Ciąć po skrzydłach

Obrazek użytkownika miarka
Kraj

W 75-tej notce swojego filmowego blogu pod tytułem „Rozum a kompromis” profesor Bogusław Wolniewicz wygłosił swoją opinię o polskiej rzeczywistości polityczno-społecznej skrajnie głupią i zdradziecką.

 ]]>https://youtu.be/hZ1DToIPxxQ]]>

To głos nakierowany na wzmocnienie istniejących patologii, a nawet otwierający na przyszłe, a więc i postępującą jeszcze destrukcję Państwa i Narodu. Obrzydliwe, że nazwany (prześmiewczo) „głosem racjonalnym”, zamiast „samozatraceńczym”).

 

To co tu Wolniewicz przedstawia to nie jest, jak on mówi,  zamierzana „budowa szerokiego frontu porozumienia narodowego”, tylko „budowa szerokiego frontu zgody na postępujące oddawanie władzy Narodu marginesowi”. – Marginesowi nie tylko politycznemu, ale i patologicznemu, marginesowi moralnemu, lewackiemu i krzywdzicielskiemu, marginesowi społecznemu względem Narodu, marginesowi ślepo zapatrzonemu w interes własny, niezdolnemu do zrozumienia, że społeczeństwo jest zdolne do przetrwania tylko wtedy, kiedy w pierwszej kolejności działa dla dobra wspólnego Narodu (Polskiego oczywiście).

 

Wolniewicz tworzy tu jakąś satanistyczną wizję społeczeństwa w którym zwykły margines „niepolitycznych” urasta do roli aktywnej siły politycznej za pełną zgodą prawej części społeczeństwa (używa słów „porozumieni narodowe”, co wyraźnie znaczy, że mu się tu nawet roi „okrągły stoliczek” i nawet „umowa społeczna”, a co?).

To, że definicję polityki trzeba przerobić według potrzeb lewactwa, to już mało ważne, w końcu zdradzieckie siły już od dawna tu robią bałagan definicyjny, więc i można się spodziewać, że Naród zbyt ostro nie zaprotestuje.

 

Z tej grupy „niepolitycznych” chce wyłączać tylko jawną, wewnętrzną grupą „antypolitycznych”, czyli ekstremistów nieuznających ładu życia publicznego w Państwie, w szczególności nastawionych JAWNIE antynarodowo i antypaństwowo.

W swojej propozycji kompromisu wykracza ponad uznanie za dopuszczalny w zdrowym społeczeństwie poziom paru procent „marginesu lewoskrętnego”, a jego „poziom zgody” lokalizuje się gdzieś w połowie spektrum społecznego (i to jako jako stan chwilowy – bo oczywiście nie od razu ale na pewno na tym miało by się nie skończyć).

 

Wolniewicz nie rozumie, że kompromisem z tym marginesem już było uznanie jego istnienia, czyli warunkowego traktowania jak dobrych ludzi, pozwolenie mu bezpiecznie żyć i przyznanie mu praw politycznych, oraz branie w planach politycznych pod uwagę jego opinii,  także gwarantowanie mu spokojnego funkcjonowania w przestrzeni publicznej (oczywiście w ściśle określonych granicach nieszkodliwości wobec normalnych ludzi, oraz pod warunkiem przestrzegania moralnego ładu życia publicznego w Państwie, oraz pozostawanie w służebności wobec interesów ogółu wyrażżanych zwłaszcza rozporządzeniami władz politycznych). I tak mają luksus (którego niestety nadużywają), bo dawniej taki margines w ogóle likwidowano, aktywistów pozbawiano głów, czy kamienowano, wsadzano do więzień itp.

