nie kontrolował pracy swoich podwładnych, albo był, ale nie naciskał, nie powiedział niedoświadczonym i niewyszkolonym pilotom co mają robić, nie pokłócił się z Protasiukiem, nie wy....ł go zza sterów i nie zaczął pilotować samemu, wskutek czego załoga, niczym pijane debeściaki we mgle, wzięła i rozwaliła samolot. Proste?
Co więcej, już wtedy, we wrześniu 2011, „Wyborcza” opublikowała wywiad Agnieszki Kublik (a jakże) z płk. Piotrem Łukaszewiczem pod uroczym tytułem „Dowódca samolotu nie miał wsparcia”. Chwytacie? Nie miał wsparcia! Wówczas chodziło wprawdzie o to, że kpt. Protasiuk „nie miał wsparcia” ze strony „dysponenta lotu”, ale jaki to problem – zamieni się Kaczyńskiego na Błasika i znów wszystko pasuje jak ulał!
Mówię wam, że jeszcze usłyszymy narrację skręcającą w tę stronę, sugerującą taki właśnie przebieg wydarzeń, a do polityków i reżimowych mediodajni dotrze z pewnej biblioteki SMS: „Samolot rozbił się, ponieważ piloci zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto im tego nie zabronił”.
III. Zbyt wielu...
Stanie się tak, ponieważ zbyt wiele osób zaangażowało się w kolportaż wrzutek i przekłamań – mówiąc językiem SMS-a, „pozostaje do ustalenia na czyje zlecenie i skąd otrzymywanych” – by teraz ot tak, odpuścić. Niektórzy, jak Edmund Klich, zostali uruchomieni bezpośrednim telefonem od generała Morozowa, inni od początku „wiedzieli” co się stało i czyja to wina, jeszcze inni byli przygotowani do błyskawicznego przejęcia Kancelarii Prezydenta nie czekając na oficjalne potwierdzenie zgonu Głowy Państwa, koncentrując się na szafie z materiałami dotyczącymi rozwiązania WSI...
Zbyt wielu namnożyło się tych stachanowców przed- i po- smoleńskiego przemysłu pogardy, zbyt wielu nadstawiało swe mikrofony Palikotowi, zbyt wielu wreszcie swą mocno wątpliwą reputację oddało w służbie „pojednania”, by w ramach owej służby dzień i noc rozsiewać i powtarzać najbardziej haniebne i obelżywe - dla ofiar, rodzin, dla Polski - insynuacje. Taki Białoszewski, ten od „spółki autorskiej” z Osieckim, od pierwszych chwil po konferencji prokuratury wojskowej zaczął powtarzać, że generał Błasik tak czy inaczej jest winny jako zwierzchnik lotnictwa wojskowego, z uporem maniaka, wbrew wszelkim faktom, podtrzymując tezę, że piloci „lądowali”. A takich jak on jest więcej - np. redaktor Gugała z Polsatu, który zaprosił Białoszewskiego do studia, postanowił robić za stojak do mikrofonu i wysłuchał grzecznie tego potoku oszczerstw i konfabulacji - bez cienia polemiki, bez najlżejszego sprzeciwu.
Tak, zbyt wielu ludzi zdało i wciąż permanentnie zdaje swój specyficzny „egzamin” z „żenienia na wydrę” smoleńskiego „bałachu”. Już nie mogą się wycofać, zabrnęli za daleko. Paradoksalnie, to MAK zachował więcej bandyckiej przyzwoitości, milczkiem wycofując ze swych stron internetowych materiały dotyczące katastrofy.
Na koniec wyjaśnienie skąd te nawiązania do więziennej gwary. To zawoalowana sugestia skierowana do polityczno-medialnych wyrobników przemysłu kłamstwa i pogardy, by zawczasu zgłębiali tajniki sztuki przetrwania w ich przyszłym miejscu pobytu. Uczcie się, dziewczyny i chłopaki. Lżej wam będzie się zaaklimatyzować.
Gadający Grzyb
Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/wyborcza-w-tunelu-poznawczym
Grafika: Kapitan Nemo
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4364 odsłony
Komentarze
zero tolerancji!!!
17 Stycznia, 2012 - 22:15
Obiecałem sobie, po wyroku na generałów i nowych (oficjalnych) informacjach w sprawie Smoleńska, że będę pluł w zakłamane pyski za każdym razem, kiedy usłyszę nowe-stare kłamstwo. I robię to. Koniec żarów. Stosunek do tych dwóch tematów to probierz przyzwoitości. Tertium non datur.
