POMNIKI NIE TYLKO KRAKOWSKIE

Obrazek użytkownika Aleszumm
Kraj

POMNIKI NIE TYLKO KRAKOWSKIE
ALEKSANDER SZUMAŃSKI DLA BARW KRESÓW
Truizmem trąci powiedzenie, iż Kraków posiada bogatą przeszłość. Bo przecież na doniosłą rolę Krakowa w historii Polski wpływały nie tylko wypadki rozgrywające się na Wawelu, bogate koronacje, barwne śluby, czy też szumne wjazdy monarchów. Przez jego dzieje przesunęły się rozmaite klasy społeczne, obce panowania, wyciskając piętno widoczne i dziś.
Wszystko to jest spięte klamrą niewielkiego terytorium, w którego granicach przebiegały te, tak różne formy ludzkiego działania. Jeżeli zaś to wszystko rozgrywało się na terenie miasta, to nie znaczy by tylko miasto z tego korzystało.
Fakt, że z Krakowem wiąże się zjednoczenie Polski w XIV wieku, że tu powstał pierwszy polski uniwersytet, że tu zaczęto drukować po raz pierwszy w Polsce i po polsku, że stąd rozprzestrzeniały się po kraju idee odrodzenia i reformacji, że tu rozpoczął się pierwszy zryw narodowowyzwoleńczy - insurekcja kościuszkowska i tu siły rewolucyjne w roku 1846 proklamowały swój demokratyczny manifest - wszystko to nadaje wydarzeniom terytorialnie umiejscowionym w Krakowie rangę ogólnopolską. Tę "ciągłość znaczenia" można i należy kontynuować po dzień dzisiejszy.
Reprezentację owego znaczenia sensu stricto stanowią i stanowiły również krakowskie pomniki. Nie zawsze przekazywały one społeczeństwu te wartości oczekiwane. Niejednokrotnie też były one symbolem gwałtu i zniewolenia, a te które dawały pełną rekompensatę patriotyczną, czy też religijną, przechodziły "drogę krzyżową". Zniknęły z pejzażu Krakowa różne pomniki braterstwa, czy "wyzwolicieli".
Niektóre z nich warto jednak przypomnieć:

Pomnik Lenina

Stanął w 1973 roku w centrum krakowskiej dzielnicy Nowa Huta pośrodku Alei Róż, nieopodal Placu Centralnego. Wybrano i zrealizowano projekt autorstwa prof. Mariana Koniecznego.
Była to gigantyczna bryła w stylu "gigantomanii socrealistycznej".
Dla chichotu historii fundatorami pomnika byli ci, którzy mu się przeciwstawiali, nowohuccy robotnicy - hutnicy, którym na ten cel zabrano trzynaste pensje /trzynastki/, w tak zwanym "czynie społecznym", jak również trzymiesięczne premie. A jaką postawę w odzewie przyjął prof. Marian Konieczny? Za darmo zapewne nie wykonywał projektu i pomnika.
Oczywiście pod pomnikiem odbywały się t.zw. "zbiegowiska" z "gadką szmatką" o "wodzu rewolucji" i muzyką bolszewicką w tle, z odpowiednimi sztandarami i transparentami. Nazajutrz po "zbiegowisku" wszystkie wydarzenia spod pomnika można było przeczytać "ku chwale" w ogólnokrajowych szmatławcach.
Pomnik Lenina był znienawidzony, a tuż obok niego stała również znienawidzona budka milicyjna,
a nieopodal "suka milicyjna". Mieszkańcy Nowej Huty z niecierpliwością czekali na możliwość zniszczenia pomnika, jak i budki.
I tak 18 kwietnia 1979 roku doszło do próby wysadzenia pomnika przez podłożenie ładunku wybuchowego. Próba się nie powiodła. Sprawcą był Andrzej Szewczuwaniec, póżniejszy lider strajku w Hucie im. Lenina. Wprawdzie do wysadzenia pomnika nie doszło, z powodu zawilgnięcia lontów, ale jednak p. Andrzej urwał Leninowi nogę, ponieważ jeden lont odpalił. Ale najbardziej ucierpiały okna w sąsiednich domach przy Alei Róż. A Lenin stał sobie nadal.
Po 1989 roku nastąpiła próba pomalowania i zdemontowania pomnika Lenina.
Próba powiodła się częściowo. Zdołano pomnik pomalować na wiele kolorów i podpalić, do demontażu nie doszło. Natomiast znienawidzona budka milicyjna spłonęła. Próbę demontażu pomnika powtórzono i tu zaskoczenie, rząd "niekomunistyczny" Tadeusza Mazowieckiego wysłał na odsiecz pomnikowi oddziały ZOMO, co zakończyło się awanturą uliczną.
W grudniu 1989 roku pomnik skręcony 1600 śrubami w 74 elementach, ważący 7 ton został zdemontowany. Pomnik zakupił szwedzki multimilioner Big Bengt Erlandsson za 100 tys. koron szwedzkich i został umieszczony w miasteczku osobliwości High Chaparral pod Sztokholmem. Przebito Leninowi ucho, do ust wetknięto papierosa i eksponuje się Lenina w pozycji leżącej.
Chociaż tyle.
Zniknął z Krakowa gigantyczny pomnik Iwana Koniewa, jak i pomnik braterstwa z placu Inwalidów /dawniej Wolności/.
Wspomniałem o innych pomnikach krakowskich. Oto dzieje kilku z nich:

