Władek
Osobowość człowieka kształtuje się przez całe jego życie, wszelako (według Freuda) największy wpływ na wytworzenie obrazu świata i siebie samego w tym świecie, mają doświadczenia zdobyte w dzieciństwie. Historia o której piszę wydaje się temu jakby zaprzeczać, bo koszmarne wspomnienia z dzieciństwa zaskakująco ukształtowały człowieka wesołego, prawego i dzielnego, altruistę wrażliwego na uczucia i potrzeby bliźnich.
Dokładnie 50 lat temu niespodziewanie poznałem niezwykłą postać. Wiosna w 1963 roku była łagodna, trochę śniegu leżało jeszcze w warszawskich rynsztokach i nie przeszkadzało w wieczornym życiu towarzyskim. Mocne pukanie do drzwi wejściowych mojego małego żoliborskiego mieszkania zaskoczyło mnie w negliżu, w chwili gdy przebierałem się aby wyjść wieczorem do kawiarni. Diabli nadali! Owinąłem się ręcznikiem i boso podreptałem do drzwi. Za drzwiami stał niewysoki, korpulentny mężczyzna w towarzystwie uśmiechniętej, krόtko ostrzyżonej blondynki.
„Jestem Władek Pływacki, a to moja żona, Luiza Pływacki! Myśmy przylecieli z Ameryki” powiedział nieoczekiwany gość. „Dostałem twόj adres od Basi z Dallas”.
Basia, panienka z ktόrą przyjaźniłem się od jeszcze od szkolnych czasów, kilka lat przedtem wyemigrowała do Teksasu. Jej rekomendacja rozwiewała wszelkie wątpliwości, zaprosiłem więc amerykańskich gości do mieszkania w którym zamieszkali wraz ze mną przez następny tydzień. Kwiecień był wśród moich przyjaciół miesiącem obfitującym w imieniny i urodziny, więc Władek z żoną towarzyszyli nam w wesołych zabawach w Warszawie i podmiejskim Zalesiu. Przybysze z Colorado byli pierwszymi Amerykanami z którymi mogłem wówczas w Polsce swobodnie rozmawiać, więc przez niekończące się rozmowy z moimi gośćmi podsycałem swoją fascynację wizją wymarzonego, nieosiągalnego Nowego Świata. A Władek lubił gadać. Używał przy tym cudownego, własnego języka będącego mieszaniną archaicznej polszczyzny z wymyślonymi przez siebie barwnymi słowami brzmiącymi jak żart z polskiej gramatyki. Stopniowo, w czasie owego cowieczornego gadulstwa budowała się nasza przyjaźń która trwa do dziś.
Władek i jego żona pojawili się w moim życiu będąc w drodze do Oświęcimia do którego jechali z Niemiec małym, wypakowanym po dach Volkswagenem na którym powiewała amerykańska chorągiewka. Na szczycie góry bagażu spoczywała profesjonalna 16mm kamera filmowa, bowiem Władek kręcił film aby po powrocie do Colorado móc pokazać miejsca, w których spędził ostatnie lata swego dzieciństwa: Łódzkie Getto, KZ. (Konzentrationlager) Auschwitz II (Brzezinka), KZ. Landsberg-Kaufering, KZ. Riederloch i wreszcie KZ. Dachau-2, z którego to obozu udało mu się wraz z bratem uciec w czasie artyleryjskiego bombardowania w kwietniu 1945.
Władek Pływacki urodził się w rodzinie łódzkiego aptekarza, oficera rezerwy kawalerii. W kochającej się rodzinie, w której mały chłopiec otoczony był miłością i któremu poświęcano wiele czasu rozmawiając z nim jak z dorosłym o historii, filozofii i sztuce. Uczono niemieckiego i francuskiego, co nieoczekiwanie po paru latach pomogło Władkowi przeżyć. A wieczorem, na dobranoc, czytano poematy Słowackiego, Mickiewicza lub powieści Sienkiewicza. Była to bowiem żydowska rodzina w której polskość była zakorzeniona głęboko. Do dziś Władek powiada: „ ...nie wiem, czy jestem polskim Żydem, czy żydowskim Polakiem?”
