Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

Zdawałoby się, że dzisiaj przynajmniej ta świadoma i patriotyczna część naszego społeczeństwa nie ma już żadnych wątpliwości, co do konieczności repolonizacji mediów. Zresztą kolejnych przykładów potwierdzających taka palącą potrzebę niemal codziennie dostarczają nam antypolskie niemieckie gadzinówki. Każdy, kto ma choćby odrobinę poczucia honoru, godności i dumy narodowej oraz pragnie w sposób niezakłócony świętować ważne historyczne rocznice i celebrować własne dziedzictwo narodowe widzi, co wyprawiają na naszym terytorium niemieckie koncerny medialne.

Ostanie skandaliczne przykłady były związane z 100. Rocznicą Bitwy Warszawskiej nazywanej Cudem nad Wisłą. Zarówno niemiecki Onet jak i Newsweek postanowiły w to pierwsze stulecie wielkiego zwycięstwa, które ocaliło nie tylko Polskę, ale i Europę opisać je z punktu widzenie barbarzyńskiego agresora. I tak czytelnicy mogli dowiedzieć się z „Newsweeka” o rzekomym złym traktowaniu bolszewickich jeńców w „barbarzyńskich łagrach II Rzeczypospolitej”. Z kolei czytelnikom Onetu zaprezentowano w Rocznicę Bitwy Warszawskiej ckliwe listy lekarza z bolszewickiej armii, Łazara Gindina, który pisał do swojej żony Oluni: „Dopiero teraz zrozumiałem cały koszmar wojny, bo tego, co wyprawiają Polacy, nie da się opowiedzieć. Nie śpię już od siedmiu dni, pułk jest ciągle w przemarszach i szalonych bojach. Jest masa rannych, których trzeba opatrywać pod ostrzałem. […] Co my tu przeżywamy! Zapominasz, jaki jest dzień i która godzina, noc staje się dniem, bo i ta nie sypiasz normalnie, tylko wyciągasz się na ziemi na godzinkę i śpisz jak zabity przy huku armat. I w ogóle, Oluniu, teraz muszę doświadczać wszelkich niewygód i niebezpieczeństw życia frontowego, ale nastrój i samopoczucie mam dobre, żeby tylko można było pospać. Ach, spać! Jakie to szczęście przespać choćby pięć godzin z rzędu! […] Wokoło sady i tak by się chciało wyciągnąć na trawce pod drzewkiem, ale chcę jak najszybciej napisać ten list, bo niedługo ruszamy. Będziemy iść całą noc, nieustannie ryzykując, że wpadniemy w łapy panów, a to najgorsze, co nam się może zdarzyć”.

Krwiożercze dzikie bandziory i złodzieje napadają na nasz dom, a Niemcy jak widzimy postanowili w rocznicę tej napaści pochylić się nad ciężką dolą „wrażliwych” agresorów, zbrodniarzy i łupieżców. Bezczelność i cynizm tego przekazu polega na tym, że wiadomo od dawna, co tak naprawdę napędzało bolszewickie zdziczałe hordy. Armię Czerwoną zasilały głównie miliony dzikich prymitywów, którzy stojąc u bram Warszawy nie mieli pojęcia o żadnych strategicznych planach Lenina i spółki. Ich kuszono głównie złodziejskimi łupami, jakie na nich miały czekać po zdobyciu Warszawy i zamordowaniu „pańskiej Polski”. I dlatego nie dziwię się, że premier Mateusz Morawiecki nie wytrzymał i wystosował list do prezesa Axel Springer Polska, Marka Dekana, tak motywując swoje oburzenie na Facebooku: „Nikomu nie wolno relatywizować historii. Współczesne media, a zwłaszcza internet, obarczone są olbrzymią dozą odpowiedzialności za słowo. Powiedziałbym, że bezprecedensową w historii - ich zasięgi, siła oddziaływania i wpływ na opinię publiczną są większe niż kiedykolwiek. Każdy z nas ma dowolną możliwość wyboru preferowanego medium - portalu, czasopisma, radia, telewizji, sieci społecznościowej czy aplikacji. To wolność debaty i słowa są fundamentami demokracji - wartości, o którą walczyli nasi przodkowie, również pod Warszawą w roku 1920. Zawsze będę zwolennikiem i obrońcą pluralizmu medialnego. Jednak, jako obywatel, internauta i historyk chciałbym zabrać głos w sprawie artykułów, jakie ukazały się w rocznicę Bitwy Warszawskiej na portalu Onet i tygodniku Newsweek Polska. Mam na myśli teksty: „Tego, co wyprawiają Polacy, nie da się opowiedzieć. Lekarz Armii Czerwonej pisze z frontu poruszające listy do żony” oraz “Prawda o losach jeńców sowieckich wojny 1920 roku. Piekło za drutami.” Ich kontekst niesie bardzo duże zagrożenie dla nieświadomych odbiorców. Nie może być zgody na przewartościowywanie ról w konflikcie, wybiórcze, ahistoryczne traktowanie pewnych faktów i zrównywanie cierpień obrońców z agresorami. Prawda leży w interesie nas wszystkich. Nie jest partykularna, ale w pełni uniwersalna. Powinniśmy bronić jej wszyscy. Dlatego skierowałem do Prezesa RASP Polska list, który publikuję poniżej. Zapraszam do czytania, komentowania i oczywiście udostępniania”.

