Wdowy smoleńskie - fragment 2.

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj

Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu rozmowy z panią Ewą Błasik, zamieszczonej w wydanej pod naszym patronatem książce "Wdowy Smoleńskie".

Pierwszą część i informacje o samej książce znajdą Państwo tutaj

 

Czy to, co się wydarzyło w Smoleńsku, traktowała Pani jako katastrofę lotniczą?

Tak. Wszystko mogło się zdarzyć. Mogła być jakaś awaria, mogli być winni Rosjanie. Nie wiedziałam wcześniej, jaki był stan lotniska w Smoleńsku .Na pewno nie miał pojęcia, w jakim stanie jest to lotnisko również mój mąż. On w tym locie tylko reprezentował delegację do Katynia.Za ten lot odpowiedzialne były inne instytucje.

 

Czy zgadzała się Pani z decyzją władz polskich w sprawie przekazania śledztwa stronie rosyjskiej?

Porównywałam to z katastrofą białoruskiego Su-27 w Radomiu. Widziałam, jak tę sprawę załatwiono. Rozmawiałam z pilotami, którzy wchodzili w skład komisji badającej ten wypadek. Była pełna współpraca Białorusinów z Polakami. Odbywało się to z obopólnym zaufaniem. Wiem, że nie było żadnych nieporozumień. Każdemu zależało na ustaleniu przyczyn katastrofy.

Sądziłam, że i tym razem odbędzie się to podobnie, że ujawnione zostaną prawdziwe przyczyny. Nie przypuszczałam, że będziemy świadkami rozgrywek politycznych i mówienia tylko o tym, co komu pasuje.

Bardzo zdenerwował mnie płk Edmund Klich, akredytowany polski przy komisji MAK. Nie znając mojego męża, przypisywał mu całą winę, wtórując Rosjanom. Nigdy w to nie uwierzę, że Andrzej był w kokpicie! On by się tak nie zachował! Nie latał tym samolotem. Wierzył, że ma dobrze wyszkolonych pilotów. Wiedział, jak ważny jest to lot, kto jest na pokładzie. Nie wtrącał się nigdy do zadań pilotów.

Teraz wszystko jest możliwe, każda manipulacja. Tylko międzynarodowa komisja może ustalić prawdziwe przyczyny katastrofy. Niezależni eksperci powinni mieć dostęp do wszystkich dowodów, jakie udało się do tej pory zebrać, zbadać czarne skrzynki i sprawdzić, czy zapisane w nich informacje nie zostały zmanipulowane. Dopóki tego się nie zrobi, dopóki Rosjanie nie udostępnią nam wszystkiego, to będzie można różne rzeczy mówić.

 

Do momentu ukazania się raportu MAK wierzyła Pani w wyjaśnienie przyczyny tej tragedii?

Miałam nadzieję, że dowiemy się prawdy. Śledziłam informacje na ten temat w prasie i telewizji. Byłam spokojna. Wiedziałam, że do mojego męża nikt nie ma zastrzeżeń. Informacje takie docierały do mnie od ludzi, którzy byli w Moskwie. Od momentu ukazania się raportu MAK nie oglądam telewizji.

 

Pani ma status osoby pokrzywdzonej jako najbliższa osoba jednej z ofiar katastrofy. Korzystała Pani z przysługującego prawa wglądu do dokumentów prokuratury badającej przyczyny tej tragedii?

Dostaję z prokuratury materiały, ale tam nic nie ma.

 

A ma Pani swojego pełnomocnika?

Po tym, jak ogłoszono, że we krwi mojego męża wykryto alkohol, powołałam swojego pełnomocnika. Gdy zaczęto oczerniać Andrzeja, nie mogłam znaleźć prawnika, który nie bałby się mediów. Rozmawiałam z dwoma, ale nie chcieli się podjąć tej sprawy. Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie z tymi oskarżeniami.

Kiedy gen. Tatiana Anodina z komisji MAK mówiła o alkoholu, liczyłam, że ktoś stanie w obronie mojego męża. Miałam nadzieję, że nowy Zwierzchnik Sił Zbrojnych czy minister obrony narodowej czy obecny dowódca sił powietrznych powiedzą, iż te słowa obrażają polskiego generała. Jestem świadkiem, że przed uroczystościami nigdy nikt nie pił. To niemożliwe! Tym bardziej w drodze do Katynia!

Rosjanie kłamią nam prosto w twarz. Śmieją się z Polaków. Oczerniają nas przed całym światem, a my w żaden sposób na to nie reagujemy.

