Dyskretny urok blogosfery - glossa do FYMa
Posłuchałam ci i ja wspomnianego przez FYMa i MarkaD wywiadu pana Karnowskiego z panem Mistewiczem.
Pan Mistewicz zaimponował mi jako obserwator wszystkiego i wszystkich. Ma on damski dar zauważania szczegółu po to, wysnuć z tego jakieś ogólne męskie wnioski. Czy są one słuszne nie wiem, ale jemu sią to jednak opłaci, bo funkcjonuje on ( podobnie jak pani Staniszkis) na polskiej scenie medialnej i sobie chwali.
Pan Karnowski natomiast wyraża się o blogosferze z lekceważeniem, bo po pierwsze: on jej najwyraźniej nie zna i chyba nigdy na przykład o FYMie nie słyszał.On nie ma na takie głupoty czasu bo - i to po drugie: on jest profesjonalistą. Jemu się płaci, za to co on robi i " może zostać pociągnięty za odpowiedzialność". W przeciwieństwie do FYMa czy Aleksandra Sciosa. I dlatego jest waaaażny. A wy, drodzy Koledzy, nie.
W dotychczasowym pojmowaniu sfery medialnej jest to stanowisko słuszne. Pan Karnowski jest wytworem ubiegłego wieku i tam też został. Myśli, że to jest real, a to już jest passé.
To nie jest zarzut. W każdym czasie i miejscu żyli ludzie, o których mówiło się: niedzisiejsi. Pan Karnowski uważa się jednak za awangardę społeczeństwa, bo rozmawia nieomal codziennie ze sławnymi ludźmi, w rozmowie ma ze względów oczywistych nad nimi przewagę i żadnych okazji do pokory. Zamknięty w dźwiękoszczelnym studio, co on za to może, że nie zauważył, jak przeminął jego świat? Nie jego wina. To jest chyba choroba zawodowa.
Do tego nie ma on żadnej motywacji, żeby się przenieść kapkę do przodu, bo mu się pewnie zdaje, że tkwi nad przepaścią. Dlatego też żegna się nieustannie ( żegnać się = przeżegnać się). Bóg z nim. Niech mu się wiedzie jak najlepiej.
FYM, MarkD, ja, wielu blogerów i czytelników wiemy, że dzisiejsza rzeczywistość stosunków społecznych i POLITYCZNYCH wzbogaciła się o sieć (co podkreślam- właśnie wzbogaciła). Wiedzą o tym jednak jeszcze lepiej od nas wydawcy wielkich gazet. Przecież już chyba każda redakcja pracuje w podwójnym systemie: wydaniu papierowym i elektronicznym.Także Polskie Radio dzięki prezesom Czabańskiemu i Targalskiemu rozwinęło swoje elektroniczne strony w imponującym zakresie! Szczególnie za dział historyczny należą się Jerzemu Targalskiemu wielkie dzięki!
Dzienniki i czasopisma borykają się z lecącymi na łeb na szyję od dawna papierowymi nakładami. I nie jest to bynajmniej efekt kryzysu gospodarczego, w co chcą wierzyć wydawcy.
To jest efekt KRYZYSU WARTOSCI i – nazwijmy to tak: rezultat pop-polityki, pop-publicystyki i pop-komentarza.
Media mainstreamowe nazywane są z tego powodu pogardliwie: mendia albo merdia. Ludzie mają po dziurki w nosie zakłamanych i zastrachanych o własny stołek dupków, którzy im wybiórczo opowiadają o świecie i polityce używając wszelkich kuglarskich sztuczek, o jakich się nawet staroegipskim kapłanom nie śniło.
GazWyb, Rzepa, Der Dziennik, Polityka czy Wprost – wszyscy mają ten sam problem. Sprzedaż spada!
Na Zachodzie dzieje się tak od dawna i dotyka wszystkich: z lewa, z prawa i z naprzeciwka. Frankfurcka FAZ czy New York Times – wszędzie to samo. Bo wszędzie polit-poprawna pop-polityka. Merdialne hamburgery podawane na zimno.
Podobno NYT ma wychodzić w wersji papierowej tylko do końca tego roku. Natomiast planuje się powiązać pracę najlepszych dziennikarzy- czytaj NYT- z rządem (sic!) i wypuszczać coś w rodzaju biuletynów, czyli…..PRL się kłania i rechocze.
Inny pomysł, to byśmy wykupowali dostęp do e-wydania przez pierwsze 24 godz.. Już częściowo realizowany, bo dostęp do wydań archiwalnych jest nieomal wszędzie płatny. Jeszcze inny pomysł, o którym marzą wydawcy NYT, to aby rząd płacił. No, bo skoro rząd utrzymuje banki, to dlaczego nie miałby utrzymywać swojej tuby propagandowej?
A u nas właśnie rząd chce sprzedać swoją połowę tuby. Bo nasz rząd jest zacofany. Swiat wraca do socjalizmu.
Co jest dla nas- czytelników ważne? Ważne są newsy, a ich interpretracji poszukamy sobie u mądrych (albo głupich, w zależności od indywidualnych potrzeb) ludzi w sieci.
Tyle tyłko, że i ta koncepcja ma krótkie nogi. Nasza wolność internetowa znajduje się pod dosyć ścisłą kontrolą, a wyłączenie z sieci przed rokiem CAŁEJ AZJI w ramach eksperymentu strategicznego pokazało, że można nas krótko złapać za uzdę. I co wtedy?
Otóż ja na wszelki wypadek trzymam w szafie moją mini-maszynę do pisania o wdzięcznym imieniu „Erika“ oraz kilka paczek kalki węglowej. Gdyby się skończył papier, to mamy przecież sporo gliny na tabliczki..... I wtedy może coś po nas zostanie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2134 odsłony
Komentarze
Bardzo słuszne uwagi!
28 Lutego, 2009 - 17:42
A co to było z tą Azją?
Nic nie słyszałem.
z szacunkiem
Alpha-Alpha
z szacunkiem
Alpha-Alpha
@ wyłączony internet
1 Marca, 2009 - 01:46
Raczej wątpię w ten ogólnoświatowy "shutdown". Jak, w takim razie będą nas kontrolować?
Wierzę, że postęp technologiczny w zakresie wymiany informacji ich przerósł, a zanim odzyskają inicjatywę może być za późno.
hak
hak- otóż to się da odłączyć
1 Marca, 2009 - 10:50
Otóż da się odłączyć sieć. Nie całą, ale jedne z głównych "gałęzi". Taki eksperyment przeprowadzono ponad rok temu odłączając na większości obszaru Azji (ląd stały) internet na ponad 12 godzin. Było to bardzo ciekawe. Choć stało się to w nocy, stało się przy ABSOLUTNYM MILCZENIU MEDIÓW. Sama czytałam o tym dopiero kilka dni później - dwie linijki newsa w tygodniku "Der Spiegel" online. Najpierw dostałam kilka maili od przyjaciół z USA, zadzwoniłam do mojego kolegi w Berlinie , który jest z Pakistanu - też potwierdził. Potwierdziła także moja znajoma...Finka. Nie chciało mi się mimo to wierzyć, bo sądziłam, że media musiałyby sprawę nagłośnić.Tymczasem była kompletna cisza w eterze! Nikt nie zastanawiał się nad tą sprawą i jej społecznymi kosztami. Jednak wskutek tego zatrzymania podniosła się nagle krzywa Dow Jonesa. Straciły Chiny, zyskały USA.
Pozdr.
JMW
Pozdr.
JMW