W samym liście naszego premiera do Marka Dekana czytamy: „Przekaz płynący z wymienionych artykułów niesie zagrożenie przewartościowania ról w konflikcie, którego stawką była obrona Europy przed komunistycznym terrorem. Zawarte w jednym z tekstów słowa o rzekomej +świadomej eksterminacji+, której miały dopuszczać się władze II Rzeczypospolitej na bolszewickich jeńcach wojennych, należy uznać za haniebne i oszczercze. Nie wyobrażam sobie, by 1 września - w dzień 81. rocznicy wybuchu II wojny światowej - jakakolwiek z podległych Panu redakcji opublikowała ckliwe wspomnienia członka niemieckiej armii hitlerowskiej, piszącego o potworach z Armii Krajowej. Chyba, że redakcje należące do kierowanego przez Pana wydawnictwa są zdolne również do tego? Albo żeby którykolwiek z dziennikarzy w rocznicę Powstania w warszawskim getcie pisał o spisku Żydowskiej Organizacji Bojowej przeciwko pokojowo usposobionym nazistom”.

Szanowni Czytelnicy, nie bójmy się wypowiadać mocnych słów, jeżeli są one prawdziwe. Niemcy w 100. Rocznicę Bitwy Warszawskiej z premedytacją postanowili publicznie opluć nasze Wielkie Święto. Oni niczym zwyrodniali sadyści traktują nas jak zwierzę uwięzione w okupacyjnej medialnej klatce i przez jej kraty z uśmiechem zwyrodnialców drażnią nas okładając kijami w przekonaniu, że my z tej medialnej klatki już nie jesteśmy się w stanie uwolnić. Wykorzystują do tego swoich oddanych folksdojczów, Lisów, Węglarczyków, Stankiewiczów, że wymienię tylko naczelnych Newsweeka i Onetu. Mam nadzieję, że również premier Morawiecki doszedł w końcu do przekonania, że miarka się przebrała i nadszedł najwyższy czas, aby niemieckim gadzinówkom powiedzieć głośne RAUS!

To już nie są te czasy, kiedy każdy krytyk działających w Polsce niemieckich mediów zostaje natychmiast spałowany przez antypolską dziennikarską szczujnię. A tak właśnie stało się dwanaście lat temu z Jarosławem Kaczyńskim, który w 2008 roku ośmielił się powiedzieć dziennikarzom: „Ja bym bardzo prosił radia, w szczególności niemieckie, by nie prowadziły kampanii zmierzającej do tego, aby odwracać uwagę od ważnych spraw, a zajmować się jakimiś bzdurami, zupełnie drobnymi wydarzeniami. To powinno dotyczyć wszystkich mediów, ale media niemieckie powinny być tutaj szczególnie ostrożne, bo zawsze mogą być posądzone o wtrącanie się do polskich spraw wewnętrznych”. Pamiętam, jak prezes PiS za te słowa był dzień i noc poniewierany i tarmoszony przez „wiodące media”, po to by w końcu Monika „Stokrotka” Olejnik mogła tę nagonkę na antenie Radia Zet zakończyć i triumfalnie podsumować słowami: „Cieszę się, że politycy PO i SLD pokazali, że nie widzą nic złego w tym, że media są zdominowane przez kapitał zagraniczny”.

I teraz niestety coś, czego spora część Czytelników „Warszawskiej Gazety” bardzo nie lubi. Chodzi o powstrzymywanie się od krytyki „Konfederacji” w myśl hasła „nie ma wroga na prawicy”. Do tego hasła ja sam niejednokrotnie się odwoływałem na łamach „Warszawskiej Gazety”. Tylko jak tu milczeć, kiedy prominentny polityk Konfederacji, Artur Dziambor nawet po tych ostatnich antypolskich plwocinach niemieckich gadzinówek goszcząc na antenie Polskiego Radia 24 stwierdza: Nie wyobrażam sobie, żebyśmy poparli ingerencję w wolny rynek. Nie zgadzam się z tym, że złe jest to, że media mają właścicieli z innych państw. Naprawdę tylko zdrajca, albo wyjątkowy idiota może sądzić, że oddając media w niemieckie ręce można oczekiwać od nich obiektywności, a tym bardziej reprezentowania naszych interesów i obrony polskiej racji stanu. Widzimy, że Niemcy swoje państwo traktują śmiertelnie poważnie zaś Polska to dla nich tylko podbita kolonia. Czy Dziambor zna choć jeden przypadek, aby jakieś zagraniczne medium w Niemczech jawnie występowało przeciwko tamtejszym legalnym władzom i niemieckiej racji stanu? Taki przypadek nikomu nie jest znany, ponieważ niemieckie prawo pilnie strzeże medialnego rynku przed obcym kapitałem. Panoszenie się niemieckich gadzinówek w Polsce to spadek odziedziczony po rządach tak zwanych elit III RP. Z tego wynika, że Polska wpadła w ręce zwykłych zdrajców, albo skończonych idiotów, bo innej możliwości nie widzę. Zdrajca robi takie rzeczy z premedytacją wywiązując się z zadań powierzonych mu przez zagranicznych mocodawców. Z kolei idiota wierzy w cudowne, niemal boskie prawa wolnego rynku i starą bajeczkę o tym, że kapitał nie ma narodowości. Pan Artur Dziambor sam musi określić, do której kategorii się zalicza. Wierzę również, że większość polityków Konfederacji nie podziela jego opinii i choć z opóźnieniem to jednak otwarcie potępi te jego publicznie wypowiadane szkodliwe brednie usprawiedliwiające działalność na terenie Polski niemieckich gadzinówek. Po prostu nie wierzę, że poważni politycy mogą non stop w patriotycznym uniesieniu kontestować obecność amerykańskich wojsk na terenie Polski i jednocześnie stawać w obronie niemieckich koncernów, które szkodzą Polsce ku radości Kremla.

Artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”

Brak głosów