Piorun uderzył 1-go września 1939, kiedy Władek miał 10 lat, i zburzył jego świat tak jak zburzył świat nas wszystkich. Po tygodniu ulicami Łodzi zaczęły jeździć niemieckie motocykle z karabinami maszynowymi na przyczepach, a po paru miesiącach żydowskich mieszkańców przesiedlono siłą do zamkniętego Ghetta. Tam mały Władek zamieszkał z przybranym bratem Włodkiem, o pół roku młodszym kuzynem - sierotą adoptowanym przez rodziców Władka zaraz po wybuchu wojny. Obaj chłopcy wraz i innymi dziećmi zostali zmuszeni do pracy w warsztatach gdzie przewijano spalone uzwojenia ogromnych elektrycznych silników i transformatorów. To im pozwoliło przeżyć cztery lata w Ghetcie, bowiem ciężko pracującym dzieciom pragmatyczni Niemcy dawali jeść.
Warsztaty zamknięto w 1944 roku i po sześciu tygodniach koszmarnego ukrywania się w głodzie na gorącym strychu rozpalonym przez sierpniowe słońce, Władek wraz z rodziną podzielił los ostatnich pozostałych przy życiu mieszkańców Ghetta: został przewieziony do obozu śmierci Auschwitz II-Birkenau. Zdawało by się, że los jego był przesądzony. Jego matkę zamordowano w komorze gazowej natychmiast po przyjeździe, zaś Władek z bratem niefortunnie zapisani w obozie jako „bliźniacy”zostali umieszczeni w jednym z baraków w których właśnie dzieci-bliźniacy oczekiwały medycznych eksperymentów zbrodniczego SS-Hauptsturmführera doktora Mengele. Z tamtąd uratował ich polski „kapo” nieznanego nazwiska.
Do Oświęcimia zbliżał się już front sowiecki i pod koniec września Niemcy rozpoczęli przetransportowanie zdolnych jeszcze do pracy więźniów do kolejnych obozów na terenie Niemiec. Pierwszym z nich był Landsberg-Kaufering, gdzie Władek z bratem Włodkiem pracowali przy naprawie pasów startowych myśliwskiego lotniska. Gdy dwa kolejne myśliwce rozbiły się przy lądowaniu, Niemcy zaczęli podejrzewać sabotaż i po dwóch tygodniach przenieśli więźniów do kopania bunkrów dla wytwórni dynamitu w karnym obozie Riederloch. Tamże ojciec Władka głośno protestujący przeciw jakiemuś okrucieństwu został przez rozwścieczonego komendanta obozu na oczach syna zabity uderzeniami łopaty.
Aż wreszcie, po „marszu śmierci” obaj chłopcy dotarli na początku stycznia do obozu koncentracyjnego Dachau. Gdy Władek ciężko zachorował, ulokowano go „tymczasowo” w obozowej Krankenstube gdzie jako już bezużyteczny dla Wielkiej Rzeszy Niemieckiej oczekiwał uśmiercenia. Uratowały go dwie polskie pielegniarki które przeniosły Władka w bezpieczniejsze miejsce, zostawiając na jego szpitalnym łóżku czyjeś zwłoki.
Po przegranej pod koniec stycznia 1945 bitwie w Lesie Ardeńskim (The battle of the Bulge) i po ruszeniu zimowej ofensywy sowieckiej Niemcy zrozumieli wreszcie z przerażeniem, że klęska nieuchronnie nadchodzi. Precyzyjna dotychczas hitlerowska eksploatacyjno-eksterminacyjna maszyna zaczęła przejawiać oznaki chaosu. Przejawiało się to w nerwowym przenoszeniu pozostałej przy życiu niewolniczj siły roboczej co parę tygodni z miejsca na miejsce, aby budować umocnienia i naprawiać skutki alianckich bombardowań. Obaj chłopcy zostali przesiedleni początkowo do obozów w Augsburgu i Burgau gdzie produkowano myśliwce Messerschmidt, a po kilku tygodniach do obozu koncentracyjnego w Turkheim. Z tegoż obozu obaj bracia próbowali uciec; udało się to jedynie Władkowi, który zorientowawszy się, że młodszy Włodek pozostał za drutami, niepostrzeżenie wrócił do obozu aby z bratem pozostać (co za odwaga!). Po dwóch tygodniach więżniowie po długim, kolejnym „marszu śmierci” doszli ponownie do KZ Dachau-2 (Karlsfeld).