Pomnik Stanisława Wyspiańskiego, idea budowy pomnika powstała w grudniu 1907 roku, aby doczekać się odsłonięcia 28 listopada 1982 roku. Zatem 75 lat trwały różne kontrowersje wokół pomnika.
Pomnik Adama Mickiewicza, zniszczony przez hitlerowców w 1940 roku odbudowany w 1953 roku.
Pomnik Grunwaldzki , hitlerowcy zburzyli pomnik w 1939 roku. Został odbudowany w 1976 roku.
Całkowicie inna historia dotyczy pomników ks. Piotra Skargi i pomnika upamiętniającego ludobójstwo na Wołyniu projektu i wykonawstwa prof . Czesława Dźwigaja.
Pomnik ks. Piotra Skargi, został odsłonięty 12 maja 2001 roku. na pl. św. Marii Magdaleny w Krakowie.
Jest to pierwszy pomnik królewskiego Kaznodziei w Krakowie i drugi w Polsce. Stanął on naprzeciw kościoła Piotra i Pawła przy ul. Grodzkiej, w którym znajduje się grób - krypta ks. Piotra Skargi.
Pomnikowa postać ks. Piotra Skargi, wysoka na blisko 3 m. jest bardzo wyrazista i ekspresyjna.
Postać została posadowiona na kolumnie o wysokości 3,6 m.
Fundatorem pomnika jest Arcybractwo Miłosierdzia założone przez ks. Piotra Skargę przy kościele św. Barbary w Krakowie w 1584 roku i w 1591 roku zatwierdzone przez papieża Grzegorza XIV. Jego celem było wspomaganie ubogich, którzy wstydzili się żebrać i szerzenie idei dobroczynności. Członkiem arcybractwa był m. in. kard. Karol Wojtyła.

Ofiarom ludobójstwa - Pomnik na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, pośród licznych realizacji rzeźbiarskich prof. Czesława Dźwigaja wyjątkowe znaczenie ma pomnik, odsłonięty w roku 2001 na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w rocznicę najazdu sowietów na Polskę - poświęcony pamięci ludobójstwa na Kresach, i przypominający po wielokroć powtarzane w naszym kraju słowa:

„…Ojczyzna to ziemia i groby.
Narody tracąc pamięć, tracą życie.
Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary…”

