-kpp story- CZERWONA PAJĘCZYNA * krótki kurs
Tajne konta - doktryna “pierestrojki”? http://tiny.cc/LOpsE
Jak twierdzi Pierre de Villemarest (jeden z najbardziej znanych
badaczy partii komunistycznych) w połowie lat osiemdziesiątych z
ówczesnego ZSRR i państw bloku komunistycznego rozpoczęto
transfer ogromnych sum (tak w walucie, jak i w złocie, platynie
itd.) do banków Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej. W
przypadku ZSRR chodziło o finansowanie tzw. tajnego super-KGB
istniejącego od drugiej połowy lat 80. wewnątrz sowieckiego
wywiadu cywilnego. Jednocześnie zaczęły powstawać nieformalne
struktury wewnątrz oficjalnych służb wywiadowczych całego bloku
wschodniego.
Jak mówił Villemarest w czerwcu 1993 r. podczas konferencji
Dekomunizacja i rzeczywistość tylko z ZSRR wytransferowano
nielegalnie za granicę ponad 50 miliardów dolarów, ulokowanych
następnie na około siedmiu tysiącach tajnych kont bankowych.
Nielegalne transfery nadzorowali: Michaił Gorbaczow, wtedy szef
KPZR i państwa radzieckiego, oraz Anatolij Łukianow, przed tzw.
pierwszym puczem moskiewskim przewodniczący Rady Najwyższej
Związku Radzieckiego, oraz szef tzw. organów administracyjnych,
nadzorujących funkcjonowanie ZSRR.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że opisywana sprawa ma niewiele
wspólnego z PZPR i Socjaldemokracją RP. Tymczasem ma. Pieniądze,
transferowane za granicę m.in. przez tzw. super-KGB zostały
przeznaczone także na wsparcie zagranicznych partii
komunistycznych.
Mówi o tym postanowienie Biura Politycznego KC KPZR nr 175/3 z
11 grudnia 1989 r., nakazujące transfer 22 milionów dolarów dla
zagranicznych partii komunistycznych oraz innych organizacji.
Według Aleksandra Jakowlewa Gorbaczow o wiele wcześniej, bo już
26 kwietnia 1988 r., nakazał Walentinowi Falinowi przelać z
budżetu państwa wiele milionów dolarów i innych dewiz
zagranicznych dla zaprzyjaźnionych stowarzyszeń. O skali tej
“bratniej pomocy” niech świadczy fakt, że np.
Komunistyczna Partia Szwecji, na liście finansowanych na
dalekiej, bo sześćdziesiątej piątej pozycji - dostała od Kremla
w 1990 r. 275 tysięcy dolarów.
Rosjanie ujawniają: PZPR - agentura finansowana
Jak wszystko wskazuje na liście “obdarowanych” za
wierną służbę była i Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. PZPR
zostaje rozwiązana w styczniu 1990 r. podczas jej XI Zjazdu.
Jeszcze tej samej nocy Zjazd przekształca się w Kongres
Założycielski SdRP.
Jej szefem zostaje Aleksander Kwaśniewski.
Działacze Socjaldemokracji od początku ubolewają nad
szczupłością kasy partyjnej.
Na początku lipca 1991 r. tygodnik “Rossija”, organ
rosyjskiego parlamentu, ujawnia dokumenty świadczące, że w
styczniu 1990 r. (a więc w miesiąc po dyrektywie sowieckiego
Politbiura) ówczesny I sekretarz KC PZPR - Mieczysław F.
Rakowski podpisał w Moskwie porozumienie o zaciągnięciu od KPZR
nie oprocentowanego kredytu w wysokości pół miliarda starych
złotych polskich i 1 miliona 232 tysięcy dolarów amerykańskich.
Wówczas obowiązuje jeszcze przepis, wymagający uzyskania
indywidualnej zgody prezesa NBP na zaciągnięcie za granicą
kredytu wyższego niż 500 tys. dolarów. Rakowski o taką zgodę nie
występuje.Tak rozpoczyna się sprawa nazwana ”moskiewskimi pieniędzmi
dla PZPR i SdRP”, sprawa, której wyjaśnianie zostało
zakończone bez wyjaśnień po tym, jak prokurator Jerzy Jaskiernia
(PZPR, SLD) odrzucił bez uzasadnienia wniosek warszawskiej
Prokuratury Apelacyjnej o uchylenie decyzji o umorzeniu śledztwa
(rozpoczętego przed powrotem postkomunistów do władzy, w
listopadzie 1991 r.).
Według “Rossiji” pieniądze uzyskane od KPZR miały
posłużyć na organizację XI Zjazdu oraz utworzenie nowej partii
lewicy postkomunistycznej i miały być zwrócone w ciągu roku.
Obok tygodnik publikuje list Gennadija Janajewa (wówczas
sekretarza KC KPZR, odpowiedzialnego za stosunki
międzynarodowe), skierowany do Gorbaczowa w październiku 1990 r.
i przedstawiający prośbę Rakowskiego o przedłużenie terminu
spłaty kredytu.
W bezpośredniej rozmowie z Janajewem, przeprowadzonej w
Warszawie, Rakowski oraz towarzyszący mu Leszek Miller
poinformowali, że 300 tysięcy dolarów zostało przeznaczonych na
uruchomienie partyjnego dziennika “Trybuna” (tak
wynika z dokumentacji KPZR - stwierdza Agata Chróścicka w swojej
książce Kwaśniewski Jestem...), 200 tysięcy - na wypłaty dla
zredukowanych pracowników aparatu partyjnego. Kierownictwo SdRP
było gotowe zwrócić pół miliona dolarów, a 200 tys. włożyć w
biznes, by z zysków zwrócić całość kredytu.
Według danych prasowych w listopadzie 1990 r. SdRP zwróciła
Moskwie 600 tysięcy dolarów.