15go kwietnia 1945 w obozie słychać już było odgłosy zbliżającego się frontu. Nastrój oczekiwania połączonego z lękiem ogarnął zarówno więźniów jak i pilnujących ich SS-manów, acz z odmiennych powodów. I wtedy, przed świtem, amerykańska artyleria rozpoczęła ogień. Wybuchy pocisków zapędziły bohaterskich SS-manów do Luftschutzraumu, schronu przeciwlotniczego, światło zgasło, potargane wybuchem druty kolczaste przestały grozić wysokim napięciem i osłabiony chorobą Władek wraz z Włodkiem przez te druty po ciemku uciekli. Tym razem udało się obu!
Biegnąc w stronę odgłosów frontowej strzelaniny podnieśli z ziemi karabin porzucony zapewne przez jakiegoś uciekającego Niemca. W chwilę potem, niosąc niemiecką broń, zostali „wzięci do niewoli” przez amerykański patrol, na szczęście dla nich prowadzony przez... sierżanta mówiącego po polsku! Amerykańscy żołnierze nakarmili obu wynędzniałych chłopców i ubrali Władka w nieco zbyt duży mundur. To otworzyło nowy rozdział w niebywałej historii życia panów Władysława i Włodzimierza Pływackich.
Ciąg dalszy epopei Władka jest równie dramatyczny i fascynujący, godny filmu Wajdy albo Spielberga. A więc na początku było to dumne przemaszerowanie przez Niemcy w amerykańskim mundurze z bronią w ręku jako „maskotka” Baterii C, 278-go Batalionu Artylerii Polowej US Army. Ale potem, gdy wojna w Europie wreszcie się zakończyła, amerykańscy GI pożegnawszy życzliwie Władka wrócili na początku 1946 do swego kraju. Towarzyszył im brat Władka, wzięty pod opiekę przez amerykańskiego dyrektora oddziału Czerwonego Krzyża w Marsylii.
Szesnastoletni Władek został w zniszczonej wojną Europie sam, bez środków do życia i bez jakichkolwiek dokumentów. Aby przeżyć, próbował handlować na czarnym rynku. Do Polski nie miał po co wracać, wiedział, że nikt z jego rodziny nie pozostał przy życiu. Parokrotne powtórzył więc z La Havre i z Cherbourga próbę przepłynięcia Atlantyku w ślad za bratem, jako pasażer na gapę. Gdy się to wreszcie udało, wylądował w federalnej stacji imigracyjnej na Ellis Island, nazwanej przez imigrantów „Wyspą Płaczu”. Nadal bez żadnych papierów, bez pieniędzy, ale w amerykańskim mundurze i z wiarą w siebie mimo, że groziła mu deportacja za nielegalny wjazd do USA. Kongres Amerykański zalegalizował wreszcie przybycie Władysława Pływackiego „w obliczu zasług dla armii amerykańskiej w Europie”. No i potem następują cztery lata służby w US Air Force na Okinawie. A po jej odbyciu powrót do Ameryki przez Hawaje, gdzie spotyka go nieoczekiwane zacięcie: lokalny sędzia odmawia Władkowi prawa do obywatelstwa. Powód? Władek chce dokonać przysięgi na Konstytucję Amerykańską, a nie na Biblię. Bowiem Wladyslav Plywacki, US Air Force Radio Maintenance Chief, nie wierzy w Boga, ale będąc człowiekiem uczciwym nie chce tego przed panem Sędzią ukrywać. A powiada, że nie wierzy w Boga od czasu gdy co noc słuchał krzyków i płaczu dzieci prowadzonych do krematoriów. Sędzia zaniemówił. To oburzające, że ten młody człowiek śmie opowiadać podobne brednie! Dzieci do krematoriów, coś podobnego?
Zrobiła się piramidalna awantura. Wierzący w nadane przez Boga dobro ludzkiej natury, oburzony sędzia wyrzucił Władka za drzwi. Ale Władek nie dał za wygraną i przy pomocy prawników z ACLU wytoczył sprawę sądową... rządowi Stanów Zjednoczonych! I wygrał.
