Rusyfikacja i kacapizacja Polski – tabu kampanii wyborczej
Jaka rusyfikacja?! Jaka kacapizacja?!
My, słudzy Ukrainy, a nie żadnej Rosji!
Takie grepsy obowiązują, jak POPiSowa lista płac dłuuuuga (i szeroka) i dzięki nim mamy kukułcze jajo, które jak się wykluje, to się zdziwimy (eufemizm), ale póki co, to mamy:
„Mit o zorganizowanej przez ferajnę z Nowogrodzkiej ukrainizacji Polski, poprzez miliony przybyszów z Donbasu i kolejne – z wybrzeża Morza Czarnego.
Łatwy do zdemaskowania, ale w dzisiejszych czasach, w zalewie codziennego bulszitu, nie chodzi już nawet o to, że coś jest mitem, a nawet ordynarną ściemą,
ale o fenomen, że nikt już nie zwraca uwagi na szycie tych mitów nawet nie grubymi nićmi, a snopowiązałkowym sznurkiem, czy wręcz ordynarnym postronkiem.
Ukrainizację już dawno podrzucił, w ramach kolejnej kombinacji operacyjnej/operacji kombinacyjnej jakiś fachura z Rakowieckiej, by mieć wygodny temat do grzania i odwracania uwagi od faktu:
że w rzeczywistości mamy rusyfikację.
Dokładnie tak: RU-SY-FI-KA-CJĘ.
Skąd wiem?
A dlatego, że doskonale znam rosyjski i nikt mnie nie weźmie na plewy, że przybysze z Ukrainy mówią po ukraińsku (bo nie mówią.
To znaczy, w ponad 90% przypadków – nie mówią).
Co zresztą oddaje rozkład demograficzny pomiędzy Małopolską Wschodnią i Wołyniem – a zakordonową (po Traktacie Ryskim) częścią USRR.
To rosyjski, nie ukraiński, jest codziennym językiem warszawskiej (i każdej innej, polskiej do niedawna) ulicy, transportu publicznego, sklepów, campusu na SGGW, Dworca Centralnego, wiślanych bulwarów itd. itp.
I galerii handlowych.
Przed Arkadią, w czasie największych upałów, pluskające się w fontannach dzieci, ich mamy nawoływały po… rosyjsku.
A wg oficjalnych danych, obywateli Ukrainy jest dziś w Rzeszowie 37%, we Wrocławiu 27%, a w Warszawie – nieco poniżej 20%
Do obrony mitu o ukrainizacji Polski, stosowne organy zaangażowały odpowiednią liczbę propagandystów, którzy pociskają narrację:
to są Ukraińcy mówiący po rosyjsku.
Tyle, że w przypadku przestrzeni postsowieckiej (a ona liczy sobie raptem lat 30) język stanowi zdecydowanie mocniejszy identyfikator narodowościowy, niż w krajach normalnych.
Dlatego też faktem niezbitym jest, że do Polski, w ciągu ostatnich 6 miesięcy, przybyły miliony obywateli Ukrainy w ogromnej większości posługujących się językiem rosyjskim,
Z przyjemnością obserwuję narracyjne wygibasy pt. po rosyjsku mówią tylko starzy, którzy pamiętają czasy Sojuza, a urodzeni po 1991 – nie.
Bo to jest prawda Tischnera i to ta ostatnia, czyli numer 3 (guglować młodzi, guglować).
Zapraszam do dowolnego polskiego miasta (nawet małego) by usłyszeć, jak 2 pokolenie Samostijnej Ukrainy (matka) mówi do pokolenia 3 (dziecko) po rosyjsku.
Jeśli dwudziestoparoletnia matka mówi do swego, kilkuletniego dziecka po rosyjsku, to znaczy, że to ten język identyfikuje narodowościowo ją i jej dziecko, a nie ukraiński.
A że paszport ukraiński ma?
No taki dostała w spadku po Stalinie i Gorbaczowie razem wziętych.
Bo skoro Sowiety się rozpadły, a granice (Polski też) Stalin rysował jak chciał, to ludzie, którzy byli obywatelami ZSRR („moj adries nie dom i nie ulica – moj adries Sawietskij Sajuz…”) , w sposób mechaniczny stali się obywatelami Ukrainy, a 8 lat temu, niektórzy z nich, obywatelami bytów zwanych Krym i Sewastopol, a wreszcie, po ostatecznym wcieleniu – Rosji.
Taka i dola ludzi (i terenów), którzy teraz staną się obywatelami republik Donieckiej, Ługańskiej i zaraz potem Rosji.
A skoro paszport ukraiński daje wolny wjazd do UE wraz z socjalem, o jakim na Ukrainie nawet marzyć by ci ludzie nie mogli, to i go używają, bo mają w tym osobisty interes i byliby idiotami, gdyby z tej, jedynej w życiu okazji, nie skorzystali.
