Nowy plebiscyt Polaków

Obrazek użytkownika Jadwiga Chmielowska
Kraj

Polecam tekst Surmacza na NGO Opole:

Nowy plebiscyt Polaków
28/07/2012

Zdawałoby się, że po okresie zaborczym swój plebiscyt narodowy mamy już za sobą. Wówczas Polakiem zostawał ten, kto czuł przynależność do polskiej kultury, identyfikował się z jej doświadczeniem, czuł za nią odpowiedzialność i chciał partycypować w jej zyskach i stratach. Wówczas rozumiano i wiedziano co to jest polskość i polska kultura. Dziś tych którzy chcą się identyfikować z polskością jest coraz mniej, choć ostatnio wyraźnie widać zmianę na korzyść. Można zapytać, jak to się stało? Po prostu – doświadczenie! Starsze rodzeństwo opowiedziało młodszemu co musiało przeżyć na obczyźnie i teraz to nowe, dorastające ma już zupełnie inne priorytety. Ale to nie wszystko. Niedawno po rozmowie z kolegą uświadomiłem sobie, że polski plebiscyt narodowy trwa, i to na kilku poziomach. Pierwszym jest identyfikacja samych Polaków, drugim Polaków z rozchwianym poczuciem tożsamości, trzecim Polaków z mieszanymi korzeniami. Problem polega jednak na tym że centrum, do którego możemy się odwołać opisane jest na kartach historii i jest bardziej w sercach, niż w rzeczywistości. To dramat przypominający czasy zaborów.

Nie mamy jeszcze pełnej odpowiedzi na pytanie czym był PRL. W tym względzie jesteśmy na etapie gromadzenia faktografii, która prowadzi najpierw do opracowania syntez cząstkowych, a potem jednej – ogólnej. Szersza refleksja i wiedza, którą można nazwać mądrością, przychodzi na końcu. Warto jednak zauważyć, że w ciągu ostatnich 250 lat nie mieliśmy warunków na jej opracowanie. Pozostaje więc model intuicyjno-syntetyczny, o którym pisze prof. Anna Pawełczyńska (szerzej, R. Surmacz, O „Czasie człowieka”, www.wpolityce.pl , z 19.02.2012).

Proces identyfikacji i tożsamości ma charakter ciągły. W normalnych warunkach istnieje jednak instytucja, która jest siedzibą i jądrem zarazem, wokół których skupia się narodowa kultura, czy narodowa idea. Tą instytucją jest państwo. I na dłuższą metę roli państwa nie jest w stanie zastąpić nic – Polacy powinni wiedzieć to bardzo dobrze. PRL zatrzymał najważniejsze procesy tożsamościowe i kulturowe po to, by umożliwić wprowadzenie innych – wyraźnie destrukcyjnych. Przesunięcie granic naszego państwa automatycznie wymuszało na polskim rządzie i polskiej inteligencji potrzebę reinterpretacji nie tylko samej państwowości, ale również i polskości. Polska po 1945 r. stała się państwem jednonarodowym z piastowskimi uwarunkowaniami. Niestety, tego nie zrobili ani Polacy w kraju, ani zagranicą ciszący się wolnością. Przykre, ale prawdziwe.

Zostawmy chwilowo na boku identyfikacje Polaków z własną kulturą, choć przy opracowaniu definicji powinna mieć priorytet, a zajmijmy się jakby częścią uzupełniającą, a więc treścią rozmowy z kolegą. Ma to swoje znaczenie, zwłaszcza na Śląsku. Rozmowa toczyła się wokół następującego problemu: kim ma być w obecnej Polsce Ukrainiec, którego dziadek przeszedł szlak z Andersem i walczył o Polskę? Kim ma być skoro, jego ojciec i on sam wychowali i wykształcili się w Polsce – pierwszy w przedwojennej, drugi w powojennej? Ma być wciąż Ukraińcem, czy już Polakiem? W obecnej Polsce ma się czuć, jak w Pierwszej, Drugiej, czy Trzeciej RP? Warto dodać, że Ukrainiec powinien odróżniać te niuanse, choć nie koniecznie zgodnie z naszymi życzeniami… Są to dylematy ludzkie, powinny więc doczekać się jakiegoś dialogu. Kim więc ma on być? Najprostsza odpowiedź brzmi: skoro mamy tu do czynienia z dwoma narodami, ma być tym, kim się czuje. Wielu Polaków się zukrainizowało, wielu Ukraińców się spolonizowało. Nic w tym szczególnego ani nadzwyczajnego. Tak jest w każdym narodzie i każdym państwie. Warunek jest tylko jeden – lojalność.

