Kogo oni ze mnie robią?

Obrazek użytkownika xiazeluka
Kultura

Myśliwy o świcie na polowanie
z rogami , strzelbami wychodzi
ucieka tropiona zwierzyna...

Codziennie rano wsiadam do samochodu i jadę do pracy. Jednopasmową drogą wiejską, trójpasmową drogą miejską. Czas podróży: przeciętnie pół godziny.

W ciągu owych dwóch kwadransów dopuszczam się następujących rzeczy:

- przekraczam cały czas prędkość urzędniczą o mniej więcej 40-50 km/h.
- jadę bez zapiętych kajdan bezpieczeństwa.
- nie odrzucam przychodzących rozmów na komórkę.
- ostrzegam długimi nadjeżdżające pojazdy przed pułapkami fotoradarowymi.
- nie używam kierunkowskazów tam, gdzie nie trzeba (nikt za mną nie jedzie).
- wożę ze sobą włączony, działający antyradar.
- wyprzedzam z niewłaściwej strony
- trąbię na ospałych baranów, aby im przypomnieć, że to światło na sygnalizatorze bardziej już zielone nie będzie.

W sumie przez te pół godziny zdobywam 20 punktów karnych i to tylko przy założeniu, że wykroczenie pierwsze naliczone jest tylko raz.

Podczas drogi powrotnej bez trudu przekraczam dopuszczalne 24 punkty i zostaję bez łaski jazdy.

Każdy normalny użytkownik dróg zdaje sobie sprawę, że taki sposób pokonywania odległości nie jest niczym nadzwyczajnym i jeśli nie ma się zamiaru nocować w trakcie podróży do pracy, to jest on jedynym sposobem płynnej i szybkiej jazdy. A samochody są właśnie po to, by do celu dojeżdżać sprawnie i w rozsądnym czasie. Gdyby było inaczej, używałoby zaprzęgów konnych lub deskorolek. Jednocześnie z góry należy odrzucić stała pretensję malkontentów „trzeba wyjść z domu pół godziny wcześniej i jechać zgodnie z przepisami”, ponieważ żadnego zysku w traceniu czasu zbyt wolną jazdą nie widać.

Aby nie było, że jestem jakimś zdeklarowanym anarchistą drogowym, deklaruję otwarcie, iż:

- nie wymijam samochodu, który zatrzymał się przed przejściem dla pieszych.
- ustępuję pieszym drogi, jeśli stoją bezpośrednio przy przejściu.
- nie wpieprzam się przed najeżdżający samochód, jeśli widzę, że za nim nic nie jedzie.
- mam prawidłowo ustawione światła.
- nie jadę 20 km/h lewym pasem.
- nie zajeżdżam nikomu drogi.
- dostosowuję szybkość do warunków na drodze.

Zachowuję się zatem na drodze racjonalnie, przewidywalnie i w sposób nikomu nie zagrażający. Tymczasem dla Waaadzy jestem uporczywym chuliganem, piratem, osobą nieodpowiedzialną, wariatem, no, w skrócie osobnikiem, którego z jezdni należy czym prędzej usunąć i obrabować z pieniędzy. A jeśli jeszcze pojadę sobie po piwku lub lampce wina – to i przestępcą, którego należy wtrącić do lochu między gwałcicieli, morderców i pedofilów.
Państwo robi więc ze mnie bandytę. Jazda samochodem przestaje być czynnością rutynową, a staje się formą polowania, w którym ja jestem ściganą zwierzyną, a funkcjonariusze Waaadzy myśliwymi. Przepisy i ich egzekutorzy nie są stróżami Prawa, lecz wrogami dręczącymi nas Lewem. A wrogów nie tylko wolno, lecz trzeba oszukiwać… Rezultat jest taki, że niezorganizowany (aczkolwiek powszechny) bunt rozszerza się i na inne obszary zdefiniowane prawnie. Śmieci w lesie, znieczulica, drobne kradzieże i oszustwa nie są skutkiem słabości prawa, lecz jego przyczyną. Walka z kretyńskimi paragrafami jest partyzancką samoobroną, bojem nieregularnym, a przez to rolującym zasady, które w innym przypadku byłyby punktem odniesienia.

Jeden fotoradar ustawiony złośliwie przy trójpasmowej trasie przelotowej wyłapie kilkudziesięciu najmniej spostrzegawczych kierowców. Tysiące innych skłoni do przyciśnięcia pedału gazu zaraz za owo policyjna pułapką…

Brak głosów