Powstanie-Wola 5,6,7 sierpnia 44 (2)

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

 

Część drugą o „wypędzonych” ze swoich domów i pomordowanych
mieszkańcach warszawskiej Woli dedykuję Pani Erice Steinbach.

Archiwum GKBZHwP – Protokół zeznań ks. Bernarda Filipiuka, 1946r.

„Bezpośrednio za wiaduktem kolejowym
widziałem na burcie dużo zamordowanych Polaków, Polek, nawet dzieci, a wśród
nich leżały walizki, teczki i inne tobołki. Po drugiej stronie na burcie stał
karabin maszynowy, z którego widocznie rozstrzeliwano ludzi.

Skierowano nas na lewo-zdaje się ul.
Magistracką i poprowadzono nas obok toru kolejowego na podwórko jakiejś
fabryki. Wtłoczono nas do dwóch olbrzymich hal fabrycznych i kazano nam usiąść
na ziemi. Po jakimś czasie przypędzono spora partię ludzi – podobno mieszkańców
z ul. Działdowskiej, z domów przy ulicy Wawelberga i innych ulic. Wkrótce po
tym przywieziono kilkoma samochodami mężczyzn i kobiety. W fabryce był taki
tłok, że nie było ani jednego miejsca gdzie mógłby kto usiąść.

Między godziną drugą a trzecią po
południu weszli do fabryki gestapowcy i od razu zaczęli wybierać mężczyzn
zdrowych. Wypędzono ich przed fabrykę, ustawiono czwórkami i gdzieś
poprowadzono pod silnym konwojem. Gestapowcy zapowiedzieli, że biorą ich do
rozbierania barykad. To wyciąganie ludzi zdrowych trwało gdzieś do godziny
czwartej po południu.

Około godziny 4.30-5.00 po południu
gestapowcy zabrali pierwszą partie chorych z fabryki. Za chwilę następną
partię, wśród której byłem i ja. Na dziedzińcu fabrycznym ustawili nas
czwórkami [w grupach] po dwanaście osób. Takich dwunastek naliczyłem kilka w
tej partii ludzi, w której ja byłem. Gestapowcy zażądali od nas, byśmy oddali
zegarki, pierścionki, wieczne pióra i inne drogocenne rzeczy. Widziałem bardzo
dużo zegarków na tej pace i innych drobiazgów. Ja swój zegarek i wieczne pióro
włożyłem do dolnej kieszeni w sutannie i nie oddałem, myśląc, że może po tym
zegarku kiedyś moja rodzina rozpozna moje zwłoki.

Byliśmy już pewni, że idziemy na
śmierć, tak samo jak poprzednia partia ludzi wyciągniętych z fabryki. Wówczas
byłem już w sutannie i w pantoflach, które szarytka zabrała z mojego pokoju w
szpitalu, gdy już mnie tam nie było i w tej fabryce doręczyła mi. Poprowadzona
nas ta samą drogą obok toru kolejowego, którą szliśmy przedtem do fabryki. Cała
ta trasa z jednej i drugiej strony obstawiona była żołnierzami, stojącymi w
odstępach mniej więcej 10 m z karabinami skierowanymi w naszą stronę, to jest
do środka jezdni.

Ponadto każda dwunastka ludzi była
obstawiona gestapowcami z rewolwerami w ręku. Przeprowadzono nas w poprzek ul.
Górczewskiej na druga stronę, tuż obok toru kolejowego-zdaje się, że był to
numer posesji 35, bo tak mi mówiono rok po tym w szpitalu. Jest to miejsce po
prawej stronie ul. Górczewskiej zaraz obok toru kolejowego, ale za nim idąc od
ul. Płockiej. Dzisiaj stoi już tam krzyż pamiątkowy.

Miejsce egzekucji – to było duże
podwórko, po prawej stronie był tor kolejowy, naprzeciwko płonąca kamienica
piętrowa i tak samo płonąca kamienica po lewej stronie. Gdy nas przyprowadzano
na to podwórko, stało jeszcze kilka dwunastek ludzi wziętych przede mną z
fabryki, chorych i zdrowych, oczekujących na swoją śmierć. Wówczas ukradkiem
wyciągnąłem zegarek z głębokiej kieszeni sutanny i zobaczyłem, że była godzina
17.30.