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
MAK zachował więcej bandyckiej przyzwoitości...
18 Stycznia, 2012 - 00:10
Nadgorliwy sługus - odrażające !
wp
wp
Re: MAK zachował więcej bandyckiej przyzwoitości...
18 Stycznia, 2012 - 00:50
Ale kto jest tym nadgorliwym sługusem? MAK nabrał wody w usta - to u nas różne sługusy w swej nadgorliwości zamiast zamilknąć jak Ruscy, bronią do końca skompromitowanych "wrzutek".
pozdrowienia
Gadający Grzyb
pozdrowienia
Gadający Grzyb
sługusy
18 Stycznia, 2012 - 00:59
Dlatego właśnie są gorsi !
"Ruscy" działają w swoim interesie, w gruncie rzeczy dla swojego kraju ( jaki by nie był ) są lojalni, nasza "agentura" - ogólnie rzecz biorąc jest kompletnie nielojalna wobec własnego kraju ( raczej naszego ) i to jest odrażające, delikatnie mówiąc.
wp
wp
Re: sługusy
18 Stycznia, 2012 - 01:14
Ano właśnie - pełna zgoda! Nie zajarzyłem na początku o kogo Ci chodzi :)
pozdrowienia
Gadający Grzyb
pozdrowienia
Gadający Grzyb
No, moment! MAK nie służy Rosji, w gruncie rzeczy!
18 Stycznia, 2012 - 01:50
Reprezentuje jedną z mafii. Ważniejsze jest, dlaczego Tusk, Komorowski i ich banda służą Moskwie? Co z tego mają (władzę przejęli, a po katastrofie - umocnili, kosząc wszystko)?
Za co się (nas!!!) sprzedali, w czym uczestniczyli, albo kto ich trzyma za jaja?
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
Re: No, moment! MAK nie służy Rosji, w gruncie rzeczy!
18 Stycznia, 2012 - 02:19
Jaja sami podali do trzymania - Ruskim i Niemcom - i to na srebrnej tacy. A za co? Za to samo co wszyscy jurgieltnicy. Dla Tuska ostatecznym jurgieltem ma być euro-posadka, a do tego droga wiedzie przez Moskwę, której nie wolno się narazić, bo inaczej nici, o czym boleśnie przekonał się Kwaśniewski, gdy wszedł Moskwie w paradę podczas "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie.
pozdrowienia
Gadający Grzyb
pozdrowienia
Gadający Grzyb
dowcip polega na tym, Grzybie, że Unia to tonący...
18 Stycznia, 2012 - 02:29
... statek (jak nic Titanic, bo orkiestra rżnie od ucha:):):). Urzędnicze buce zamiast dożywotnio brać pensyjki, powinni do końca życia spłacać długi tego bękarta.
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
pensyjki
19 Stycznia, 2012 - 00:35
pensyjki to oni niestety mają zapewnione do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej.
wp
wp
Bałach smoleński - czyli katastrofa albo zamach?!
19 Lutego, 2012 - 20:38
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów:
Kapitan Nemo w swoim wspaniałym spostrzeżeniu tylko potwierdza moje spostrzeżenia! Smoleńsk: kto utajnił prawdę? Cała ta sprawa katastrofy pod Smoleńskiem coraz bardziej jest podejrzana! Od początku jest nader podejrzana! Ale co najbardziej irytuje opinię światową to fakt, że ZAMACHOWCY byli zbyt bezczelni i działali nie tylko na zamówienie Rosji, ale chwilowo jeszcze bliżej nieokreślonych podwykonawców polskich! Agata Christe z pewnością w 5 minut rozwiązałaby tą zagadkę! Wystarczy tylko dociec: czyim interesem był ten zamach! Kto skorzystał z tego, że wraz z Prezydentem Kaczyńskim, polegli najwyżsi dygnitarze RP, a także ich sojusznicy: dziennikarze, przedsiębiorcy, rodziny poległych w mordzie katyńskim itd!
Kiedyś bardzo dużo latałem samolotami. Nawet na bardzo długie odległości: „prawie na drugi koniec świata“! Zawsze przed startem stewardesa kazała wyłączyć wszelkie komórki i inne aparaty elektroniczne, które mogłyby zakłócać działanie urządzeń elektronicznych samolotu! A umieszczenie specjalnego, od "pospolitej" komórki tysiąckrotnie silniejszego aparatu pod brzuchem jakiegokolwiek samolotu, to kwestia zaledwie kilku sekund!