Po prezentacji raportu MAK ledwo żywa pojechałam do Sejmu. Tam zorganizowano konferencję prasową. Powiedziałam do dziennikarzy, że na oczach całego świata obraża się polskiego generała. Wtedy też mecenas Kownacki ujął się za mną i zgodził się zająć sprawą szkalowania mojego męża.

Poczułam, że jestem ogromnie poszkodowana i że to wszystko, co się dzieje, to jest wyrachowana, bezpodstawna nagonka na mojego męża.

 

Przed raportem MAK oskarżano pilotów o spowodowanie katastrofy. Jak Pani reagowała na te doniesienia?

Uważałam, że Rosjanie nie mają prawa mówić źle o naszych pilotach. Oni nie podjęliby się tak ryzykownego lądowania, gdyby zamknięto lotnisko. Z informacji, które do nas docierają, widać, że zostawiono ich samym sobie. Dodatkowo wieża podawała mylne komunikaty.

Wiem, że w prokuraturze są zeznania rodzin pilotów oczerniające mojego męża. Ktoś bardzo sprytnie wykorzystał ich i podkręca całą atmosferę. Komuś bardzo zależy, żeby obwiniać mojego męża.

 

Pojawienie się w raporcie MAK informacji dotyczącej sekcji zwłok Pani męża jest niezgodne z konwencją chicagowską, na którą powołuje się strona rosyjska. Czy Pani zgłaszała protest w tej sprawie?

Razem z pełnomocnikiem odwołaliśmy się do gen. Anodiny. Po naszym liście częściowo usunięto zamieszczoną w internecie ekspertyzę.

 

Czy władze polskie w tej sprawie także protestowały?

Nikt nie zgłaszał protestu. Prezydent Komorowski, zwierzchnik Sił Zbrojnych, powiedział coś, z czego wynikało, że nieważny jest honor, tylko prawda. O jakiej prawdzie mówi? O tej, którą Rosjanie ogłosili?

 

Po liście do komisji MAK protestującym przeciwko ogłaszaniu wyników sekcji zwłok gen. Błasika ukazał się artykuł w „Izwiestii”. Pisano tam, że Pani boi się prawdy. Zna Pani ten tekst?

Rosjanie perfidnie kłamią.

 

Generał Błasik upamiętniony został na Zachodzie. Podobno w Ramstein, w amerykańskiej bazie lotniczej, postawiono mu pomnik.

To nie jest duży pomnik, ale bardzo wymowny. W konturach Polski jest napis z Jana Kochanowskiego: „Jeżeli komuś niebo jest przypisane, to tylko tym, którzy służą ojczyźnie”.

W bazie Ramstein przed główną kwaterą zasadzono także dąb poświęcony mojemu mężowi.

Z całego świata dostaję wyrazy wsparcia. Piszą do mnie generałowie, dowódcy sił powietrznych. To niesamowita solidarność. Dla mnie jest to bardzo ważne w tej chwili.

Na pogrzeb mojego męża przyleciał z Kanady dowódca tamtejszych Sił Powietrznych tylko po to, żeby stanąć i pochylić się nad grobem. Podobnie ze Stanów Zjednoczonych. Czy gdyby Andrzej nie był szanowany, zdecydowaliby się na tak długą podróż?

Słyszałam, że w powojennej historii nie było takiego pogrzebu. Pięćdziesiąt pocztów sztandarowych z całej Polski, tysiące ludzi, delegacje z ponad dwudziestu państw, piękne, wzruszające, a przede wszystkim prawdziwe przemówienia. Stojąc nad grobem męża, wiedziałam, że żegnam wielkiego człowieka.

 

Czy była Pani na miejscu katastrofy w Smoleńsku?

W październiku pojechałam do Smoleńska wraz z innymi rodzinami na zaproszenie pani prezydentowej Komorowskiej. Bardzo przeżyłam ten wyjazd. Dotykałam ziemię, tę nieszczęsną brzozę, o którą samolot zahaczył skrzydłem. Cały czas myślałam: „Boże, co on wówczas czuł?”. Stojąc pod drzewem, które tego dnia stanęło na drodze samolotu, wiedziałam, że myślał o nas – o mnie, o dzieciach. Wiedział, że zginie.

Po jego śmierci, kiedy latałam samolotami, także zastanawiam się, co on wówczas czuł, kiedy wiedział, że już ginie. Jako pilot doskonale wiedział, że to może być koniec

Brak głosów