2 listopada wysłannicy KPZR - Władymir Wierszynin (prawdziwe
nazwisko Silwestrow, wysoki oficer KGB) i Witalij Swietłow -
odbierają pieniądze, określane jako “wartościowa
przesyłka”, od Leszka Millera i przesyłają je kanałami KGB
do Moskwy. Kanałami KGB, a więc poza normalnymi kanałami
bankowo-finansowymi.
Miller: Nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem
Prasa rosyjska pisze także o powołaniu w marcu 1991 r.
“sztabu, mającego koordynować komercyjną działalność
partii komunistycznych” w Europie Wschodniej.
Według “Komsomolskiej Prawdy” z 10.11.1991 r. w
Warszawie zgodnie z tajną uchwałą KC KPZR i propozycją lidera
Socjaldemokracji RP Leszka Millera utworzono bank danych i sztab
ds. komercyjnej działalności partii komunistycznych.
Zdaniem gazety 11 lipca 1991r. Gorbaczow wyznaczył pięć osób
spośród ścisłego kierownictwa KPZR, które miały zająć się tajnym
biznesem.
Po puczu Janajewa część z nich popełniła samobójstwo. Minister
sprawiedliwości Rosji Gienadij Filszyn miał zaproponować
zachodnim adwokatom swoisty kontrakt: odnalezienie tajnych kont
KPZR w zamian za kilka procent znaleźnego.
Informacje o kontaktach KPZR - PZPR (SdRP) potwierdza 12
listopada attaché prasowy Ambasady ZSRR w Warszawie Nikołaj
Tracuk, pisząc w specjalnym oświadczeniu, iż doniesienia te
oparte są na źródłach wiarygodnych (archiwalnych materiałach
KPZR). Kilka godzin później wycofa się z tego stanowiska.
Tego samego dnia Leszek Miller zaprzecza tezom prasy rosyjskiej:
(..) W każdej prowokacji jest ziarnko prawdy - mówi. Jego
zdaniem obrady, o których wspomina m.in. “Komsomolska
Prawda” miały na celu znalezienie sposobów działalności
gospodarczej, które mogłyby przynieść pieniądze na działalność
polityczną (...)
Podkreśla: Nic nie wiedziałem o pożyczce zaciągniętej przez
Mieczysława Rakowskiego, to do niego należy wyjaśnienie tej
sprawy. Pośrednio potwierdza jednak fakt spotkania z
wysłannikami KGB: Nie mieliśmy wpływu na to, co było umieszczane
w sporządzanych w ZSRR notatkach ze spotkań, w których
uczestniczyliśmy. Zapowiada sprawy sądowe przeciw gazetom,
ujawniającym sprawę “moskiewskich pieniędzy”.
Natomiast odpowiedzialny za finanse SdRP Edward Kuczera wymienia
dwie firmy, znajdujące się pod kontrolą Socjaldemokracji:
“Euro-tur” (prezes - Józef Misztal - sekretarz
generalny w Polskim Związku Żeglarskim, powiązany, według posłów
Krasowskiego i Nowaka, z INTERSTEREM Ireneusza Sekuły) i
“Transakcję”.
Obie powstały z 95-procentowym udziałem b. PZPR.
Ciekawe jest stanowisko Aleksandra Kwaśniewskiego, który spytany
przez “Gazetę Wyborczą” (GW 13.11.1991 r.) o
“Euro-tur” mówi z rozbrajającą szczerością: Jest
taka firma. Powstała jeszcze za czasów PZPR.
Ustawa o partiach politycznych pozwala przecież partiom na
prowadzenie działalności gospodarczej m.in. w ramach spółek. Są
takie spółki w rejestrze [dziennikarka “GW” pyta:
tzn. w sądowym rejestrze spółek?), Kwaśniewski odpowiada: Nie, w
rejestrze SdRP. My dajemy tym spółkom pieniądze, one nimi
obracają.
Skoro SdRP jest tak biedna, że nie ma na pieniądze dla
działaczy, to skąd ma na finansowanie licznych spółek?
Pompowanie spółek: co najmniej 6 mln USD i 4 mld starych
złotych
Pośrednią przynajmniej odpowiedź na to pytanie przynoszą
doniesienia na temat wizyty skarbnika SdRP Wiesława Huszczy w
Moskwie pomiędzy 16 a 19 kwietnia 1990 r., przekazane przez
“Moskowską Prawdę” z lipca 1992 r.
Jak pisze Agata Chróścicka dziennik twierdził, opierając się na
dokumencie autorstwa Anatolija Kruczyny (kierownika ds.
administracyjnych KC KPZR - popełnił samobójstwo po nieudanym
puczu moskiewskim), iż Huszcza miał tam prowadzić konsultacje na
temat współpracy ekonomiczno-gospodarczej z KPZR: Jedynym
wyjściem z trudnej sytuacji finansowej, zdaniem kierownictwa
SdRP, jest rozwijanie aktywnej działalności gospodarczej, w tym
przy udziale partnerów zagranicznych, następnie przerzucanie
części środków za granicę, aby tym sposobem zachować je i
spowodować ich wzrost. Już zostały utworzone spółki akcyjne w
Wiedniu i Nowym Jorku.
SdRP utrzymuje kontakty gospodarcze z austriackimi i włoskimi
socjaldemokratami.
Jest w trakcie nawiązywania współpracy z Finami. Ogółem udało
się włożyć w spółki akcyjne część środków byłej PZPR (6 mln USD
i 4 mld zł). W tych warunkach polscy towarzysze uważają za
życiową konieczność współpracę z KPZR w sferze gospodarki i
ekonomii.
