Antropocen, czy dupocen?

Obrazek użytkownika Bielinski
Idee

Żyjemy w nowej erze. Nazywa się antropocen, czyli epoka człowieka. Jedni mówią o epoce, w której człowiek dominuje. Inni, skromniej, o epoce ze znacznym wpływem człowieka na ekosystem a nawet geologiczny system planety Ziemia. Ciekawe, człowiek ma wpływ na ruchy tektoniczne? Na trzęsienia ziemi? Na wybuchy wulkanów? Czemu nie? Skoro tak piszą ci mądrzejsi… Kto ośmieli się zaprzeczyć? Ów znaczny i/lub decydujący wpływ człowieka i jego cywilizacji na Ziemię i jej klimat nie podlega dyskusji w oświeconych kręgach postępowych naukowców, specjalistów od klimaty, od efektu cieplarnianego oraz eko- ideologów maści wszelakiej. A mnóstwo ich, a głos mają donośny. I go nie szczędzą. Od artykułów „naukowych” przez mnóstwo artykułów w mediach najpopularniejszych, po hollywoodzkie filmy katastroficzne. Wszyscy głoszą prawdę: antropocen. I efekt cieplarniany, wywołany emisją dwutlenku węgla przez człowieka. Ale któremu możemy zapobiec, jeśli nie będziemy jeździć samochodami, ubrania będziemy zmieniać raz na pięć lat, żreć będziemy tylko soczewicę i bób zamiast mięsa czy ryb, przestaniemy opalać nasze domy węgłem, drzewem, a nawet gazem ziemnym… A najlepiej, jak popełniwszy rytualne seppuku i rozpłatawszy brzuch sobie i swoim bliskim zlegniemy w dole wcześniej własnoręcznie wykonanym i pozwolimy rozłożyć się naszym ciałom, by użyźnić ziemi szmat… Oddając naturze dług. I zmniejszając ślad węglowy przy okazji.

 Do tej pory w swej naiwności sądziłem, że żyjemy w holocenie, epoce pośredniej, międzylodowcowej, która zaczęła się około 12 tysięcy lat temu z końcem ostatniego zlodowacenia. Jak to jest? Budzi się ktoś, patrzy przez okno i postanawia: mamy mową epokę! Nazwiemy ja antropocen. Tak dalej być nie może. Na naszych barkach spoczywa los Ziemi: od nas zależy klimat, ekosystemy i cały świat. Staruszka Ziemia – w naszych jest rękach jej ocalenie. Chyba to całkiem przyjemnie tak sobie, ni z tego, ni z owego ogłosić nową epokę. Które to „odkrycie” tak świetnie sprzedaje się w mediach, przynosząc ich „odkrywcom” sławę, granty, pieniądze i mnóstwo punktów w naukowych rankingach. Właśnie siedzę przed komputerem spoglądając przez okno: zieleń drzew, krzewów i traw wyżej błękit czystego nieba. Tegoroczne lato jest… kapryśne. Nie przypadek to, lecz cecha całego klimatu owa kapryśność, czyli nieoczekiwane zmiany. Zajmijmy się zmianami klimatu w ciągu ostatnich… kilku tysięcy ostatnich lat, ale opierając się na źródłach pisanych. Naukowcy badają zmiany klimatu analizując rdzenie z lodowców, z osadów dennych jezior i przybrzeżnych mórz czy próbki z pni starodawnych drzew… Jednakże są to metody bardzo wyrafinowane, wymagające specjalistycznych przyrządów, jak spektrometry masowe, i głębokiej wiedzy. My skupiamy się na tym co ludzie sami zapisali o tym, co się działo. Do analizy tych danych wystarczą podstawy arytmetyki i zdrowy rozsądek. Stad ograniczenie: od dziś do, powiedzmy, cztery tysiące dwieście lat wstecz. Skąd dane? Epokę wczesną opisali starożytni Egipcjanie, którzy nie głupotami, ale ważnymi informacjami zapisali ściany swoich świątyń. Potem mamy Greków, Rzymian, średniowiecze i czasy współczesne. Mnóstwo źródeł. Zacznijmy od starożytnego Egiptu.

