Siła ubeckiej klątwy

Obrazek użytkownika Dama Pik
Idee

Niedzielna odsłona „Żołnierzy wyklętych” – przypomniana tam wstrząsająca historia „Ognia” i historia zakłamywania jego biografii w czasach nam współczesnych - uświadamia bolesną prawdę, że naród nasz od czasu niemiecko-sowieckiego najazdu na Polskę w 1939 roku po dzień dzisiejszy pozbawiony jest w zasadzie własnego państwa. Za pomocą atrap, a wiec Peerelu a później tzw. III Rzeczpospolitej, której twarzą pozostanie dla mnie na zawsze pani z telewizora o inicjałach MO, ludzie tutejsi w swej wielomilionowej masie utrzymywani są w złudnym przeświadczeniu, że państwo polskie nie tylko istnieje i nic mu już nie zagraża, ale co więcej ma się nadzwyczaj dobrze (jako osadzone bezpiecznie w strukturach NATO i UE). Można więc żyć po swojemu i wcale nie zajmować się polityką. Tymczasem naród polski nie tylko nie odzyskał prawdziwej suwerenności, ale co gorsze jego młode pokolenie zdradza symptomy dziwnej choroby, związanej z utratą poczucia narodowej tożsamości i zanikiem jakichkolwiek więzi konstytuujących wspólnotę. Cierpiący na amnezję, pozbawiony pamięci o swoich bohaterach, odcięty od swojej historii – zamienia się ten naród w skamielinę. Widać było ten proces po tragedii smoleńskiej, młodzież w swej masie przejęła się nią – powiedzmy – umiarkowanie. I tak właśnie miało być. Lepiej też dla Trzeciej Rzeczypospolitej, że jej młodzież nie wie nic o „Ogniu”, i o rotmistrzu Pileckim.
Nieobecność bohaterów antykomunistycznego podziemia w obiegu oficjalnym świadczy wprost o tym, że ciągle jeszcze w tej materii obowiązuje wizja Jerzego Andrzejewskiego, ewentualnie w wersji „podrasowanej” przez Andrzeja Wajdę, który notabene uznał przynależność do grona ojców-założycieli GW za swoje szczytowe osiągnięcie życiowe. Wszystko się zgadza.
Istotnym składnikiem „legend okrągłego stołu” stało się nieuzasadnione a dość powszechne przekonanie , że mocą pokątnych porozumień z komunistami obalono w Polsce ich rządy oraz wpływy, a zatem przywrócono narodowi wolność, a w rezultacie uwolniono państwo polskie od wpływów rosyjskich. My, naród Polski, mamy tez swoją konstytucję – owoc dziejowego kompromisu wszystkich ze wszystkimi, i odtąd nie musimy się o nic troszczyć, sprawa jest załatwiona, możemy iść na piwo. Jest to jeden z mitów wyjątkowo szkodliwych i oszukańczych, ale jednocześnie popularnych. Bo przecież coś tu jednak obalono, na przykład wiarę pożytecznych idiotów w nieomylność Karola Marksa, albo sposób organizacji handlu jeszcze z czasów Hilarego Minca – zwłaszcza to ostatnie przedsięwzięcie, tak spektakularne, było pożywką dla naszej umęczonej szarzyzną wyobraźni. Polacy spędzający chętnie czas wolny w coraz to okazalszych galeriach handlowych, wcześniej wytrenowani w wyścigach po szary papier toaletowy, mając teraz wybór między wieloma jego odmianami włączając to te pachnące konwaliami – mogli poczuć się naprawdę oszołomieni. Oszołomieni do tego stopnia, że nie dostrzegli, iż naród polski wraz ze swoją prawdziwą historią w III RP prawa obywatelstwa w zasadzie nie uzyskał. Naród polski nie dostąpił pełnej „reaktywacji”, bowiem kilku facetów, którym w głowach do końca świata pobrzmiewać będzie międzynarodówka, roztoczyło nad nim dość skuteczną kuratelę, przekonawszy wcześniej kogo trzeba w Moskwie, że