Gdyby jednak sprawa była tak prosta, jak tu napisano, nie byłoby problemu. On jednak jest. W przypadku naszego Ukraińca, sprawa jest bardziej zagmatwana, ponieważ nazwisko tego pana wskazywało na to, że jego przodek był polskim szlachcicem. Młody Ukrainiec miał świadomość tych faktów. Jego myśl biegła następująco: pradziadek renegat (schłopiała szlachta), dziadek u Andersa, ojciec i ja wykształcony i wychowany w Polsce kim więc jestem? Tak to odczuwał.

Są to oczywiście dylematy ludzi pogranicza. Z tym związane jest wartościowanie kultur, których nie sposób uniknąć, interesowne odnoszenie się do zasobności określonego państwa choć motywy ideologiczne czasami są mocniejsze od ekonomicznych oraz szukanie własnej krzywdy i łączenie się w oparciu o jej zasadę. Jest też w tej kalkulacji mit owej „lepszości” który, w tym wypadku, dotyczył niegdyś Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rusi, a zauważany jest również na Śląsku. I to owe poczucie „lepszości” budowało tożsamość narodów litewskiego i ukraińskiego, ma ono też znaczenie w przypadku separatyzmu śląskiego.

Trzecia weryfikacja

Polskie granice państwowe przesuwano nam kilkakrotnie. Co najmniej trzykrotnie w swojej historii Polacy musieli przejść swoisty plebiscyt narodowy. Pierwsza Rzeczpospolita zdołała stworzyć demokrację na obszarze, na którym nie powinna się udać. Udała się, i trwała w zasadzie do upadku państwowości (1795 r.). Nie powstała ona w opozycji do nikogo i niczego. Demokracja Rzeczypospolitej powstała sama z siebie, autonomicznie, na użytek Rzeczypospolitej, a więc – dobra ludzi. Oczywiście była zaprzeczeniem pruskiego i rosyjskiego zamordyzmu. Z tego właśnie powodu stała się śmiertelnym wrogiem obydwu totalitaryzmów. Rosja rządziła strachem, Prusy wprawdzie prawem coraz bardziej antypolskim, które prowadziło do wydziedziczenia i wyeliminowania. W I RP było zupełnie inaczej, społeczeństwo miało kierować się bardziej obyczajem niż prawem, które karało, ale trzeba zaznaczyć, że jeżeli to czyniło, to z konieczności. Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem wielonarodowym, nikomu nie wytykała jego narodowości, a jej dzieło, mimo, że przeminęło, wciąż jest niedoścignione. Taka oaza wolności pomiędzy Niemcami a Rosją mogła istnieć wyłącznie jako niepodległe i silne państwo zdolne przeciwstawić się zmowie ich obydwu.

Po upadku państwowości Polacy musieli się najpierw policzyć a dopiero potem zorganizować. Każdy jakoby w swoim sercu miał zdecydować kim jest. W niepodległej II RP deklaracje te przeszły próbę praktyki: czy rozum zaakceptuje to, co podpowiadało serce? Oczywiście bywało różnie. I to była druga weryfikacja – ale ostatecznie niedokończona.