 Starożytny Egipt powstał w niezwykle korzystnym miejscu - dolina Nilu - i doskonałym czasie również klimatycznym. Idealne wręcz warunki, aby ówcześni ludzie zaczęli uprawiać ziemię i tworzyli podstawy jednej z najstarszych cywilizacji. Okres najwcześniejszy, tzw. protodynastyczny później wczesnodynastyczny (około 5500 – 3000 p.n.e), pomijamy, nie zostało z niego wiele źródeł pisanych. Datowania są różne, dodajmy. Charakterystyczną cechą starożytnego Egiptu są trzy okresy spokoju, potężnego państwa pod władzą faraonów: Stare Państwo, Średnie Państwo i Nowe Państwo, rozdzielane okresami chaosu, rozpadu, głodu i wojen wewnętrznych. Stare Państwo, które dało nam piramidy w Gizie i Sfinksa, skończyło się, jak podają uczeni egiptolodzy w 2216 roku p.n.e, ze śmiercią faraona o imieniu Pepi II. Nie przywiązujmy się do dokładnych dat, te znamy tylko w przybliżeniu. Tu chodzi nie o lata, ale dziesięciolecia. Przykładem jest faraon Pepi II (ostatni faraon VI dynastii), który objął rządy w wieku 6 lat i panował 63, albo (inna wersja) 93 lata. Pepi II (około 2284 – 2216 p.n.e) panował najdłużej i był chyba najbardziej nieszczęśliwym władcą w dziejach. Pepi II zaczynał jako władca potężnego imperium. Gdy Pepi II umierał, jego państwo się rozpadło bądź rozpadło, a jego władza nie sięgała zapewne poza mury stołecznych Teb. Wszystko co miał, czemu Pepi II służył, rozpadło się, rozkruszyło i przesypało między pałacami. Od potęgi do nicości to droga nie jednego życia.

Matematyka mówi, że odległość puntu A od punku B jest taka sama, jak odległość punktu B do punktu A. Droga z dołu na szczyt jest tak sama jak droga ze szczytu na dół. Alpinista, który odpadnie od szczytu ściany pokona dokładnie taką samą drogę spadając, jak kolega, który ową ścianę pokona. Niby to samo, ale dla nas to duża różnica. Dlatego cenimy, wielbimy i chlubimy pamięć tych, co stworzyli imperia, jak Juliusz Cezar czy Aleksander Macedoński, a z ulgą zapominamy o tych, którzy stracili imperia jak Pepi II. Mówię tutaj o długich okresach, gdzie osobiste cechy władców, ich wady czy zalety uśredniają się i są bez znaczenia. To jak ze sternikiem okrętu. Jeśli okręt jest dobrze zaopatrzony, wszystko w nim działa bez zarzutu, morze jest spokojne, a pogoda piękna to sterować takim okrętem potrafi każdy. Gorzej, gdy przychodzi huraganu, czy tajfun, co spycha statek na płytkie, przybrzeżne wody najeżone podwodnymi rafami i mieliznami. Kiedy dodatkowo wskutek uszkodzeń padają kolejno silniki, i stery a do środka okrętu wlewają się masy wody, wówczas… Wówczas nawet najlepszy sternik, najwspanialszy kapitan nie uratuje okrętu, który musi się rozbić i zatonąć. Jakże zatem po skutkach odmierzać wady i zalety sterników w tych dwóch, całkiem odmiennych warunkach?

 Mniejsza o to. Zaczynamy nasz rachunek od końca panowania Pepiego II, koniec XXIII wieku p.n.e. Od śmierci Pepeigo II (około 2169 p.n.e) liczy się okres chaosu, zwany Pierwszym Okresem Przejściowym (około 2166 - 2020 p.n.e.) trwający zatem około 170 lat. Okresów chaosu i porządku nie dzieli ostra granica – roku, czy kilku lat, lecz rozmyta trwająca dziesięciolecia. Pierwszy Okres Przejściowy zaczął się za panowiania Pepiego II, być może wyraźnie obecny był już w połowie jego długich rządów. Trwał zatem nie 170, a około 200 lat, obejmując koniec Starego i początek tzw. Średniego Państwo, które Egipcjanie wznieśli na gruzach Starego Państwa. Chaos został opanowany i nastało tzw. Średnie Państwo (2020 – 1793 p.n.e.) około 200 lat względnego spokoju dla Egipcjan. Dane chronologiczne za Wikipedią. Średnie Państwo zniszczył kolejny, Drugi Okres Przejściowy (1973 - 1540 p.n.e., trwający około 250 lat) W Egipcie zapanował taki głód, że ludzie zjadali się wzajemnie, jak napisano na murach świątyń, miejscach świętych. Więc tym zapisom trzeba wierzyć. Było pewnie gorzej niż zapisali to nieliczni kapłani. Egipt rozpadł się na mnóstwo małych państewek, zwalczających się zajadle wystawiając na inwazje obcych, m. in Hyksosów. Hyksosi to plemiona przybyłe na okrętach zza morza, nie wiadomo skąd. Hyksosi podbili deltę Nilu (tzw. Górny Egipt) i stworzyli własne, potężne państwo.