Jest w tej rzeźbie krzyk i ból, bo śmierć niezwykła, i jest płomień, pośród płyt, co niby nagrobne, z napisami tworzącymi epitafium. Jest honorowa salwa i znak krzyża, kreślony w ciszy modlitwy. Jest sąsiedztwo grobów.
I wokół znicze, nie tylko w listopadowy wieczór - radość i nadzieja na życie nowe. Spojrzenie wstecz i w przyszłość. Rzeźba nagrobna, której przeznaczeniem jest nekropolia, a naturalną sferą prywatność odwiedzających to miejsce bliskich, kiedy odnosi się do osób znanych i zasłużonych "wychodzi poza obręb tej tylko prywatnej sfery pamięci", stając się pomnikiem utrwalającym los bohaterów naszej historii, pomnikiem pamięci zbiorowej.
Dla zobrazowania historii związanej z powstaniem tych pomników należy przypomnieć sylwetkę artystyczną ich twórcy:
Czesław Dźwigaj , ur.1950 roku w Nowym Wiśniczu, rzeźbiarz.
Studia na Wydziale Rzeźby w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Profesor Akademii Sztuk Pięknych. Od 1990 roku prowadzi pracownię rzeźby w ceramice na Wydziale Rzeźby. Jego twórczość obejmuje rzeźbę, medalierstwo, rysunek.
Twórca wielu medali, kilkudziesięciu pomników. Specjalizuje się w sztuce sakralnej, jest autorem kilku wnętrz kościelnych i kilkudziesięciu rzeźb, laureatem międzynarodowych konkursów rzeźbiarskich i medalierskich, m.in.: II nagroda i złoty medal na V i VI Biennale Dantego w Rawennie. Twórca oficjalnego medalu na 18 rocznicę pontyfikatu papieża Jana Pawła II.
(wypis z katalogu" Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie 180 lat tradycji" ) .
Tworzenie pomnika jest dla tego autora czymś wyjątkowym - decyduje o tym nie tylko rozmiar dzieła, trwałość materiału, ale także szczególna jego funkcja, decydująca o kształcie kreacji.
Profesor Czesław Dźwigaj, jak wspomniałem jest twórcą kilkudziesięciu pomników, w tym licznych Ojca Świętego Jana Pawła II. Najważniejsze to:
pierwszy pomnik Jana Pawła II po Jego śmierci na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, oraz w Hanowerze, Studzienicznej k/Augustowa, w Parku Strzeleckim w Krakowie, w Szczecinie na Jasnych Błoniach, w rodzinnym autora Nowym Wiśniczu, w Rzymie - Via Cassia, w Posadas /Argentyna/, w Chicago /Jackowo/, w Kalwarii Zebrzydowskiej, w Zakopanem na Krzeptówkach, w Nowym Sączu, w Ozorkowie, w Lubaczowie, w Limanowej, w Warszawie - Rembertów, w Dux /Lichtenstein/, Wyandotte /USA/.
Z ważniejszych pomników należy jeszcze wymienić w rodzinnym Nowym Wiśniczu - Jana Matejkę, Stanisława Lubomirskiego, Stanisława Fischera, Juliusza Kossaka, "Tęczę Wolności", generała brygady Stanisława Skalskiego, polskiego asa lotnictwa z II wojny światowej, bohatera bitwy o Anglię /zmarłego w zapomnieniu/ na warszawskich Powązkach, Leopolda Okulickiego, Władysława Łokietka, ks. Jerzego Popiełuszkę, Wincentego Witosa, Piotra Skargi w Stalowej Woli, oraz "Anioła Wolności" w Szczecinie poświęconego Ofiarom Grudnia 70.
Pomnik jest wyrazem hołdu osobie stawianej na piedestał. I jest pomnik portretem osoby przedstawianej. Najnowszy projekt - pomnik Henryka Sienkiewicza w Villa Borghese w Rzymie, miejscu w Wiecznym Mieście nadzwyczajnym, ze słynną kolekcją rzeźb znanych postaci - tezę tę unaocznia i uzmysławia.
Pomnik "pokrzepiciela serc" jest w życiorysie twórczym profesora Czesława Dźwigaja kolejnym z serii rzeźbiarskich portretów artystów. Ten szczególny poczet otwiera pomnik Jana Matejki w Nowym Wiśniczu, wzniesiony na rynku nieopodal ratusza.
Równie jak mistrzowie pędzla, poczytne miejsce znaleźli w twórczości artysty artyści słowa. Poza autorem trylogii uwieczniony został Cyprian Kamil Norwid - na ponad dwumetrowym reliefie w Krypcie Wieszczów Katedry Wawelskiej, oraz na replice tego Epitafium, w postaci tablicy w Paryżu.
Nowy Wiśnicz, urokliwe miasto rodzinne Czesława Dźwigaja, m.in. uhonorowało go w tamtejszym Muzeum Ziemi Wiśnickiej ekspozycją poświęconą jego twórczości, zważywszy zaś, iż z miastem tym związanych było wielu artystów, jak Jan Matejko, czy Juliusz Kossak jest to tym cenniejsze.
Przedstawiając czytelnikom /"Kurier Codzienny" z dnia 19 - 21 stycznia 2007/ kolejną książkę Tadeusza Zygmunta Bednarskiego z jego słynnego już cyklu "Krakowskim szlakiem.", przeprowadziłem z autorem rozmowę związaną z twórczością Józefa Mehoffera. Przypomnę tylko, iż jest to już szósta książka T. Z. Bednarskiego z owego cyklu. Cykl rozpoczęła książka "Krakowskim szlakiem Jacka Malczewskiego", a potem w kolejności autor wpisał w krakowski szlak - Jana Stanisławskiego, Juliusza Fałata, Teodora Axentowicza, Leona Wyczółkowskiego i wspomnianego już Józefa Mehoffera.