Huszcza komentując informacje “Moskowskoj Prawdy”
zaprzeczył istnieniu spółek w Wiedniu i Nowym Jorku i
transferowi, do października 1991 (do czasu gdy był
skarbnikiem), pieniędzy SdRP za granicę. Aleksander Kwaśniewski
określił notatkę Kruczyny jako wynik skłonności Huszczy do
fantazjowania. Huszcza nie czuł się tymi słowami obecnego
prezydenta obrażony: Widziałem się z Olkiem, powiedział, że w
tej sytuacji takie stwierdzenie było najlepsze.
Kwaśniewski, czyli 14 milionów zaginionych dolarów
Kwaśniewski pojawia się przy jeszcze innej sprawie, dotyczącej
znikania funduszy PZPR.
Huszcza opowiadał, jak na początku 1990 r., a więc w czasie
rozwiązywania partii komunistycznej i tworzenia
“socjaldemokracji” były czyszczone konta PZPR (z
obawy przed przejęciem przez państwo majątku partyjnego: na
przykład jeden z warszawskich adwokatów podjął w imieniu SdRP
aktywa z konta dewizowego, należącego do PZPR i ulokował je w
depozycie w zespole adwokackim. Oprócz Huszczy odpowiednie
dokumenty depozytowe podpisali: Kwaśniewski i Miller).
Przypomnijmy, że fundusz dewizowy PZPR znajdował się na koncie w
XV Oddziale Banku PKO w Warszawie i został utworzony po
zarządzeniu ministra finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego -
Leszka Balcerowicza (PZPR), zgodnie z którym wszystkie aktywa
partii komunistycznej zostały ściągnięte z zagranicznych
oddziałów polskich banków.
Tak naprawdę to do dziś nie wiadomo, ile pieniędzy wspomniany
warszawski adwokat wywiózł swoim samochodem z PKO.
Jedne źródła mówią o ośmiu, jeszcze inne o czternastu milionach
dolarów.
Powołana na początku 1990 r. komisja rządowa pod przewodnictwem
szefa URM i najbliższego współpracownika Mazowieckiego - Jacka
Ambroziaka (byli w niej także: Aleksander Hall, Marek Dąbrowski
i Jerzy Ciemniewski), zdołała jedynie policzyć... budynki
zajmowane w przeszłości przez partię komunistyczną. Odzyskała
1866, pozostałe trzydzieści cztery SdRP zajmuje, a część z nich
sprzedała (wbrew wykładni Trybunału Konstytucyjnego, iż SdRP nie
jest prawną spadkobierczynią PZPR, a więc wbrew prawu).
Czerwony żubr w PKOl.
W listopadzie 1991 r. obecny premier Włodzimierz Cimoszewicz
ubolewał w “GW”, że jego formacja nie ma pieniędzy
na sfinansowanie kampanii wyborczej, przyznając, że gospodarkę
finansową w SdRP prowadzili Miller i Huszcza. A listopad 1991 to
czas pączkowania tzw. spółek nomenklaturowych.
A także finał skandalu wokół Polskiego Komitetu Olimpijskiego,
kierowanego przez Kwaśniewskiego (wiceprezesem była tam wówczas
Irena Szewińska).
PKOl z czasów Kwaśniewskiego był istnym rezerwatem dla
komunistów.
To Kwaśniewski ściągnął do pracy w Komitecie swoich kolegów z
socjalistycznych przybudówek młodzieżowych: m.in. Sergiusza
Najara, wysokiego działacza Międzynarodowej Federacji Studentów
w Pradze, dla którego specjalnie utworzył stanowisko
“dyrektora biura”, sprzeczne ze statutem PKOl.
We wrześniu 1991 r. Urząd Wojewódzki w Warszawie, w oparciu o
dokumenty z kontroli w PKOl. kieruje do sądu wniosek o
rozwiązanie Komitetu , zawieszenie Zarządu i powołanie kuratora.
Aleksander Kwaśniewski krok Urzędu określa jako decyzję nie
tylko represyjną i polityczną, ale też pozbawioną podstaw
prawnych. Od dłuższego czasu obserwuję ataki na PKOl. i na mnie
(GW - 31.10-1.11.1991r.).
Wspomniana kontrola wykazała tymczasem liczne nieprawidłowości
finansowe (komitet wykazuje niegospodarność i rozrzutność), znów
dziwnym trafem powiązane z SdRP.
Między innymi Kwaśniewski, jako szef PKOl., kupił bez
uzasadnienia nową lancię od Centralnego Komitetu Wykonawczego
SdRP za 32 mln złotych.
Ponadto na koncie PKOl. w londyńskim oddziale Banku Handlowego
znalazło się 1 mln 600 tys. dolarów, choć w tym samym czasie
Komitet miał deficyt w wysokości miliarda złotych.
Samemu Kwśniewskiemu stawiano zarzuty nieuzasadnionych podróży
(m.in. do Francji, Szwajcarii, Hiszpanii, Izraela), odbywanych
za pieniądze PKOl. - tak Kwaśniewski, jak i inni bossowie PKOl.
podróżowali najdroższą business-class.
Eksmitować socjaldemokratów z Rozbrat
Ostatnio liderzy postkomunistów na specjalnie zorganizowanej
konferencji prasowej poinformowali, że dla uregulowań zobowiązań
wobec Skarbu Państwa zmuszeni są wypuścić specjalne
“cegiełki”. W tych samych dniach gdański likwidator
PZPR - M. Biernacki został odwołany przez, pochodzącego z SdRP
wojewodę Henryka Wojciechowskiego.
Biernacki próbował dobrać się do skóry spółce SERVICUS,
zarządzającej siedzibą SdRP przy warszawskiej ul. Rozbrat
(przekazaną w 1973 r. przez prezydium Rady Narodowej w
użytkowanie PZPR). Budynek, zgodnie z ustawą o nacjonalizacji
majątku partii komunistycznej, powinien wrócić do właściciela -
Gminy Warszawa-Centrum).
