Polska Powstańcza

Obrazek użytkownika Mariusz Cysewski
Kraj

Rzekoma „rusofobia” to polski patriotyzm w jego formach najprostszych, wynikający ze znajomości mapy i przywiązania do własnego państwa, a zatem i jego pierwszego interesu – prawa do istnienia.

Formy najprostsze patriotyzmu, co bodaj logicznie wynika z powyższego, obejmują też dążenie do zapewnienia istnienia własnemu państwu. Nie zmieni tego przegrana wojna – jedna, druga czy dziesiąta - i formalna likwidacja państwa. A że od losu i przypadku trudno liczyć na dary, zwłaszcza nieustanne – w życiu na ogół nic nie ma za darmo – to i patriotyzmu formy najprostsze zdają się obejmować dążenie do przywrócenia, restytucji własnego państwa. Dążenie to przybiera formę walki politycznej, a jej przedłużeniem, uzupełnieniem o element siły jest walka zbrojna. A więc i przygotowująca ją zbrojna konspiracja.

Naturalnie diabeł tkwi w szczegółach i konsekwencjach, przy czym konsekwencje uświadamia się/docenia rzadko. Ale nie o szczegóły i konsekwencje przede wszystkim tu idzie, a o samą zasadę walki zbrojnej o niepodległość i o przygotowanie tej walki. Wydaje się, że znak równania między polskim patriotyzmem i zbrojną walką o niepodległość był wtedy nieunikniony i za taki na ogół przez Polaków był uważany.  

Wspomnę o dwu tylko konsekwencjach.

Pierwsza jest taka oto. Część znaczna, a bodaj najważniejsza (to już kwestia oceny) polskiego doświadczenia działania zbiorowego, polskiego myślenia o sobie i o Polsce, polskiej kultury czy literatury – polskiej tożsamości - wydaje się mieć związek z walką zbrojną o niepodległość i przygotowaniem tej walki. Na przykład, polskiej literatury bodaj nie sposób wyobrazić sobie bez Mickiewicza; byłaby to literatura zupełnie inna. Może i lepsza. Ale zupełnie inna.

Druga konsekwencja to realizm, a nawet racjonalność walki zbrojnej o niepodległość. Przez większość czasu zaborów sytuacja Polski była niekorzystna, ale warto zauważyć, że uwertury i Austrii, i nawet Prus do Polaków zaczęły się wkrótce po roku 1795, a nieco ponad dekadę później powstało Księstwo Warszawskie - państwo polskie w formie okrojonej. W 1830-1831 r. Królestwo Polskie niemal wygrało wojnę z Rosją o niepodległość (przegrało ją li tylko przez czynnik losowy, jakim była głupota, a być może zdrada[1] dowódców). Wydaje się, że fakty to bezsporne; z kolei kwestią oceny jest, zdaniem bodaj większości Polaków – moim też - niewątpliwy związek skutecznej obrony niepodległości i zwycięstwa w wojnie z Rosją w 1920 r. z czynem zbrojnym Legionów od 1914, a zwłaszcza legendą tego czynu i tworzącymi się kadrami Wojska Polskiego. Niepodległości nie dałaby Polsce, a tym bardziej nie obroniłaby martwa moralnie Ententa; w roku 1920 traktowała Polskę niewiele lepiej od tego, jak dziś traktuje Ukrainę. Nie było żadnego „cudu nad Wisłą”; opowieści o rzekomym cudzie warte są tyle, co mit o niezwyciężonej jakoby Rosji; i w tymże celu opowieści te powstawały. Własnym bagnetom i szablom zawdzięcza Polska rok 1920. Bodaj nie byłoby czynu, legendy i kadr Legionów bez Powstania 1863. Spór: bić się czy nie bić – ostatecznie wygrali powstańcy i żołnierze, a przegrali lojaliści i ugodowcy. Ci ostatni – ks. Lubecki, Wielopolski, Dmowski – pretendowali do miana realistów, by w końcu okazać się fantastami. 

Ale nie tylko fantastami.

Oczywiście Polska nie znika z likwidacją polskiego państwa, a i bez niego Polaków nie czekają straszliwe następstwa; przynajmniej nie od razu i/lub nie zawsze; trawa też nie przestaje rosnąć, a słońce świecić. Można więc sobie wyobrazić Polaków bez dążeń do odtworzenia państwa – a więc i bez walki zbrojnej, nieuniknionych ofiar, itd. Praca, praca, i jeszcze raz praca – tradycyjnie w Polsce powiadali pseudorealiści i zgrani politykierzy na obcym żołdzie – tylko praca i materialne, cywilizacyjne podniesienie Polski, nawet jeśli w końcu „praca” odbywa się po rosyjsku i tworzy potencjał wojny, również wojny z Polską. Można też – a nawet trzeba - zadbać o zbawienie duszy; a jak tu dbać, gdy kolejni papieże od 1794 r. potępiali polskie powstania? Nielzia! Nie nada! Nie leźć w „ruchawki” polskich „jakobinów”!

Ktoś – Maurycy Mochnacki? – zauważył że ludzie dzielą się na tych, co wyjdą z domu z bronią w ręku by zabijać wrogów i tych co nie wyjdą. Dlaczego nie wyjdą - nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Nie każdy w przeszłość patrzy ciemną i nie każdy widzi cień kobiety w żałobie. Nie każdy polonez jest czarny i nie zawsze krzyże tak podobne są do mieczy. Anioł z ognistym mieczem, pająk, sumienie… Trudno się dziwić, że ktoś chce pozostać wśród żywych; wielka jest też siła racjonalizacji strachu, słabości, czy podłości. Ale i autentycznie, bez racjonalizacji, jedni będą chcieli pracować, inni się modlić, jeszcze inni pomyślą o zachowaniu „substancji narodowej”, a dokładniej – powiedzmy zgryźliwie - substancji własnej. Nie ma tu żadnego przymusu. Nie ma terroru. Każdy może wybrać.