Oto dalszy ciąg owej rozmowy:

Tadeusz Zygmunt Bednarski zalicza profesora Czesława Dżwigaja do twórców wybitnych. Podkreśla on przekrój jego artystycznych dokonań jako religijno - patriotyczny. Ze szczególnym pietyzmem wymienia dokonania artysty w medalierstwie, mówiąc wręcz o fenomenie medalu.
Zapytałem wprost, czy uważa artystę jako wpisanego w krakowski szlak.
Odpowiedź brzmiała - wpisanego w polski szlak.
AD MAXIMAM POLONIAE GLORIAM - DLA NAJWYŻSZEJ CHWAŁY POLSKI - tak tłumaczy się łacińska maksyma na drzwiach głównych, znajdujących się na elewacji frontowej Kościoła pod wezwaniem św. Jacka w Chicago. Świątynia na Jackowie ma dla Polaków mieszkających w tym mieście, a i pewnie w całych Stanach Zjednoczonych, wymiar wyjątkowy urasta wręcz do symbolu: jednoznacznie kojarzona jest z Polonią.
Profesor Czesław Dżwigaj 12 maja 2007 roku został nowym królem Bractwa Kurkowego w Krakowie, jednego z najstarszych stowarzyszeń na świecie, utworzonego w XIII wieku.
Przed odsłonięciem pomnika ks. Piotra Skargi w Krakowie wyznaczonym na dzień 12 maja 2001 roku toczyła się kampania skierowana przeciwko pomnikowi i jego twórcy prof. Czesławowi Dźwigajowi. Rozpętano bowiem swoistą polityczną nagonkę wobec narodowych i chrześcijańskich wartości. Sięgnięto po sprawdzone metody, znane z okresu niedawnego zniewolenia narodu. Z uporem, systematycznie i bezwzględnie urabiano opinię społeczną, czyniąc zamęt w umysłach.
Działania owe podjęła ogólnopolska "Gazeta Wyborcza" i jej krakowski dodatek pod redakcją Adama Michnika i Seweryna Blumsteina. Wymyślano pod patronatem "Wyborczej" jakieś plebiscyty "Archi-Szopa", aby ludziom archiszopowo mącić w głowach, przeciwko Kościołowi, świętym i Narodowi Polskiemu.
Gdy pomnik odsłonięto i poświęcono, nastąpił drugi akt dramatu. Żądano przeniesienia pomnika.
Przebieg wydarzeń z 2001 roku, powtórzony przy wypadkach Na Skałce w sierpniu 2004 roku przed, i w czasie pochówku Czesława Miłosza, oraz walka radnych o inskrypcję pomnika na Cmentarzu Rakowickim potwierdzają moją tezę z "Ciosu w Polskę" („Kurier Codzienny" 10-12 września 2004 roku):

"stwarza się nową formę okupacji Polski, obce narodowi siły wewnętrzne dążą, aby stracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość, ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe. Te same siły czynią przygotowania do zawładnięcia Kościołem od wewnątrz".