Tak jest zawsze. Nieszczęścia chodzą nie parami, ale stadami. Głód wywołuje rozpad państwa, zamieszki wojny wewnętrzne, chaos i słabość. Słabość przyciąga sąsiadów, wrogów, którzy chcą się obłowić na cudzym nieszczęściu. Do wojen wewnętrznych dochodzą wojny z wrogiem zewnętrznym. Chaos się pogłębia, aż… następuje zwrot. W odwiecznej walce sił niszczenia i tworzenia, te drugie zyskują przewagę. Faraonowie słynnej XVIII dynastii pokonują Hyksosów, jednoczą Egipt i tworzą tzw. Nowe Państwo, (~1540 - 1070 p.n.e.) trwające około 500 lat. Najsławniejszy, choć bodaj najmniej znaczący faraon XVIII dynastii to Tutenchamon (około 1332 - 1323 p.n.e.) sławny dzięki szczęśliwemu przypadkowi. Jego grobowiec jako jedyny został obrabowany nie przez rabusiów amatorów w starożytności, ale dopiero współcześnie w XX wieku przez rabusiów dyplomowanych i przekazał swe skarby naszej epoce.

Trzeci Okres Przejściowy (1070 - 664 p.n.e.) kończy erę Nowe Państwa, a właściwie koniec Egiptu jako potężnego, niezależnego państwa. Odtąd Egipt będzie podążał prostą drogą przez wasalizację po podbój kolejno przez Asyrię, Persów, Greków, Rzymian, wreszcie Arabów, muzułmanów (VII wiek n.e.). Aż po współczesny muzułmański, sparszywiały Egipt, który poza nazwą nie nic, albo bardzo niewiele wspólnego ze wspaniałościami Starego czy Nowego Państwa. Trzeci Okres Przejściowy jest błędnie datowany. Tu odchodzimy o historii Egiptu. Początek Trzeciego Okresu należy powiązać z tzw. Upadkiem Epoki Brązu (ang. Bronze Age Collapse), który wydatowano na około 1250 – 1200 p.n.e. Z trzech ówczesnych imperiów: Hetytów, Egipskiego i (staro)Asyryjskiego, imperium hetyckie zostało zniszczone tak gruntownie, że nie powstanie z martwych. Imperium asyryjskie rozpadnie się, by odnowić się jako imperium (nowo)asyryjskie, ale po kilku stuleciach. Imperium egipskie upadnie jako ostanie, by po 400 latach powstać jako zależnie quasi państwo. Trzeci Okres Przejściowy to kolejne wieki ciemne. Było nie jedno ale kilka średniowieczy w naszych dziejach. Mieszkańcy porzucili wiele kiedyś wielkich i wspaniałych miast. Inne miasta spłoną zaatakowane z zewnątrz albo w wyniku buntów i walk wewnętrznych. Na domiar złego mamy kolejną inwazje, tzw. ludów morza (ang. sea peoples). Chaos, zniszczenie, głód, ludożerstwo, wojny, rozpad. Czas trwania? Przyjmijmy 500 lat, od końca XIII do VII wieku. Z tą ciemną epoka związana jest wojna trojańska: oblężenie i upadek Troi datowany na przełom XIII i XII wieku p.n.e. W pięć wieków potniej ślepy, wędrowny, grecki śpiewak Homer stworzy poemat o tej wojnie: Iliadę. Wyjście Żydowi z Egiptu i czasy Mojżesza datuję się również na tą czarną epokę mrocznych wieków Znacznie później powstanie Księga Wyjścia i najstarsze księgi Biblii, czyli Starego Testamentu. Iliada to podstawa naszej literatury, Biblia to fundament naszego widzenia świata. Korzenie naszej współczesności tkwią głęboko w najczarniejszych wiekach mroku, chaosu, nieszczęść, zwanego Trzecim Okresem Przejściowym albo Upadkiem Epoki Brązu. Każdą burzę zniszczenia przetrwają bodaj drobne nasionka, nasiona odrodzenia, które dadzą nowe życie wcześniej lub… później. Warto zauważyć, że w mniej więcej w tym czasie wydarzyła się erupcja wulkanu Hekla (H-3) około 1000 p.n.e., najpotężniejsza zanotowana erupcja największego wulkanu na Islandii. Czy to ta erupcja spowodowała kataklizm na Bliskim Wschodzie zwany Upadkiem Epoki Brązu? Dyskusja trwa, jak zwykle w nauce, ale koincydencja czasowa tych dwóch wydarzeń nie może być kwestią przypadku.