Gdybym ja był prokuratorem, kierującym śledztwem w tej sprawie, przejżałbym listę obecności wszystkich tych pracowników lotniska - miejsca startu samolotu rządowego, którzy mieli możliwość chociażby na kilka sekund podejść pod brzuch samolotu! A potem sprawdziłbym przeszłość tych osób! Na przykład to, czy kiedykolwiek w życiu był w Rosji czy ZSSR (albo był/była znajoma, przyjaciółka, szwagier, teść itd!)! Kto był, już jest podejrzany! Szczególnie, jeżeli przebywał kilka tygodni czy dłużej! Na przykład przy budowie rurociągu naftowego, na studiach w jednej z sowieckich uczelni itd!
Dlaczego to piszę?! Stalin jeszcze w latach dwudziestych wydał dla czeki polecenie (które odziedziczyło NKWD a potem KGB oraz FSB i do dzisiaj nie odwołano!), że tych wszystkich obcojkrajowców, którzy przyjechali do ZSSR na czas dłuższy (obojętnie czy na studia, na praktykę, czy na placówkę!) - należy uczynić tajnym agentem. Jeżeli odmówi - sprezentować jemu "wypadek"! Takie "wypadki" gęsto organizowała polska i węgierska bezpieka! Nie tylko dla tych, którzy nie chcieli zostać agentami!
Kiedy mój przyjaciel reż.Miklós Jancsó realizował jeden ze swoich filmów, byłem przy nim drugim reżyserem i namówiłem jego do zaangażowania do roli tytułowej cudownej aktorki z krakowskiego Teatru Starego - polskiej Ormianki Ani Dymnej! A Ania oraz jej mąż Wiesiek Dymny i wielu-wielu innych wspólnych przyjaciół byli opozycjonistami skupiającymi się wokół Piwnicy pod Baranami! Kochałem, szanowałem, podziwiałem ich!
Często jeździłem wtedy do Krakowa (i nie tylko) w celu znalezienia takich aktorów i aktorek, których można było "zaimportować" do węgierskich filmów, borykających się z trudnościami obsadowymi. Według moich danych, sprowadziłem ich ponad 250! Pisały o tym dużo węgierskie i polskie gazety filmowe. Podczas jednej z takich eskapad do Krakowa, złamałem (nie po raz pierwszy) nogę w kostce. Ponieważ Miklós Jancsó z tego powodu nie mógł na mnie liczyć - zrezygnowałem z funkcji II reżysera. Kiedy gips zdjęto, objąłem tą funkcję w filmie reż.Györgya Szomjasa, który zdjęcia plenerowe realizował niedaleko plenerów Jancsó! Byliśmy więc w stałym kontakcie z Miklósem! Od niego dowiedziałem się o tym, że Ania Dymna doznała bardzo ciężkiego wypadku samochodowego!
Jako opozycjonista doskonale wiedziałem, że nie był to wypadek! Tym bardziej, że przeciwko mnie bezpieki (polska SB, sowieckie KGB, węgierskie BM/III) dokonały kilkanaście spudłownych zamachów! Ale Pan Bóg zawsze uratował mnie! Przeprowadziłem więc gruntowne śledztwo w tej sprawie, zbierając najdrobniejsze nawet dowody i ślady! Byłem wściekły, bo Ania leżała w stanie beznadziejnym w szpitalu powiatowym im.Jaworskiego w Vác. Nie tylko cud, ale bardzo odporny organizm Ormianki uratował Anię od pewnej śmierci! Od śmierci, na którą ktoś liczył! A podejrzanych było wielu, przede wszystkim taksówkarz z państwowej firmy, od dłuższego czasu wożący aktorów na zdjęcia na zamówienie MAFILMu! Nagle otrzymał "pozaplanowe" wezwanie do wojska, a potem zniknął "w sinej dali"!
Na podstawie karty drogowej taksówki, przejechałem się po całej jej trasie, od Teatru Starego w Krakowie aż do miejscowości Göd pod Vác! Taksówka wyjechała z Krakowa po zakończeniu spektaklu, około godziny 23 i jechała całą noc, bo rano o 9-tej miała być już nad Balatonem niedaleko miejscowości Zánka! Ania spała na tylnim siedzeniu, bo tylko tak mogła odpocząć, gdyż po zdjęciach na czas musiała dotrzeć do Krakowa na spektakl! Znałem mnóstwo taksówkarzy, odbywających nocne eskapady! Każdy z nich co pół godziny, co godzinę, a czasami częściej, stawał przed najbliższą knajpą i tankował małą czarną, ażeby nie zasnąć przy kierownicy!