Teraz profesor zaczyna mówić o kolejnym kompromisie, którego miejsce to (na jego rysunku) „środek skali” (to nawet i dla niego nie takie ważne, bo jak pozwala marginesowi w którym dominują postawy aspołeczne, a nawet targowickie, zdradzieckie wobec Państwa) przekraczać granice marginesu i negocjować zgodę, to tym samym już rozpoczyna drogę ustępstw wobec zła (wobec których to zaraz zacznie brakować wystarczającej ilości miejsca dla dobra. W rezultacie zginie i Naród, i Państwo, a jak to dalej pójdzie, to i ludzkość).

Chce jeszcze ustępować wobec zła, które już szuka wsparcia na drodze szkodzenia Polsce czy to przez UE, czy USA i w ogóle wsparcia ideologicznego u lewactwa z kręgów służebnych korporacjom prywatnym, syjonistom i globalistom, czyli u najgroźniejszych dziś wrogów Polski. Takie szukanie wsparcia ma nie tylko wymiar targowicy i oferowania swoich usług wrogom jako „piąta kolumna”, ale i terroryzmu – szantażu psuciem pozycji Polski na arenie międzynarodowe, a nawet żądaniem sankcji dla Polski.

 Cóż za ślepota go opętała, że dla jakiegoś iluzorycznego a doraźnego, chwilowego, iluzorycznego „punktu zgody” chce oddawać Państwo i Naród na pastwę wrogów.

 

To, o czym mówi Wolniewicz to faktyczne równouprawnienie obu stron. Problem, że to wykracza poza ramy polityki, bo on przy tym chce też równouprawniać dobro i zło, a nawet to, co moralne z niemoralnym – w ogóle nie patrzy na ten aspekt CELÓW TEJ ZBIOROWOŚCI  PO LEWEJ STRONIE. Tak więc nadaje niemoralne przywileje antynarodowemu i antypaństwowemu marginesowi na każdym poziomie relacji społecznych.

Nie widzi, że tym samym kończy stan trwania demokracji, bo ona zawsze się kończy, kiedy jedni nie muszą być odpowiedzialnymi za drugich wewnątrz społeczności (oraz za społeczność jako ogół), czyli mają egoistyczny przywilej przed drugimi (tymi, co zachowali zdolność do odpowiedzialnego i dalekowzrocznego, prożyciowego, prowspólnotowego myślenia), nad tymi, którzy w praktyce, jako nie posiadającymi przywilejów zostają automatycznie dyskryminowanymi (choćby stanowili pełnoprawną, moralną, obywatelską większość).

Przywileje tu zyskują ci, co nie muszą działać na rzecz praworządności, sprawiedliwości, prawości i moralności, do jakich to normalni obywatele sami, w swojej dobrej woli powinni czuć się odpowiedzialni - niezależnie od tego, czy (i jak) są to sprawy opisane zawartymi umowami i prawodawstwem) – zyskują ci co na Narodzie pasożytują, zyskują ci, którzy Narodem Polskim z pewnością nie są (przynajmniej w sensie faktycznym przestali nimi być).

To trzeba podkreślić: Wolniewicz nie chce widzieć, że ci „lewacko-skręceni” sami się wyłączyli z Narodu i formalnie czy tylko faktycznie pracują dla jego wrogów... że akceptuje istnienie wrogów wewnętrznych...

Wolniewicz nie widzi, że „wypuszcza diabła z worka” i teraz już będzie się musiał „cofać bez umiaru”, oddawać pole złu, przechodzić do coraz to kolejnych „okien Overtona”, aż w końcu szczeznąć wraz z całą (zaczynając od tej moralnej) polską społecznością.

 

Wolniewicz nie zdaje sobie sprawy, że nie mówi o kompromisie politycznym - jedynie dopuszczalnym w demokracji - a o kompromisie w dziedzinach człowieczeństwa:

 - w moralności („żyć, albo nie żyć”, „tworzyć wspólnoty i Państwo zdolne do samoobrony i trwania w pokoju, lub podlegać anarchii i samozatraceniu”),

- w prawości (kompromisu między dobrymi, a złymi, iluzji logicznych -taki zwiążek to materiał wybuchowy, w którym te przeciwieństwa się unicestwiają, wyzwalając energię niszczącą otoczenie)

-  w sprawiedliwości (kompromisu między krzywdzicielami, a krzywdzonymi, czyli stan zalegalizowanej zgody krzywdzonych, żeby im się działa krzywda).