Potem mam długie czasy władania Rzymu, czasy względnej stabilności klimatu. A potem upadek cesarstwa rzymskiego na zachodzie, data czysto umowna to 476 rok n.e. Od dawna podnoszono związek między upadkiem imperium rzymskiego a anomaliami klimatycznymi. Zaczęło się prawdopodobnie około połowy IV wieku n.e. Olbrzymie stepy od Mongolii po morze Kaspijskie i dolną Wołgę. Wielki step – ojczyzna ludów stepowych. W połowie IV wieku n.e. na step przyszła wielka susza. Bez trawy nie ma paszy dla koni i innych zwierząt, bez koni koczownicy muszą umrzeć. W obliczu śmierci głodowej koczownicy podzieli się na dwie grupy. Jedna ruszyła na wschód, na Chiny. Druga ruszyła na Zachód. Tych co wkroczyli do Europy około 370 roku n.e. znamy pod nazwą Hunów. Hunowie przekroczyli Wołgę dotarli nad Don, potem ruszyli stepem wzdłuż wybrzeży morza Czarnego atakując i podbijając plemiona germańskie, które uciekając przed Hunami ruszyły na Zachód. Rozpoczęła się wielka wędrówka ludów. Jak w porzekadle, kij do psa, pies do kota, kot do myszy, mysz do sznura… Kostki domina przewracały się jedna za drugą. Jedną z upadłych kostek domina był Rzym i zachodnie cesarstwo rzymskie. Wschodnie czerstwo ocalało i przetrwało jeszcze tysiąc lat. Czy pamiętacie najazdy Hyksosów na Egipt czy ludów morza? Ten sam schemat. Cesarstwo rzymskie jak imperium Hetytów upadło pod atakiem ludów morza, ale morza suchego, trawiastego oceanu traw. Czy upadek Rzymu to był koniec nieszczęść? Zdecydowanie nie. Zdaniem historyków najgorszy rok w dziejach to rok 536 n.e. Rok ten wgrał w naprawdę ostrej konkurencji. Rok 536 n.e. to rok głodu i epidemii dżumy w cesarstwie wschodnim i Konstantynopolu jego stolicy. Panował wówczas cesarz Justynian I zwany Wielkim (483 – 565 n.e.)., nazwano ją więc epidemią Justyniana. Cesarz Justynian padł ofiarą kolejnej fali dżumy, bo dżuma wracała falami przez prawie 50 lat. Skutek: śmierć od 20 do 50 % ludności cesarstwa wschodnio rzymskiego. Rok 536, ten rok bez słońca, rok głodu, pandemii dżumy i innych nieszczęść, złamał na zawsze potęgę odradzającego się cesarstwa rzymskiego na wschodzie i zmienił bieg dziejów. Nie pierwszy raz natura pokazała kto tu rządzi. Anomalie klimatyczne spowodowały głód, głód otworzył drogę wielkiej epidemii dżumy, a co spowodowało te anomalie? Naukowcy wskazują na wielką erupcję wulkanu na Islandii w latach 534 – 535 n.e. Klimat uspokoił się pod koniec wieku VI lub na początku wieku VII. I znów nastały kolejne wieki ciemne, znane jako średniowiecze. Mam zatem kolejny Czwarty Okres Przejściowy, od połowy VI wieku po połowę VI, powiedzmy około 300 lat.