Ludobójstwo na Kresach

Przeciwko budowie pomnika na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie w 2004 roku " Gazeta Wyborcza" rozpętała następną nagonkę. W napastliwym tonie apelowano do radnych Krakowa o głosowanie przeciwko idei budowy pomnika. Następną burzę rozpoczęła "Gazeta Wyborcza" przeciwko transkrypcji tablicy pomnika. Brzmiała ona:
"Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary; Ojczyzna to ziemia i groby - narody tracąc pamięć tracą życie; dla narodowej pamięci oraz w hołdzie ofiarom ludobójstwa, którego dopuściły się w latach drugiej wojny światowej na Polakach - mieszkańcach południowo - wschodnich województw Rzeczypospolitej Polskiej - Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia.
W 61 rocznicę tej tragedii - Kraków 2004". Napis ów przegłosowano - 19 za - 18 przeciw.
Po głosowaniu radnych przedstawiciel mniejszości ukraińskiej Włodzimierz Mokry powiedział: "słyszę, że Ukraińcy byli gorsi od Niemców, można postawić ten pomnik, pytanie tylko, jak to zostanie wykorzystane przez tę trzecią siłę, która trzyma w garści kurek. /"Gazeta Krakowska" - 12.III.2004 r./.

Warto zacytować wybitnego publicystę „Do Rzeczy” Rafała Ziemkiewicza:

„Pamięć rzezi wołyńskich to wciąż czarna dziura. Kultywowana przez ostatnich, wymierających ocalonych, przez ich rodziny, bardzo powoli odwojowywana przez opozycyjne media i uparcie wypierana przez elity oraz władze III RP, które najzwyczajniej się jej boją.

Ludobójstwo. Wołyń - anatomia niepamięci.

Ten lęk ogniskuje się wokół jednego słowa: "ludobójstwo". Czy zbrodnie dokonywane przez ukraińskich (czy - jak chcą niektórzy badacze - "galicyjskich" nacjonalistów na Polakach, Żydach, Czechach, Niemcach oraz tysiącach etnicznych Ukraińców, uznanych przez zbrodniarzy za "element schłopiały" lub karany w ten sposób za próbę pomocy przeznaczonych do wytępienia sąsiadom, były ludobójstwem? Historycy nie mają co do tego wątpliwości. Te zbrodnie, przez nacjonalistów od wielu lat traktowane jako najskuteczniejszy sposób rozwiązania problemów "samostijnoj" Ukrainy, zostały przez OUN-UPA z zimną krwią zaplanowane i zarządzone rozkazami zawierającymi szczegółowe instrukcje, jak przeprowadzić eksterminację, aby rzucić największy możliwy postrach i maksymalnie wciągnąć do zbrodni ludność ukraińską. Wykonywały je zdyscyplinowane, podlegające praktycznie jednolitemu dowództwu oddziały zbrojne. Znamy dziś dokumenty, znamy moment podjęcia decyzji o rozpoczęciu masowych zbrodni i jesteśmy w stanie dość dokładnie odtworzyć ich przebieg.

Jednak historycy mogą mówić swoje. Symboliczny jest niedawny numer "Gazety Wyborczej" , w którym - wskutek jakiegoś redakcyjnego niedopatrzenia - tego samego dnia w dodatku "Ale Historia" historyk Grzegorz Motyka (notabene atakowany przez środowiska Kresowiaków jako skrajnie pro-ukraiński) jednoznacznie zapewniał, że ludobójstwo jest tu jedynym terminem możliwym , oczywistym i w świetle faktów bezspornym, a na pierwszych stronach Adam Michnik po raz kolejny w dziejach gazety relatywizował "wypadki" i "tragiczne wydarzenia" sprzed lat, wzywając, by licytowanie się, kto winien, nie dzieliło nas i dzisiejszej Ukrainy.

KOMOROWSKI SIĘ WYSTRASZYŁ

Symboliczne było także zachowanie Bronisława Komorowskiego, wówczas marszałka Sejmu, w 65, czyli poprzednią okrągłą rocznicę zbrodni, kiedy to w trybie nadzwyczajnym usunął z porządku dziennego, obrad wniosek o przyjęcie rocznicowej uchwały , gdyż dowiedział się, że do Sejmu wybiera się ambasador Ukrainy. I to pomimo że uchwała i tak była nader ugładzona, zapalne słowo "ludobójstwo" zastępowała eufemistycznie "tragedią" i właściwie nie sposób byłoby z niej komuś niewtajemniczonemu zorientować się, jaki kataklizm miała czcić. Dziś prezydencki minister Tomasz Nałęcz dokonuje publicznie zawiłej egzegezy: "To była czystka etniczna realizowana metodą ludobójstwa, niecofająca się przed ludobójstwem, to nie było jednak klasyczne ludobójstwo", używając dziwacznego argumentu, że "klasyczne" ludobójstwo dąży do stuprocentowej eksterminacji wyniszczanej grupy etnicznej, a ukraińskim nacjonalistom chodziło tylko o to, aby Polacy i inne mniejszości zniknęli z ziemi, którą uważają za swoją, więc "nie przeszkadzali ucieczkom i przenosinom".

