Uroczystości 4
Uroczystości (4.)
Obrona Gdyni.
Jeszcze wiosną 1939 sytuacja na wybrzeżu była dziwna. Hel – fortyfikowany i dozbrajany od lat stanowił istną twierdzę (Hel kapitulował zresztą 2 października – już po Warszawie), Westerplatte dozbrajano i umacniano „chyłkiem”, też przez całe lata, a Gdynia – jakby miała zostać miastem otwartym.
Znalazłbym może nawet jakieś usprawiedliwienie takiego postawienia sprawy, ale nie to jest moim celem.
Ponadto w lipcu pojawił się w Gdyni płk Stanisław Dąbek, który wszystko zmienił i zaczął z ogromną energią organizować lądową obronę wybrzeża.
Brakowało wszystkiego: broni, amunicji, sprzętu saperskiego, kadry podoficerskiej, bo ludzie z kartami powołania do wojska odjeżdżali w głąb kraju.
Dość powiedzieć, że w dniu 1 września płk Dąbek dysponował siłami ok. 15.000 ludzi, z tym, że pełne pokrycie etatowe posiadało jedynie 6 batalionów, natomiast dla około 4000 ludzi zabrakło nawet karabinów.
No i „poszli chłopcy w bój bez broni.” – nie po raz pierwszy w naszym kraju.
Ci ochotnicy, dla których nie starczyło karabinów przekuli kosy na sztorc – jak za Kościuszki, jak u Grottgera, a inni zbierali po domach i zagrodach siekiery, piły i inny sprzęt saperski i poszli w lasy zwalać drzewa na szosy, drogi i dukty leśne. Kto to był ci ochotnicy? Przede wszystkim robotnicy, a nazwałbym dumniej – budowniczowie Gdyni. Ci którzy kilka lub kilkanaście lat temu ściągnęli tu – na wielki plac budowy „za chlebem”, a ich duma narodowa, ich patriotyzm rósł wraz z miastem i portem.
Ale nie tylko. Pojawili się junacy z hufców pracy, których wojna zastała tu na obozach. Pojawili się harcerze i harcerki i w końcu przyszło trzystu więźniów zwolnionych z więzień po wybuchu wojny – zwykłych kryminalistów, którzy zamiast rozsypać się po okolicy i wrócić do swego przedwięziennego procederu zgłosili się do pułkownika Dąbka, który ich przyjął. I tak powstało pospolite ruszenie ale nie – jak dawniej – szlachty, ale narodu. Narodu odrodzonego po 123 latach niewoli, scementowanego już wojną przeciw bolszewikom i wychowanego we własnym państwie, które – dla wielu z nich – wcale nie było „dobrą mamusią”. Bronili terytorium Rzeczypospolitej od Pucka po Orłowo i od brzegu morskiego po Wejherowo. – około 500 km kw.
W dniu 1 września atak wyszedł od strony Gdańska. Pododdziały pułków „policji gdańskiej" zostały łatwo wyparte, ale naloty dokonały poważnych zniszczeń a przede wszystkim wgniotły w ziemię bodaj wszystkie samoloty obrony wybrzeża. Napór niemieckich sił lądowych rósł z dnia na dzień. Od szóstego września zaczął zmuszać obrońców do cofania się krok po kroku. To nie było wycofywanie. To było wilcze odgryzanie się Niemcom. Dość powiedzieć, że jeszcze 12 września Polacy w kontrataku dotarli do kwatery gen. Tiedemanna i weszli w posiadanie rozkazów strony niemieckiej. Kiedy się czyta opis tych walk w Bitwach Polskiego września A. Zawilskiego – to ciarki przechodzą po plecach.
Zawilski pisze: trzech niemieckich generałów osaczało polskiego pułkownika.
Pułkownik Dąbek był strasznym dowódcą. Wydawał rozkazy niewykonalne. A oni – jego podkomendni – te rozkazy przyjmowali i wykonywali. Wykonywali jak mogli. Polskie oddziały pod ciosami wroga idą w rozsypkę i z powrotem się odradzają. Walczą. Ale teren ich działania się kurczy. W ostatnich dniach pozostaje pod ich nogami jedynie Kępa Oksywska.