Po dwunastu ludzi bez przerwy
podprowadzano i rozstrzeliwano. Rozkaz strzelania wydawał gestapowiec. Trzech
żołnierzy stało na początku podwórka po lewej stronie z bronią maszynową i oni
na rozkaz salwą rozstrzeliwali. Obok nich przechodziłem i dokładnie widziałem,
iż wszyscy byli w mundurach niemieckich, jeden z nich wyglądał z twarzy na
Mongoła. Nie wiem, czy byli to Niemcy, czy innej narodowości. Stałem na tym
podwórku może 15 – 20 minut i widziałem dokładnie, jak przede mną
rozstrzeliwano każdą dwunastkę ludzi, strzelając w plecy.

Widziałem, jak po salwie gestapowiec
dobijał jeszcze rannych z rewolweru strzelając w głowę. Trupami było już
założone jakieś ¾ tego podwórka, niektóre z nich bliżej płonących domów paliły
się. W tym oczekiwaniu na swoją bezpośrednią śmierć ks. Żychoń, misjonarz z
Krakowa, który jako chory był w Szpitalu Wolskim, udzielił wszystkim
generalnego rozgrzeszenia, a ja jemu, po czym na wezwanie jednego chorego
odmówiliśmy głośno po raz ostatni „Ojcze nasz”.

Przy ostatnich słowach „Ojcze nasz”,
gestapowiec krzyknął: „Na przód!” Jedna chwila, a usłyszałem po niemiecku –
ognia. Padła salwa, a ja przewróciłem się razem z ks. Żychoniem, który mnie
słabego po operacji trzymał cały czas za rękę, on mnie tez za sobą pociągnął.
Od razu zorientowałem się, że żyję i nie jestem ranny, ale zacząłem udawać
trupa, wiedząc, że gestapowiec dobija żyjących. Gdy do mnie podszedł, kopnął
mnie w kolana, zaklął i strzelił do głowy z rewolweru, kula przeszła koło ucha.
Byłem więc uratowany.

Po tym rozstrzeliwano następne
dwunastki ludzi. Z jednej dwunastki kobieta padła czubkiem głowy na moje stopy.
I po rozstrzeliwaniu jeszcze kilku dwunastek zaczęła głośno wołać, że żyje i
nie jest ranna. Wówczas podbiegł do niej jeden z tych żołnierzy, którzy
rozstrzeliwali i całą serię strzelił do niej z rozpylacza. Widziałem to, gdyż
leżałem tak, iż niepostrzeżenie zerkając w kierunku swoich nóg, obserwowałem
cały czas oprawców.

Przez cały czas lękałem się, że może
mnie jakaś zabłąkana kula trafić, gdyż strzelali do dwunastek w kierunku
leżących trupów. Tak leżałem w ciągłej obawie śmierci do godziny 11.30
wieczorem dnia 5 sierpnia 1944 r. O tej godzinie przestali już strzelać, a ci
trzej oprawcy odeszli, zapaliwszy papierosy, na ul. Górczewską i stanęli na
burcie przed wjazdem pod tunel. Wówczas zacząłem się wyczołgiwać po trupach do
kamienicy, przed którą nas rozstrzeliwano.

W mojej dwunastce razem ze mną była
kobieta. Na ręku trzymała małe dziecko, które mogło mieć rok. Z tym dzieckiem
została rozstrzelana. Prosiła gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem
ją. Uśmiechnął się tylko i nic nie odrzekł. Dziecko to po rozstrzelaniu długo
kwiliło i płakało, słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło.
Niewątpliwie słyszeli to oprawcy hitlerowscy. Wiem, że rozstrzelano lekarzy
Szpitala Wolskiego, bo widziałem, jak byli rozstrzeliwani. Według moich
obliczeń-a całe podwórko widziałem zasłane trupami z domu, do którego
wczołgałem się, rozstrzelano tam około 2000 osób”.

 

Brak głosów