Po drugiej wojnie i przesunięciu granic na zachód proces ten wydawał się już zakończony. I prawdopodobnie tak by się stało, gdyby nie kontynuacja rosyjskiej polityki zaborczej prowadzonej przez Związek Radziecki. Włączone zostały te same antypolskie mechanizmy (skąd miałyby się wziąć inne), które funkcjonowały przez 123 lata niewoli: walka z resztkami polskomyślącej inteligencji, Kościołem, generowanie i kształcenie nowej inteligencji opartej na wzorach rosyjskich, niszczenie tradycyjnej polskiej kultury, walka z niezależnym myśleniem, promowanie własnych wzorców itd. Kult walki klasowej większości z nas przewrócił w głowach. Z reguły nie zauważano, że pod płaszczykiem walki z analfabetyzmem walczono z Polską sanacyjna i owym mitycznym panem, który tak naprawdę bardziej przeszkadzał zaborcy, niż nam samym. Nie zauważano, że sanacji i owego pana dawno już nie ma i że „wdrożony” sposób kształcenia to deklasacja całego narodu. Nowa inteligencja zadowolona była, że nie musi się już wspinać na wyżyny, które polską kulturę wyniosły poprzednie wieki, nie reagowano też na upadek polskiej kultury. Na co dzień nie było tego widać, bo PRL korzystał z wielkiego dorobku II RP. PRL musiał wykonać tę samą robotę, którą wykonały Rosja i Prusy po upadku I RP. I wykonał! To PRL wykopał nową przepaść pomiędzy chłopem, robotnikiem a zanikającym tradycyjnym inteligentem, a więc zdołał wykopać to, co niepodległa Polska w dużym stopniu zasypała. W Polsce Ludowej próbowano łączyć nowego inteligenta z nowym chłopem i proletariuszem. Plony tej totalitarnej operacji zbieramy do dziś. Nie potrafiliśmy odpowiednio przyjąć ani 1980, ani 1989 r., ani odnaleźć się w UE. Zabrakło właściwego punktu odniesienia. Za każdym razem wygrywał PRL.

Dziś mamy rok 2012 i wydarzenia polityczne w Europie i świecie oraz słaba identyfikacja Polaków z własną kulturą, same stawiają nas przed trzecią, własna weryfikacją. Warto zauważyć, że od czasu upadku państwowości krąg ten wciąż się zawęża. W naszym przypadku to jednak naturalne. Musimy więc odpowiedzieć na fundamentalne pytanie kulturowe: kto jest jeszcze Polakiem, a kto już nie? Odpowiedź nie może być rygorystyczna i nie może wykluczać, ale musi zostać wyartykułowana. I nie ma ona nic wspólnego z nacjonalizmem, jest bowiem takim samym elementem konstrukcyjnym, jaki na przełomie wieku XIX i XX stawiali sobie nasi przodkowie. Ma ona charakter obronny. Gdy państwo upada, swoją „przewodnią rolę” musi przejąć naród. To polska specyfika. Innej opcji nie ma. Pojecie „naród” w polskich warunkach nie jest żadnym straszakiem. To Niemcy ubóstwili naród i teraz swoje doświadczenia przerzucają na pozostałych. W I RP Polakiem był obywatel Rzeczypospolitej, ale nikomu nie przychodził do głowy nacjonalizm w obecnym ujęciu. II RP była państwem odradzającym się, które najpierw musiało zespolić swoją konstrukcję, a dopiero potem realizować demokratyczne idee. To również naturalne, ale tu kryje się wiele nieporozumień. Na przykład nazywanie Piłsudskiego dyktatorem, jest dowodem na kompletną ignorancję. Trzeba znać epokę i historię szlachty mieszkającej na Litwie, która współtworzyła wielonarodową kulturę polską. Tam w dworach i dworkach demokrację wysysało się z mlekiem matki. Pruski lub rosyjski sposób myślenia nie jest w stanie pojąć tej idei – inna aksjologia, inne priorytety, inny świat. W tamtej Polsce chciało się żyć. Dziś coraz trudniej i coraz bardziej widać, że chodzi o to, aby nie było komu przejąć niteczek odtwarzających nowe państwo.