Kompromisy mają sens w polityce, ale nigdy między światem polityki, a światem życia społecznego, czyli światem ludzkich wartości, a nawet między samimi wartościami (bo hierarchia wartości, określająca które wobec których są wyższego rzędu już jest ściśle określona).

Na każdym tu etapie prób zawierania kompromisów dotyczących sfery ludzkich wartości w tle jest „zawieszone skłócenie”, które byle iskra potrafi wyzwolić, a „Nie ostoi się dom skłócony”. Tu kompromisy są tylko taktyką na czas potrzebny by się wzmocnić, czy częściej, by osłabić przeciwnika, albo go uzależnić, czy w inny sposób związać, po czym atakować podstępnie, niejawnie, udając przyjaciela, albo i jawnie, gdy już sił jest dość.

 

Wolniewicz nie zdaje sobie sprawy, że stosuje kryterium liniowości dla „spektrum stanowisk politycznych”, a więc wprowadza dwubiegunowość w sytuacji, gdzie nie chodzi o alternatywy, a o  przeciwieństwa w których istnieje punkt neutralny. Tutaj samo słowo „polityka” w stosunku do tego, co prezentuje lewa strona jest nieuzasadnione).

Jego lewica i prawica w ogóle nie są alternatywami w sensie logicznym – nie kierują nimi wartości w sensie ich jednakowego rozumienia i zgodnego działania na ich rzecz, oraz uzgadniania i realizacji im służących celów politycznych, tylko „wartości lub antywartości”, „wartość lub jej brak”, „działanie dla dobra lub szkodzenie”, a mimo to usiłuje je logicznie wiązać tak, jakby wybór był typowym dla polityki, a więc dotyczył konkretnego rozwiązania służącego dobru wspólnemu Narodu.

Zapomina, że bez służby dobru nie ma polityki. Od alternatywy politycznej zawsze trzeba trzeba oczekiwać wyboru między jednym dobrem, a drugim, a na pewno nie kompromisów za złem.

 

Wolniewiczowi chodzi o punkt neutralny, o „punkt zgody” między przeciwieństwami. Przeciwieństwami najpierw specjalnie wyhodowanymi po lewej stronie jako „lewacko lewoskrętne” - do siania destrukcji społecznej, podżeganymi wmawianymi im prawami... Niestety tu neutralności nie ma, bo w sytuacji, kiedy po jednej stronie jest przeciwieństwo, zgoda może być tylko na jedno – drugie musi ustąpić. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Nie można zlikwidować majątek i struktury Państwa i mieć Państwo itd.

„Punkt zgody”, który tu proponuje Wolniewicz to tyle, co niedziałanie w kwestiach dobra wspólnego, to niezabieganie ani o to, co się nam należy, o wolność, czy tożsamość, ani o dobra, ani o życie.

Mało tego. On chyba nie zdaje sobie sprawy, że dobro i zło są osadzone w czasie, że produkują stany nieodwracalne, że wprawdzie przeciwieństwem dla dobra jest zło, ale w drugą stronę to nie działa, bo przeciwieństwem dla zła jest inne zło. Relacja między nimi odbywa się nie w przestrzeni „cyfrowej” (gdzie przeciwieństwem dla „nie” jest „tak”, a przeciwieństwem dla „tak” jest „nie”), ale przynajmniej na linii lub na płaszczyźnie, czy w przestrzeni, nawet wielowymiarowej (zawsze z uwzględnieniem nieodwracalności upływu czasu i zastosowaniem logiki przyczynowo-skutkowej).