Gdy w 1963 w czasach ciężkiej komuny Władek pojawił się w moim mieszkaniu w Warszawie i pokazał mi wycinki z gazet opisujące sprawę „Wladyslav Plywacki versus US Government”, o mało się nie przewróciłem z wrażenia. Jak może mały, szary człowiek ośmielić się samotnie walczyć z Molochem? Wszelako nadało mi to odwagi i po dziesięciu latach sam wytoczyłem sprawe sądową z powództwa cywilnego. Pozwanym było jedno z ministerstw w rządzie PRL. Nie miałem jak Władek adwokata z ACLU, to nie Ameryka. Wszyscy znajomi pukali się w głowę. Wariat! Ale tak jak Władek, po dwóch kolejnych rozprawach wygrałem. Nauczyłem się od Władka, że Molocha można pokonać.
Ale to już zupełnie inna historia...
W sadzie imigracyjnym Stanów Zjednoczonych Władek zmienił swoje imię na Walter, a nazwisko na Plywaski. Po kilku latach pan Walter Plywaski ukończył studia inżynierskie i osiadł w Colorado gdzie pracował m.in. w Martin-Marietta i w National Bureau of Standards (NIST). Gdy po wielu latach przeszedł wreszcie na emeryturę, poświęcił cały swój czas na propagowaniu okrutnej prawdy o czasach Zagłady. Świetne, bogato ilustrowane fotografiami i dokumentami prelekcje Władka wygłaszane w świątyniach, muzeach i na uniwersytetach w Colorado i w reszcie kraju przyciągają setki słuchaczy. Jego politycznej treści listy i essaje drukowane są w prasie światowej. Władek przeżył najstraszniejsze rozdziały dramatu ludzkiego zwanego Holocaustem, więc jego przekaz jest wiarygodny i wywiera wielkie wrażenie na słuchaczach. Jednocześnie walczy on z fałszowaniem historii, przejawem którego było np. określanie niemieckich KZ-tów na ziemiach polskich jako „Polskich Obozów Koncentracyjnych.” Opisuje pomoc i ratunek jakiej mu odzielili polscy, chrzescijańscy współwięźniowie. Opowiada o Polakach „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, chrześcijanach którzy narażając życie swoje i swoich rodzin ratowali żydowskich współbraci i siostry. Zdumiałym słuchaczom przekazuje historię bohaterskiego Rotmistrza Pileckiego, który na rozkaz AK dostał się do Auschwitz aby organizować tam ruch oporu i przekazać światu informacje o niemieckich zbrodniach. A nienawidząc każdego totalitaryzmu, opowiada i o tym, że tegoż Pileckiego powiesili po wojnie komuniści. Zaproszony przez Władka uczestniczyłem w wielu jego publicznych prelekcjach. Zawsze sam byłem głęboko poruszony i widziałem te same uczucia malujące się na twarzach młodych i starszych słuchaczy.
Władek był zawsze zafascynowany polskością. Nadal potrafi recytować długie strofy z Mickiewicza, Słowackiego i Kochanowskiego, z własnej inicjatywy pomagał wielu Polakom-imigrantom będącym w potrzebie. Gdy przed ponad 30 laty przybyłem do Colorado samotnie, bez pieniedzy, z kiepską perspektywą na prawo do pracy, Władek otworzył przedemną swój dom i traktował mnie jak brata. Przez wiele lat, po dzieleniu się opłatkiem przy wieczerzy wigilijnej, ateista Władek jeździł ze mną na... Pasterkę, do kościoła Św. Józefa w Denver gdzie razem śpiewaliśmy polskie kolędy. Swojej córce nadał imię Halka. Jego dom był udekorowany polskimi ozdobami z rejonu Podhala. A gdy potrzebował psa w swojej górskiej posiadłości, poleciał specjalnie do Polski aby przywieźć z Zakopanego owczarka podhalańskiego którego nazwał Hruby.
