4.VI.1989 - wpis osobisty
Miałem nie pisać o 4 czerwca, ale chyba jednak się nie opanuję. 4 czerwca 1989 roku nie miałem możliwości zagłosowania, ale tez i mój głos niewiele by zmienił czy wniósł do rzeczywistości. Był to czas, gdy jako nastolatek kończący podstawówkę próbowałem zrozumieć świat. Zadziwiające, ale już wtedy miałem poczucie, że niczym przeklęty starożytnym przekleństwem, żyję w ciekawych czasach. Być może na to poczucie miały wpływ różne migawki zatrzymane w dziecięcej pamięci.
Tłumy ludzi przy metalowym płocie i drewnianym krzyżu w 1980 roku. To była brama Stoczni w Gdańsku. Na jednym z wiaduktów ojciec chciał zrobić pamiątkowe zdjęcie i od razu samochód został otoczony wianuszkiem robotników. Udało się uniknąć utraty aparatu, zabrali tylko kliszę. Trudno się dziwić, jako że samochód był na warszawskich numerach. Razem z rodzicami byliśmy nad pomorskim jeziorem, gdzie RWE nadawało relacje z Gdańska, ponieważ Polskie Radio milczało – postanowili sprawdzić co się dzieje osobiście. Pamiętam tłum pod krzyżem i akcję z aparatem. Reszty dowiedziałem się później.
Demonstracja na placu Konstytucji gdzieś koło 1983 roku – tłumy ludzi i uzbrojone po zęby ZOMO. Latający wkoło śmigłowiec. Trzymając ojca mocno za rękę pytałem cicho, czy oni będą do nas strzelać? Później z balkonu obserwowane karawany suk na ul. Waryńskiego i wszechobecność gazu łzawiącego jeszcze przez kilka dni później.
Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych leżałem w szpitalu ze złamaną ręką, z małego nadajnika słuchałem w nocy nadawanych przez RWE wiadomości o kolejnych strajkach. Gdy sobie uświadamiam, że miałem wtedy 12 lat, samemu trudno mi zrozumieć, skąd takie zainteresowania dziecka. To nie była kwestia wychowania, to było stosunkowo powszechne. Nowo poznane dzieci na podwórku zaczynały znajomość od rozpoznawczego pytania: „za kim jesteś? Za Partią czy za Solidarnością?” Odpowiedź niezmiennie była taka sama: „za Solidarnością!” i wiadomo było, że można się bez przeszkód razem bawić. W jaką ja wpadłem panikę, gdy w szpitalu na to pytanie usłyszałem odpowiedź „za Partią”!!! W wyobraźni widziałem już przesłuchiwanych na Rakowieckiej rodziców.
W tym kontekście słowa Szczepkowskiej wypowiedziane w publicznej telewizji były szokiem. One uświadamiały głębokość zmian, symbolicznie zamykały pewien etap, dawały nadzieję, że to się dzieje naprawdę. Pozwalały uwierzyć, że to nie jest kwestia wiary wąskiej grupy, ale że wiedza o przemianie dotrze w końcu do wszystkich. Kilka miesięcy wcześniej odbyłem ze starszą wiejską kobietą następujący dialog:
- Ech, co to w tej naszej Rzeczpospolitej Ludowej się wyrabia…
- No, ale już nie długo ona ludowa będzie
- Jak to nie ludowa?!! A jaka ma być?!!!
- No jak to jaka? Po prostu, polska! – odpowiedziałem i ugryzłem się w język, jak zwykle za późno. Ona nie była w stanie sobie wyobrazić innej rzeczywistości niż obecna. Nie przeszkodziło to jej mężowi wypisać się w 1989 roku z PZPR i zapisać do Solidarności. Ale w dalszym ciągu nie pełnił żadnych znaczących we wsi funkcji.
1989 rok był, pomimo młodego wieku, przeżywany przeze mnie dosyć świadomie. Oglądałem już dawno „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza”, oglądałem debatę Wałęsy z Miodowiczem. Miałem schowane plakaty „w samo południe”. Nieco później biegałem na większość wieców wyborczych i miałem komplet plakatów wszystkich kandydatów, w pierwszych wolnych wyborach na Prezydenta. To nie była nadzieja. To była pełna świadomość wagi dokonujących się na naszych oczach wydarzeń.
Jednak gdy na lekcji Wiedza o Społeczeństwie nauczyciel zadał temat wypracowania: „czym jest dla ciebie Okrągły Stół” - napisałem coś w rodzaju, że nie wiadomo jak się to skończy i nawiązałem do pamiętnej sceny z Wajdy, gdy SB-ek wzrusza ramionami na odchodne: „to tylko papier”. Miałem poczucie nierealności Okrągłego Stołu i fikcyjności zapadłych ustaleń. Nauczyciel długo nie oddawał wypracowań i moje wypociny skomentował już po zakończeniu obrad, że głupi jestem, bo Okrągły Stół się właśnie udał...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1160 odsłon
Komentarze
Igorze
4 Czerwca, 2009 - 21:39
Jak to dobrze, że zdecydowałeś się opowiedzieć. Oczy dziecka, to nie to samo co dorosłego.
Powiedz mi.A lepiłeś ulotki jak inna młodzież i dzieci, na czym się dało? One były na takim kleju, który potem trudno było zmyć. Kierowcy szczególnie dostawali białej gorączki. I niejednemu maluchowi się oberwało. ja sama wykleiłam plakat na murze swego domu. Chyba z dziesięć lat był po nim ślad. ;)
Pozdrawiam;)
Katarzyna
Katarzyno, o tak te ulotki były świetne, trzymały miesiącami
4 Czerwca, 2009 - 22:47
Mój/nasz/ starszy biegał utykając,/ miał nóżkę w gipsie/ i lepił je gdzie się da!
Młodszy dopiero uczył się chodzić ale spacerówkę miał oblepioną!
pzdr
antysalon
@Katarzyna
5 Czerwca, 2009 - 01:30
Nie, ulotek żadnych nie lepiłem ;-) Czasem znalazłem jakieś na klatce schodowej, ale to wszystko. Za młody byłem by się angażować w cokolwiek. Raczej było to chłonięcie atmosfery i próba dotknięcia tego co się dzieje, niż jakakolwiek chęć wpływu na rzeczywistość. Ale i tak było ciekawie ;-)
http://blog.czajka.art.pl
http://wiktorinoc.blogspot.com