Na wypadek grepsu, że w Donbasie walczą po obu stronach żołnierze mówiący po rosyjsku, wypada odpowiedzieć, że najokrutniejsze są wojny domowe, w których skala potworności jest niewyobrażalna.
Reasumując:
do nas, w ciągu ostatnich 6 miesięcy, milionami przybyli obywatele Ukrainy mówiący po rosyjsku i to tym językiem rusyfikują polską przestrzeń publiczną i w latach najbliższych – strukturę społeczną”
***
To powyżej jest fragmentem mojego tekstu z 30 sierpnia 2022 roku, czyli raptem 6 miesięcy po wybuchu wojny Rosji z Ukrainą.
https://ewaryst-fedorowicz.szkolanawigatorow.pl/wojna-fakty-mity
Czy po niemal 3 latach coś się w tej materii zmieniło?
Oczywiście, że tak!
Rusyfikacja i kacapizacja Polski przyspieszyła na skalę tak niebywałą, że zaczęła ona sprawiać swoim najzagorzalszym orędownikom problemy z jej zamaskowaniem.
Dlatego macherzy rządzący naprzemiennie Polską od dziesięcioleci, postanowili ją przemilczeć.
Że tak to ujmę – solidarnie postanowili, bo dziś wszak 4 czerwca mamy, czyli rocznicę wałka pt pojednanie dupy z batem (greps niestety nie mój).
Ale Ciemny Lud zaczyna wierzgać i to do tego stopnia, że najbardziej bezczelni propagandyści (na czele z osobnikiem żeniącym Polakom …FEDERACJĘ z banderyzowaną odgórnie i skacapizowaną podskórnie, byłą sowiecką Ukrainą) zostali z lekka wyciszeni na czas głosowania (nie mylić z wyborami, bo to coś zupełnie innego).
A po 3 latach Warszawa stała się miastem zrusyfikowanym i skacapizowanym do tego stopnia, że nie ma możliwości nie zetknąć się z językiem rosyjskim i kacapskim obyczajem na każdym, swoim kroku.
To ostatnie można wytłumaczyć faktem, że w ogromnej większości, przybysze do Warszawy nie wyjechali z Kijowa, a ze wschodnio-ukraińskiej głubinki, co może znaczyć zarówno z prowincji, ale i (co bardziej precyzyjne) z zadupia.
Nic dziwnego, że zakotwiczenie się w Warszawie, to dla nich, jak złapanie może nie Boga, ale Lenina za nogi.
***
Dygresja: zaprzyjaźnienie zakonnicy, w pierwszych dniach marca 2022, przyjęli wielu obywateli Ukrainy. Po pierwszych dniach w Warszawie, postanowili przenieść ich do swojego, doskonale wyposażonego ośrodka na Mazurach.
Autokar rusza. Po wyjeździe za rogatki Warszawy, poruszenie i pytanie: dokąd dokładnie jedziemy?
Po usłyszeniu, że na Mazury, w autokarze wybuchła ostra awantura, uchodźcy, dotąd mili, w stali się… niemili i zażądali (staram się być uprzejmym) natychmiastowego powrotu do Warszawy.
Kierowca oczywiście zawrócił.
***
To, że popołudniowe pójście na spacer Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem oznacza zanurzenie się w mowie Lenina, to już oczywista oczywistość, podobnie jak nierozważne pojawienie w weekend na warszawskiej Starówce.
Modelem zaś kacapizacji jest zielony, prawy brzeg Wisły, gdzie uchodźcy, którzy przepoczwarzyli się w kolonistów, rąbią drzewa, pieką szaszłyki, zakąszają alkoholami wszelkimi, a z boombox’ów (jest takie słowo) wyje po wiślanej fali rosyjska piosneczka.
Mała pociecha, że długa majówka dała popalić też eleganckim bywalcom Lasu Kabackiego, gdzie miało miejsce dokładnie to samo co nad Wisłą, tyle, że samochodem łatwiej wjechać.
Milicja (nie poprawiać – policja, to była przed wojną) i Straż Miejska, jak te 3 małpki:
nie widzą, nie słyszą i nie mówią.
Ktoś powie: to nie chodź na Starówkę, na Nowy Świat, do Lasu Kabackiego, a na Pragę nie jedź, bo tam bandyterka ze wschodu i po co ci kłopot?
Nie wykluczam, że niedługo coś takiego od POPiSowych polityków usłyszę, ale problem w tym, że wspomniana rusyfikacja i kacapizacja, w postaci kilku rodzin, dotarły na moje (bo zbudowane za moje i moich, polskich sąsiadów pieniądze) patio i to patio z prawdziwą fontanną!