W polityce międzynarodowej nie jest to zjawisko nieznane. Jak czuli się Chińczycy na jakiekolwiek wzmianki o Tiananmen czy innych brodniach tamtejszego komunizmu, wie cały świat. Nie mniej zdecydowanie obraża się Japonia na wydobywanie z niepamięci swych zbrodni w Chinach, choć za zbrodnie w Korei już się pokajała. Turcja do dziś obstaje twardo, że zamieszkali w niej od wieków Ormianie w czasie I wojny światowej "rozbiegli się", względnie wyniszczeni zostali przez choroby, choć zbrodnia dokonana na nich jest doskonale i bezspornie opisana przez historyków całego świata. I mimo że właśnie bezkarność tego ludobójstwa była jedną z przesłanek Holokaustu ("Nikt nie upomina się o Ormian" - miał stwierdzić Hitler), do dziś zachodnie rządy godzą się, dla utrzymania z Ankarą dobrych stosunków, udawać, że nie wiedzą tego, co wszyscy wiedzą doskonale.

Różnice stanowi jednak to, że inne kraje przymykają oczy na los nie swoich rodaków, lecz obcych, i ze czynią to, uznając niebagatelne argumenty biznesowe, jakimi wspomniane kraje żądanie niepamięci wspierają. III RP wyrzeka się natomiast pamięci Polaków i czyni to li tylko w imię naiwnych miraży "przyjaźni" między narodami.
Wołyniacy czują się zdradzeni przez wszystkich. Władze III RP traktują ich tak jak polską odmianę niemieckich "ziomkostw", niedwuznacznie sugerując, że ich roszczenia szkodzą Polsce i najlepiej by było, gdyby zniknęli. Rzezie wołyńskie nie są i raczej nie będą w oficjalnej agendzie państwa. Nawet próba wynajęcia sali na sesję czy koncert poświęcony pamięci ich ofiar napotyka często tak charakterystyczne dla III RP dziwaczne kontredanse, w których oficjalnej wersji, że akurat wyskoczył pilny remont albo projekt koliduje z preliminarzem, towarzyszy na stronie szczere "idźcie z tym do diabła, nie chcemy się tu podkładać". Salony niszczą ich propagandą jako prawicowych oszołomów i siewców nienawiści.

NIE MIAŁ KTO ZAŚWIADCZYĆ

Faktycznie, przeciwko pamięci Wołynia sprzysięgło się prawie wszystko. Przez pół wieku PRL nie było mowy o jakichkolwiek badaniach i pomnikach Wołynia, choć do oficjalnego mitu PRL włączono ściśle ocenzurowaną narrację o "łunach w Bieszczadach" i tamtejszych walkach tzw. Ludowego Wojska Polskiego przeciwko UPA. Jednak w PRL zabroniono też pamiętać o wielu innych sprawach, choćby Katyniu i zsyłkach, a mimo to pamięć o nich trwała.

Jedną z przyczyn jest fakt, że ofiarami rzezi wołyńskich padali przede wszystkim prości chłopi. Zbrodnie niemieckie i rosyjskie wymierzone były w elity przedwojennego państwa, inteligencję. Polacy wykształceni, bogatsi, nawet urzędnicy powiatowi i pocztowi zostali deportowani z Wołynia już wcześniej. Ziemian wytępiono jeszcze wcześniej, podczas zamętu rewolucji bolszewickiej. Przeżycia deportowanych na "Nieludzką ziemię" i ofiar "Pożogi" zostały przynajmniej zapisane w literaturze. Gdy Ukraińcy, zorganizowani i kierowani przez przybyły do kolejnej wsi na krwawym szlaku oddział UPA, przychodzili mordować siekierami, widłami i piłami ostatnich polskich sąsiadów, o ich cierpieniu nie miał już kto zaświadczyć. Wielu z tych, na których zadanie to spadło, nie było w stanie mu podołać, przy najszczerszych chęciach popadając często w prymitywne czy wręcz obłędne teorie, łączące zagładę ich świata z tajnymi masońskimi planami czy innymi spiskami, co odpychało od tematu opiniotwórcze kręgi powojennej emigracji.