Niemcy są coraz silniejsi, coraz mocniej napierają. Cóż dziwnego – na 19 września Hitler zapowiedział swoją wizytę w Gdańsku. A tu w dniu 17 września zgłaszają się do Dąbka nowi ochotnicy. Uzbrojeni są już w karabiny po poległych i rannych, ale u wielu widać jeszcze i kosy.
To już niestety niczego nie zmieni. Opór dogorywa. Z 500 km kw. obrońcom zostaje już tylko 10 czy 12. Około południa dn. 19 września do sztabu Dąbka na skarpie jaru w Babim Dole zgłaszają się oficerowie, którzy już stracili swoje oddziały. Nie wszyscy, część poległa. Płk Dąbek łączy się z dowództwem na Helu. Melduje komandorowi Unrugowi, że wyczerpał już wszystkie możliwości obrony. Podał straty i wymienił oddziały i żołnierzy zasługujących na odznaczenia.
Potem zwrócił się do obecnych:
– Tak oto skończyła się nasza rola jako dowódców, ale nie przestaliśmy być żołnierzami. Bierzcie karabiny i chodźcie za mną. Swój żołnierski obowiązek wypełnimy do końca.
Ruszył ku drzwiom, ale cię cofnął i wziął opartą o ścianę szablę.
Przed sztabem leżały pokotem zwłoki żołnierzy Morskiego Pułku Strzelców. Tu oficerowie sztabu zaopatrzyli się w karabiny.
Poszło z Dąbkiem walczyć 15 oficerów i 6 szeregowców. Znane są ich nazwiska. Prowadził ich dowódca w rozpiętym, postrzelanym kulami jak rzeszoto płaszczu, z szablą u boku i pistoletem w dłoni. Gdy ogień moździerzy i piechoty wzmógł się, wezwał do siebie podpułkownika Szpunara i powiedział – gdybym nie żył, natychmiast zaprzestaniesz walki.
Tymczasem oficerowie rozproszyli się i strzelali do zbliżających się Niemców.
W kilka minut później obok pułkownika Dąbka pada pocisk z moździerza.
– Ja nie skapituluję – woła ranny i strzałem w usta pozbawia siebie życia.
Tak zginął syn chłopski spod Niska, student prawa na uniwersytecie lwowskim, kawaler Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyża Walecznych za wojnę z bolszewikami. Dowódca lądowej obrony wybrzeża.
Bardzo skróciłem opowieść o tej obronie. Ale bałem się. Bałem się – jak odbierzecie Państwo ten patos kos racławickich, patos gestu sięgnięcia po szablę, aktu samobójstwa w sytuacji ostatecznej.
Skąd możecie wiedzieć co to jest upojenie bojem, kiedy nie trzeba żadnych podniet zewnętrznych, kiedy znikają same z siebie wszelkie podszepty instynktu samozachowawczego, kiedy jest tylko jeden cel – walka. Walka o honor polskiego żołnierza.
My dziś wiemy jedynie – co to jest Pi+ar.
AW
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 839 odsłon
Komentarze
Panie Andrzeju
7 Marca, 2009 - 21:08
Nie dotarłam czy gen. Dąbek był krewnym po mieczu. Dąbków na Podolu było sporo. Faktem jest, że i ja kiedyś to nazwisko nosiłam. Jakim nimbem chwały był otoczony nawet za komuny niech świadczy fakt, że zdałam na piątkę dzięki swemu nazwisku egzamin z historii wychowania tylko dlatego, że umiałam opowiedzieć o Generale. ;))
Wszystkiego jednak, co opisuje Zawilski jeszcze wtedy nie znałam.
Pozdrawiam
Ps. Powiedział Panu już ktoś, że jest Pan cudownym gawędziarzem? ;))
Katarzyna
Pani Katarzyno
7 Marca, 2009 - 21:30
Mówili, pani Katarzyno, mówili, ale tego pisarzowi nigdy za wiele. Po prostu wyciąga się ręce i grzeje zziębnięte dłonie.
Błogosławię internet, bo pozwala przesłać komuś nieznajomemu uśmiech i prastare wilcze zawołanie - ja i ty, jesteśmy z jednej krwi
AW
Re: Uroczystości 4
7 Marca, 2009 - 23:16
I znowu Panie Andrzeju połechtał pan mile mój patriotyzm.
Na prawdę z wielką przyjemnością czyta się Pańskie wypowiedzi
i artykuły.Gratuluję!!!