Najazd z Przeszłości - SF która jest rzeczywistością?
Najazd z Przeszłości.
Rzekłbym; Brzmi dziarsko. I tak jest. Każdy znajdzie coś dla siebie. A warstwa wyłaniająca się z pod klasycznej, w tym przypadku wręcz hard SF jest w tym przypadku najciekawsza. Krytyka naszego stylu życia, widzenia świata przez pryzmat kulturowo-społeczny, krytyka przede wszystkim politycznego ujęcia życia, uderza jak obuchem. Obca planeta ze społeczeństwem wychowanym bez garbu cywilizacyjnego nosi cechy anarchistyczne, tylko powierzchownie.
W rzeczywistości okazuje się społecznością opartą na głębokim zaufaniu do jednostki. I szacunkiem do niej. Niewyobrażalnym w społecznościach obecnie funkcjonujących na świecie. No, może poza kulturami plemiennymi, ale to już jest sarkazm z mojej strony?
SF literatura, która do dziś jest traktowana po macoszemu. Wielu Czytelników nie dostrzega jej możliwości. Na gruncie „fiction” można budować nie tylko fabuły dla nich samych (a więc strzelanki, walki na różne bronie, kosmiczne bitwy itp.) można przenosić informacje świecie wokół nas bez konsekwencji ponoszenia kosztów literackich pisania literatury typu ?realisty?. Tutaj można wiele przemycić, nawet jak trzeba ukryć. Pamiętamy Przecież social i political fiction Zaidla. Jego dystopię. Nawiązanie do rzeczywistości zmierzającej według kierownictwa w stronę jedynego szczęśliwego społeczeństwa, rządzonego z góry przez nieomylnych przywódców partyjnych. Każdy wiedział o jakich najeźdźcach autor pisał. Tych z czerwoną pięcioramienną gwiazdą. To, że wyglądali jak różne wersje UFO nie miało znaczenia. My czytelnicy wiedzieliśmy.
Z czym mamy do czynienia u Hogana? Przede wszystkim z wciągającą, a więc mistrzowską fabułą i narracją. Dla każdego coś miłego. Olbrzymi statek międzygwiezdny z Ziemi zmierza w kierunku nowego świata. Uzbrojony po zęby. Z małą armią na pokładzie. Wśród tej armii kompania, która jest inna niż wszystkie. Za dobra, aby stać się wzorcową, więc jest na samym dole jak sama nazwa wskazuje: kompania „D”. A więc; żołnierz doskonały? Ale dlaczego? Ponieważ potrafi szanować swoje życie do perfekcji. Jakoś tak od razu staje mi przed oczyma „Złoto dla zuchwałych” i oczywiście słynna rola Donalda Sutherlanda, a więc Sierżanta „Świrusa”. Jakoś tak się mi kojarzy. Tutaj, co prawda chłopaki którymi dowodzi, mobilizują się dla chęci zysku…
W Najeździe z Przeszłości powodem jest znacznie bardziej doniosły i o wiele wyżej stojący w hierarchii czynów moralnych cel: uratować (i to w sensie dosłownym) część ludzkości na planecie Chiron. Co prawda, później wychodzi na jaw, że walczyli nie do końca o tą część o której myśleli, że walczą?
Już sam początek książki puszcza oko do czytelnika, pozwala wczuć się w rolę przyjaciół tych ludzi z kompani „D” gdzie chłopaki z znienacka wygrywają całe manewry armii, które miały być dobrą zabawą przez kilka dni, a puenta dla tego sukcesu brzmiąca: „Sukces jest jak pierdnięcie tylko własny ładnie pachnie” jest nie tylko dość trafną uwagą (chociaż może trochę niesmaczną), ale przede wszystkim plasuje się na pozycji bratania się z Czytelnikiem. Wyciągania do niego ręki.
A więc idziemy dalej tym torem. I odnajdujemy ciekawą i zwartą fabułę. Czytanie sprawi nam przyjemność. Nie czuć znacząco ciężaru wykształcenia autora powieści, który jest inżynierem i fizykiem teoretykiem. Znajdujemy za to liczne, bardziej lub mniej ukryte odwołania do zasad moralnych kierujących postępowaniem ludzkim.