DOBRY BANDERA, ŹLI POLACY

Tym bardziej, że uzależnione one były dramatycznie od pomocy zachodnich aliantów, zwłaszcza USA, których służby chętnie korzystały po wojnie, z przejętych kadr UPA oraz ukraińskich formacji SS i Wehrmachtu. W układance "zimnej wojny" nacjonalizm ukraiński był potencjalnym sojusznikiem, zbyt cennym, by pozwolić Polakom go kompromitować. Toteż podczas gdy ocaleni z rzezi wołyńskich nie byli w stanie zwrócić na siebie uwagi nawet w ramach polskiej emigracji, diaspora ukraińska w USA, Kanadzie i innych krajach zdominowana została przez nacjonalistów, w wielu wypadkach wręcz tych samych, którzy mieli krew Polaków i innych ofiar UPA na rękach. Zbudowane przez nich lobby potrafi do dziś bardzo skutecznie promować na Zachodzie swoją wersję "wypadków" na Wołyniu jako wojny domowej, w której zbrodnia i wina rozkładają się między obie strony. Potrafiło też po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości bardzo znacząco wpłynąć na mit założycielski tego państwa, między innymi za sprawą wspomnianego już Juszczenki. Zwłaszcza w zachodniej części państwa UPA pamiętana jest dzisiaj jako partyzantka walcząca przeciwko Sowietom, a Bandera jako więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego, o ich zbrodniach zaś wielu młodych Ukraińców nigdy nie słyszało. Nikt nie wznawia popularnych przed wojna prac Dmytra Doncowa, "katechizmu ukraińskiego nacjonalisty" czy innych programowych dzieł ideologii, która w pochwale mordu, w dzikości apologii okrucieństwa prześcignęła wszystkie inne nacjonalizmy, z hitlerowskim włącznie. Zbrodnie, które nawet naziści ukrywali, tylko tu były głoszone otwarcie jako chwalebne i wielkie zadanie. Pokręcona jednak historia "skrwawionych ziem" sprawiła, że nacjonalizm ukraiński nie doczekał się swojej Norymbergi i - skoro nie domaga się tego Polska - nikt nie jest dziś zainteresowany przypominaniem jego arcyzłowrogiej treści.

W zamian podkreśla się winy Polaków wobec Ukraińców. Te winy były, ale niewspółmierne do ludobójstwa, jakiego ofiarą padli polscy mieszkańcy Wołynia. Jeśli dochodziło do polskich zbrodni, to popełniane były one albo w samoobronie, albo w zemście. Potępiały je i w miarę możliwości karały wszystkie szczeble dowództwa AK i administracji Państwa Podziemnego, podporządkowanego rządowi emigracyjnemu. Przedwojenne szykany, które spotykały niepolską ludność Kresów II RP, bez wątpienia stworzyły znakomitą pożywkę dla rozwoju zbrodniczego nacjonalizmu - ale sugerowanie dziś, że państwo polskie było współwinne tragicznemu finałowi polskiej obecności na Wołyniu, bo przed wojną nie potrafiło z Banderą, Doncowem i kilkoma tysiącami ich ludzi rozprawić się ze skutecznością, z jaką w drugiej części dzisiejszej Ukrainy zrobił to Stalin, to doprawdy nikczemny argument.