Tożsamość nie jest zadana, zwłaszcza własna. Można zmienić przynależność państwową – coraz częstsze – a nawet narodową. Można też przeklinać los. Można – i łatwiej, możliwe że na pozór - wybrać drogę przez most w Zaleszczykach, a nie Brochowie[2], wyrwać się z „pułapki polskiej”, z „polskości nienormalności”, ciągu przyczyn i skutków, a jednak indywidualnie zachować polską etniczność.

Ale poza przypadkami egzotycznymi, i bez względu czy dobrze to czy źle, miarą polskości i polskiego patriotyzmu, i to o wiele bardziej niż podejście do Rosji, jest stosunek do powstań Polaków. Spory o powstania są naturalne, gdy dotyczą wyboru miejsca i czasu; a nienaturalne – być może po prostu nieprzemyślane - gdy dotyczą samej zasady. O szczegóły i konsekwencje można się spierać, ale bez szacunku do powstań i do konspiracji raczej nie można być Polakiem.

 

 

Uwagi powyżej mam za banalne skrajnie. Ba, nie sądziłem, bym kiedykolwiek musiał pisać w obronie powstań, a nawet np. Mickiewicza. Pojawienie się tak dziwnej potrzeby mam za znak czasu. Ten tekst, jak i poprzedni, wymierzony jest w agenturę wpływu Moskwy i „pożytecznych idiotów”. Ważne są skutki, nie intencje, przeto nie ma sensu odróżniać jednych od drugich. Praktyka dowodzi, że dziś rozpoznamy ich najszybciej po stosunku do (1) Rosji i/lub (2) polskich powstań. Atak na polską tożsamość jest dziś totalny; większość obecnych antypolskich „narracji” trudno byłoby sobie wyobrazić nawet w czasach Bieruta. I tak, dla antypolaków powstania polskie wywoływali obcy agenci, agentem (i to niemieckim) był namawiający Francję do wojny z Niemcami Piłsudski, agentem (i to rosyjskim) był autor Reduty Ordona, mnożą się wezwania do „pisania historii Polski na nowo” – w czym skądinąd słynął znany historyk Paweł Wieczorkiewicz, autor wielu ciekawych poglądów, efektownych ale, powiedzmy delikatnie, nieudokumentowanych. Skutkiem długofalowym działania np. Ruchu Narodowego potępiającego powstania i zachwalającego Rosję nie jest tylko doraźne szkodzenie Polsce i pomoc Putinowi, nie tylko niszczenie polskiego patriotyzmu i polskiej dumy tak jak zwykle i w historii się je pojmuje, a zniszczenie polskiej tożsamości - bo nie sądzę, by polską tożsamość dało się zastąpić inną, z wykluczeniem przywiązania do państwa i gotowości do walki w jego obronie. Przez 500 lat wojen – a dokładniej, jednej narzuconej nam przez Moskwę wojny pięćsetletniej – terytorium nie było najważniejszym stratą Rzpltej. Polska przetrwała z górą 120 lat w ogóle bez terytorium.

Ale nie da się przetrwać bez tożsamości.

Endecki program zniszczenia polskiej tożsamości idzie dalej niż program jej „jedynie” wykolejenia lub zwichrowania, co było istotą PRL; ten pierwszy wykazuje uderzające podobieństwo do najbardziej pod względem antypolskości drastycznych wypowiedzi np. Jakuba Bermana w rozmowie z T. Torańską[3]:

- Staram się wniknąć w jej psychologię i zastanawiam się, po co jątrzą, po co rozdmuchują przeszłe sprawy. Dochodzę wciąż do jednego wniosku: rozmaite przykrości, ograniczenia i dolegliwości zasłaniają im pole widzenia, przez co nie potrafią rozróżnić spraw pierwszoplanowych od drugorzędnych, ale dojrzą je, zobaczą, muszą je zobaczyć (…) gdyż tak jak w tej chwili, rebus sic stantibus system skazany jest na istnienie, można go poprawiać, modulować, łagodzić, ale istnieć musi i zamiast zastanawiać się, jak go obalić, należy wzmóc wysiłki, by ratować Polskę taką, jaką stworzyliśmy, ze wszystkimi wadami, błędami, ale: Polskę, która jest potęgą, oraz wyzbyć się wreszcie absurdalnych mitów i nierealnych nadziei, gdyż są one contra natura (…) Podniosła się fala niepodległościowych nastrojów, którą [należy] zatrzymać, bo ona [nas] w końcu zaleje. Jak ocean.

- Jak długo zamierzacie z nią walczyć?

- 60 i 100 lat, jeśli trzeba (pięścią w stół)! A zwalczyć.

- Nie udało się przez 150.

- Ale się uda (krzyk). Naród musi wpoić się w nowy kształt. Musi.

 

 

Mariusz Cysewski

 

Kontakt: tel. 511 060 559

ppraworzadnosc@gmail.com

]]>https://sites.google.com/site/wolnyczyn]]>

]]>http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn]]>

]]>http://mariuszcysewski.blogspot.com]]>

]]>http://www.facebook.com/cysewski1]]>

 


[1] Rzecznikiem bardzo wymownym hipotezy zdrady był wybitny historyk polski, Jerzy Łojek (zm. 1986). Zob. Jego krótką rozprawę „Szanse powstania listopadowego” (Warszawa, Pax 1966).

[3] T. Torańska, Oni, Przedświt 1985.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)