Pierwszy przykład, który tu wyjaśnia sprawę, to że „nie” do „nie” (podwójne przeczenie) znaczy „tak”, ale już „tak” do „tak”) oznacza „tak” (wzmocnione twierdzenie).

I tak normalnie jest, gdy obowiązuje zasada przemienności, jak w matematyce, CZY W RÓWNOUPRAWNIENIU. Jednak w codziennym życiu tego nie ma, bo gdy np. „tak” oznacza „czysty” (odpowiednio np. oznacza „prawdę”, czy „życie”), a „nie” – oznacza „brudny” (odpowiednio np. „fałsz”, czy „śmierć”), to wystarczy, że raz będzie „nie” i już nie ma powrotu do „tak” (o ludzkich siłach).  Można np. tysiąc razy powiedzieć prawdę a raz skłamać, by już pozostać kłamcą, niegodnym zaufania i niewiarygodnym – i musieć później bardzo się napracować by do utraconych łask warunkowo wrócić, a do tego człowiekiem tylko nominalnie, bo stanem ludzkiej normalności, stanem wyjściowym do człowieczeństwa są prawda i sprawiedliwość z kierunkiem na życie w czystości dobrego ducha. Tu nie pomoże krzyk o wykluczeniu, bo owszem, jest coś takiego i jest nawet naganne, ale wtedy, kiedy jest to wykluczenie społeczne motywowane politycznie. Natomiast kiedy dochodzi do wykluczenia społecznego motywowanego np. przez godność ludzką, postawę moralną, albo swoiste pojmowania dobra, natury, tożsamości, wolności czy sprawiedliwości, to ma ono swoje uzasadnienie, czy usprawiedliwienie, więc nikomu tu wykluczonego brać w obronę nie wolno, bo to on sam się musi poprawić. Niestety są tu organizacje ideologiczne, które nie tylko bronią, ale wymuszają odpowiednie ku temu postawy władz państwowych, by oszukiwały Naród w interesie jego wrogów.

W rezultacie i „logika” Wolniewicza nie dostrzega, że wszystkie deklaracje złych – np. że się poprawią, czy że w wyniku ich działań będą dobre efekty, z tego to właśnie powodu muszą być fałszywe, bo dobro jest tylko kropelką w bezmiarze możliwości czynienia zła dla danej sytuacji. Jak ktoś zaczyna swoją drogę od zła (a zaczyna bez orientacji na Boga), to co by nie wymyślił zawsze będzie oznaczało zły wybór.

Mało tego – każda zawarta z nimi (tymi lewoskrętnymi) umowa zawsze będzie oddawaniem pola złu, bo już logika wskazuje, iż dobrego efektu nie może tu być nigdy (bo jak obiecają coś inne jak dane zło, którego my nie chcemy, to to, co dostaniemy, zawsze będzie innym złem). Rezultat będzie zły (nawet jak umowy dotrzymają) tylko INNY – i choć oszukańczo może się nazywać „mniejszym złem”, zawsze jednak będzie złem.

Droga, którą „źli” podejmą po zawarciu „kompromisowej umowy” będzie zawsze drogą ku złu, będzie nieustannym błądzeniem po możliwościach złych wyborów dla ogólu, będzie drogą strat dla społeczności narodowej na rzecz marginesu i w ogóle trwonieniem perpektyw przyszłości, rozpraszaniem i marnotrwstwem potencjału.