W konfrontacji ze społeczeństwem Chirona, powiedziałbym: dziewiczo nieświadomym mechanizmów władzy i polityki zmierzających w potężnym kosmicznym olbrzymie do planety, dowiemy się znacznie więcej o sobie i tym, co w naszych tkwi umysłach. Na Chironie liczy się indywidualna umiejętność, zdolności i chęć wykonywania dobrze tego, co się umie i lubi. Dlatego tam szacunek i honor odnajdują wszyscy, od prostego malarza i sprzątacza o ile maluje i sprząta z umiejętnością wykonywania tej pracy. Liczy się umiejętność. Perfekcyjna zdolność wykonywania danej pracy. Wszyscy są równi, wspólnie pracując dla dobra wszystkich. Nikt nie jest poniżany. Z nikogo się nie śmieją. Każdy zawód jest cenny, każda praca.
Tymczasem statek który właśnie doleciał do Chirona niesie ze sobą praktycznie wszystkie balasty cywilizacji, którą znamy na co dzień; krzykliwe media, politykierstwo, kolesiostwo, podlizywanie się, wykorzystywanie innych i wiele innych naszych wad, wynikających ze społecznej umowy, w którą jesteśmy wkręcani od samego początku naszego wychowania szkolnego, gdzie uczy się nas słuchać i wykonywać polecenia. Czasami bezmyślnie…
Na Chironie jest inaczej. Liczy się osoba, jej umiejętności. Te faktyczne.
Ludzie ze statku odnajdują siebie. W większości…
Są tacy, którzy chcą żyć kosztem innych, chcą mieć wszystko to, co Chirończycy za free…
A więc wyłania się ten skostniały, obnażony trzon niezmiennych, skorumpowanych władzą przesiąkniętych chęcią posiadania (nie tylko materialnego, ale posiadania również - rządu dusz) polityków. Chcą być na górze, posiadać, za wszelką cenę, każdą możliwą. Nawet: śmierci swoich wyborców. Ludzi, którymi owi politycy mieli się opiekować. W myśl demokracji. Być ich reprezentantami. Zderzenie nieskażonej cywilizacji Chirona ogałaca ich z resztek iluzji, którą się otaczali. Do ludzi dociera prawda. Buntują się. W książce mamy dla obrony zwykłych ludzi kompanię „D”. Tych autsaiderów. Nieudaczników, niedostosowanych społecznie.
Chirończycy też szykują w zanadrzu kilka niespodzianek. Dochodzi do kulminacji pojedynku twardogłowych z anarchizującym się społeczeństwem odnajdującym swoją tożsamość społeczną w idealnym społeczeństwie Chirona. Czuć na kartach książki ten świeży powiew rewolucji. Gra jak mięśnie pod skórą, naprężone w wysiłku zrzucenia jarzma niewolnictwa. Do tego jednak daleka droga. Kompania nieudaczników jednak wraca na swoje miejsce, jest w komplecie. Mimo przyjemności życia na Chironie stają po raz ostatni do boju o wolność. Patetyczne? Trochę tak, jednak czasami bywa koniecznie takie podejście. Poza tym jest efektowne literacko. W kwestiach emocjonalno-uczuciowych też wierność, przyjaźń i poczucie obowiązku ponad wszystko?