Zablokował to ówczesny szef URM Michał Strąk z PSL, który
zadecydował, że siedziba SdRP jest własnością nie gminy, a
Skarbu Państwa. Pomimo korzystnego dla władz Warszawy wyroku w
instancji odwoławczej, socjaldemokraci do dziś okupują budynek,
nie płacąc miastu za jego eksploatację, odwrotnie: pobierają
duże pieniądze od firm za wynajem pomieszczeń.
Zgodnie z przepisami prawa powinni zostać wyrzuceni na bruk, tak
jak inne osoby nie płacące czynszów. Władze Warszawy jednak nie
reagują. Być może dlatego, że w Ratuszu prezydentem jest Marcin
Święcicki, eks-komunista, zaplątany w aferę alkoholową (od
odpowiedzialności politycznej w tej sprawie uwolnił go Sejm), a
stolicą rządzi koalicja SLD-Unia Wolności.
Z lewej kieszeni do prawej
SERVICUS, zatrudniający około 60 osób - jak ujawniło niedawno
“Życie” - to kolejna spółka “towarzyszy
postkomunistów”. W jej Radzie Nadzorczej zasiadają: prezes
Jerzy Jaskiernia (który jako Prokurator Generalny uniemożliwił
wyświetlenie sprawy “moskiewskiej pożyczki”),
wiceprezes Kazimierz Bąk, Andrzej Czyż, Andrzej Hajkowski,
Edward Kuczera (skarbnik postkomunistów). Według bilansu firmy
za rok 1995 osiągnęła ona 19 tys. 403 zł i 13 gr zysku (w 1993
r. - osiem mln starych złotych straty).
W lokalu SdRP na Rozbrat, oprócz innych, ma swoją siedzibę także
Fundacja “Współpraca - Nauka - Pojednanie”,
zapewniająca, że nie ma żadnych związków z postkomunistami.
Jednak w składzie fundacji - według “Życia” - są
m.in.: Jerzy Szmajdziński i Tadeusz Iwiński.
Najbardziej znaną spółką, skupiającą członków b. PZPR i SdRP
stał się INTERSTER Ireneusza Sekuły (niedawno stracił immunitet
poselski), mający swoją siedzibę w gmachu OPZZ przy ul.
Kopernika w Warszawie. W 1990 r. INTERSTER otrzymał od Komitetu
Młodzieży i Kultury Fizycznej korzystnie oprocentowaną pożyczkę.
Na czele KMiKF stał wówczas Aleksander Kwaśniewski.
O posiadanie udziałów w INTERSTERZE podejrzewani byli m.in.:
Kwaśniewski, Wilczek, Rakowski.
Przed wyborami prezydenckimi wypłynęła sprawa
“POLISY” - spółki ubezpieczeniowej, w której znaczne
udziały mieli wysocy funkcjonariusze b. PZPR oraz m.in. żony
Józefa Oleksego oraz Aleksandra Kwaśniewskiego.
Jest i Fundacja im. Kazimierza Kelles-Krauzego (jeden z
fundatorów to Tadeusz Iwiński - członek Rady Naczelnej SdRP),
wykonująca zalecenia z przywołanej tu wyżej tajnej uchwały KC
KPZR z 1991 r.
Jej prezesem jest Sławomir Wiatr (PZPR, SdRP, syn obecnego
ministra edukacji narodowej), według nie potwierdzonych
informacji mający też udziały w firmie BILLA, powiązanej z
POLMARKIEM, w której pracował Władimir Ałganow (według wniosku
byłego ministra SW - Andrzeja Milczanowskiego, do Prokuratury
Wojskowej: oficer KGB w randze I sekretarza Ambasady Rosji w
Warszawie, do 1992 r. oficer prowadzący Józefa Oleksego. Wypada
przypomnieć, że do spotkań Oleksego z Ałganowem dochodziło także
w kwaterze SdRP na Rozbrat).
To tylko niektóre z przykładów.
Jeżeli członkowie SdRP są tak obrotnymi biznesmenami, to gdzie
są pieniądze?
Czyżby na zagranicznych kontach, zgodnie z wytycznymi KPZR?
Toczy się już od kilku lat dyskusja o konieczności powrotu Polski do Europy. Zakłada ona milcząco, że dotychczas w tej Europie nie byliśmy. Z założenia tego wynika, że byliśmy poza nią w latach 1944-1989, czyli przez prawie pół wieku. O przyczynach tego stanu rzeczy też na ogół się nie mówi, bowiem głoszą ten pogląd głównie ci, którzy bezpośrednio bądź pośrednio do tego stanu się przyczynili.
Sens przemian polityczno-gospodarczych, zachodzących od kilku lat w Polsce, nie dla wszystkich jest zrozumiały. Powszechna krytyka poprzedniego stanu rzeczy objęła wszystko i całkowitą winą obarcza się siły starego porządku, ale na tej krytyce wszystko się kończy. Nie ma winnych. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za okres tak zwanej dyktatury proletariatu.
W minionym 45-leciu najbardziej charakterystyczną cechą było podejście do prawa, zarówno zastanego przez komunistów prawa II Rzeczpospolitej, jak też do prawa ustanowionego przez nich w trakcie realizacji dyktatury. Było ono bowiem bezwzględnie łamane wszędzie tam, gdzie wchodzi w grę interes klasowy, który w istocie sprowadza się zawsze do uchwał i zaleceń organów kierowniczych kompartii. Te zaś wynikały na ogół z dyrektyw instancji wyższej, czyli kompartii sowieckiej.
Władza komunistów w Polsce od 1944 roku nie była władzą suwerenną. Nie zdobyli jej oni w wyniku narodowo-wyzwoleńczego powstania powszechnego, jak zakładały programy i wydawnictwa propagandowe PPR-u i Gwardii Ludowej w podziemiu (program wyzwolenia Polski spod ucisku zarówno okupacyjnego, jak klasowego). Nie zdobyli jej też w wyniku wolnych, powszechnych wyborów.
