Kosmiczne dziedzictwo kulturowe

Obrazek użytkownika Andrzej Pańta
Kultura

KOSMICZNE DZIEDZICTWO KULTUROWE

Museum of Hysterics

1701 — 2024

 

Mietkowi Nowakowskiemu z Johannesburga

 

 

Platon, uczony z odłupanym mózgowiem, jak to widać na jego zachowanych po–piersiach, utrzymywał, że człowiek jest istotą nieopierzoną, przygarbioną i skorą do uniesień.

Wizygoci, na setki lat przed utopistami społecznymi, byli zdania, że wprawdzie z człowieka nie można uczynić istoty doskonałej za życia, ale można go wyidealizować po śmierci. I czynili to, co dzisiaj przyprawia o ból głowy archeologów.

Jakiś czas po po–chówku, niekiedy zaś całe lata po po–grzebie, profanowali dziewicze dotąd groby i oceniali stopień doskonałości s–po–czywających w nich nieboszczyków; kiedy nie tliła się w nich iskra piękna albo trup patrzał krzywo względnie skrzeczał ideałowi, ratowano z niego co się dało — wyjmowano zeń dorodne żebra albo jeno harmonijnie zbudowane podudzia, żadne bowiem życie nie mogło pójść na zatracenie. W ten sposób każdy mieszkaniec wspólnoty miał szansę na s–po–czynek w doskonałości. Lecz ideał nigdy nie sięga gleby, i po paru latach wszystko po–wtarzało się ab ovo; teraz badacze rozbijają sobie głowy tępymi narzędziami wątłych myśli, skąd i po co w jednym szkielecie s–po–czywa czaszka dziadka, miednica wnuczki i ramiona po–ciotków? — Odpowiedź jest nader prosta: Aby przypisać sobie odkrycie ludzi hetero–genicznych.

Akademia Platońska istniała od zarania albo ujmując ów wątek lepiej: To ona dała im–puls do samodzielnego rozwoju Europy. Rozwijała się. Gromadziła. Krzewiła. Komentowała. Prowokowała i prorokowała. Była solą w oku, ale mimo to: Przetrwała prawie wszystko — najazdy i zajazdy, wędrówki ludów i indywiduów, reglamentację papieru i przesuwanie granic, zdrowy rozsądek gilotyny i szaleństwo tolerancji, a nawet po–wszechną szczęśliwość pieca i stania przy kominku. Dopiero wprowadzenie stanu wojennego nad Wisłą, Nysą i Brdą podkopało jej fundamenty. Drewno po–szło w las. Mowa stała się brązem. Geometrię rzucono na kolana. A mimo to: Po–dzielone po–łówki człowiecze jako tako turlały się dalej.

Do grobu sprowadziła ją dopiero niewidzialna ręka rynku, która szerzyła się na tym obszarze i straszyła niczym wrzód w uchu, przedszkolaki i pierworódki, młodych, zidiociałych i tych, którym było już wszystko jedno, kto właściwie rządzi tym krajem; na nic błagania, humanizm i nietolerancja niedocieczonych wątków. Jej całokształt, całe mienie nieruchome i po–ruszalne, po–szło pod młotek.

Czy zatem ta istota nieopierzona, przygarbiona, zdolna do śmiechu i z grubsza po–dobna do przycupniętej kury stała się odtąd (alboż była nią zawsze?) biernym łukiem manipulacji izolacji absolutnej rzucanej na dwuwymiarową płaszczyznę płótna albo całunu, przy założeniu, że grób jest zawsze pusty (G. W. F. Hegel zmarł na cholerę, bez czystych gaci!)?

Relatywistycznie i przytakująco. Pod presją altruistycznego egoizmu. W nieegoistycznych ujęciach rzeczy ponadzmysłowych, przy po–stulujących nawykach i uległościach zasiedziałych stereotypów, w zamszu nigdy nie po–takujących, ale wyzywających imperatywów, temu, o którym tu mowa, i którego dla uproszczenia będziemy nazywali Igorem, i to Nawalonym, wcale nie było do śmiechu. Chociaż nie po–rósł jeszcze w piórka, zdobny w długopisy, w żadnym razie nie był smutasem w rodzaju A. Schopenhauera zmarłego ze starości błędnie skonstruowanego sylogizmu. Zwyczajnie i bez ogródek pewnego dnia, aby się rozweselić, zabrał swoje kości z żywego pokoju wiecznej wyprzedaży nadziei i obudził się w martwej izbie żywcem wziętych.

To jego nowe otoczenie nazywało się teraz Calancorum, i było kiedyś pustynią i po–lem, wcześniej dnem morza, w tej e–po–ce zaś obszarem niekontrolowanych eksperymentów, i to by–najmniej nie genetycznych. Po jednej stronie miał bramkę, ilekroć szedł bez klamki. Za nią zaś zgodnie z zasadą negacji negacji wcale nie witał go napis po–witalny w typie: „Witamy Was, niechętnie!” „Zaiste, tutaj nie zaczyna się Bundesrepublik, Deutschland!” „W tym miejscu nie ma mowy o zamkniętym zakładzie psychiatrycznym (dla ostrych przypadków) o zaostrzonym rygorze!” Wręcz przeciwnie: W dojmującej melodii tego brzegu wyraziście przejawiały się nieskrywalna zdolność do śmiechu i jaskrawe upierzenie. Najstarsze zaś miasto świata, założone po–dobno przez samego Noego, było jeno maską.

Na drugim brzegu mieściła się wieża zwana też elewatorem, ogólnie dostępny punkt widokowy z rozległą perspektywą na wieki minione albo na nadchodzące zauroczenie dobrobytem. Żółty byk ograniczał perspektywę, a płaskorzeźba po–rwanej symbolizowała zjednoczoną Europę; nigdy nie brakowało nam kaskaderów. Rafał Wojaczek, Ryszard Milczewski–Bruno, Edward Stachura czy Andrzej Babiński byli cichymi po–dróżnymi, lecz przebojem rozstawali się z własnym życiem. — Tak opuszczali nas jeden po drugim, na długo przede mną przybywając do Calancorum kuszeni wieżą nad brzegiem rzeki o twardym dnie. Teraz s–po–czywa na nim jeno nocnik z rozbitym s–po–dem.

Królowie, wielcy elektorzy, szewcy chodzący bez butów wokół granicznego słupa, deputowani abstynenci i orgiastyczni naturaliści bez złych zamiarów w naturze światła kultury Europy dwóch prędkości z ogarkiem w ręku.

Tyle ocalało z kosmicznego dziedzictwa Platona albo jeno z jednej z jego zasypanych jaskiń. — W tej chwili jesteśmy na jej dnie: Leszek Przyjemski ślizga się po Renie. Z drugiej strony lustra s–po–gląda Johann van Geluwe. Nie śpi, a pyta. Bardzo trudno się odnaleźć w ogólnym entuzjazmie. Jednak we mnie wciąż drzemie gdzieś nicościowanie poezji, a pełnia piejącego po–południa i wieczoru po–rusza mnie nieustannie niczym ostrzeżenie przed jątrzeniem tych wszystkich ran i po–ranków.

 

© Copyright by Andrzej Pańta

3
Twoja ocena: Brak Średnia: 2.1 (5 głosów)