Tymczasem Pistolet jest w innej dłoni. Sprawa idzie o potęgę nuklearną. Tutaj troszkę space opera: Wrzeciono- bojowe serce statku matki. Mogące zniszczyć wszelkie życie na planecie. „Uzurpatorzy” wiedzą, że źli ludzie, przeciw którym stanęli są zdecydowani na wszystko, a najbardziej na to, że nigdy nie pozwolą na zrezygnowanie z kontroli nad innymi – ze sprawowania swojej absolutnej władzy wspartej o potęgę broni, którą mają do swojej dyspozycji. A wiec trzeba im wytrącić pistolet. I w tej części książki rozgrywają się sceny, budujące odpowiedź na moralny kontekst wymowy powieści. Sceną kluczową, kulminacyjną jest pomysł jednego z bohaterów: Colmana: zbliżanie się części kompani „D” pod jego dowództwem do stalowych bunkrów, pilnujących dostępu ze statku macierzystego, do bojowej machiny - Wrzeciona. Zbliżają się ostrożnie powoli z opuszczoną bronią. Pokazują swoim ukrytym przeciwnikom, wysyłają komunikat. Jesteśmy uzbrojeni, ale nie chowamy się, wiemy; że to nie o to chodzi że mamy się wymordować w imię wygodnego, pysznego życia polityków na górze. Chcemy po prostu żyć i wiemy, że stoimy po dobrej stronie. Ciekawy, trochę idealistyczny pomysł na sygnalizację, w sferze wykorzystywania socjo-technik, zakładający że po drugiej stronie nie napotka na spranego umysłowo leminga. Jednak bardzo efektownie napisany. Stają przed śluzą, z opuszczoną bronią i bez ruchu czekają na decyzję oficera SS (mistrzowska zbieżność literowa skrótu oddziałów Służb Specjalnych [elitarnych], z innymi, o złej sławie z okresu drugiej wojny światowej) po drugiej stronie, ten analizuje, myśli i odpowiada sobie na bezgłośnie pytanie: „Jakąkolwiek przegraną ryzykowałby, nie może postawić większej stawki niż ta, którą ci lidzie już postawili…” Decyzja oficera jest taka, jaką być powinna decyzja wszystkich żołnierzy na świecie: poddaje stanowisko. A więc [niedosłownie] rzuca broń na ziemię i uznaje, że używanie jej, to nie jest dobry sposób na rozwiązywanie konfliktów. Szanuje wartość najwyższą: ludzkie życie. I przyłącza się do tych, którzy o nie walczą.
„Colman podniósł głowę i znowu zaczął się przyglądać niedostępnym podejściom do wrót grodzi, raz jeszcze wyobraziwszy sobie nieuchronną rzeź, do której doprowadziłby atak frontalny. A po obu stronach – kto miałby szanse zyskania czegokolwiek, na czym mu zależy? Nie miał sporów z ludźmi obsadzającymi tę pozycję obronną, oni nie mieli sporów z nim, czy kimkolwiek z jego ludzi. Czemu więc leżał tu z bronią w ręku, starając się wymyślić jak najlepszy sposób by ich zabić? Dlatego, ze oni tam też mieli broń i zapewne spędzili dużo czasu na obmyślaniu najlepszego sposobu aby zabić jego. Żaden z nich nie wiedział czemu to robi. Po prostu tak się robiło.
(co robić?) Starał się nastawić na taki sposób myślenia jakim posłużyłby się Chirończyk.
[…]
-Do śluzy zbliża się wojsko – Oddział liniowy – trzydziestu albo nieco więcej…
[…]
…ukazywały się powoli postacie ludzkie, idące od strony rur tranzytowych i szyn towarowych. W głębi szły luzem, lecz zbliżając się przez platformę przechodziły w coraz bardziej zwarty szyk. Poruszały się uważnie i ostrożnie, ale bynajmniej nie ukradkiem, i wyraźnie unikały korzystania z ukryć. I trzymały broń na pasach, z lufami skierowanymi w dół w sposób, który mógł oznaczać wszystko, z wyjątkiem groźby.
[…]
Prowadzili go, idąc o kilka kroków w przodzie, wysoki sierżant i kapral w okularach. Zatrzymali się jakby na coś czekając; za ich plecami stanął nieruchomo cały oddział Lesley zacisnął zęby, patrząc na nich przez szczelinę obserwacyjną. Ci ludzie ryzykowali życie – w zależności od tego, jaką znajdzie odpowiedź na pytania z którymi się borykał.
[…]
Mógł zamknąć śluzę i włączyć się do obrony Modułu Bojowego; albo też wzmocniony o siły liniowe, które nadeszły dołem, mógł bronić otwartej śluzy przeciw SS-manom nadciągającym z Modułu, zanim dołączy reszta Armii. Decyzję musiał podjąć teraz.