PPR podczas okupacji była partią bardzo nieliczną, na wielu obszarach Polski nie miała żadnego znaczenia. Także i jej pion zbrojny, Gwardia Ludowa – Armia Ludowa była organizacja bardzo nieliczną i, wbrew opiniom powojennych hagiografów, nie odegrała takiej roli, jaką się jej przypisuje. Gwardia Ludowa, pion zbrojny komunistów, angażowała się natomiast na polecenie swoich mocodawców przede wszystkim, o czym dzisiaj już coraz więcej wiadomo, w zwalczanie niepodległościowych organizacji konspiracyjnych. Podziemie komunistyczne, oprócz zwalczania oddziałów zbrojnych organizacji niepodległościowych i likwidowania poszczególnych członków tych organizacji, stosowało również donosy do gestapo na swych przeciwników ideowych. Przykładem wręcz anegdotycznym może być donos w sprawie drukarni na ul. Ceglanej. Wywiad GL-AL przekazał do sztabu informację o drukarni AK przy tej ulicy. Sztab AL zdecydował powiadomić o tym Niemców listem anonimowym.
Poszły meldunki do gestapo, a cała sprawa jest nam dzisiaj znana tylko dlatego, że przez pomyłkę GL-owcy namierzyli własną drukarnię PPR-owską i było w PPR prowadzone wewnętrzne śledztwo, żeby ustalić, kto zrobił taki numer, że własną drukarnię wydano Niemcom.
Władza komunistów pochodziła zatem wprost z nadania sowieckiego, była wolą Stalina, bo taki był sowiecki interes imperialny. Warto też przypomnieć, ze nawet wśród komunistów nie było jednomyślności w sprawie przyszłości Polski. Wielu z nich, szczególnie ci, którzy wywodzili się z KPP, uważało bowiem, że tworzenie państwa polskiego, nawet pod kuratelą sowiecką, jest zbędnym etapem w procesie opanowywania świata przez siły postępu.
Tylko zatem na skutek potęgi Armii Czerwonej i sprawności sowieckiego aparatu bezpieczeństwa było możliwe nadanie władzy tym, którzy stali się właścicielami Polski Ludowej. Przez pierwsze 12 powojennych lat (1944-1956) istniała jednak (zapewne na wszelki wypadek) dwuwładza w postaci instytucji tak zwanych doradców sowieckich (którzy nawet w oficjalnych dokumentach nazywani byli Sowietnikami). Byli oni usytuowani we wszystkich newralgicznych miejscach: w szeroko pojętym aparacie bezpieczeństwa, w wojsku, w centralnych urzędach i instytucjach. Wycofywano ich stopniowo, w marę umacniania się rodzimych kolaborantów.
Umacnianie się i rozrastanie rodzimej komuny było możliwe na skutek bezwzględnego niszczenia wszelkiego oporu – realnego i potencjalnego. Kolejne fale represji objęły więc inteligencję, przedwojennych wojskowych, działaczy politycznych, księży, chłopów. Przeciwnikiem, a właściwie „wrogiem klasowym” był każdy, kto nie akceptował nowej, jedynie słusznej ideologii. Do deportacji na Sybir z lat 1940-1941 doszły więc deportacje powojenne, które objęły kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Represje sądowe i pozasądowe miały zasięg jeszcze większy, szczególnie te drugie – dużo mniej znane.
W sądach wojskowych w latach 1944-1954 za „przynależność do organizacji kontrrewolucyjnych, zamach gwałtowny, sabotaż, szpiegostwo i kontrrewolucyjną propagandę”, według niektórych danych, skazano na śmierć lub długoletnie wyroki więzienia około 40 tys. osób. Byli wśród nich prości chłopi i wybitni uczeni, osoby przypadkowe i bohaterowie podziemia. Skazywano też członków ich rodzin, w tym niepełnoletnich, w ramach odpowiedzialności zbiorowej. Kodeks Karny Wojska Polskiego z 1944 roku przewidywał jako kary dodatkowe także utratę prawa wykonywania zawodu oraz przepadek mienia żony i dzieci skazanego.
Do tego należy jeszcze dodać tzw. obozy pracy, czyli odpowiednik sowieckich łagrów, funkcjonujące w Polsce w latach 1950-1956, przez które przewinęły się kolejne dziesiątki tysięcy osób.
Ideologicznym uzasadnieniem represji, a w wielu wypadkach zbrodni, była teoria „walki klas”, zaostrzającej się w trakcie „budowy podstaw socjalizmu”. Miała ona tłumaczyć politycznie, prawnie i moralnie wszystko to, co czyniono w imię partii komunistycznej.
Polacy przeżyli w XX wieku inwazję dwóch zbrodniczych ideologii. W latach 1939-1945 była to ideologia „walki ras” praktykowana w imię nacjonalistycznego socjalizmu. Ponieważ jednak dotknęła ona prawie całą Europę, świat rozprawił się z nią po wojnie bezwzględnie. W Norymberdze uznano nazizm za ideologię zbrodniczą, a jego dokonania za ludobójstwo. Z komunizmem (czyli z socjalizmem międzynarodowym) jest inaczej – nie poraził on swoją praktyką całej Europy, a jedynie jej wschodnią i środkową część. Mieliśmy to nieszczęście, iż wbrew swej woli, częściowo już w latach 1939-1941, a od 1944 roku całkowicie dostaliśmy się w jego szpony.
Zasięg jego zbrodni był ogromny. Straciliśmy w ich wyniku część przywódczej warstwy narodu, ludzi najbardziej aktywnych i przedsiębiorczych w różnych dziedzinach, polityków, uczonych, wojskowych, działaczy gospodarczych, księży. Stratą była także emigracja powojenna oraz brak możliwości powrotu szerokich rzesz Polaków, którzy w wyniku wojny znaleźli się poza krajem i już musieli tam pozostać. Ich miejsce ochoczo zajmowali najemnicy nowej władzy. Łatwo było wówczas zostać profesorem bez matury, generałem bez przeszkolenia wojskowego, politykiem bez ogłady i zdolności. Liczyła się dyspozycyjność i całkowita lojalność wobec komunistów. Przedwojenni szewcy czy krawcy z Komunistycznej Partii Polski zostawali oficerami bezpieczeństwa, sędziami i prokuratorami.