to naprawdę da się zrobić lepiej i mądrzej. Że „przywiślan” naprawdę można wychować na prawdziwych „internacjonałów”, wykorzystując zamiast knuta szlachetną sztukę wywierania wpływu na ludzi. Wykreowano naprędce cały zastęp moralnych autorytetów, gotowych w ramach prewencji własnymi rękami urwać łeb narodowej hydrze, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba. Było to wszystko możliwe choćby z tego względu, że naród nasz w ciągu lat ponad dwustu cieszył się swoim państwem przez lat zaledwie dwadzieścia. Dawne elity zostały wymordowane. Po okresie wojny, niemieckiej i sowieckiej okupacji, po traumie Peerelu, , po przeszło czterdziestu latach robienia ludziom wody z mózgu, można im było wmówić naprawdę wszystko, zwłaszcza, gdy się zaprzęgło do tego legendy „Solidarności”. Kiedy imperium sowieckie zaczęło się trochę chwiać w posadach wmówiono obywatelom ogarniętego transformacją Peerelu, że wielotysięczna rzesza tutejszych strażników rosyjskich interesów nagle zmieniła się w zastępy szczerych demokratów i patriotów. Pod ich przewodem i z ich inspiracji zbudowano pośpiesznie unowocześnioną atrapę państwa polskiego – Trzecią Rzeczpospolitą. Beneficjenci transformacji, uwłaszczeni na popeerelowskiej masie upadłościowej, odczuwali uzasadnioną satysfakcję. Taki na przykład zakochany z wzajemnością w gen. Jaruzelskim Urban bardzo chwalił sobie „kapitalistyczne” porządki – nigdy przecież nie powodziło mu się tak dobrze. Trzecia Rzeczpospolita była zaiste prawdziwym rajem dla dawnych elit peerelowskich. Innym wiodło się trochę gorzej, ale nie bardzo wiadomo było, dlaczego? Wmówiono jednak ciemnemu ludowi, że w kraju tym wszyscy mogliby się urządzić wygodnie (bo dlaczego nie, skoro udało się to w Irlandii?), gdyby nie knowania frustratów, nienawistników i mącicieli, wyskakujących z bolszewickimi projektami: a to z projektem dekomunizacji, a to z projektem ujawnienia komunistycznej agentury, a to z ideą narodowej polityki historycznej. Całe to ględzenie zgorzkniałych starców trzeba było zdemaskować i zdyskredytować, nie tylko jako wsteczne, wyciągnięte z lamusa, ale również głęboko niechrześcijańskie i pod każdym względem szkodliwe. Zagoniono do tej roboty armię dziennikarzy, a nawet część hierarchów kościoła rzymskiego, co było prawdziwym arcydziełem postkomunistycznej propagandy. Wspólnymi siłami udało się z idei upodmiotowienia narodu i restytucji elementarnych zasad moralnych uczynić coś szalenie obciachowego, coś śmiesznego, pachnącego naftaliną. Coś jak nadgryzione zębem czasu wyliniałe futro prababki z Podola, albo nadżarty przez mole moherowy beret. Nic dziwnego, ze Wyborcza doszła po 20 latach do rozdawania gwizdków na Święto Niepodległości. Skończyły się subtelności. A zaczęło się tak pomysłowo! Wykreowanym przez rodzimy przemysł filmowy bohaterem zbiorowej wyobraźni został Franz Maurer, esbek z „Psów” Pasikowskiego. Przypomnę , że scena, w której pijani esbecy wynoszą na ramionach nieprzytomnego kolegę, śpiewając Balladę o Janku Wiśniewskim, który padł w grudniowej masakrze w 1970r., wywołała sprzeciw uczestników protestów na Wybrzeżu oraz byłych działaczy opozycji solidarnościowej. Ale „Psy” stworzyły podwaliny pod cała późniejszą filozofię polityczną III RP, były rodzajem manifestu, o niebywałej sile rażenia. Wyznaczyły