W przyszłej Polsce, nazwijmy ją IV RP, czy jakkolwiek inaczej, miejsce dla Ukraińca z takimi korzeniami znajdzie się bez problemu. Nie musi on mieć tego typu dylematów, ale obydwa suwerenne państwa, dla zniwelowania napięć narodowościowych i wyeliminowania politycznych ciągot, powinny przyjąć tych, którzy czują się nie u siebie, rezygnując z politycznie wykorzystywanych struktur mniejszości narodowych. Europa Środkowo-Wschodnia musi otrzepać się z postkolonialnych pozostałości i zacząć żyć własnym życiem. Kryzys UE jest dla niej wyzwaniem.

Na Śląsku

Niektórzy twierdzą, że Śląsk nigdy nie odszedł od Polski, ale to zbyt optymistyczna wersja. Powrót Śląska do Polski zaczął się od Wiosny Ludów (1848), apogeum tej woli przypadło na trzecie Powstanie Śląskie. Niestety, nie wszyscy Górnoślązacy zaakceptowali tę drogę. Decyzja powrotu i niektóre późniejsze wydarzenia podzieliły ich na Ślązaków polskich, niemieckich i nieco później – śląskich. Historia Polaków śląskich ma więc mniej więcej tyle lat, co ich droga do Polski. Ale jedni i drudzy trwali na swoich stanowiskach, starając się przyciągnąć do siebie niezdecydowanych. Stopień napięcia pomiędzy nimi, który raczej nie był ujawniany na zewnątrz, uzależniony był od stosunków polsko-niemieckich. W Prusach na Polaków śląskich działał mit świętej Polski, która otuli, wynagrodzi, przygarnie. Jak to miała zrobić, nie wiedział nikt. Na Ślązaków niemieckich oddziaływała bardziej potrzeba świętego spokoju i pruska szkoła, która uczyła, że wszystko co na wschodzie, to albo jest wytworem niemieckiej cywilizacji, albo nic nie warte. Ślązacy niemieccy byli w tej konstrukcji elementem biernym. Polacy śląscy – czynnym.

Druga RP przyniosła weryfikację wcześniejszych marzeń. Polskie puzzle zaczęły się układać w całość. Każda dzielnica, każdy zabór musiał przejść swój proces zjednoczeniowy. Niemcy, które były państwem przegranym nie chciały zaakceptować traktatu wersalskiego i za pomocą swojej agentury zaczęli destabilizować państwo polskie: na zewnątrz za pomocą dyplomacji, która swoją antypolską propagandą sięgała aż do Indii, a od wewnątrz za pomocą mniejszości niemieckiej. Na ten cel wydawały ogromne pieniądze, niewspółmierne do rezultatów. Śląsk w okresie międzywojennym zaczął integrować się z polska gospodarką. Prof. Z. Woźniczka podkreśla, że to właśnie produkcja na Śląsku wymusiła budowę portu w Gdyni. Śląsk pomagał Polsce we wspólnym rozwoju, Polska pomagała Ślązakom w odzyskaniu polskiej tożsamości, podtrzymaniu języka i powrocie do stabilizacji kulturowej.

