Jak się pozbyć darmozjadów?
No, może nie wszystkich od razu. Na początek tych najbardziej kosztownych.
Prasa donosi, że osobnicy wylegujący się w owalnych ławach w takim śmiesznym okrągłym budynku przy ul. Wiejskiej w Warszawie przyznali sobie podwyżki. Kiedy znaleźli na to czas – nie wiadomo. Kiedyś podejrzewałem, że za rozwartymi na oścież szpaltami gazet nikogo nie ma (ot, po prostu, dzienniki opierają się na odpowiednich wieszakach, sztuczka rodem z filmu o ucieczce z Alcatraz), na widelcu pozostają jedynie dyżurni wyposażeni w kolekcję cudzych kart do głosowania. Kamery telewizyjne pokazują jednak amfiteatr z różnych punktów, zatem moja teoria szybko upadła, a nowej nie posiadam. Zresztą – mniejsza o to.
Wracając do rzeczy – uposażenia i diety wybrańców ludu mają wzrosnąć o 400 PLN do ponad 12,7 tys. brutto plus kolejny dodatkowy patyk na „biura poselskie” (cokolwiek to znaczy), co daje 11 150 PLN. To nie są wszystkie koszty, jakie herosi legislacji generują – przysługują im ponadto:
- bezpłatne przeglądy serwisowe zestawów komputerowych,
- zakwaterowanie w Warszawie (2200 PLN),
- ryczałt za korzystanie z samochodu prywatnego „do celów służbowych” (ok. 51 groszy za kilometr, czyli 51 PLN za 100 kilometrów. Przy cenie benzyny 4 PLN/l i przeciętnym spalaniu 8 l/100 km zostaje spory zapas pozwalający uniknąć przykrej konieczności poruszania się z prędkością ekonomiczną, mam rację, panie pośle Kurski?),
- świadczenie urlopowe (906,61 PLN – potrącany z tej kwoty jest tylko podatek),
- zwrot kosztów podróży i diet dla pracowników „biur poselskich”,
- trzynastka,
- bezpłatne przeloty na liniach krajowych,
W sumie coś około circa 27 000 PLN miesięcznie (nie licząc uczestnictwa w komisjach, ryczałtu za benzynę i innych drobiazgów), z czego część jest nieopodatkowana. 325 000 PLN rocznie. Co najmniej.
A co dostajemy w zamian? Sprzeczne, głupie lub zbędne przepisy. Proszę mnie poprawić, jednak chyba mam rację twierdząc, że byle jakie przepisy może uchwalić ktokolwiek – i to za darmo. To w jakim celu mamy utrzymywać 460 kosztownych dyletantów, skoro może ich zastąpić 460 przypadkowych osób z ulicznej łapanki?
Tak, rozumiem, ceremoniał demotfukratyczny ma swoje niezbywalne prawa. Lud potrzebuje igrzysk oraz naiwnego poczucia, że coś od niego zależy. Co by powiedzieli w Brukseli, gdyby wokspopulowa szopka nie odbyła się zgodnie z rytuałem? Demotfukratyczne egzorcyzmy muszą być, trudno. No to może zmienić odrobinę zasady finansowania trybunów ludowych?
Posłowanie powinno być honorowe. Oczywiście nikt nie wymaga, by poseł płacił za wszystko z własnej kieszeni – godność ma być honorowa, a nie charytatywna. Czyli zwrot kosztów się należy. Pogodzenie pracy zarobkowej z posiedzeniami może być kłopotliwe, lecz przecież nie ma przymusu, można się na świecznik nie pchać. Obradować można przecież w łikendy – pracodawca nie będzie się krzywił, a i do konsensusu szybciej się będzie dochodzić, bo trzeba się przecież wyspać przed poniedziałkiem. Zresztą pryncypałowie będą zapewne dumni z posiadania własnego parlamentarzysty, więc stąd szykan raczej nie należy się spodziewać. I ten splendor po zakończeniu kadencji...
No i tak. Forsa podatników zaoszczędzona, wśród wybrańców tylko ci, którzy naprawdę wierzą w swoje możliwości (a nie w święty żłób), prace toczą się szybciej i mniej płodniej (z niewiadomych przyczyn nadprodukcja ustaw jest uznawana przez posłów za powód do dumy), jakość prawa rośnie, parlamentarzystów otacza szacunek, a niektórzy z nich wypluwają kije od szczotek, które nienaturalnie ich prostowały ponad szarą masę gawiedzi (Cymański Tadeusz z LiN oświadczył, że gotów jest przyciąć wynagrodzenie posłów, ale dopiero wtedy, gdy jego dochody będą takie same jak ludzi na podobnym wysokim stanowisku; ciekawe, kogo miał na myśli - Abdullaha bin Abdulaziz al Sauda, władcę Arabii Saudyjskiej?).
Same korzyści. No to…?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 532 odsłony