główne trendy nowej obyczajowości, nowego języka, nowej etyki. Dlaczego nikt w ciągu ostatnich 20 lat nie nakręcił w Polsce filmu fabularnego z majorem Kurasiem, albo rotmistrzem Pileckim w roli głównej? Bo tak się jakoś złożyło? Czy ich historie nie były dość atrakcyjne, by posłużyć za kanwę scenariuszy? We Wrocławiu jeszcze w ubiegłym roku nie udało się nazwać bulwaru w centrum miasta imieniem rotmistrza, min. dzięki obywatelskiej postawie radnych PO, i sekundującej im w Gazecie Wyborczej. Porządek musi być - w 1989 r. nie reaktywowano przecież II Rzeczpospolitej, lecz rozpoczęto proces przemian w kontrolowanej przez Rosję Sowiecką części Europy, tak, by przedsiębiorstwo było w stanie funkcjonować, a grupa trzymająca władzę zachowała kontrolny pakiet akcji. Tak to zresztą mniej więcej był łaskaw ująć onegdaj sam generał Jaruzelski, jeden z patronów przedsięwzięcia. Idee leninowskie odsunięto niejako na dalszy plan, jedne z nich stały się nikomu już niepotrzebnym balastem, inne dzięki globalnej rewolucji kontrkulturowej napłynęły prawdziwą nawałnicą z Zachodu, co pozwoliło im zatriumfować ostatecznie. Dyskretnej kontroli rozciąganej nad pospólstwem przez obóz „czerwonego sztandaru”, przez owych „proletariuszy wszystkich krajów” których powiązania nie straciły wcale na swej żywotności , mogła położyć kres jedynie emancypacja narodu. Do tego nikt nie zamierzał dopuścić.
Dlatego jeden z twórców transformacji musiał podjąć się trudnej roli- kogoś na podobieństwo Wielkiego Brata, kontrolującego i prowadzącego polskiego inteligenta za rękę. GW zdobywała „rząd dusz” pod nośnym hasłem „Nie ma wolności bez Solidarności”. Ten znaczek był niczym gałęzie zatknięte za hełmy żołnierzy operujących w zadrzewionym terenie. Niektórzy (znam takich) do dziś nie załapali, o co w tym wszystkim chodzi. Wyborcza natomiast u samego zarania transformacji poczęła żłobić koryto, którym wkrótce popłynąć miał mainstream. Ludzie mediów byli bowiem zdezorientowani, zagubieni, nie wiedzieli co mówić, co myśleć i jak myśleć – trzeba było jakoś to wszystko uporządkować i skanalizować. W ciągu zaledwie paru lat udało się naszemu Obywatelowi Kane zawładnąć zbiorową wyobraźnią Polaków. Najbardziej tych z metryką peerelowską, oni jeszcze czytywali gazety do porannej kawy. Za młodszych wzięły się prywatne stacje telewizyjne i radiowe, gazeta musiała tu ustąpić nowym środkom przekazu.
Ludzie urodzeni w Polsce ok. roku 1989 (rówieśnicy III RP, cierpiący na zanik poczucia tożsamości narodowej) to dzieci niegdysiejszych czytelników Wyborczej, dotkniętych kiedyś chorobą michnikowszczyzny. Ci ostatni byli w większości dziećmi pokolenia wojennego, którego młode lata upływały w czasach komunistycznego terroru, kiedy to w większości domów milczało się o sprawach polskich, z obawy przed represjami i szykanami. Pokazywał to świetnie film Marczewskiego „Dreszcze”, gdzie działaczka czerwonego harcerstwa zajmowała się deprawowaniem chłopca, którego ojciec siedział w komunistycznym więzieniu. Ojcowie powrócili jednak w końcu z więzień i zaczęli słuchać wieczorami Wolnej Europy. Ich dzieci przeżyły październik’56, marzec’68, grudzień 70, gierkowskie „otwarcie na Zachód”, w 1978 wybór Karola Wojtyły na papieża, i wreszcie zdobyły się na ostatni w naszej historii zryw niepodległościowy, jakim