We wrześniu 2010 w górskim domu Władka wraz z gromadą polskich przyjaciół wesoło odchodziliśmy przy muzyce 30-tą rocznicę przyjazdu mojej rodziny do Stanów. Równo tydzień później burza ogniowa nazwana Fourmile Fire, szalejąca w górach na zachód od Boulder i podsycana 60 mph wichrem błyskawicznie dotarła do Władka posiadłości. Władek zjawił się w moim domu w przysłowiowej jedynej koszuli na grzbiecie. Wyniósł z pożaru jeno laptop i prawo jazdy. Mając 81 lat stracił wszystko; dom, a w nim to co najważniejsze: pamiątki i dokumenty. Ale odzyskał wiarę w dobroć ludzką: kiedy przekazywałem mu doraźną pomoc finansową zebraną i ofiarowaną przez szlachetnych współbraci z naszej Polonii w Colorado, widziałem po raz pierwszy łzy w Jego oczach.
Władek jest niezwykłą mieszaniną bohaterów Cervantesa i Sienkiewicza. Bo powiedzcie sami: kto w dzisiejszych czasach będąc obrażony, łapie przeciwnika za gardło, daje w pysk i... wyzywa na pojedynek, na dowolną broń? A to właśnie zrobił Władek, kiedy na jakimś towarzyskim przyjęciu w Warszawie pijany „bully” wybełkotał „... szkoda, że Hitler was, Żydów, wszystkich nie zdążył wykończyć!” Do pojedynku nie doszło, bo przerażony bydlak natychmiast otrzeźwiał i uciekł aby się więcej nie pokazać. Ale wstyd pozostał...
Albo w Kolorado 20go kwietnia 1989, gdy niemiecka restauracja w Denver zamierzała uroczyście obchodzić setną rocznicę urodzin Führera Adolfa Hitlera, Władek zatelefonował do mnie mówiąc, że postanowił temu zapobiec więc prosi o pomoc. No i zapobiegł; to trzeba było widzieć! Władek w więziennym pasiaku jakie noszono w obozach koncentracyjnych, przemawiający przed restauracją. Studenci z CU noszący plakaty protestacyjne. Ulica obstawiona przez policję „chroniącą uczestników demonstracji”, ekipa TV7 filmująca całe zajście i nagrywająca wywiad z moją żoną Andreą, opowiadającą o swym ojcu któremu udało się uciec z KZ. Auschwitz. No i przerażeni goście chyłkiem umykający z restauracji. Wieczorem oglądaliśmy to jeszcze raz w telewizji!
W następstwie tej akcji nostalgiczna restauracja „wyszła z businessu”.
A gdy innym razem gdzieś z puszczy południowo-amerykańskiej nadeszło od jego naiwnie-idealistycznej córki wołanie o pomoc, cóż robi Władek? Ano, leci na ratunek. Samotrzeć dociera wreszcie do indiańskiej wiochy. Strzelbą kupioną od jakiegoś tubylca grozi, że wystrzela tych którzy krzywdzą jego córkę i czyni to tak przekonywująco, że udaje mu się wraz z dziewczyną odjechać. Veni, vidi, vici. To prawie scenariusz do filmu z Johnem Wayne w roli głównej!
Polski patriota, Władysław Pływacki z autorem, walczący o prawdę i dający świadectwo prawdzie, został przez Prezydenta RP odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. W Niedzielę Palmową, 24-go marca w Denver orderem tym udekorowała Go Pani Konsul Generalny RP.
Władku, życzymy Ci jeszcze wielu lat energii dla kontynuowania Twojej bezkompromisowej walki o zachowanie i propagowanie prawdy historycznej o tamtych strasznych czasach!
ã Grzegorz Malanowski 2013
FOTO: Szesnastoletni Władek Pływacki w mundurze US Army gwiżdże wesoło na ulicy w Marsylii (grudzień 1945)
Żródło: W www//Zycie-Kolorado.com Kwiecien/April 2013
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1126 odsłon
Komentarze
Ciekawe przeżycia człowieka żyjącego z woli Boga
12 Kwietnia, 2013 - 20:36
Choć stracił Wiarę, prowadzi do niego droga
Trudno nam na ziemi zrozumieć Boga plan
Tym bardziej ,że mamy przed sobą ekran
Na nim nie wyświetla się jeszcze życiorys
Bo się pojawia na końcu jak kosztorys
Pozdrawiam
"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"
"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"