Kto da Europie pieniądze?

Obrazek użytkownika Jerzy Bielewicz
Świat

Możliwe, że Grecja ogłosi lada moment bankructwo. Rynki finansowe poważnie brały pod uwagę ten scenariusz we wtorek (mijał wówczas termin spłaty przez Grecję niemal 700 mln euro odsetek od obligacji; w piątek będzie musiała z kolei wykupić zapadające obligacje za 2 mld euro), tymczasem zaskoczone zostały obniżeniem ratingu Włoch przez agencję S&P. Czy bankructwo Grecji oznacza, że kraj ten z dnia na dzień stanie się pariasem Europy? Skądże! Bowiem ponad pieniądze w sytuacjach kryzysowych urasta geopolityka. Rzut oka na mapę uzmysławia znaczenie Grecji w obliczu gwałtownych przemian w Afryce Północnej i coraz bardziej nabrzmiałej sytuacji wokół Izraela na Bliskim Wschodzie. Upadła czy nie, Grecja ze swoim strategicznym położeniem w basenie Morza Śródziemnego pozostanie na garnuszku Unii Europejskiej, będzie dalej hołubiona.

Jednak to nie Grecja tak naprawdę zaprząta głowy ekonomistów. Upadłość Grecji z finansowego punktu widzenia byłaby dla Unii Europejskiej korzystna. Dotąd ustępstwa wobec tego kraju powodowały analogiczne kroki wobec Portugalii, Irlandii czy nawet Hiszpanii i Włoch (vide wykup suwerennych obligacji Włoch i Hiszpanii przez Europejski Bank Centralny w ostatnich tygodniach). Granica zostałaby zatem wytyczona. Nie chcesz zaciskać pasa - droga wolna!
Co zatem przyprawia polityków o ból głowy i zachowania, które należy określić delikatnie jako nadpobudliwość (vide Rostowski)? Otóż kluczowym pytaniem jest bez wątpienia: "Kto i jaką drogą wyłoży pieniądze na ratowanie finansów Europy?". Udział i rola Chin, jako rozdającego karty z racji największych na świecie rezerw walutowych, jest niewątpliwa. Kto jeszcze? Rosja, Indie, Brazylia? Ostateczny wynik stanowić może o geopolitycznych aliansach na długie lata.

Idea euroobligacji
Przypomnijmy, że jest to dług, który miałyby zaciągnąć wspólnie kraje strefy euro, oczywiście, jeśli znajdzie się nabywca. Uzyskane pieniądze miałyby być wykorzystane do ratowania europejskiego systemu bankowego i krajów bankrutów, takich jak Grecja, Portugalia, Irlandia, czy potencjalnych bankrutów, jak Hiszpania i Włochy. Amerykanie forsują "standardowe" rozwiązanie. Namawiają kraje BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny) by te zasiliły Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) kwotą co najmniej 700 mld dolarów. Inne konkurencyjne idee przewidują ustanowienie ogólnoeuropejskiego podatku na transakcje finansowe oraz znaczne zwiększenie tzw. Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF). Zastosowanie każdego z tych narzędzi oddzielnie zmieni pozycję Unii i układ sił na świecie.
Tymczasem System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych (FED), banki centralne Japonii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii wraz z Europejskim Bankiem Centralnym (EBC) ogłosiły w zeszłym tygodniu wspólne pożyczki dla europejskich instytucji finansowych, które pozwolą im przetrwać do końca tego roku. Co wywołuje taką nadaktywność w kołach finansowych? Przede wszystkim perspektywa niewypłacalności Włoch. Ich dług przewyższa długi Hiszpanii, Portugalii, Irlandii i Grecji razem wzięte. Włochy są po prostu zbyt duże, by upaść, i zbyt duże, by je skutecznie ratować. Przykładowo, reperkusje upadku włoskiej grupy bankowej UniCredit rozlałyby się szeroko po Europie (poprzez Pekao SA również do Polski). Ucierpiałby zwłaszcza niemiecki HVB, który trzyma w swoich księgach greckie "aktywa" całej Grupy. Upadłość krajów eurostrefy może po prostu zbudzić uśpione w bilansach banków, ubezpieczycieli i instytucji finansowych egzotyczne instrumenty pochodne. Nie wiesz, Drogi Czytelniku, co to są te egzotyczne instrumenty pochodne? Nie szkodzi, najtęższe finansowe umysły też tak naprawdę nie wiedzą. Jedno jest pewne, kiedy upadł Lehman Brothers, amerykański ubezpieczyciel AIG (wystawca instrumentów pochodnych) musiał wypłacić ponad 150 mld dolarów odszkodowań. Obecne koszty ratowania banków europejskich mogą wynieść 10-20 razy więcej niż po upadku Lehman Brothers. Przed trzema laty AIG dostał pieniądze od rządu USA. Po trzech latach kryzysu rządy po obu stronach Atlantyku nie mają w swoich skarbcach dolarów i euro. Przeciwnie, są zadłużone po uszy. Tymczasem potrzeby gotówkowe na ratowanie krajów i banków europejskich w najbliższej perspektywie mogą sięgać od 1,5 do 3,5 bln dolarów, a to tylko początek.