Na trasie Kraków-Göd odwiedziłem wszystkie takie knajpy, które w tym czasie były, lub mogły być otwarte! Syzyfowa praca, bo na terenie miast i miasteczek trzeba było odwiedzić knajpy leżące na różnych alternatywnych trasach! W jednej z miejscowości na Słowacji znalazłem taką knajpę, której kelnerka - słowacka Węgierka, doskonale pamiętała i taksówkę ze śpiącą na tylnim siedzeniu Anią i kierowcę, który zamówił małą czarną, a potem spiesznie udał się do toalety. W tym czasie weszło do knajpy dwóch przyjezdnych "panów" i jeden z nich do kawy węgierskiego taksówkarza wsypał jakiś proszek! Oburzona kelnerka chciała zrobić awanturę, na co facet po polsku pocieszył ją, że to tylko “zwykła heca“: „kumplowi odstawią małą drakę. Ten proszek spowoduje u niego rozwolnienie i będzie stawał przy każdym przydrożnym krzaku!“ Dodał, że wcześniej taksiarz zrobił jemu podobny numer!
Bajeczka na pierwszy rzut oka OK. A młoda kelnerka z "zabitej dechami miejscowości“ nawet nie pomyślała, że to nie tak! Poszła na zaplecze ...pochichotać! Bo kto nie zrobił takiego numeru ze znajomym, przyjacielem, czy - powiedzmy: sąsiadem lub szefem?! Oczywiście tajemniczy proszek nie powodował rozwolnienia, a po kilku godzinach jazdy uśpił kierowcę, który pod Göd "wyprostował" zakręt i z samochodem wpadł do ogródka warzywnego, leżącego kilka metrów niżej! On wyszedł prawie cały z tej "przygody", bo miał zapięty pas bezpieczeństwa! Tylko śpiąca Ania Dymna nie zapięła się...
Ten i podobne "wypadki" szczegółowo opisuję w mojej książce, która już od 20 lat czeka na wydawcę i wydanie! Szkoda, że po węgiersku ją napisałem, bo było wielu chętnych wydawców, ale albo znikli, albo nagle rozmyślili się, czy zmienili profil interesu, sprzedając drukarnię i wydawnictwo! Bo mój kuzyn - Premier dr.József Antall junior popełnił kardynalny błąd, że wraz z rozwiązaniem bezpieki, ich funkcjonariuszy nie wyrzucił na ulicę, zostawiając bezkarnie w MSW i policji! I to samo było w Polsce! Mordercy i im podobni do dzisiaj są nietykalni i dalej grasują! Również byli agenci KGB, których nikt nie szuka, nikt nie inwentaryzuje ich podłej działalności, którą można nazwać tylko i wyłącznie Zdradą Stanu! To o czym my tu mówimy?!
W czyim interesie był ten wypadek?
Zacznijmy od tego, że wierzący i praktykujący katolik, chrześcijanin nigdy nie będzie ani kamikaze, ani bratobójcą czy perfidnym mordercą zabijającym z interesu! Oczywiście wątek akcji kamikaze jest ciekawy dlatego, bo po upadku I-szej komuny dzięki podobnemu "wypadkowi" dorwał się do władzy ostatni minister spraw zagranicznych Jánosza Czermaneka (bandycki pseudonim "Kádár") - Gyula Horn! Zatwardziały komunista, wieloletni boss KC wgierskiej partii czerwonych nazistów!
Gyula Horn studia ukończył w ZSSR, czyli wg kilkakrotnie wspomnianego przezemnie rozkazu Stalina z lat dwudziestych - stał się agentem KGB! To właśnie dlatego dla Kádára był "wspaniałym" szefem MSZ, aż rojącego się od własnych i sowieckich tajnych agentów, przebranych w skórę owieczki-dyplomaty! W 1994 r, bezpośrednio przed wyborami Horn (o jego krewnych krążą legendy, że jako Szwabowie byli esesmanami... i w 1945 r czarne legitymacje bez przeszkód wymienili na czerwone!) nagle doznał dziwnego wypadku samochodowego. Wypadku precyzyjnie wyreżyserowanego! W końcu nic jemu nie stało się, ale ponoć jego kręgosłup "uległ nadwyrężeniu"! Oczywiście kierowcy włos z głowy nie spadł!