Czy od tego czasu mamy klimatyczny spokój? Nie za bardzo. Minimum Maundera, czyli anomalie klimatyczne od około 1300 roku po połowę XIX wieku spowodowane, to wiemy, spadkiem aktywności słonecznej. Słońce, lecz nie tylko. Spadek aktywność słońca spowodowali zmniejszenie średniej temperatury w Europie o około 2 stopnie Celsiusa. Niby niewiele, co to jest 2 stopnie Celsiusa? W rezultacie szaleństwo klimatyczne, fatalne zbiory przez wiele lat, głód, wojny, nie jest przypadkiem, że właśnie wtedy na zachodzie Anglia z Francją toczyły Wojnę Stuletnią, a wojen było mnóstwo w całej Europie, oraz epidemie wielu chorób w tym dżumy. Czarna Śmierć, najbardziej zabójcza epidemia dżumy (pandemia Justyniana miała chyba podobna skalę) trwała od połowy XIV do połowy XV wieku, około 100 lat, Liczba ofiar 75 do 200 mln ludzi przy populacja rzędu 500 mln w Europie. Od 10 % - Polska po 90 % - niektóre regiony północnych Włoch. Średnio zmarło od 20 do 40 % populacji całej Europy. Mamy zatem kolejny Piąty Okres Przejściowy, trwający około 500 lat. Ten sam schemat: anomalie klimatyczne, głód, epidemie, wojny.

Od połowy XIX wieku w ciągu ostatnich nieco mniej niż 200 lat mamy klimatyczne uspokojenie. Zdaniem klimatycznych aktywistów mamy szalony wzrost temperatur (o około 1.5 stopni Celsiusa) wywołany przez człowieka. Akurat się to zbiegło z rewolucją przemysłowa, epoka węgla i stali. Potem silniki spalinowe, elektryczność. Efekt cieplarniany spowodowany emisją człowieka dwutlenku węgla szaleje. Za chwile będziemy mieć w np. Polsce temperatury nie jak w Grecji, ale w Kenii, czy inny równikowym kraju. A może ten wzrost temperatur nie jest tylko dziełem człowieka, ale dziełem natury? Następuje wyrównanie temperatury Ziemi po anomalii jaką była niedawna przecież wielka anomalia: minimum Maundera? Klimat Ziemi potrzebuje dziesiątek, setek lat by zareagować. Człowiek ma jakiś wpływ, jaki to inna sprawa, ale na pewno nie decydujący. Jest raczej jednym z wielu mniej znaczących czynników.