Między dawnymi a nowymi laty istniała bowiem ciągłość, działacze KPP (i jej partyjnych przybudówek – Komunistycznych Partii Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom), którzy przed wojną zwalczali niepodległe Państwo Polskie, twierdząc (np. w uchwale V Zjazdu KPP), iż „rewolucja proletariacka wyrwie Polskę z systemu państw kapitalistycznych i włączy ją do systemu Socjalistycznych Republik Sowieckich”, stanęli na czele nowego systemu. Pokaźną grupę wśród nich stanowili tak zwani funkcjonariusze (funki, a także półfunki), czyli etatowi, najemni działacze partyjni.
Funk otrzymywał przed wojną miesięcznie średnio 300 złotych (od 200 do 450 złotych), ponadto otrzymywał zwrot wszystkich wydatków poniesionych na działalność partyjną. Dla porównania warto dodać, iż robotnik zarabiał ok. 120 złp, a policjant ok. 140 złp. Pieniądze płynęły oczywiście z moskiewskiej centrali.
Ludzie ci po wojnie zacierali za sobą ślady. Powszechnym zjawiskiem było wówczas zmieniane nazwisk. Już w KPP większość z nich ukrywała się pod pseudonimami organizacyjnymi, niektóre z nich stawały się po wojnie nazwiskami. Na użytek wewnętrzny tworzono nowe życiorysy. Kto dziś o tym wie? Ich dzieci, solidnie już wykształcone i przygotowane do przejęcia schedy we wszystkich dziedzinach, nie są zainteresowane ujawnianiem przeszłości. wszelkie próby zdarcia grubej zasłony milczenia spotykają się natychmiast z zarzutem, iż jest to... polowanie na czarownice i nieeuropejskie grzebanie w życiorysach. Słynna już „gruba kreska” Mazowieckiego jest ważniejsza niż prawda. I wszystko tylko dlatego, iż dotyczy to części obecnych elit (szumnie samookreślających się jako „klasa polityczna”).
Ich podstawowy argument przeciw ujawnianiu i rozliczaniu przeszłości brzmi: prawo nie może działać wstecz. Nie można więc pociągnąć do odpowiedzialności złodziei, kłamców czy wręcz zbrodniarzy, bo chronieni są swym własnym prawem. Pseudouczonym nie można odebrać tytułów naukowych, pseudobohaterom orderów Virtuti Militari, pseudowłaścicielom ich nielegalnie zgromadzonego majątku.
Tu przykład:
Po zabójstwie byłego premiera Jaroszewicza wyszło na jaw, jak wielki był jego majątek zgromadzony w dziełach sztuki i numizmatach. I nikt się tym nie zainteresował. Gdyby ktoś zechciał wyliczyć jego pensje (partyjną, rządową i wszelkie inne) pobrane przez całe życie, wątpię, by to starczyło na ułamek tych zbiorów, które posiadał. A to wszystko już się w tej chwili dziedziczy. Wysocy funkcjonariusze partyjni do dziś pobierają ogromne emerytury (przyznane im za zasługi dla PRL) i dożywają swych dni w zagrabionych swego czasu willach, których właściciele do dziś nie mogą odzyskać. Brak jest bowiem jakoby ku temu podstaw prawnych.
Wszelkie próby penetracji tych środowisk i ujawniania ich przeszłości są uniemożliwiane, bowiem prasa – w większości przez nie kontrolowana – nie zamieści takich informacji. W bardziej drastycznych przypadkach, np. agentury, informacje tego typu chronione są enigmatycznym imperatywem... bezpieczeństwa państwa.
Opinia publiczna ma jednak prawo wiedzieć, kto i jak rządził Polską w minionym półwieczu i kto odpowiada za jej stan dzisiejszy.
Dane z tego zakresu powinny być ujawnione. Mamy prawo wiedzieć, kto był wieloletnim funkcjonariuszem KPP, a później na przykład oficerem UB, MO, dyplomatą, ministrem i w dodatku zmienił po wojnie nazwisko. Wszak chodzi o tych, którzy zmieniali je nie z przyczyn osobistych, lecz politycznych, czy wręcz resortowych. Ujawnianie danych osób, które czynnie zaangażowały się w „walkę o ustanowienie i utrwalenie władzy ludowej”, to nie jest grzebanie w życiorysach. Pod tym eufemizmem kryła się bowiem walka o zniewolenie Polski.
Działania tego typu nie oznaczają jeszcze, że grozi komuś śmierć cywilna czy złamanie kariery. Być może, iż na wielu osobach ujawnienie tych danych nie zrobi większego, czy też żadnego, wrażenia. Ale trzeba je ujawniać, bo są ważne.
Gdzie są ludzie z tamtych lat, z okresu komunistycznego „ciemnogrodu”, którzy maltretowali fizycznie i psychicznie nieprawomyślnych?
Niektórzy odeszli w nicość.
Agent NKWD i działacz KPP, Bolesław Bierut, bezpartyjny prezydent pierwocin PRL, leży do dziś w Alei Zasłużonych na Powązkach.
Pułkownik Aleksander Warecki, szef Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, zmarły w 1986 roku, otrzymał taką laurkę w nekrologu zamieszczonym w „Życiu Warszawy”: „Odszedł prawy, ofiarny i skromny”. Słowo prawy, choćby przez wzgląd na jego ofiary, jest co najmniej niestosowne.
Chorąży UB, Krystyna Poznańska-Gebert, organizatorka jednego z najokrutniejszych Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego (w Rzeszowie), w latach 1944-1945 była – według nekrologu zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” – „Zawsze wierna ideałom lewicy społecznej”. Jeżeli zawsze, to wtedy zapewne też?
Inni żyją pośród nas, utytułowani, obwieszeni orderami, dobrze sytuowani.
Jeden z najwyższych funkcją oficerów sądownictwa wojskowego, Stanisław Lax, oficer śledczy, później prokurator, wreszcie zastępca Naczelnego Prokuratora Wojska Polskiego (generała Zarakowskiego) i I. Zastępca Prezesa Najwyższego Sądu Wojskowego pisał w życiorysie w 1946 roku tak: „ojciec mój (...) zaginął w czasie zawieruchy wojennej. Matka (...) we wrześniu 1944 roku wyjechała w stronę Warszawy i gdzie obecnie przebywa, tego nie wiem. Rodzeństwa żadnego nie mam”. w związku z tym wysoka komisja w składzie: płk Henryk Holder, płk Stanisław Zarakowski i ppłk Henryk Podlaski mogła wnioskować: „zamienić dokumenty” i wyznaczyć go, pod nowym już nazwiskiem Majewski, na tak wysokie stanowiska w aparacie sprawiedliwości, a właściwie niesprawiedliwości, wojskowej.
Inni czynili to dopiero po przejściu na wielce zasłużoną emeryturę, lub przy przejściu z bezpieki do pracy cywilnej. Otrzymywali wówczas nowe dokumenty, a decyzjom o zmianie nazwisk nadawano „rygor natychmiastowej wykonalności, ponieważ jest to niezbędne ze względu na wyjątkowo ważny interes strony”. Dotyczyło to również członków najbliższej rodziny.
Są również tacy, którzy w „epokę świetlanej przyszłości” wchodzili solidnie przygotowani, z gotowym życiorysem i nowym nazwiskiem, które w KPP mogło być jedynie pseudonimem.
Maksymilian Wolf, który prawie 10 alt odsiedział przed wojną w więzieniach za działalność skierowaną przeciwko suwerenności i niepodległości Polski, członek KPP od 1924 roku (po kursach w Moskwie, gdzie otrzymał tytuł magistra historii po kilkutygodniowej nauce w szkole leninowskiej), już jako Leszek Krzemień został kolejno: szefem Wydziału Wojskowego Związku Patriotów Polskich, szefem Gabinetu Wojskowego Bieruta, pełnomocnikiem do spraw pobytu wojsk sowieckich w PRL. Doszedł do stopnia generała brygady. Zmienił nawet dane rodziców.
Żona generała Wacława Komara, działacza międzynarodowego komunizmu, sama zresztą z tego aparatu, Maria Komar, poprzednio Riwa Cukierman, do dziś podaje fałszywą datę urodzenia. I to nie z kobiecej przekory, bowiem w jednej z ankiet napisała: „będąc już na pracy w Komunistycznym Związku Młodzieży, zaczęłam używać daty Rewolucji Październikowej, jako dzień mego urodzenia (...). I tę datę mam w moich dokumentach oficjalnych po dzień dzisiejszy”.
Ciekawa to zresztą rodzina. Jej ojciec (według danych córki z lat 1950-tych) był członkiem KP Nowej Zelandii lub Australii. Mąż przed wojną był zawodowym rewolucjonistą. Ona sama zaś w latach 1933-1936 była łączniczką i szyfrantką przy Biurze Politycznym KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i oczywiście funkcjonariuszką partyjną, czyli pobierała pieniądze z centrali moskiewskiej.
Ferdynand Chaber przed wojną 10 lat był funkiem KPP, był też więziony za działalność skierowaną przeciwko niepodległości Polski. Po wojnie wysoki działacz partyjny, doszedł do funkcji zastępcy kierownika wydziału KC PPR, a później PZPR. W KPP nosił pseudonim (nomen omen) „Bolek”.
Artur Hajnicz przed wojną był działaczem komunistycznych struktur młodzieżowych we Lwowie, pseudonim „Grysza”. Po wojnie zaś został oficerem politycznym Ludowego Wojska Polskiego. W 1946 roku, jako stosunkowo młody człowiek, był kierownikiem grupy ochronno-propagandowej na woj. szczecińskie. Doszedł do stopnia pułkownika. Później przez wiele lat był zastępcą naczelnego redaktora „Życia Warszawy”, a w roku 1981 wypłynął jako szczery demokrata w „Tygodniku Solidarność” jako zastępca Tadeusza Mazowieckiego. W roku 1989, przy odtworzeniu „TS” pod przewodem Tadeusza Mazowieckiego, pan Artur Hajnicz znowu był jego zastępcą. Następnie został zastępcą dyrektora senackiego Ośrodka Studiów Międzynarodowych.
Jerzy Wilker (po wojnie już Skalski) też był funkcjonariuszem KPP i był za to przed wojną więziony. Po wojnie zaś został szefem personalnym Komendy Wojewódzkiej MO w Krakowie.
Jego żona, Zofia Nimen, w KPP działała od 1930 roku. Była między innymi sekretarzem techniczny KC Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom. Po wojnie, już pod przybranym nazwiskiem męża, jako Skalska, również pracowała w tej samej Komendzie MO jako kierownik Wydziału Śledczego do walki z przestępczością nieletnich. Przez cały okres powojenny była albo sekretarzem POP PZPR, albo członkiem egzekutywy w miejscach pracy. W roku 1979, w rocznicę urodzin, towarzysz Alojzy Karkoszka [w owym czasie I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR.] przesłał jej specjalny dyplom: „Wasz udział w rewolucyjnym ruchu robotniczym, zaangażowanie i postawa ideowa stanowi dla członków naszej Partii wzór i przykład działacza-komunisty”. Trudno było wówczas o lepszą rekomendację.
Regina Okrent od 1929 roku była w Komunistycznym Związku Młodzieży, od 1935 – w KPP. Jej mąż również był zawodowym rewolucjonistą. Zawód pani Reginy Okrent – krawcowa. W latach 1946-49 pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi, a później została dyrektorem Biura Kadr... w Radiokomitecie. Od 1948 roku w egzekutywach PZPR. Z wykształceniem podstawowym, takie były kariery.
Bliscy krewni tych osób, jakże często ich dzieci, odgrywają niepoślednią rolę w polskiej polityce, nauce, kulturze i w środkach masowego przekazu. Można odnaleźć całe ich skupiska w centralnych instytucjach i redakcjach popularnych gazet. Biorąc pod uwagę fakt, iż KPP była organizacją nieliczną (skupiała bowiem kilka tysięcy członków, a w tym funków było zaledwie kilkuset), a spełniała, i to szczególnie ci funkowie, w Polsce agenturalne zadanie na rzecz bolszewickich przełożonych, jest to zjawisko dające dużo do myślenia.
Dzieci tamtych komunistów nie są już jednak komunistami. Z ideologią zerwały te kręgi przed laty. Cezurą był na ogół rok 1968. Staranne wykształcenie i uzyskana ogłada uczyniły ich lewicą europejską, bardzo często zaangażowaną w działalność opozycyjną lat 1970-tych i 1980-tych. Nadejście nowych czasów obwieszczał Jacek Kuroń w roku 1979: „komunizm jako ideologia w Polsce już nie istnieje” („Krytyka’ nr 1). Było w tym dużo prawdy. Komunizm bez ideowych komunistów, czyli bez zawodowych rewolucjonistów, nie miał już początkowej dynamiki. Trzeba jednak pamiętać, iż zerwanie z partią przez tych, którzy mieli ciągłość ideologiczną i organizacyjną jeszcze sprzed wojny, dokonało się głównie w wyniku walk frakcyjnych o władzę. Pozostały natomiast z jednej strony sentymenty, z drugiej zaś konkretne interesy. Przypominanie tamtych czasów i tamtych ludzi może te interesy naruszyć. Zbyt silne są bowiem więzi między starym i nowym, i zbyt wiele jest między nimi powiązań personalnych.
Jako przykład może posłużyć „Gazeta Wyborcza”, największy opiniotwórczy dziennik w krajach postkomunistycznych, popularny także w kręgach liberalno-socjalistycznych Europy Zachodniej.
Szefem wydawnictwa [rok 1993] (spółki Agora) jest pani Helena Łuczywo, córka funka KPP Ferdynanda Chabera.
Redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej” jest Adam Michnik, który jeszcze w 1988 roku potrafił szczerze o sobie powiedzieć: „środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydo-komuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną komunistami. Być komunistą znaczyło wtedy coś więcej niż przynależność do partii – to oznaczało przynależność do pewnego języka, do pewnej kultury, fobii, namiętności”. („Powściągliwość i Praca”, nr 6). Dwa lata później twierdził już coś innego. Pisał bowiem o własnym ojcu, iż „miał on poglądy straszliwie antyreżimowe, antysowieckie, a w związku z tym także antykomunistyczne, chociaż on tego tak nie nazywał” („Polityka Polska” nr 3 (17), s. 34).
Zastępcą Adama Michnika, jako naczelnego redaktora, jest Ernest Skalski(1), syn Jerzego Wilkera i Zofii Nimen-Skalskiej, tej apry z Komendy Wojewódzkeij Milicji Obywatelskiej w Krakowie, a przed wojną funków KPP.
Jako publicyści pojawiają się w tej gazecie ludzie, których nazwiska już występowały w moim referacie.
Są zatem:
Edward Krzemień, syn generała Krzemienia, czyli Maksymiliana Wolfa;
Ludmiła Wujec (córka Reginy Okrent), jej mąż i syn;
Konstanty Gebert (Dawid Warszawski) – syn Ireny Poznańskiej-Gebert (nota bene pierwszej żony Artura Starewicza, wieloletniego członka Biura Politycznego KC PZPR) i Bolesława Geberta (agenta NKWD), współzałożyciela Komunistycznej partii USA, a po wojnie ambasadora PRL w Turcji w latach 1960-1967.
Pojawia się też Artur Hajnicz, co prawda sporadycznie, on teraz jest bardzo zajęty w senacie RP.
Czy to tylko przypadek zrządził, że jednoznaczne środowisko ludzi wywodzących się organizacyjnie i rodzinnie z KPP (i jej przybudówek), a po wojnie zorganizowanych w pionie bezpieczeństwa, wojsku i strukturach partyjnych – spotkało się w takiej właśnie gazecie, prezentowanej jako ponadpartyjny organ sił reformatorskich i demokratycznych? Jeśli nie, jeżeli to nie jest przypadek, to na naszych oczach toczy się walka o to, czy Polska znajdzie się trwale w ich rękach i czy zostanie gładko przekazana trzeciemu pokoleniu, które właśnie dorasta...
Demokracja wymaga jawności życia politycznego, jest to szczególnie potrzebne po tak długim okresie zakłamania, życia w fałszu i obłudzie. Człowiek, który nie ma nic do ukrycia, nie obawia się testu prawdy. Ci natomiast, którzy mają coś do ukrycia, niech odejdą w cień.
(Artykuł opublikowany w tomie „Dekomunizacja i rzeczywistość”, pokłosiu sejmowej konferencji pod tym samym tytułem zorganizowanej przez Biuro Poselskie Antoniego Macierewicza w roku 1993, Wyd. Amarant, Warszawa 1993.
Przypis:
Po przejściu na emeryturę przeniósł się do „Rzeczpospolitej”, która upodobniła się do GW. Przy okazji okazało się niedawno, że Ernest Skalski był tajnym współpracownikiem SB.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4828 odsłon