[…]
…spojrzał znów na sierżanta, na kaprala, na ludzi stojących za nimi w milczącym apelu do rozsądku. Oni też ryzykowali wszystko, by to, co zrobiła Celia i inni, nie poszło na marne. Jakąkolwiek przegraną ryzykowałby Lesley, nie mógł postawić większej stawki niż ta, którą ci ludzie już postawili."
Teza antywojenna, pacyfistyczna jest aż nadto widoczna. Zgadzam się z nią. Dobrze przedstawiony w tym fragmencie jest stosunek żołnierzy nawzajem do siebie: nic do siebie tak naprawdę nie mają jako ludzie. TO politycy im wtłaczają do głów powody...
Na Wrzecionie zostaje garstka, ten rak organizmu społecznego, którego już nie da się zredukować, który z różnych powodów nie cofnie się przed niczym, aby ugruntować swoją potęgę władzy. Z tym fragmentem organizmu społecznego nic już się nie da zrobić, należy go tylko usunąć: ogniem?
Tak.
Powieść odkąd ją znam, jeszcze ze starej Fantastyki” była mi bliska. Przeczytałem ją kilka razy. Dlaczego? Pisarz ma swoją tezę, którą sukcesywnie i w bardzo efektowny sposób udowadnia na kartach książki. Bardzo atrakcyjną dla młodych i zbuntowanych. Ukazuje nam społeczeństwo [nasze, światowe] jako niedoskonałe w konfrontacji z doskonałym, aby obnażyć wady tego pierwszego, szczególnie wskazuje na cynicznych polityków manipulujących większością społeczeństwa, któremu mają o zgrozo! Służyć. Tymczasem w zdecydowanej większości służą samym sobie, swoim zausznikom, a także współpracownikom, którzy może nawet dostrzegają wszelkie matactwa, ale godzą się na nie w zamian za profity. A dla pozostałej części społeczeństwa pozostają emocje, zwalanie winy na „tych drugich” jakieś mętne obietnice, ogólne: bla bla bla – papka medialna na wszystkich poziomach. I oczywiście absolutny brak poszanowania dla drugiego człowieka, współrodaka.
Punkt widzenia na innych: narody, grupy społeczne, etniczne, itp:
„Chirończy nie mają zwyczaju oceniać hurtowo całej grupy ludzi i zakładać, że każdy, kto do niej należy jest taki sam. Nie zaczęli nienawidzić wszystkich żołnierzy z tego powodu, że przypadkiem noszą płaszcze tego samego koloru co banda, która tam grasuje, i nie zaczną nienawidzić każdego Ziemianina. Oni nie myślą takimi kategoriami.”
Kontekst… Znamy?
„Nie ma złych narodów, są źli ludzie”
A my co robimy? – dajemy sobie wtłaczać kłamstwa do głów, w tkiej specyficznej manipulacji socjo-technicznej nowo-mowie: Źli Żydzi, Niemcy, Rosjanie…. itp.
Dlaczego owe kłamstwa są wtłaczane? Ponieważ ktoś (lub wielu „ktosiów”), wykorzystuje je do tworzenia swojej własnej wizji świata, w której konfrontacja ułatwia im sprawowanie władzy. Odciąga zainteresowanie społeczne od nich. Gdyby nie to zostaliby obnażeni, stanęli przed nami niejako nadzy i zobaczylibyśmy że ich ideały, czyny i zachowania są podyktowane zapewne tylko chęcią zysku i maniackim pragnieniem już nie władzy, ale WSZECH-władzy.
„Historia polityczna Ziemi roiła się od wypadków, gdzie władze z rozmysłem prowokowały zaburzenia [rozruchy- przyp.aut.] aby usprawiedliwić w oczach własnych narodów brutalną reakcję.”
Hogan stawia po przeciwstawnej stronie społeczeństwo, dla którego najwyższą wartością jest fachowość – gdzie wykonywana praca jest swoistego rodzaju najwyższym dobrem.
A więc takie rozwiązanie, uznaje i szanuje nawet najprostszego fachowca, który dobrze, doskonale wykonuje swoją robotę. Z należytym poświęceniem. Malarza, śmieciarza, sprzątacza i innych.