PRL był państwem silnym opartym na sile rosyjskiej armii. Na Śląsku w tym czasie nie działo się nic, co mogłoby zaniepokoić polskie i rosyjskie władze. Po jej upadku nowo powstałe polskie elity nie były w stanie zagospodarować nowej szansy, jaką przyniósł rok 1989. Zanim Niemcy zjednoczyły się i przeniosły stolicę do Berlina, a następnie podpisały w 1990 r. z Polską traktat graniczny, najpierw podpisały ze Związkiem Radzieckim deklarację, że RFN i ZSRR będą przyczyniać się będzie do przezwyciężenia podziału Europy. Potem deklarację tę poparły i rozwinęły państwa alianckie. W traktacie z 1990 r. reaktywowano mniejszość niemiecką w Polsce, która w sumie nie spełniła jednak niemieckich oczekiwań. Potem zaczęła się wyprzedaż polskiego majątku narodowego i postępująca słabość państwa. Na Śląsku nastąpiło przewartościowanie, opcja polska zaczęła słabnąć, zaczynał się renesans niemieckiego mitu: sto marek na granicy, dobrobyt „nie do opisania”, paczki z Niemiec wartości renty dziadka z wermachtu itd. Dziś podział wśród Ślązaków na polskich, niemieckich i śląskich zaczyna się reaktywować, a sam Śląsk przeżywa kolejne ideologiczne załamanie. Ale taka widocznie jest śląska droga, bo tam nie zakończył się jeszcze ani proces jego powrotu do Polski, ani plebiscyt, który teraz ma już charakter prywatny. Śląsk Opolski przeżył już pewne doświadczenie, teraz kolej na katowicki. Ten jednak będzie trudniejszy niż na Opolszczyźnie.

Okres hitleryzmu na Śląsku i okres komunizmu w Polsce, to dwa bratnie okresy, które wprowadziły taki kulturowy zamęt po obu stronach, że do dziś nie możemy się pozbierać. W Polsce byli komuniści, postkomuniści lub ich potomkowie blokują powrót do polskich źródeł, na Śląsku powrót do polskich korzeni, jak się wyraził prof. Franciszek Antoni Marek, blokują potomkowie „hajociorzy”, a więc ci, którzy niegdyś należeli do Hitlerjugend. Jedni i drudzy korzystają z niedoinformowania społeczeństwa i braku wiedzy o sobie. W grę wchodzi tu też poczucie pewnego luksusu, który jednak bardziej demoralizuje niż jednoczy społeczeństwo. Wszystko dzieje się kosztem przyszłych pokoleń. Ruch Autonomii Śląska wskrzesza niemiecką wersję Śląska. Chce tak samo zniszczyć ogromny około stuletni wysiłek Polaków śląskich, jak komuniści zniszczyli wysiłek niepodległościowy Polski zaborowej. Jest on najbardziej niebezpieczny dla Polaków śląskich, którzy powinni jasno i publicznie wyartykułować swój sprzeciw. To już nie plebiscyt, to wewnętrzna wojna śląsko-śląska. W zależności od sytuacji politycznej RAŚ może okazać się bardzo groźnym i nie wolno go lekceważyć. Ale ostatecznie ruch ten przetestuje polskość Ślązaków i będzie to jego jedyna pozytywna rola. Najbardziej niebezpieczne na Śląsku jest jednak niedoinformowanie i nieznajomość polskiej kultury. Dotyczy to niestety większości tamtejszych mieszkańców, bez względu na pochodzenie.

Wypowiedź młodego Ukraińca musi być bliska wielu Ślązakom, ponieważ w ich rodzinach krewni też byli w Polskim Wojsku lub Wehrmachcie, albo w jednym i drugim. Uciekali z Wehrmachtu, prof. Zygmunt Woźniczka oszacował, że w czasie II wojny front zmieniło ich ok. 40 tyś., (niektóre szacunki mówią o 100 tysiącach) wielu przeszło też do wojska rosyjskiego, ale tam byli rozstrzeliwani lub wywożeni na Sybir. Około 3 tys. Ślązaków wcielono do Armii Berlinga, wielu walczyło z Andersem. Ale byli też Ślązacy, którzy otrzymywali żelazne krzyże i do końca zostali wierni Hitlerowi.