było powstanie „Solidarności”. Uderzył jednak w to pokolenie i rozproszył je po całym świecie wielki strażnik polsko – rosyjskiej przyjaźni gen. Jaruzelski. Cios w szczękę był mocny i dosięgnął również pokolenia urodzonych w latach sześćdziesiątych, których młodość upłynęła w ponurej scenerii stanu wojennego. Oba te pokolenia przyjęły okrągły stół i miraże transformacji z zaskoczeniem (bo któż by się tego spodziewał?) i niedowierzaniem (bo czy to możliwe?), i to w chwili totalnej apatii i zniechęcenia. Wszystko działo się trochę obok, i trochę nie tak. Coraz bardziej szukaliśmy uzasadnienia, interpretacji…
Od dysonansów poznawczych był redaktor prowadzący i jego gazeta, a poza tym tak bardzo chciało się o wszystkim zapomnieć… Tak bardzo chciało się uwierzyć w koniec historii, i ostateczny triumf zachodniej cywilizacji… Odetchnąć od klimatu czasów złych, trudnych, nasycić się powiewem czasów lepszych, szczęśliwszych. Pójść z rodziną na wielkie lody do Cafe Italia, czy za komuny ktokolwiek śnił o takich czasach? Zachłyśnięci mirażem nowego lepszego świata, lekceważyliśmy znaki ostrzegawcze. I nie dostrzegliśmy tego, co najważniejsze: że w darowanym przez los pakiecie nie ma prawa do narodowej pamięci celebrowanej publicznie. A co więcej, trochę jak w Józef K. z powieści Kafki, któregoś dnia obudziliśmy się jako współwinni nazistowskich zbrodni przeciw Żydom.
W 2001 r. Jan Tomasz Gross opublikował w Polsce książkę „Sąsiedzi”, której opowiedział, jak to polska i katolicka połowa podlaskiego miasteczka Jedwabne wymordowała drugą jego żydowską połowę. W roku 2006 Antoni Zambrowski wspominał: „Protestowałem przeciwko inicjatywie prezydenta A. Kwaśniewskiego odnośnie samotnego obchodzenia przez Polskę rocznicy mordu na jedwabieńskich Żydach, przypominając, że w czasie letniej ofensywy Wehrmachtu w 1941 roku nie tylko Podlasie, ale całe tereny Związku Rad od Bałtyku do Morza Czarnego, zajęte przez hitlerowców na Sowietach, spłynęły wtedy żydowską krwią. Przypominałem znane powszechnie w świecie masowe mordy na Żydach w Kownie oraz w rodzinnym mieście Jacka Kuronia Lwowie, gdzie litewscy oraz odpowiednio ukraińscy nacjonaliści wymordowali wielokrotnie więcej Żydów niż w Jedwabnem i okolicy. Wskutek inicjatywy prezydenta Kwaśniewskiego Polska stawała samotnie pod pręgierzem, choć to Polacy stworzyli - jako jedyni w okupowanej przez hitlerowców Europie - podziemną strukturę organizacyjną "Żegota" dla ratowania Żydów z rąk hitlerowskich zbrodniarzy. W nagrodę za me starania trafiłem (…)na łamy raportu Stowarzyszenia Otwarta Rzeczypospolita o języku nienawiści jako wojujący antysemita.”
Nie minęło wiele lat, a język nienawiści zarzucono już wszystkim zwolennikom historycznej prawdy. Polityków, którzy otwarcie się jej domagali, zaliczono w poczet faszyzujących nacjonalistów. Gdy społeczeństwo poważyło się wybrać Lecha Kaczyńskiego na Prezydenta, miara się przebrała. Proces emancypacji narodu zaczął przybierać na sile, i trzeba było położyć temu kres raz na zawsze. Wcześniej należało jednak przygotować grunt pod ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej. Przekonać całą tę swołocz znad Wisły, że ma wspólnego z Rosją wroga – demona polskiego nacjonalizmu. Zniszczyć go, i w ten sposób otworzyć drogę do odwiecznej rosyjsko-polskiej przyjaźni.