A już najgorsze w tym jest to, że „źli” raz zaakceptowani, będą się już czuli „uprawnionymi do bycia złymi”, a takiego prawa nie mamy i sami jako dobrzy nawet dla siebie. Nikt nie może nikomu dać tego, czego sam nie ma. Mamy jako ludzie wolną wolę, a więc i wolność wyboru łącznie z możliwością wyboru zła, ale nie oznacza ona prawa wyboru zła. Mieć do czegoś prawo zawsze oznacza jakieś dobro stojące za tym prawem. Np. jak zapłacę, mam prawo do zamówionego towaru, albo jak wykonam umówioną pracę, to mam prawo do zapłaty. Nie istnieje prawo bez sprawiedliwego zrównoważenia go obowiązkiem. Wybór zła nie jest prawem, bo zawsze przynosi złe skutki w konsekwencji – nie tylko dla osoby krzywdzonej bezpośrednio, ale i dla krzywdziciela.

 

Owszem, za tymi lewoskrętnymi stoją „ludzie interesu”, uzurpatorskie władze, czy ideolodzy, którzy ich oszukali, wmówili im, że mają prawa do tego i owego, nawet że my mamy wobec nich jakieś obowiązki, tylko że my tego uwzgędniać nie możemy – niech rozliczają tych, co ich oszukali.

Własnie to „prawnicze” oszukanie, to stan typowy dla KOD. Oni już raz poczuli się uprawnionymi do bycia złymi, nawet zakosztowali bezkarności, a teraz chcieć im to "uprawnienie" zabrać, to już trzeba stoczyć prawdziwą batalię.

To  Z ICH PUNKTU WIDZENIA, CZYLI Z PUNKTU WIDZENIA ICH NARRACJI RZECZYWISTOŚCI jest już zamach na ich „prawa nabyte” i przeciw temu protestują.

Oni uważają, że to demokracja im te prawa nadała i prawdopodobnie całkiem szczerze występują tu w obronie demokracji (oczywiście tego co rozumieją pod tym mianem na swój wypaczony sposób). W ich przekonaniu to to, co mieli dotychczas, to nie było bezprawie, stan prawdy oparty „na prawie kaduka”, tylko była to praworządność w ramach demokracji.

W ich przekonaniu każda zawarta umowa jest dobra, a każdy stan prawny z niej wynikający ważny, bo „chcącemu nie dzieje się krzywda”, bo prawodawstwo  obowiązuje już po przejściu określonej procedury prawodawczej niezależnie od tego, czy służy sprawiedliwości, prawości, moralności i człowieczeństwu dojrzałemu, a więc celom, którym polityka musi służyć.

To wszystko wynika z totalnego niezrozumienia demokracji, która zawsze musi być postrzegana jako dziedzina człowieczeństwa i sprawiedliwości i oparta o prawdę o naszej rzeczywistości, czyli stać na fundamencie prawdy, a więc i prawdy o służebności polityki, w tym prawodawstwa stanowionego przez władze państwowe na rzecz sprawiedliwości i człowieczeństwa przez cały system ludzkich wartości od sprawiedliwości zaczynając.

 

Po co jest w tym rządzie Macierewicz, to i ja nie bardzo rozumiem, bo nie wydaje mi się, żeby PiS dał radę wyjaśnić zamach smoleński udowadniając winę winnych , a więc jest to raczej hodowanie go jako animatora potencjalnego tematu zastępczego (nie wiadomo do czego), ale Wolniewicz wymienia wśród ekstremistów do odstrzału również Ziobrę. A to już sprawa arcypoważna.

Robi to tylko dlatego, że za ekstremistę go uważają tacy jak sam Wolniewicz w jakimś magicznym przekonaniu, że jak zostaną spacyfikowani kłócący się, to już zgoda powstanie z automatu (podobnie "mędrzec Europy" stwierdził, że "Jak chcesz nie mieć temperatury, to stłucz termometr"). Nadto w przekonaniu, że będzie to zgoda co do dobra wspólnego Narodu i że będzie ona trwałą bazą wobec przyszłych sytuacji konfliktowych. 

 Jeszcze że sama „zgoda dla zgody” może być osiągana przez „umiarkowanych” z obu stron, to można uznać, ale już co do jej jakości i wspólnych celów, to niestety nie.