Podsumujmy ostanie cztery tysiące dwieście lat począwszy od końca panowania Pepiego II. Pierwszy i Drugi Okres Przejściowy potraktujmy jak jeden klimatyczny zwrot, około 500 lat, rozdzielony krótkim okresem stabilizacji (Średnie Państwo). Egipcjanie budowali swoje piramidy na sawannie, gdzie opodal pasły się stada antylop, gdzie polowały lwy i szakle. Północ Afryki pokrywała sawanna z rzekami, jeziorami, w których pływały krokodyle i stada hipopotamów. Gdy odnowiło się Nowe Państwo piramidy tonęły w piachu pustyni i tak jest po dziś dzień. Sawanna zamieniła się w pustynię. Tak powstała Sahara – największa i najmłodsza pustynia na Ziemi. Potem mamy Trzeci Okres Przejściowy lub Upadek Epoki Brązu trwający około 500 lat. Następnie wielka wędrówka ludów i upadek cesarstwa rzymskiego – kolejny okres przejściowy, około 400 lat. Ostatni to minimum Maundera, także około 400 lat. W sumie w przeciągu minionych 4200 lat, mamy 2400 lat względnego spokoju klimatycznego (zaokrąglając w górę 2/3 czasu) i około 1800 lat anomalii klimatycznych (1/3 tego czasu). Zatrważająca statystyka. Okresy anomalii trwają od 300 do 500 lat i są rozdzielane okrasami spokoju średnio dwa razy dłuższymi. W tym wzorze anomalia – spokój widać niepokojącą regularność. Ale od końca ostatniej anomalii mięło raptem 200 lat, statystycznie mamy trochę czasu. Jeśli ktoś wierzy w statystykę. Tylko pierwsza anomalia łączyła się ze wzrostem temperatury (pustynnienie, Sahara), wszystkie pozostałe to spadek temperatury. Pomijam tu drobne anomalie związane na przykład z wybuchami wulkanów, jak wulkanu Krakatoa (Indonezja dziś, 1883) gdyż ich skutku dla klimatu Ziemi były krótkotrwałe, od kilku do kilkunastu lat. Potężna erupcja wulkanu Tambora (Indonezja, 1815) wpłynęła istotnie na klimat przedłużając minimum Maundera o około 30 lat do połowy XIX wieku. Można spokojnie przyjąć, że następna potężna anomalia klimatyczna, kolejny Okres Przejściowy, spowoduje spadek, duży spadek temperatury. Kiedy nie wiadomo? Ale ze nadejdzie to pewne. Przyczyny anomalii? Ostania to Słonce plus erupcje wulkaniczne (Tambora). Co do pozostałych przyczyn nie znamy, najczęściej wiąże się je z wybuchami (super)wulkanów. Ogólnie zawsze za tym anomaliami stoi natura, a nie człowiek. Czy Egipcjanie paląc odchodami w swych paleniskach w końcu Starego Państwa, pieców nie znali, spowodowali cieplenie klimatu i zamianę Sahary w pustynię?

Jesteśmy jak mrówki, czy inne robaki, na owocowym drzewku. Co jakiś czas natura potrząsa drzewem i na ziemie spadają owoce i mrówki. Ale do tej pory natura nie przyłożyła siekiery do pnia i nie ścięła drzewka, co mogłaby uczynić z łatwością. Mamy szczęście. Dlatego po każdym kataklizmie mrówki się odradzają i znowu zajadają owoce. Natura cyklicznie strząsa mrówki z drzewa. Dlaczego? Może żeby nie było za nudno? Jak na giełdzie: jest hossa, indeksy pikują i wszyscy krzyczą, żeby kupować akcje, bo tylko zdrożeją, sky is the limit. Potem nadchodzi krach. A potem kolejna hossa. Cykl się zamyka i otwiera. Co ma z tym wolnego antropocen? To jedynie przykład zaślepienia, arogancji, pychy i głupoty zachodnich pseudo intelektualistów wychowanych w cieplarnianych warunkach, którym wydaje się, że posiedli wszelka wiedzę i mądrość, i potęgę tak wielką, iż o wszystkim decydują i za wszystko odpowiadają.

No tak, ktoś powie, ale żyjemy w XXI wieku, mamy samoloty, rakiety, znamy wirusy i bakterie, latamy nawet do sąsiednich planet. Odpowiem tak; kto dziś potrafi siać i orać? Zaprząc konia do pługa i zaorać kawał pola? Nawet współcześni rolnicy tego nie potrafią, oni umieją jeździć i orać, ale ciągnikami. A Egipcjanie w czasach Starego Państwa potrafili. Żyli z ziemi i blisko ziemi i umierali masowo, gdy przyszły zmiany. Skutki potężnych anomalii klimatyczny byłyby dziś o wiele gorsze niż tysiąc czy dwa tysiące lat temu. Procentowo umarłoby o wiele więcej niż wówczas. Odwrotne sprzężenie: im kraj jest wyżej w rozwoju cywilizacyjnym, tym mniejszy odsetek przeżyje. Im wyżej wleziesz, z tym większej wysokości spadniesz. Dziś jest dodatkowy czynnik. Ludzki. Możemy sami wywołać powszechną katastrofę. Mamy dość potęgi by się sami zniszczyć, ale nie dość by przetrwać. Jak powiedział A. Einstein, po wojnie jądrowej, następna wojna będzie na kamienie i kije. Tutaj ten oszust miał rację. Dodatkowy czynnik ryzyka, prócz nieobliczalnej natury, równie, jeśli nie bardziej nieobliczalny człowiek. Ale to temat na inna opowieść. Historia jest nie tylko za nami, ale i przed nami. Parafrazując: z całą naszą (jakże mizerną) potęga technologiczną jesteśmy za słabi by przeżyć, za potężni by umrzeć.