A środkiem płatniczym jest praca na rzecz społeczności. Pełna szacunku postawa wobec członków tej społeczności. Społeczeństwo idealne? Oczywiście pojawiają się pytania. Ponieważ na tym poziomie przypomina nam to, co mieliśmy u siebie – socrealizm. Autor miał dość idealistyczne podejście do tej warstwy swojego pomysłu. Chciał udowodnić swoją tezę, wskazać Czytelnikowi błędy funkcjonujących wokół nas systemów opartych na tych samych mechanizmach, różniących się tylko nieznacznie kolorytem miejscowych kultur. To mu się doskonale udaje. Należy jednak przy tym wspomnieć, że ucieka od głębszych analiz i wniosków, nie analizuje i nie bierze pod uwagę problemów zachowań i reakcji między ludźmi. Bo przecież nawet jeżeli ludzie wychowani na Chironie przez roboty zostali pozbawieni całego bagażu kulturowo-społeczno-politycznego, zostają jeszcze reakcje międzyludzkie. Cała psychologia współżycia jednostkowego. Duchowość, poszukiwanie siebie w jednostce. Czy na pewno udałoby się otrzymać taki abstrakt jak przedstawione społeczeństwo, bez mała idealne? Tym bardziej że, gdzieś tam w tekście pojawia się pytanie czy faktycznie wszyscy są tak super doskonali? Uczciwie Autor głosem Chirończyka odpowiada że są tacy, któzy jednak nie staja na wysokości zadania. Nie wdaje się jednak w rozważania natury filozoficzno-psychologicznej dlaczego tak się dzieje. Tym samym Odpowiedzi na pytania o kondycję psychiczno duchową człowieka w takim stadium rozwoju umysłowego, gdzie materia staje się dominium, nie znajdziemy. Ale cóż, chyba Autorowi nie o to chodziło, aby wydrenować tak skomplikowane dzieło psychologiczne. Swoją tezę wskazał, rozwinął i udowodnił. Na tym poziomie to się udało. Miejmy jednak tę [drobną?] niedoskonałość w pamięci, aby nie popadać w samozachwyt. Niemniej z punktu widzenia literatury i kanonu SF, tempo akcji, pomysły jakie zostały użyte, militarne wątki, a także i miłosne - pozycja broni się doskonale.
W warstwie polityczno-społecznej możemy za to zadać sobie pytanie porównując z rzeczywistością nas otaczającą: Czy to jest naprawdę fiction? I tutaj książka niebezpiecznie staje się lustrem naszej obecnej rzeczywistości, a fragment o sznurkach nad głowami ludzi, którzy są nimi tak mocno sterowani, że bez owych przysłowiowych sznurków nadal wykonują te same ruchy jakby one były nadal, a ich animatorzy cały czas nimi kierowali - dla niektórych czytających, może być nawet proroczy.
James P. Hogan Najazd z przeszłości tytuł oryginału: Voyage from Yesteryear
Fragment z okładki wcześniejszego wydania, który swego czasu mocno mi utkwił w pamięci:
„Jaki będzie wynik starcia między pełnym obfitości dóbr chirońskim społeczeństwem ludzi wolnych, gdzie każdy robi to, co uznaje za słuszne, gdzie nie ma rządu, sądów ani policji, gdzie jedyną „monetą” w obiegu jest ludzki szacunek – i uzbrojonymi po zęby najeźdźcami z przeszłości?…”
(tłumaczenie: Juliusz Garztecki wydawca: Kwadrat miejsce i rok wydania: Warszawa 1993 ISBN: 83-85856-00-5)
Obecne wydanie:
Tytuł oryginalny: Voyage from Yesteryear
Data wydania: 2025-04-22
ISBN: 978-83-8338-315-6, 9788383383156
Wydawnictwo: Rebis
Seria: Wehikuł Czasu [Rebis]
Kategorie: Fantastyka, Science-fiction
Stron: 464
Link do strony wydawcy z której pochodzi screen: https://www.rebis.com.pl/pl/book-najazd-z-przeszlosci-james-p-hogan,BIHB12970.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 111 odsłon