Z powodu swojego szorstkiego i zarozumiałego, z nikim nie liczącego się charakteru, absolutnie niepopularny na Węgrzech nawet wśród komunistów i ich czyścibutów Horn, nagle stał się człowiekiem godnym pożałowania (i tak nim był z zupełnie innych przyczyn!), bo z roli "ofiary" zrobił istny cyrk! Chodził w dziwnej oprawie stalowej, przypominającej raczej ogołocony z oprawy skafander kosmonautów, "usztywniający" jemu szyję i głowę po czubek. Wyglądał komicznie. Ale nikt nie zadał sobie tyle fatygi, ażeby zapytał się chirurgów: czy ten strój karnawałowy nosi przepisowo?! Bo nosił go tak, ażeby nie był dla niego niewygodnym!
A węgierskie media, będące w 85% w rękach byłych funkcjonariuszy partyjnych i bezpieki, ten cyrk przekazywały tak, ażeby jak najwięcej wyborców z głębokim współczuciem popierało jego kandydaturę - "ofiary jekiegoś prawicowego zamachu"! Oczywiście bez wymienienia kogokolwiek z "zamachowców", bo takich nie było i znaleźć nie mogli, bo to już nie były czasy sowieckiej okupacji z dwudziestoma dywizjami Południowej Grupy Wojsk, w tym aż jednej dywizji KGB! A rodzimej bezpieki formalnie już nie było, jej członkowie drżeli jak osiki na wietrze, że w każdej chwili znajdą się za kratkami, więc nie trudzili się w "namówieniu" kogokolwiek do "udziału w zamachu"! Natomiast ten "wypadek" tylko dla nich sprzyjał! A doskonale nauczyli się jak produkować takie "wypadki"!
W jednym takim "wypadku" uległa bardzo poważnym obrażeniom znana poetka węgierska, polonofilka Grácja Kerényi, z którą od dawna przyjaźniłem się. Często razem jeździliśmy do Polski na spotkania z najróżniejszymi opozycjonistami, włącznie z Jurkiem Popiełuszko, Piotrkiem Skrzyneckim, czy ks.kanonikiem-prałatem Henrykiem Jankowskim. Grácja miała nawet własne mieszkanie w Warszawie, gdzie zawsze przetrwała poważniejsze konflikty z węgierską bezpieką. Biegle znała polski, tłumaczyła na węgierski polską literaturę piękną. Dzieła opozycjonistów z Ormianinem Zbigniewem Herbertem na czele! O jej "wypadku" również piszę w mojej książce oczekującej na wydanie i wydawcę. I tu przeprowadziłem drobiazgowe śledztwo, szukając wszelkich, nawet niezbyt poważnych wątków i dotarłem nie tylko do węgierskiej bezpieki, ale także do jednego z pododziałów sowieckiego KGB stacjonującego na Węgrzech! Bo polska Solidarność była również ością w oczach sowieckiej i węgierskiej bezpieki!
W Polsce największym problemem w tym wszystkim jest to, że prawica zaczyna tworzyć coraz więcej maleńkich ugrupowań, walczących przeciwko sobie, a nie przeciwko wspólnemu wrogowi - czerwonym nazistom, dla których jest to życiodajną odżywką! Czyżby Panowie i Panie politycy RP zapomnieli o tym, że podobne waśnie doprowadziły do upadku Rzeczpospolitej Szlacheckiej i Rozbiorów?! A więc do utraty Niepodległości na blisko 180 lat!!! Nie tylko prawica, ale cała narodowa antykomunistyczna opozycja powinna znów zjednoczyć się tak, jak to uczyniła pod wodzą Leszka Wałęsy! Pobudka! Alarm! Dzisiaj wbudowani w różne unijne struktury czerwoni naziści próbują rozwalić Węgry z powodu absolutnego zwycięstwa koalicji Viktóra Orbána, a jeżeli ten niecny prodżekt (specjalnie piszę tak!) uda się, to samo powtórzą po kolei z innymi członkami UE! To oni wrabiają Berlusconiego i Sárközyego, oni zwaśniają ze sobą Greków, szczują Słowaków i Rumunów na Węgrów i tak dalej! A kościoły, które w dalszym ciągu jeszcze nie zdążyły rozliczyć się, a przynajmniej wyrugować ze swego ciała zdrajców - głucho milczą!
Szczęść Boże!
tagi: Anna Dymna Miklós Jancsó Viktor Orbán Berlusconi Sarkozy KGB Unia Europejska czerwoni naziści komuniści socjaliści opozycja antykomunistyczna sfingowane wypadku Piwnica pod Baranami Teatr Stary Kraków katastrofa pod Smoleńskiem Rozbiory Polski politycy RP Solidarność Zbigniew Herbert Grácia Kerényi węgierskie media Kaczyński agenci bezpieki
Szczęść Boże!
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów