Być Polakiem to duma i zaszczyt

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

W 1989 roku, jako człowiek młody i naiwny sądziłem, że wraz z obaleniem komunizmu odejdzie też do historii tradycyjna pierwszomajowa propagandowa obłuda, hucpa i pompa, kiedy to jak Polska długa i szeroka przekonywano nas, że bylibyśmy nikim gdyby nie przynależność do rodziny państw socjalistycznych z bratnim Związkiem Radzieckim na czele. Wbrew elementarnej logice próbowano wbijać nam w głowy w myśl „doktryny Kononowicza”, że w Polsce nie byłoby nic. I oto nagle pojawili się zainstalowani tu przez Stalina komunistyczni tytani, którzy wydźwignęli nasz kraj z ruin i zgliszcz. Oczywiście według nich, nikt inny tego by nie dokonał. Nikt nie wybudowałby tych wszystkich szkół, przedszkoli, nowych dróg i osiedli, zakładów przemysłowych, a Warszawa stałaby ciągle zburzona i wypalona.

Minęły długie lata, a ja w czwartek, 1 maja 2014 roku przeżyłem deja vu. Oto znowu okazuje się, że Polska i Polacy byliby nikim gdyby nie brukselski Wielki Brat i kolejna niezastąpiona wspólnotowa rodzina bratnich państw, która ucywilizowała i zupełnie bezinteresownie przeobraziła nadwiślańskich buraków w ludzi europejskich. Oczywiście nie stało się to dzięki normalnej pracy opłacanych przez nas wszystkich kolejnych rządów, ale jak wbijano mi do głowy w ten słoneczny pierwszomajowy dzień, dzieło stworzenia wymagało „tytanicznej pracy” pookrągłostołowej klasy politycznej, której powinniśmy być dozgonnie wdzięczni.  

Przez media przewaliła się cała plejada rozpromienionych propagandowych cukierników lukrujących rzeczywistość i wygadujących takie bzdury, że normalny człowiek czuł paraliżujące go zażenowanie. Oto dowiedziałem się, że te wszystkie dobrodziejstwa otrzymaliśmy i otrzymujemy zupełnie za darmo. Potwierdził to zaproszony do studia Wojtek Brzozowski, dzisiaj prężny przedsiębiorca, a kiedyś nasz wybitny reprezentant w windsurfingu. Ku nieukrywanej radości rozmawiających z nim dziennikarzy unijna pomoc to według niego darmowa manna lecąca nam z europejskiego nieba, a on, Wojtek Brzozowski już dzisiaj podobnie jak Jerzy Stuhr i cała masa pajaców, dla których historia Polski rozpoczęła się dopiero w 1989 lub 2004 roku, nie muszą się wstydzić i mieć kompleksów, że są Polakami.

Aby pokazać sukces tych „10 lat świetlnych”, co jakiś czas na ekranie telewizora serwowano nam planszę, na której widniały dwie liczby:

Średnia płaca w 2004 r. – 2000 zł

Średnia płaca w 2014 r. 4000 zł

Pomijam już nieprecyzyjność tych sum rozumiejąc, że zaokrąglono je po to by wzmocnić siłę przekazu i pokazać dwukrotny wzrost średniej płacy. Ja proponuję jednak posługując się jedynie oficjalnymi danymi GUS-u pokazać, jaki to sukces kryje się za tymi kwotami i jaki bezczelny propagandowy chwyt zastosowano.

Okazuje się, że w 2004 roku za średnią płacę mogliśmy nabyć 1693 bochenków chleba, a dzisiaj 1558. Wówczas była nas stać na kupno 200 kg wołowiny, której dziś za 4000 zł kupimy już tylko 149 kg. Mogliśmy kupić w 2004 roku 1572 litry mleka, a dzisiaj już tylko 1385 litrów. Mogliśmy zatankować 786 litrów oleju napędowego, którego dzisiaj wlejemy 692 litry. W 2004 roku za średnią płacę stać nas było na 1,06 m2 mieszkania, a dzisiaj już tylko na 0,93 m2.

Ja rozumiem, że tej manipulacji w stylu gomułkowskim i mówiącej, że „co prawda chleb zdrożał, ale staniały lokomotywy” nie prostują obecni i przyszli europarlamentarzyści, którzy co miesiąc zgarniają lub będą zgarniać nawet 70 tys. zł miesięcznie z unijnej kasy. Ja się pytam gdzie byli „wiodący” dziennikarze i „najwyżej cenieni” ekonomiści szczerzący do nas radośnie zęby od rana do wieczora w to 1-majowe święto.

A na zakończenie wszystkim żałosnym błaznom, którzy poddali się zastosowanej w III RP pedagogice wstydu i dopiero w 2004 roku po przystąpieniu do UE przestali się wstydzić, że są Polakami dedykuję fragment jednego z moich dawnych tekstów: 

„W XVII wiecznej Europie panowało powszechne snobowanie się na Polaków. W Italii, w dobrym tonie było ubierać się ala Polacca i w ten sam sposób przystrajać swoje pociechy. Niemieccy kronikarze opisywali i jako wzór przedstawiali szlacheckie obyczaje, maniery, sposób wychowywania dzieci, odwagę, waleczność, tolerancję i zdrowy tryb życia.

 Całkiem na serio, na podstawie obserwacji poczynionych w Rzeczpospolitej formułowano porady jak należy wychowywać chłopców, a jak dziewczynki, w jakiej wodzie i jak często je kąpać. Zastanawiano się, jaki wpływ na tą podziwianą potęgę ma niezwykła wysoka i odpowiedzialna rola kobiet na dworach i w zagrodach szlacheckich. Podziwiano niezwykły wprost do nich szacunek oraz mir, jakim cieszyły się w Rzeczpospolitej osoby starsze. Analizowano głęboki, lecz również odmienny typ religijności i niezwykle rozbudowany kult Matki Boskiej. 

 Na przeszpiegi do nadwiślańskiego kraju ruszali różni wysłannicy, aby rozszyfrować zagadkę; dlaczego tak wszechobecny w Europie syfilis czy podagra omijają Polaków? Spece od wojskowości analizowali oryginalną taktykę walki, odmienność uzbrojenia, dziwny, nietypowy sposób dosiadania koni, stanowiące łączenie i udoskonalanie tego, co najlepsze, zarówno na wschodzie jak i zachodzie.

Wigor, odwaga i waleczność tego narodu stawała się niedościgłym wzorem, a słynni Lisowczycy, jedyna jazda, która była w stanie w ciągu dnia pokonać nawet 150 km, nie tylko byli postrachem od Renu po Morze Białe, ale stawali się natchnieniem dla takich malarzy jak Rembrandt. Obraz „Lisowczyk”, zwany również „Jeźdźcem polskim” był jednym z zaledwie dwóch portretów konnych, jaki namalował wielki artysta. Sprzedany został w 1910 roku przez Zdzisława Tarnowskiego i obecnie znajduje się w kolekcji Fricka w Nowym Jorku.

Czy był to epizod w naszej bogatej historii? Nie, to prawie trzy wieki, niemal jedna trzecia naszych dziejów, jako państwa, zakłamywana i wykoślawiana przez obcych, by gloryfikować haniebny czas pozbawiania Polaków tożsamości narodowej i jako epokowe wydarzenia w dziejach przedstawiać różne historyczne geszefty.”

Być Polakiem to duma i zaszczyt, a nie wstyd i powód do kompleksów. Do was to mówię wynarodowieni renegaci i ogłupieni antypolską propagandą pajace, którzy dopiero pod błękitną unijną flagą pozbyli się kompleksów, odetchnęli i przestali się wstydzić.

Nasi przodkowie postawili nam poprzeczkę bardzo wysoko, więc startujmy w konkurencji skoku w z wyż, a nie w zawodach plucia na odległość i to pod wiatr.

Zapraszam wzięcia udziału w plebiscycie na Prawego Polaka ostatniego 25-lecia zorganizowanego przez Warszawską Gazetę, Polskę Niepodległą i Zakazaną Historię. Głos można oddać także na Facebooku: ]]>https://www.facebook.com/prawypolak?fref=ts]]>

Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie

Najnowszy numer Polski Niepodległej już w kioskach

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)

Komentarze

Europie zachodniej nie potrzeba prężnej, mobilnej środkowoeuropejskiej konkurencji.  Zrobią wszystko, wspólnie z Rosją i żydostwem, żeby narzucić nam rolę zakompleksionego, chłopca do bicia i taniej siły roboczej.

Wielu dało się zakompleksić, odciąć od korzeni i  przyjęło wyznaczoną rolę. To słabeusze, lemingi i zdrajcy.

 

 

Vote up!
1
Vote down!
0

NIEPOPRAWNY INACZEJ

#1424956

 
 


Zanim przystąpiłem do napisania tego eseju sięgnąłem do jednej z półek mojej obszernej, domowej biblioteczki i wyjąłem trylogię znakomitej powieściopisarki wydaną przez PAX w roku 1956, dwa lata po moich narodzinach. „Krzyżowcy”, „Król trędowaty” i „Bez oręża” – cierpliwie czekały w rodzinnym zaczytaniu także i na mnie.

Mając kilkanaście lat, kiedy zawładnęli moim życiem m.in. sienkiewiczowscy bohaterowie: Wołodyjowski, Zagłoba, Skrzetuski wraz z całą masą innych, stryjek Tadeusz podsunął mi pod nos książki Zofii Kossak mówiąc: – Czas już na wyprawę krzyżową z tą niezwykłą autorką. Ona już od nas odeszła, my z nią pozostańmy, zasługuje na to.

Latem 1968 roku, kilka miesięcy po jej śmierci, nie przeczytałem tych książek, ja je po prostu połknąłem. Wracałem do nich wielokrotnie, a niektóre ich fragmenty były dla mnie niczym kossakowskie, niezwykłe obrazy, w tym wielkie zwycięstwo i tragiczna klęska bohaterskiego, dotkniętego trądem, króla jerozolimskiego, Baldwina IV. Sposób prezentacji tych wydarzeń historycznych jest niezwykle barwny, wypełniony obrazowym, wręcz malarskim przekazem. Zofia Kossak była nie tylko powieściopisarką, miała talent artystyczny przekazany jej z pewnością przez dziadka, Juliusza Kossaka. Poznałem sporo jej książek, ale o niej samej nie wiedziałem wówczas nic. PAX wydawał jej dzieła na ogół bez notek biograficznych; na wspomnianych wyżej ani słowa kim jest, a jak dotarło do mnie sporo lat później, w PRL na początku lat pięćdziesiątych, jej twórczość objęta była całkowitą cenzurą. Podziękowanie więc dla PAX-u, że jej książki zaczął w końcu wydawać w trudnym okresie w naszym kraju, w tym i dla kultury polskiej.

W połowie lat 80. ub. wieku dotarła do moich rąk, wydana w tzw. drugim obiegu, jej książka „Pożoga”. Drobniutki, lekko rozmazany druk na kiepskim, poszarzałym papierze, z jakiejś skrytej w piwnicy lub na strychu maszyny drukarskiej, otworzył mi oczy nie tylko na dramat jej lat młodości na Wołyniu podczas bolszewickiej rewolucji, ale także zza dotychczasowej zasłony niewiedzy ujrzałem niezwykłą kobietę, której rycerskość, mocny charakter połączony z wrażliwością i delikatnością wzbudziły we mnie wielki podziw. Teraz wiem już o niej dużo, choć z pewnością nie wszystko. Ale to, co jest mi wiadome o jej życiu, oddaniu drugiemu człowiekowi nie tylko piórem, ale i czynem, skłania mnie do oddanie powieściopisarce głębokiego pokłonu. Pozwolę sobie teraz w skrócie przybliżyć czytelnikom, co o Zofii Kossak mi wiadomo. Warto odświeżać pamięć i wiedzę o tej znakomitej postaci literatury polskiej; pamięć ta, przykro to mówić, w dzisiejszym zalewie kulturowym powoli się zaciera.

W tym roku mija 125. rocznica urodzin Zofii Kossak... – Nie, za rok! – powie ktoś. Fakt, że jeszcze w wielu wcześniejszych informatorach, publikacjach, biografiach podaje się 1890. Jednak analiza dokumentów udowodniła, że przyszła na świat 10 sierpnia 1889 roku. Okrągła rocznica skłania tym bardziej do jej upamiętnienia, jeśli nie jako Patronki roku 2014. (już za późno na taką decyzję komisjo sejmową...), to do różnorodnych inicjatyw w środowiskach kulturalnych w Polsce i poza nią (przez wiele lat była przymusową emigrantką, ale o tym poniżej).

Przyszła na świat w Kośminie nad Wieprzem, dzieciństwo i młodość spędzała na Lubelszczyźnie. Córka Tadeusza Kossaka i Anny Kisielnickiej. Siostrą stryjeczną Zofii była znana satyryczka, Magdalena Samozwaniec oraz poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Jej dziadkiem, jak już wspomniałem, był Juliusz Kossak, a wujkiem brat bliźniak ojca, Wojciech Kossak, znani i wielce uznani malarze.

Zgodnie z tradycją rodzinną podjęła studia, kierunek malarstwo, w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie (1912-13), a następnie rysunek w Ecole des Bcaux Arts w Genewie (1913-14). W 1915 roku wyszła za mąż za Stefana Szczuckiego, zamieszkali w Nowosielicy na Wołyniu. W kolejnych latach urodziła dwóch synów: Juliusza (1916) i Tadeusza (1917). Twórczość literacka nie zagościła jeszcze w jej życiu. Ale rok, w którym przyszedł na świat jej drugi syn, był początkiem wielkiego, dziejowego dramatu, który stał się kilka lat później inspiracją do napisania debiutanckiej książki pt. „Pożoga” (1922). Wartością tego dzieła historycznego jest nie tylko świetne pióro, ale przede wszystkim autentyzm oparty na osobistych przeżyciach oraz przebijający się z kolejnych opisów wydarzeń na Wołyniu w latach 1917-1919 porażający dramat ludzi przerzuconych z „idylli do żałoby”. Wieloletnia przyjaźń sąsiedzka przeradza się w nienawiść, rozbój, bezlitosne okrucieństwo, mord... Młoda Zofia z dwojgiem małych dzieci i mężem przeżywają ogromny dramat. „To był Żywioł, Żywioł nieodparty i nieubłagany, który powstał z szumem groźnym fali, a runąwszy, miał zalać wszystko i zagładzić” (cyt. z książki).

W literackim światku krytyków i pisarzy nie brakuje „szpilek i kąśliwych uwag”. Zofia Kossak-Szczucka (używała już wówczas podwójnego nazwiska) nie była rodowitą Wołynianką, a Jarosław Iwaszkiewicz w artykule pt. „Niewiasty kresowe” w „Wiadomościach Literackich” w 1926 roku zarzucił jej: „niedostateczne wrośnięcie w ziemię kresową”. Trzydziestodwuletni wówczas współzałożyciel grupy Skamander „kąsnął” niewiele lat starszą od niego debiutantkę literacką... pochodzeniem. Nie z Kresów, to niedostateczność i niekompetencja w opisie tego miejsca na Ziemi. Błąd. Krew, pot i łzy powodują wrośnięcie w nią człowieka, czasami już na wieki...


„Pożoga” jest nie tylko wiernym, dokumentalnym opisem tamtejszych wydarzeń na Wołyniu, to także poruszający, sentymentalny, pełen wrażliwości i głębokich uczuć do bliźniego kobiety-matki, polskiej ziemianki z pięknym, rycerskim charakterem.

Ten wielki egzamin człowieczeństwa, Zofia Kossak-Szczucka ujmuje w przejmujących słowach, (cyt.): „Kto pozostał uczciwy, dał dowód, że jest uczciwym do głębi; kto nie został podłym, wykazał, że żadna podłość już się go nie czepi (...). Więc z ludzkich rzeczy Odwaga i Dobroć, oto jedyne przymioty mające wartość na tym świecie. (...) dwie cnoty-siostry, cnoty stare i rycerskie, cnoty dziedziczki rasy i kultury, cnoty chrześcijanki – cnoty wystarczające za całą mądrość życiową w chwilach największych przewrotów”. Przechodząc przez piekielny ogień próby w tamtym miejscu i czasie, dała świadectwo, że jest jedną z nich.

Symbol ziemiaństwa polskiego, biały ogier, porąbany szablami przez „krwawych żołdaków”, jest przejmująco opisany w końcowych słowach „Pożogi”, (cyt.): „Stanął koń wolny i ze swojej ziemi na pohańbienie iść nie chciał (...). Padł na granicy swego gniazda niby skrwawiony płat śniegu, niby krzyk protestu duszy zwierzęcej przeciw okrucieństwom ludzkim, niby żywy symbol ostatków kultury i piękna wdeptanych w krwawe błoto plugawie obmierzłym obcasem”.
„Rozdarta książka”, znak wyniszczenia i upadku wielowiekowej kultury kresowej, w debiucie literackim stała się zaczynem i otwarciem nowej drogi w jej życiu. Utrwalać na kartach książek przede wszystkim historię, tę dzisiejszą i tę sprzed wieków, nie pozwolić jej odejść w cień zapomnienia.

Szczęśliwie udało się jej rodzinie wyjść cało z „rewolucyjnej pożogi”. Wróciła do niepodległej już Polski. W 1923 r., po śmierci męża we Lwowie, zamieszkała z synami u rodziców we wsi Górki Wielkie na Śląsku Cieszyńskim. W 1925 wyszła za mąż za Zygmunta Szatkowskiego, oficera WP. W roku 1926 na świat przyszedł jej trzeci syn, Witold Szatkowski, a dwa lata później córka, Anna Szatkowska.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego ukazało się wiele jej książek, tłumaczonych na liczne języki obce. W 1924 roku powieść „Beatum scelus” zapoczątkowała prozę historyczną. Temat dziejów Śląska, z którym bardzo mocno się związała, znaleźć można w powieściach takich jak „Legnickie pole” (1930), czy zbiorze opowiadań: „Nieznany kraj” (1932). Pisała też dla dzieci i młodzieży, jej „Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata” (1924) znalazły szerokie grono czytelników w wielu krajach.


Największą popularnością cieszyli się „Krzyżowcy” (1936), pierwsza część wspomnianej już wcześniej trylogii (kolejne: „Król trędowaty” oraz „Bez oręża” ukazały się w roku 1937). Wśród licznych nagród i wyróżnień w tamtym okresie, w 1936 roku otrzymała bardzo ceniony Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury.

W roku 1939 wyjechała do Warszawy i rozpoczęła aktywną działalność konspiracyjną oraz charytatywną. Jej rycerski, niezłomny charakter, pełne oddanie się drugiemu człowiekowi docenili także Żydzi, którzy zarzucali jej antysemityzm w związku z jej zdecydowanymi wypowiedziami w sprawie stosunku wielu z nich do Polski, Polaków. Broniła dobrego imienia swojego narodu, stanęła w obronie bestialsko niszczonego przez Niemców narodu żydowskiego. We wrześniu 1942 roku wraz z Wandą Krahelską, córką Aleksandra, uczestnika powstania styczniowego i zesłańca, członkinią Organizacji Bojowej PPS, utworzyła Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, przekształcony później w Radę Pomocy Żydom „Żegota”. W 1985 została pośmiertnie odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przez Izraelski Instytut Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie.

„Antysemitka, która ratowała Żydów” – tak o niej mówią dzisiaj niektóre media. Pozostawiam to bez komentarza, a tego typu „kąśliwości” medialne odstawiam do kąta. Szkoda tracić na nie czas. Otrzymując Wielki Krzyż Zasługi została przyjęta do Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza z Jerozolimy. Rycerska kobieta, całym swym sercem oddana bliźniemu w pełni zasłużyła na ten i powyższy honorowy tytuł. Zofia Kossak była współredaktorką pierwszego pisma podziemnego „Polska Żyje”, w 1941 roku utworzyła wraz z przyjaciółmi Front Odrodzenia Polski, stając na jego czele.

We wrześniu 1943 roku została aresztowana przez gestapo i 5 października 1943 wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, w którym kilka miesięcy wcześniej zginął jej drugi syn, Tadeusz Szczucki. W 1944 roku, po zidentyfikowaniu jej prawdziwego nazwiska, została przewieziona do Warszawy, na Pawiak i skazana na śmierć. W lipcu, tuż przed powstaniem warszawskim, dzięki staraniom władz podziemia została uwolniona. W powstaniu brała czynny udział mając już 55 lat! Niezwykła kobieta, powtarzam po raz kolejny.

Po powstaniu, przebywając w Częstochowie, opisała swój pobyt w niemieckim obozie koncentracyjnym w książce „Z otchłani”. W 1945 roku wyjechała z Polski na tzw. przymusową emigrację, najpierw do Londynu, a następnie do Kornwalii w Szwajcarii, gdzie wspólnie z mężem gospodarowali na farmie Troswell. To był czas ich ciężkiej fizycznej pracy i dużych problemów finansowych. Pisząc w 1956 roku, planowaną już w latach trzydziestych, książkę „Dziedzictwo”, napisała w liście do Jana Dobraczyńskiego m.in.: „zaplanowałam przedstawić na tle dziejów mojej rodziny (ze mną włącznie) przemiany, jakie zaszły w Polsce na przestrzeni stu lat, od r. 1850 do 1956.” Nie było to łatwe wówczas wyzwanie; w kolejnym liście do Dobraczyńskiego napisała: „Praca nad nową książką mimo ciężkich zajęć gospodarczych (Mój mąż i ja siedzimy we dwoje na czterdziestoakrowym gospodarstwie z kupą inwentarza – krowy, cielęta, owce, kury, koty, gołębie, ogród. Nie mamy nikogo do pomocy, pracujemy po szesnaście godzin...)”.

A w kolejnym liście do niego, z dnia 14 marca 1956 roku: „Ja od paru miesięcy wróciłam do pisania i dłubię w wolnych chwilach obszerną wspominkarską rzecz, całkowicie autentyczną . Pierwszy tom (przewiduję ich 3-4) wyjdzie w końcu tego roku, jeśli Bóg da skończyć.” Bóg najwyraźniej był bardzo przychylny ciężko zapracowanej kobiecie z literackim zacięciem. Dzięki wsparciu przez Radio Wolna Europa i Jana Nowaka-Jeziorańskiego oraz umowie z wydawnictwem Tern (Rybitwa) Book (Londyn) pierwszy tom ukazał się w 1956 roku. Kolejne dwa tomy pisała już po powrocie do Polski w 1957 roku (cz. II – 1964; cz. 3 napisana wspólnie z mężem, Zygmuntem Szatkowskim – 1967). W Polsce, podczas jej pobytu na emigracji, w 1951 roku, jej utwory objęte zostały całkowitą cenzurą i wycofane z bibliotek. Wróciła do ojczyzny, do swoich ukochanych Górek Wielkich, po 12 latach, w 1957 roku. Wydawnictwo PAX nieco wcześniej, po odwilży październikowej w PRL, zaczęło wydawać jej książki (trylogia, 1956). Pierwszy tom „Dziedzictwa” ukazał się w Polsce w 1961 r.

Była osobą niezłomną, walczącą do końca o prawdę i sprawiedliwość. W 1964 roku dołączyła obok m.in.: Marii Dąbrowskiej, Stanisława Dygata, Aleksandra Gieysztora, Pawła Hertza, Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Jana Parandowskiego, Artura Sandauera, Władysława Tatarkiewicza, Melchiora Wańkowicza, do sygnatariuszy tzw. Listu 34, napisanego przez Antoniego Słonimskiego do władz PRL-u w proteście przeciwko cenzurze, w obronie swobody wypowiedzi. Współautorem akcji zbierania podpisów pod listem był Jan Józef Lipski.

Zmarła 9 kwietnia 1968 roku w Bielsku-Białej, spoczęła na cmentarzu parafialnym w Górkach Wielkich obok ojca, Tadeusza Kossaka i pierworodnego syna, Juliusza Szczuckiego, który zmarł w wieku dziesięciu lat, w roku 1926.

Na koniec przytaczam fragment wypowiedzi z wywiadu z osobą znającą powieściopisarkę o wiele lepiej niż każdy z nas, jej córką, Anną Szatkowską, także pisarką, mieszkającą w Szwajcarii, założycielką Fundacji im. Zofii Kossak („Dziennik Zachodni”, listopad 2008 rok):

„Ważne dziś i na przyszłość pozostają zarówno jej postać, jak i jej dorobek literacki. Zofia Kossak była bezkompromisową, jeżeli chodzi o nią samą, a pełną wyrozumienia i życzliwości wobec osób spotkanych na swej drodze, zarówno najbliższych, jak i obcych.
Świadoma, głęboka i gorąca wiara, oparta na Ewangelii, była jej przewodnikiem w życiu prywatnym i publicznym, czemu też dawała wyraz w swoich książkach. Jako człowiek pozostanie przykładem wiernego, konsekwentnego stosowania się do swoich przekonań. Na nich opierały się jej światopogląd, patriotyzm, poczucie obowiązku i odpowiedzialności za otrzymany talent.”

W Górkach Wielkich otwarto w dniu 2 stycznia 1973 roku Muzeum Zofii Kossak-Szatkowskiej, powołane do życia jako Oddział Muzeum w Cieszynie. Będąc na Śląsku Cieszyńskim zajrzyjmy tam i wspomnijmy tę niezwykłą kobietę, z rycerskim, niezłomnym charakterem. Takich niewiast potrzebowaliśmy wczoraj, potrzebujemy i dziś, będą bardzo potrzebne kolejnym pokoleniom w naszej Ojczyźnie.

Piotr Stanisław Król
Myśl Literacka, nr 7

 

Vote up!
1
Vote down!
0
#1424994

 

W kwietniu konsylium lekarzy z przybyłym z Wiednia prof. Karelem Frederickiem Wenckebachem stwierdziło u Józefa Piłsudskiego nie nadający się do operowania nowotwór złośliwy wątroby. O stanie zdrowia Marszałka powiadomiono szefa rządu Walerego Sławka i prezydenta Ignacego Mościckiego. Odwołano, zaplanowane na 10 maja, spotkanie z szefem dyplomacji francuskiej Pierre Lavalem. Do publicznej wiadomości przekazano komunikat o chorobie Piłsudskiego.

 

Ciało Marszałka wystawione w salonie belwederskim zamienionym na kaplicę pod sztandarami bojowników o wolność z 1831 i 1863 roku i Legionów Polskich

/reprodukcja Piotr Mecik /Agencja FORUM

Chorego Piłsudskiego przewieziono z budynku Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, gdzie dotychczas mieszkał, do Belwederu.

W niedzielę 12 maja Marszałek dostaje kroplówkę. Stan zdrowia jest poważny – o godz. 10 lekarze odbywają naradę, w której uczestniczą osobisty lekarz Marszałka płk dr Stefan Mozołowski, płk dr Antoni Stefanowski, ordynator Okręgowego Szpitala Wojskowego w Warszawie mjr dr Henryk Cianciara, szef Służby Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych gen. dr Stanisław Rouppert, ppłk dr Jan Czyż.

Dr. Stefanowski spotyka się z panią Piłsudską i informuje o beznadziejnym stanie zdrowia Marszałka.

Do Belwederu przybywa z Lasek, gdzie jest kierownikiem duchowym Zakładu dla Ociemniałych, ks. Władysław Korniłowicz. Pani Piłsudska nie odstępuje od łóżka męża. Marszałek otrzymuje ostatnie namaszczenie, obecni oficerowie i rodzina modlą się razem z księdzem.

„Komendant szklistym i nieruchomym wzrokiem patrzy w przestrzeń jakby czynił przegląd obrazu swego bohaterskiego i tragicznego życia.(…) Jak gdyby z powiewem wiosennego wiatru życie uleciało na jego skrzydłach i na znak uczyniony po raz ostatni ręką Komendanta. Minuty ciągną się jedna za drugą… długie jak minione dziesiątki lat brzemienne historią… Odwracam głowę, na tarczy zegarka 8.45, koniec epoki związanej z życiem Wielkiego Człowieka” – zanotował w pamiętniku adiutant Piłsudskiego w Belwederze rotmistrz Aleksander Hrynkiewicz.

O godz. 20. 54 lekarze, dr Mozołowski i dr Felicjan Tukanowicz stwierdzają zgon Marszałka.

Do Belwederu przybywa prezydent RP Ignacy Mościcki, premier Sławek, marszałkowie Sejmu i Senatu.

O godz. 1.30 wachmistrz Witold Pikiel fotografuje zwłoki Marszałka.

Przybyły o godz. 2.30 rzeźbiarz prof. Jan Szczepkowski zdejmuje gipsową maskę pośmiertną z twarzy zmarłego.

Lekarze, pod kierunkiem dr Wiktora Kalicińskiego, przeprowadzają sekcję zwłok, w czasie której wyjmują mózg i serce Marszałka. Serce – jak zażyczył sobie w testamencie Piłsudski – ma być pochowane wraz z jego matką, a mózg miał zostać zbadany w uniwersytecie w Wilnie. Odbywa się także balsamowanie zwłok.

Zwłoki Józefa Piłsudskiego zostają ubrane w mundur marszałkowski. W Belwederze, w salonie, urządzono kaplicę, w której ustawiono prowizoryczną trumnę.

AS

Nowa Historia
Arch., Int.

 
 

 

Vote up!
1
Vote down!
0
#1424996