Holocen tak, prawda, żyjemy tej epoce. Ale żaden antropcen, jeśli już to dupocen, bo to słowo najlepiej opisuje pełnych pychy wyznawców efektu cieplarnianego i potęgi człowieka. Mędrcy jak dupy wołowe. Lub z greki: ajdarocen (grek. ajdaros + kainos). Po grecku brzmi bardziej elegancko i naukowowo. Obyśmy nie dożyli ani ja, ani czytelnicy, ani nasze dzieci i nasze wnuki czasów, gdy natura znów porządnie potrząśnie drzewkiem. Czasów strząsania. Obyśmy my, ludzie byli gotowi, go to nadejdzie. Bo że natura to uczyni, to pewne. I nie narzekajmy na pogodę. Nie ważne, czy leje jak z cebra, czy jest upał, albo mróz. Pogoda może być gorsza i bardziej zabójcza niż potrafimy sobie to wyobrazić. 

 

  Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.

Twoja ocena: Brak Średnia: 3.9 (8 głosów)

Komentarze

Mimo uogólnień i braku szacunku dla gwiazdy współczesnej fizyki tekst Autora należy koniecznie przeczytać i przemyśleć.

Bez wspomnianych uogólnień trudno byłoby spojrzeć całościowo na procesy zachodzące wokół naszych przodków i nas samych oraz na liczne bodźce, czyli ich siły napędowe. Takie przekrojowe spojrzenie z perspektywy wielu tysięcy lat na wzajemne relacje między zachłannością i brutalnością ludzkich sił a uczącą nas pokory brutalnością sił przyrody (superwulkany, trzęsienia, aktywność słońca itp) pozwala lepiej interpretować fakty historyczne i spokojniej, jeśli już nie skuteczniej prognozować skutki możliwych oddziaływań, w oparciu o naukowo uzasadnioną wiedzę, a nie tylko o koniunkturalne, owinięte politycznymi korzyściami myślenie zdroworozsądkowe. 

A co do fizyki, jej gwałtowny rozwój w skalach mikro i makro może i odrywa się od możliwości powszechnego zrozumienia, ale metodycznie jest godzien szacunku choćby dlatego, że domaga się, by każdy nowy pomysł dał się sformalizować językiem matematyki. W tym kontekście trudno byłoby wybronić to, co Autor napisał o Einsteinie. Zresztą nie o taki drobiazg w tym świetnym felietonie chodzi, ważniejsze jest całościowe spojrzenie z dużą dozą pokory wynikającej z naszej niepełnej wiedzy.

Vote up!
0
Vote down!
0
#1652474

"Spadek aktywność słońca spowodowali zmniejszenie średniej temperatury w Europie o około 2 stopnie Celsiusa" - jak pan pisze w roku tysiac trzechsetnym po Chrystusie. Nie wiem czy sie smiac czy plakac? Moze wtedy juz zyl Celzjusz i mierzyl te temperature? Nie wiem jak dzisiaj ci "naukowcy" mierza temperature ziemii, ale widac ze mozna skoro juz w roku 1300  ich przodkowie to robili. Ja zawsze uwazalem ze nie ma wiekszych oszustow jak historycy. Gdy sie porowna historie dwoch sasiednich panstw mozna sie dowiedziec ze ani jedni ani drudzy nie pisza prawdy. Oni po prostu wypisuja historyjki i to na dodatek wymyslone. My nie potrafimy dzisiaj odtworzyc faktow w sprawie Bolka sprzed czterech dekad czy przywiozla go do stoczni motorowka SB czy przeskoczyl przez plot, a co dopiero dowodzic ze w roku 1300 zmierzyli temperature ziemii w stopniach Celzjusza. No coz, moze ja nie znam tych metod, dlatego sie temu wszystkiemu dziwie. Co prawda nie studiowalem historii, ale twarda nauke oparta na matematyce, fizyce a w szczegolnosci mechanice, wiec nie kupuje historycznych bleblan.

Vote up!
0
Vote down!
0

JanStefanski

#1652476