Ubiegłego lata mogłem zaobserwować panią, która uwaliła się na trawniku przy fontannie i zagariała na sonce.
W sumie, jej zachowanie jest po kacapsku logiczne:
słońce – jest! fontanna – jest! trawa – jest! .
No to do szczęścia tylko koca trzeba – o, jest i koc!
Jej liczni goście, na patiowych ławkach raczyli mową Lenina cały budynek, bo mowa Lenina ma to do siebie, że jakoś głośno się niesie, gdy struny głosowe pracują na poziomie kołchozowym.
Kilkoro dzieci darło się na patio po rosyjsku całymi dniami, bo plac zabaw – najwyraźniej za mały, a w piłkę lepiej gra się na trawniku między tujami, tym bardziej, że koledzy też w gości przyjeżdżają.
Towarzystwo to wynajmowało mieszkania, bo nagle znikło, ale to nie znaczy, że kolejna transza się tu nie pojawi i już mieszkań nie wynajmie, ale je – kupi.
A właśnie: POPiSowe media radośnie informują, że obywatele byłej sowieckiej Ukrainy są na czele listy obcokrajowców kupujących w Polsce mieszkania.
Mnie w tej sytuacji najbardziej ciekawi drobiazg zupełny: gdy leniwy Polak dziecku parę tysięcy na konto przeleje (zamiast dać po prostu kopertę), wywołuje zainteresowanie Urzędu Skarbowego.
A gdy biedny uchodźca kupuje mieszkanie, nikt go o pochodzenie setek tysięcy nie pyta, „bo bomby nie spadają” .
No, ale gdy do kolejnej odsłony PiSowskiego programu pt „kredyt dla developerów” Polak, mający własną kawalerkę się nie łapał – nikt nie pytał posiadacza paszportu z tryzubem, czy ma w Charkowie apartament, a willę pod Odessą.
Skutek taki, że Kaczyńskiemu, Dudzie, Morawieckiemu i spółce, udało się w kilkanaście miesięcy zrusyfikować Warszawę w stopniu, o jakim car po 50 latach mógłby tylko pomarzyć!
I to nie jest tego, pisowskiego, Trójkąta Rosyjsko-Bermudzkiego, słowo!
Za to w naszym budynku powstał sieciowy sklep ukraiński, przed którym, wieczorami, króluje mowa Lenina z oddechem wzmocnionym w komplecie.
A pracownice wyrzucające w wielkich worach śmieci, na zwrócenie uwagi, że szkło wrzucamy do osobnych pojemników, bez mrugnięcia powieką, łamaną polszczyzną odpowiadają: tam tolko jedna butyłka .
Sieciówki wprawdzie w niedziele handlować nie mogą – chyba, że obsługuje właściciel z rodziną, wtedy niech sobie handlują.
Tak zapewne jest i z tym sklepem, tylko że ta rodzina bardzo liczna i za każdym razem – jakby inna.
Hm…
***
Że co ja się tak tego rosyjskiego czepiam?
Cóż, gdybym obcować chciał z nim na co dzień, to zamieszkałbym w na przykład w Petersburgu (Moskwa jednak brzydsza) ale w Warszawie, to ja po prostu stosuję sparafrazowaną zasadę Garczarka:
sąsiadów nikt nie będzie mi wybierał!
Nawet Prezes Kaczyński.
Drażni mnie też (no cóż – na starość drażliwy się zrobiłem), gdy panowie Kaczyński, Duda, Morawiecki i reszta twierdzą, że wspomniani koloniści są nam bliscy kulturowo.
No, jeśli mają na myśli siebie – to nie zaprzeczam, a nawet się zgadzam:
im z pewnością tak!
Ale ode mnie (i od mojego patia) niech się…
***
Coś optymistycznego na koniec?
Dziś w samo południe, zostałem udekorowany, kolejnym w ciągu nieco ponad 3 miesięcy, odznaczeniem:
tym razem Krzyżem Wolności i Solidarności.
Wprawdzie w zastępstwie prezesa IPN, który dopiero co został prezydentem elektem, dekorował tegoż IPNu wiceprezes, ale miejsce uroczystości, jakim było Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, w dawnej, komunistycznej katowni na Rakowieckiej, uwieńczone prawie 2 godzinnym zwiedzaniem pod opieką młodego erudyty, zapamiętam serdeczniej, niż prezydencki Belweder z lutowego wręczania Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski.
I proszę sobie wyobrazić, że wszyscy, ale to wszyscy, mówili tam po polsku!
Szok!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Informacja dla Czytelników: w związku z trollowaniem moich tekstów nie odpowiadam na żadne komentarze
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 71 odsłon