Wypowiedź młodego Ukraińca nie zainteresuje jednak Ślązaka ponieważ pochodzi on ze Wschodu, którego na Śląsku nie lubi się i nie rozumie. Pytanie kim ma być Ślązak jest już dla niego bardziej irytujące niż inspirujące – „już” dlatego, że nie wyraża on zgody na swoją jednoznaczną identyfikację. Śląskość oznaczać może tu chęć zachowania dogodnego wyboru, albo dojrzały regionalny patriotyzm, w którym dominuje jednak partykularyzm. Śląski patriotyzm jest też formą azylu i należy mu się szacunek, jest bowiem autentyczny i z reguły otwarty na dyskusję, choć bardzo obudowany elementami życzeniowymi. Ślązak niemiecki o polskości nie ma pojęcia, ma ją w pogardzie bo leży na wschód od Niemiec. Do śląskości odnosi się różnie, ale z reguły szanuje ją. Przez Niemca nigdy nie zostanie zaakceptowany jako przedstawiciel ich kultury, zawsze będzie przez niego traktowany instrumentalnie, a to zmusza go do przeróżnej ekwilibrystyki. Z reguły przez całe życie musi udowadniać swoją niemieckość. Polak śląski czuje się Ślązakiem (i to jest naturalne), odrzucił opcje niemiecką (choć jego syn może wybrać inaczej), wszedł na swoje naturalne podglebie kulturowe i zyskał możliwość odziedziczenia polskiego spadku kulturowego, jak również uzyskania szerokiej wiedzy na ten temat. Niestety, jak dotychczas z tej możliwości skorzystało niewielu.

Na Śląsku dylematy tożsamościowe należą z reguły do trudniejszych niż na Ukrainie, bo muszą zapadać jakby odwrotnie do kierunku marszu cywilizacji. Śląsk ma jednak to do siebie, że cywilizacja szła tam z zachodu, ale polska kultura przyszła ze wschodu. Faktu tego Ślązacy, nie bardzo chcą zaakceptować. Identyfikacje Ukraińców w Polsce są bardziej jednoznaczne, na Śląsku bardziej kamuflowane. Różnica ta ma kilka przyczyn: 1. Jest państwo ukraińskie, jest państwo polskie wybieram bardziej jednoznacznie niż na Śląsku, 2. Śląsk leży w Polsce, ale Niemcy są bardziej zasobne, dlaczego mam z tego nie korzystać ?, 3. Za polskość płaci Ślązak, za niemieckość płacą Ślązakowi (prof. F.A. Marek), 4. Szkoła polska w PRL-u i III RP nie potrafiła pokazać czym jest polska kultura ani Polakowi, ani Ślązakowi; media jej obraz rozmyły kompletnie.

Czy można jednak porównać tożsamość ukraińską do tożsamości śląskiej? No raczej nie. Ukrainiec jest Ukraińcem, Ślązak natomiast historycznie jest Polakiem, tak samo w Polsce, jaki w Niemczech. Ba, można powiedzieć, że bardziej w Niemczech niż w Polsce, bo dla Niemców Polakami są wszyscy Ślązacy, bez względu na opcję. To, kim się czuje jest oczywiście jego prywatną sprawą i nikt nie ma prawa mu tego odebrać, ale jego identyfikacja werbalna ma określone skutki, tak samo w Niemczech, jak i w Polsce. Przy czym w Polsce może sobie pogrymasić. Na Śląsku ciągle ma zastosowanie deklaracja podyktowana przez Bpa Stanisława Adamskiego. Parafrazując ją można tak określić: bądź kim chcesz, ale polskość zachowaj w sercu. Jeżeli jej nie masz, to przynajmniej nie szkodź, bo wszyscy Ci mówią, że jesteś Polakiem i jako Ślązak rozwijać się możesz tylko w Polsce. I to powinna być kwintesencja dzisiejszej polskości na Śląsku.

Zakończenie

Zakończeniem niech będzie podanie ręki i zachęta dla Polaków śląskich, by jako pierwsi włączyli się w obronę polskiej drogi w dziejach Śląska. Włączcie zielone światło, pomożemy. Przekora nie służy nikomu.

Autor: Ryszard Surmacz
http://www.ngopole.pl/2012/07/28/nowy-plebiscyt-polakow/#more-28860

Brak głosów