Radość w redakcji Gazety Wyborczej

Obrazek użytkownika Firmus Piett
Kraj

W redakcji Gazety Wyborczej zapanowała dziś wielka radość. W końcu, po kilku miesiącach bezowocnych poszukiwań udało się znaleźć "potężną aferę w PiS". Ostatnio było z tym krucho, udawało się bowiem wyłapać zaledwie jakieś trzeciorzędne, nic nie znaczące historyjki, przyłapano prezydenta na kilku "kompromitujących" minach i to wszystko. Spektakle w wykonaniu Palikota powoli tracą już popularność, należało więc pokazać publiczności coś nowego, mocnego i zaskakującego. Otóż jak donosi Wyborcza - młodzi działacze PiS dorabiają się na lipnych zeleceniach od państwowych spółek. Jedna z firm należąca do takiego właśnie "młodego działacza PiS" zarobiła podobno kilkanaście milionów złotych na dostawie oprogramowania i dysków twardych dla koncernu energetycznego Enea. O aferze donieśli podobno szeregowi pracownicy Enei, którzy nie mogli pogodzić się ze szkodliwymi, pisowskimi praktykami w ich firmie, a zakupione za miliony złotych oprogramowanie i sprzęt rzekomo nie były wkorzystywane lub w ogóle nie dotarły do spółki. Na pierwszy rzut oka problem może wydawać się poważny: Przedstawiający się jako "kryształowi", działacze partii braci Kaczyńskich, też są umoczeni w sprawy podobne do "afery Misiaka". Oni też czerpią profity z nieformalnych powiązań towarzysko-biznesowych z przedstawicielami skarbu państwa i tym samym ich wcześniejsze nawoływania czy zarzuty pod adresem PO są nic nie warte. Gdy się jednak sprawie przyjrzeć trochę bliżej, okazuje się jednak że być może chodzi w niej o coś zupełnie innego. Moim zdaniem potrzebny był pretekst do odwołania starego zarządu Enei - i to się doskonale powiodło. Cel osiągnięto. Jest też bardzo mało prawdopodobne aby ów podejrzany kontrakt rzeczywiście był lipny. Firma wbrew temu co sugerowała wyborcza wywiązała się z dostaw - a co najbardziej różni tę sprawę od tego co robił Misiak, a Wyborcza zdaje się tego nie zauważać - PiS od blisko 2 lat nie jest już przy władzy.

Co mnie najbardziej w tej sprawie śmieszy i zastanawia, to wielkie podniecenie jakie można było dziś wyczuć u redaktorów Gazety opowiadających o tej "aferze" w radiu TOK FM. Pastwiąc się nad PiS dawali oni upust całym hektolitrom żółci która gromadziła się w nich przez ostatnie miesiące. Wszysto co się ostatnio działo uderzało raczej w nieudolność obecnego rządu niż w znienawidzonych "karłów moralnych". Afery - jeśli w ogóle jakieś się przebiły przez medialne sito, dotyczyły wyłącznie osób związanych z partią rządzącą, ewentualnie dotyczyły spraw czwartorzędnych takich jak ucieczki posłów z partii do partii (rzecz jasna eksponowano tylko te przypadki które mogłyby uderzyć w wizerunek opozycji), czy wspomniane wcześniej miny prezydenta. Po tym dłuższym okresie "ciszy" znaleziono w końcu coś czym można uderzyć jeszcze mocniej i wykazać słabość przeciwnika - i czego można się było spodziewać natychmiast ten wątek podchwycono. Ja oczywiście jestem za ukaraniem winnych, jeśli oczywiście tacy się znajdą i jeśli zarzuty się w ogóle potwierdzą - w co bardzo wątpię. Nie zmienia to jednak podstawowego faktu że Polska jest chyba jedynym krajem w Europie, w którym "niezależna" prasa nie tylko nie szuka, ale wręcz nie widzi ewidentnych potknięć czy niekompetencji rządzących, a bezustannie kopie opozycję. Wygrzebanie tej afery musiało zająć dziennikarzom Gazety sporo czasu. Nie wierzę w bajeczki o "informatorach", a cały kontekst pokazuje że nie mamy tu do czynienia z dziennikarstwem niezależnym ani tym bardziej obiektywnym. Cała publikacja powstała zapewne na polityczne zamówienie - w czym Gazeta Wyborcza od lat się specjalizuje i dała na to wiele jasnych dowodów. Trzeba było skończyć przedłużający się okres "spokoju" i na nowo rozpocząć ostrzał politycznych przeciwników, zagłuszając przy tym sprawy naprawdę istotne i mogące rzeczywiście władzy zaszkodzić.

"Przypadkowo" publikacja materiałów zebranych przez dziennik zbiegła się w czasie z ogłoszeniem przez komisję Europejską bardzo niekorzystnej dla Polski prognozy wzrostu gospodarczego. Co więcej w oczach decydentów UE w proch i pył obracają się absurdalne rojenia premiera Tuska o możliwości wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku, i to z powodu niedotrzymywania Przez polskę formalnych wymogów przyjęcia wspólnej waluty. Przypominam że owe warunki nasz kraj zaczął spełniać pod koniec rządów PiS, a mimo tego zarzuca się dzisiejszej opozycji, że nic nie zrobiła w tej sprawie gdy była u władzy. Jak w takim razie określić działania marketingowe obecnego rządu, który w całkowitym już oderwaniu od rzeczywistości nadal głosi swą propagandę sukcesu? PO dostało na tacy od PiS spełnienie warunków formalnych przystąpienia do strefy euro, przez rok nie zrobiono nic, a teraz kiedy już warunków nie spełniamy (bo Unia nie da się oszukać rolowaniem budżetu) głosi się jakieś obłąkane, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i stanem faktycznym propagandowe slogany w które wierzy już tylko grupka najbardziej fanatycznych zwolenników PO. Dziennikarze Wyborczej wbrew najbardziej oczywistym faktom, niemal na siłę próbują podtrzymać poparcie dla obecnej władzy. O dziwo jednak, mam ostatnio w sobie głębokie przekonanie, że już naprawdę powoli zaczyna kończyć się paliwo dla tego typu polityki, a głosy dobiegające z salonu są coraz bardziej rozproszone i niekiedy sprzeczne. To dobrze wróży Polsce, bo może oznaczac bliskie już pęknięcie w samym obozie medialnych zwolenników PO. Jak długo bowiem można ulegać czarom i wierze w cuda... Dziś kiedy upadają kolejne "projekty" rządzących, a ich propaganda jest nie mniej fantastyczna niż powieści science-fiction, nawet najtwardsi będą uzmysławiać sobie jaką naiwnością była wiara w platformiane cuda.

Brak głosów

Komentarze

Eeee tam, słowo Szechtera-Michnika w zupełności wystarczy. A jeżeli nie wystarczy? To trafi się przewspaniała okazja, aby wykończyć gów.. wybiórcze finansowo i podreperować finanse PiS.

 

Vote up!
0
Vote down!
0

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#19294