Brak głosów

Komentarze

Słusznie zwróciłaś uagę na szkodliwość filmu, tak przecież mocno tworzącego zbiorową wyobraźnię oraz stereotypy ujmowania świata. Do "Psów" (które usankcjonowały ponadto "koszarowy" język jak część kultury)dodałbym jeszcze reżysera Gruzę z jego "Gulczas, a jak myślisz?". Pamiętam jak mną wstrząsnął ulubiony reżyser komuny mówiąc "Minęły czasy, gdy o tym co dobre mówił nam Tatarkiewicz, a o tym co słuszne Kotarbiński. Teraz jest Gulczas!".
Pozwól na jeszcze jedną uwagę: "a nawet część hierarchów kościoła rzymskiego, co było prawdziwym arcydziełem postkomunistycznej propagandy." Z tym twierdzeniem się nie zgadzam o tyle, że było to dzieło nie tyle postkomunistycznej propagandy, a komunistycznej bezpieki. O ile liczba konfidentów SB w strukturach KK wynosiła przeciętnie 10%, to wśród wyższego duchowieństwa zwłaszcza kurialistów sięgała 25%.
Pozdrawiam
Reszta nie jest milczeniem.

Vote up!
0
Vote down!
0

----------------------------------------------
*Reszta nie jest milczeniem, ale należy do mnie.*
*Ale miejcie nadzieję; bo nadzieja przejdzie z was do przyszłych pokoleń i ożywi je; ale jeśli w was umrze, to przyszłe pokolenia będą z ludzi martwych.*

#135705

Zgadzam się, było to dzieło bezpieki, ale wykorzystane przez propagandę. Chrześcijaństwa uczyła nas przecież na nowo GW, MO i Tomasz Lis, oraz p.Miecugow, wspierani oczywiście przez ulubionych mainstreamowych hierarchów. Największym szokiem było dla mnie to, że szeregi mainstreamu zaczął wspierać w tej walce zaraz po przybyciu do Krakowa osobisty sekretarz JP II, to było straszne odkrycie.

Vote up!
0
Vote down!
0

Dama Pik

#135750

 "Jak Polak z Polakem".

To było hasło programowe pieriestrojki nad Wisłą w ustach naszego kochanego Lecha. Wieczór jakiś jesienny czy zimowy, a na ulicach pusto, bo w telewizji pojedynek NASZEGO Lecha (nie, nie klubu z Poznania) z Konstantym Miodowiczem (jeśli nie pomyliłem imienia),szefem OPZZ.

Poczucie triumfu. Radość. NASZ Lechu wygrał batalię, dał popalić aparatczykowi.

Osłabiony i jakiś taki wymięty ale NASZ premier Mazowiecki, którego musiano przywracać do formy w trakcie exspose (wasz prezydent, nasz premier). Poczucie luzowania gorsetu. Radość.

NASZA "Gazeta WYborcza Solidarności". Radość. Mamy swój dziennik, niezależny, prawdziwie polski. Dzięki NASZEMU Adasiowi drogiemu.

Szybko jakoś "Solidarność" odebrała swoje logo gazecie kochanego Adasia. No, trochę dziwne.

Dopiero za jakiś, wcale niedługi, czas, kochany Adaś chyłkiem ucieka przed kamerami do samochodu Urbana, rzecznika WRON-y w czasie stanu wojennego.

Jest to akurat !!!  13 grudnia. Rocznica narodowego dramatu. A ten...

Oburzenie. Coś zaczyna w głowie świtać, ale jakoś niepewnie.

Naród dalej nic nie wie, wiedziony na pasku telewizyjnych komentarzy o pokojowym pokonaniu zniewolenia rękami Polaków - ludzi dobrej woli - z lewa i z prawa.

Padają państwowe zakłady i to te dobre, nękane popiwkiem NASZEGO wicepremiera Balcerowicza (który już wczuwa się do kolejnej "reformy"), by je sprzedać za bezcen obcym inwestorom ("towar tyle jest wart, za ile chcą go kupić").

Naro czuje się zmęczony o oszukany. Na Lechowe "Jak Polak z Polakem" ma: "Nie otake" ( bo tedy masowo pojawiły się wreszcie zachodnie i japońskie i koreańskie  telewizory w tym aparaty firmy OTAKE).

"NIE O TAKE POLSKE WALCZYLYŚMY, LECHU".

 

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#135713

Pamiętam te same chwile i te same emocje... Michnika wsiadającego do samochodu Urbana, potem już przyjaźnili się wręcz ostentacyjnie, ale wtedy to był szok... A że świtało w głowie powoli, i niepewnie, też prawda...

Vote up!
0
Vote down!
0

Dama Pik

#135748

Ja czułam to samo. Byłam dumna z Wałęsy że prosty robotnik a jaki mądry, Michnik był bohaterem więzionym i dręczonym przez bezpiekę, ale jednak zwycięskim. Nie chcę już dalej "ciągnąć" tych moich wynurzeń bo mi się robi strasznie wstyd. Wstyd za moją ślepotę i głupotę. Zrobili nas "w konia".

Vote up!
0
Vote down!
0
#141080