 

Niestety Ziobrę z wpływu na politykę chcą wyeliminować nie tylko ci, co odrzucają moralny ład życia publicznego, jednostki i struktury mafijne i przestępcze zdecydowanie aspołeczne zwane „ekstremistami strony lewoskrętnej”, konkretnie ci, którzy mają dużo za uszami, którzy już powinni siedzieć i być rozliczanymi za swoje zbrodnie, ale i liczne grupy „opozycji umiarkowanej” tylko tym się różniącej od radykalnej, że skłonnej do rozmów (dokładnie jak z walczącymi przeciw Asadowi w Syrii), ale też mającej wiele do ukrycia.

 

Wolniewicz nie zdaje (?) sobie sprawy, że rolą Ziobry jest dopiero zrobienie pierwszego kroku ku prawdziwej praworządności i sprawiedliwości, ku prawdziwej demokracji. 

 Nie zdaje (?) sobie sprawy, że bez nadania właściwego kierunku polityce państwo przestanie istnieć, a już pogrąży się w anarchii z (primaaprilisowymi) prawami mniejszości moralnych. 

 Nie daje sobie sprawy, że ten kierunek to najpierw sprawiedliwość

 A jak sobie zdaje?

Wolniewicz poprowadził rozważanie które trzeba nazwać wirtualnym,chciejskim, chciejskim i powierzchownym, bez sięgania do źródeł problemów tu, gdzie trzeba rozważenia realistycznego, trzeźwego, zdroworozsądkowego i dalekozrocznego, gdzie trzeba spory kończyć myśleniem w kategoriach dobra Polski i dobra wspólnego Narodu Polskiego, właściciela Państwa Polskiego.

 

To raczej wykluczone, aby profesorski umysł nie widział idiotyzmu tego „cięcia po skrzydłach”. Cięcia, po którym na placu boju pozostają „bierni, mierni, ale wierni”. Komu w tym przypadku? Kto miałby nimi kierować?

 

Przede wszystkim to Wolniewicz błądzi, bo nie istnieje „punkt zgody” w kwestiach moralnych (czy szerzej patrząc, w kwestiach  ludzkich wartości). Tu (bez moralności) nawet chcącemu dzieje się krzywda. Tu albo się rację moralną ma, albo się jej nie ma – nie ma stanu pośredniego, kompromisowego. Albo się uznaje czyjąś rację moralną, i włącza w jej realizację, albo staje się na pozycji wykluczonego z grupy społecznej.

 

Pozostaje postawić pytanie, czy Wolniewicz przeszedł na „ciemną stronę mocy”, i już jawnie stanął po stronie sił zła?

 

Nawet w temacie aborcji, który Wolniewicz porusza, jego metoda kompromisu powoduje że przy tej jego motywacji, to nie wolno się zgodzić na nią nawet mimo żądania matki, kiedy zachodzi któryś z trzech „kompromisowych” przypadków (zagrożone życie matki, gwałt, czy stwierdzone poważne uszkodzenie płodu).

Natomiast wiadomo, że stan zmuszania kobiet do rodzenia takich dzieci może być patologią i społeczną, i zdrowotną, i ekonomiczną - i muszą być otwarte tu drzwi do szukania usprawiedliwień czysto moralnych. Trzeba pamiętać, że przykazanie Boże „Nie zabijaj” to nie jest obligatoryjny zakaz, bo wtedy nie wolno by nam było nawet zabić kogoś, kto chce nam zamordować rodzinę, już nie mówiąc o obronie Ojczyzny, o samoobronie, czy przypadkach kary śmierci dla szczególnych zbrodniarzy czy zdrajców.

Są więc i w kwestii aborcji wyjątki moralne i Wolniewicz ze swoimi kompromisami staje po stronie faszystowskich eugenistów dokonujących zabójstw motywowanych swoiście rozumianą polityką.


 

3
Twoja ocena: Brak Średnia: 2.6 (4 głosy)