Last but not least, Wołyniaków zawiodła także ostatnia siła, która w innych wypadkach ratowała i przechowywała polską pamięć - Kościół katolicki. Trudno ukryć, że ogromny udział w inspirowaniu zbrodni miał mocno zinfiltrowany (w ramach świadomej strategii OUN) przez nacjonalistów greckokatolicki kler, a greckokatoliccy biskupi Szeptycki, Kocyłowski czy Slipy odegrali w tym rolę co najmniej dwuznaczną, jeśli nie wprost zbrodniczą. Z wielu względów postanowiono przed laty, że w trudnej sytuacji polskiego Kościoła najlepiej będzie pozostawić rozsądzenie tych spraw Bogu i okryć je całunem niepamięci. Chociaż więc z rąk Ukraińców poniosło męczeństwo za wiarę wielu polskich księży, ich procesy kanonizacyjne ugrzęzły, a strategią hierarchów wobec Wołynia stało się uparte milczenie. Zakazana pamięć ofiar łagrów czy UB czczono nawet za czasów PRL w kościołach, ofiary Wołynia trudno tam uczcić nawet dzisiaj.

STRACONA SZANSA NA HOŁD

Nie pomaga wcale Polakom fakt, że nacjonaliści ukraińscy mordowali nie tylko nas, ale także Żydów. Środowiska żydowskie również w tej sprawie skrzętnie pilnują swego monopolu na współczucie świata, nie chcą, by głoszona przez nie wyjątkowość Holokaustu i pamięć Babiego Jaru rozcieńczane były czyjąkolwiek inną martyrologią. Nawet skłóceni ze współczesnymi spadkobiercami OUN ukraińscy pragmatycy, którzy w walce wyborczej z obozem Juszczenki chętnie odwoływali się do potępienia "faszystów" oraz pamięci tysięcy pomordowanych przez UPA i innych nacjonalistów Ukraińców, po objęciu władzy pragmatycznie wyciszyli ten dyskurs, kierując się potrzebą integrowania obu części, wschodniej i zachodniej, rozerwanego przez swą tragiczną historią państwa. Jeśli więc nawet przeniesienie środka ciężkości tego państwa ze Lwowa i z Łucka w stronę Donbasu dawało szansę na upomnienie się o pamięć, to strona polska nie była zdolna nawet spróbować jej wykorzystać.

Wołyńskie rodziny, które wciąż chcą pamiętać o swych korzeniach, czują się zdradzone przez wszystkich i czują, że wszyscy zdradzili pomordowanych. To sprzyja radykalizmowi i zachowaniom bliskim pieniactwa. Środowisko kresowe, i tak słabe i pozbawione protektorów, dodatkowo kłóci się między sobą.
Kłócą się zwłaszcza ci, którzy liczą na jakąś pomoc ze strony Bronisława Komorowskiego, z tymi, którzy uważają go za kolejnego zdrajcę polskiej pamięci u steru państwa. A ponad nimi kłócą się politycy - ci, którzy uważają, że polska pamięć "szkodzi pojednaniu", z tymi, którzy by chcieli używać jej jako iskry narodowego "przebudzenia" - i autorytety obu stron. Jednym, czego można być pewnym, jest to, że 70 rocznica zbrodni na pewno już nie stanie się tą, która przywróci ofiarom rzezi godne miejsce w polskiej pamięci. Być może w którąś z następnych...

Ofiarom, które wciąż - jak mawia niestrudzony ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski - "o pamięć, nie o zemstę wołają", wciąż jeszcze niedany pozostaje wyczekiwany od tak dawna wieczny odpoczynek”.

Ataki "Gazety Wyborczej" na profesora Czesława Dźwigaja nie ustają. W miarę upływu czasu stają się tylko coraz bardziej prymitywne, zwłaszcza po "ich" wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Niejaki Stanisław Mancewicz proletariackimi wołaczami "o kurcze !" naigrywa się z haseł patriotycznych, nazywając je "ideowym i historycznym rizi bizi", po czym przechodzi do "frontalnego ataku" na profesora, życząc mu, aby w konkursie "Na Dużej Krokwi" powinęła mu się narta. Wykorzystując powołanie profesora na Króla Kurkowego ten sam pan wyszydza Bractwo Kurkowe pisząc jak zwykle ordynarnie, nie do zacytowania.

Najskuteczniej więc chamom odpowiadać po chamsku.

Ja jednak odpowiem jego mocodawcom literacko:

„Krytyk i eunuch z jednej są parafii
Każdy by chciał żaden nie potrafi”

A panu M. nic nie odpowiem, jeszcze przyczepi się g. do okrętu i powie płyniemy.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)