Geopolityczna perspektywa
Projekt euroobligacji forsowany jest przez Komisję Europejską - ramię wykonawcze Unii Europejskiej. Ich gorącym zwolennikiem jest przewodniczący KE José Manuel Barroso. Nie lubią go Niemcy, a szczególnie Rosja. Nie w smak jej bezpośrednie zacieśnienie współpracy między Chinami (nabywcą) a Unią Europejską. Poczułaby się jak w kleszczach dwóch wschodzących kolosów. Pozostałoby jej przyłączyć się do projektu euroobligacji i robić dobrą minę do złej gry. Niemcy z kolei kręcą nosem ze względu na konsekwencje polityczne i procedurę podejmowania decyzji, która stanowczo osłabiłaby ich wiodącą pozycję. Wydanie euroobligacji musi też iść w parze ze zmianami w traktacie lizbońskim. Ten prosty fakt na krótką metę eliminuje euroobligacje jako właściwe narzędzie. Pozostają działania za pośrednictwem Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Preferowany przez USA scenariusz wydaje się najbardziej prawdopodobny, jeśli zajdzie potrzeba natychmiastowych działań. Jednak i w tym przypadku istnieją przeszkody. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Chiny pompują setki miliardów dolarów na konta MFW bez koncesji, które w sposób adekwatny odzwierciedlałyby ten doniosły przecież fakt. Same obietnice stanowisk w MFW z pewnością nie wystarczą.

Polski punkt widzenia
Jeśli histeryczne wystąpienie ministra finansów Jacka Rostowskiego o możliwej wojnie ma stanowić polski punkt widzenia, to niestety szczerze wątpię w kondycję nie tylko ministra, ale również premiera Donalda Tuska i reszty ekipy rządzącej, która na to przyzwala. Chorobliwe ambicje i urojenia bez realnej wiedzy, przedkładanie własnego sukcesu wyborczego nad dobro ogólne, to tylko kilka z możliwych zarzutów. Mówiąc oględnie, stanowisko Polski powinno być dokładnie odwrotne niż to, co prezentują politycy Platformy. Machanie szabelką na forum UE, biorąc pod uwagę opisane wyżej uwarunkowania geopolityczne, wydaje się co najmniej żałosne i całkowicie nieskuteczne. Polska powinna apelować o zmianę architektury systemu finansowego, naprawę instytucji banków centralnych i rozdzielenie bankowości komercyjnej i detalicznej od bankowości inwestycyjnej, ograniczenie rynku instrumentów pochodnych do rozmiaru realnej gospodarki, tak by fundusze ratunkowe nie poszły na marne, jak miało to miejsce na przestrzeni trzech ostatnich lat, kiedy kupiony czas minął, niczym z bicza strzelił. Dla Polski z pewnością szczególnie pożądane byłoby zacieśnienie współpracy Unii Europejskiej z Chinami (euroobligacje). Splot wydarzeń spowodował niezwykle dla nas korzystną sytuację sprzyjającą konsolidacji naszych interesów z państwami w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Niemal wszystkie pozostają dziś poza strefą euro, co potęguje ich konkurencyjność. Polska może więc w najbliższych latach stać się liderem tego regionu i odcinać kupony od chwiejnej sytuacji w strefie euro.

Jerzy Bielewicz, Dla Nasz Dziennik

Więcej na: unicreditshareholders.com

Brak głosów