II Niech idą na cholerne pomostówki

Obrazek użytkownika mona
Kraj

Wszystko, co zdarzyło się w mrocznych czasach "octu i musztardy", było dopiero wstępem do manewrów, w których szkoła stała się miejscem służącym celom znacznie gorszym.

Oto został zawart przedziwny dziwny pakt - wydawcy podręczników skumali się ze szkołą, kosztem dzieci, rodziców i wszystkich zainteresowanych. Ale jeszcze nie podejrzewałam tak czynnego, bezpośredniego udziału nauczycieli w tym procederze.To się nie mieściło w mojej głowie - nauczyciel dla mojego pokolenia był jednak autorytetem.

Temu właśnie zjawisku usiłował przeciwstawić się Giertych - i to był chyba jedyny pomysł tego polityka, który powinien zostać czym prędzej wprowadzony w życie.

Żeby nie było: GIERTYCH NIE BYŁ MOIM IDOLEM, przejeżdżałam się po nim nie gorzej, jak po Naszym Ukochanym Słoneczku, czy "Św. Małgorzacie od Badziewia". Gołym okiem było widać, że faceta od kołyski przygotowywano do "wielkich zadań", do kontynuacji tradycji rodzinnej.To się nie udało, człowiek nie okazał się tak zdolny, jak się po nim spodziewano.

Niemniej starczyło mu inteligencji, żeby skojarzyć fakty, nawet jeśli ktoś mu pomysł podsunął. I Giertych, raczej spodziewając się wdzięczności rodziców, a przynajmniej zrozumienia - usiłował ukrócić niecny proceder.

Oto - według jego projektu podręcznik miało wybierać ministerstwo, miał obowiązywać kilka lat ( czyli - zostać w rodzinie), nie musiał być wykwintny, za to miał być tani. Miał służyć dzieciom, a w ogólnym sensie - rodzinom, narażonym na straszne wydatki. Nie tym, którzy nabijali sobie na nim kabzę.

I oto rozpętało się uliczne szaleństwo.

 

Dlatego nagle młodzież dowiedziała się, jak w ogóle nazywa się minister oświaty ( a założymy się, że 90% nie wiedziało tego nigdy wcześniej ?), dostała niezwykle przystojne przesłanie: - "Giertych do wora, wór do jeziora", z którym to hasłem wyekspediowano ją na ulice. Oczywiście za pretekst posłużyły mundurki. Słyszał ktoś z państwa o sprawie podręczników?

Z cała pewnością część rodziców była już uświadomiona, dlaczego to nauczyciel wybiera podręcznik.

 Mechanizmy korupcyjne z lekami powinny dać do myślenia - i niektórym dały. Ale lekarzy boimy się mniej, przynajmniej tych w przychodniach. To my sami mamy z nimi do czynienia, nawet jesli choroba dotyczy dziecka. A nauczycielom zostawiamy nasze dzieci, także te małe, bezbronne, wiedząc, że niewiele możemy zrobić, jeśli po naszym wyjściu dziecko zostanie w szkole - z nimi, samo.

W każdym razie w czasach Giertycha byłam już w meritum sprawy uświadomiona. Tyle, że moje dzieci zakończyły okres szkolny. Z niejakim rozbawieniem przygladałam się, jak przysłowiowi "miłośnicy Szkła kontaktowego" dawali się robić w konia. A niech tam...Niech mają, co lubia - a lubią, żeby ich w tego konia robiono.

Uświadomienie, czyli kolejny etap nabywania wiedzy z zakresu działań nauczycielskich zaczął się dla mnie tak:

Do pewnego czasu - wyobraźcie to sobie! - już w pierwszym dniu ( no - niech będzie - w kilku pierwszych dniach) wakacji, gdzieś w miejscu widocznym, najczęściej na drzwiach szkoły pojawiała się wywieszka, w której zwykle nie było nic szczególnie ciekawego. Ot, czasem rozpoczęcie roku szkolnego przypadało w inny dzień ( 1 września wypadał w sobotę lub niedzielę), niekiedy coś w organizacji życia szkolnego ulegało zmianie: obowiązkowe trampki zamieniało się na "juniorki" - no, takie tam bzdurki. Ale w trudnych czasach lepiej to było wiedzieć - więc latało się przed wyjazdem przeczytać te ogłoszenia.

I oto któregoś roku wywieszono komunikat: część podręczników będzie rozprowadzana w szkole, a listę pozostałych ogłosi się... po wakacjach.

To było kolejne przegapienie meritum sprawy, przynajmniej w moim przypadku. Wyjeżdżałam z dziećmi na całe wakacje, ale na miejscu zostawały "znajomości", sąsiedzkie, zaprzyjaźnione, pracujące w ksiegarni. A co jest zdrożnego w tym, że część podręczników sprowadzi szkoła? Nie widziałam powodów do paniki.

Zobaczyłam te powody, kiedy - po wakacjach - poszłam do ksiegarni po odbiór książek, a już bardziej z bliska, kiedy dotarła do  mnie...cena.

 I oczywiście - wygląd: przepiękna, twarda oprawa...no, itd. Zainteresowani już to znają.Od dawna.

Należałoby trochę zwyczajowo pogadać że "znajomościami" w tej księgarni, ale - nie bardzo się dało, tłum ludzi molestował panie za ladą: " a kiedy, a gdzie...". Panie nie wiedziały. Odsyłały bezradnych ludzi do znanych sobie punktów, specjalizujących się w sprzedaży podręczników, ale nie mogły przecież za nic ręczyć.

Rewolucja podręcznikowa sprawiła , że wprawdzie ksiegarnie własnym przemysłem dowiedziały się, co należy mieć na półkach, ale - w jakiej ilości? Tego już nie wiedział nikt.Niesprzedane książki oczywiście obciążały kasę sprzedającego ( inne książki często dostaje się w komis, ale podręczniki księgarze kupują!) , więc księgarnia sprowadziła je "na oko", w granicach prawdopodobieństwa, a raczej - nieco poniżej tej granicy, którą wyznaczały jakieś ubiegłoroczne dane statystyczne. Jednak w poprzednim roku księgarze sprowadzali to, co znali na pamięć, od zawsze.Korekty w treści działy się wewnątrz środowiska autorów i wydawców!

 

Ale ponieważ moje dzieci podręczniki miały...wiadomo! Nie ma sprawy, czasy są trudne.

Kajam się co chwila, ponieważ byłam osobą m a j ą c ą m o ż l i w o ś c i rozpętać stosowną awanturę "z klepki", u samego źródła. Jeszcze był czas na rodzicielski bunt. I może by to coś zmieniło...

W kolejnym roku okazało się, że...młodsze dzieci w rodzinie nie skorzystają z tych kupionych za ciężki grosz piękności w twardych, ciężkich oprawach, nawet niewiele używanych, bo przecież panie nadal uczyły za pomoca odwiecznych "tabelek" dla matołków. Sprytniejsi rodzice chwycili za telefony - było już ogólnie wiadomo, że jeśli "naszej pani" niekoniecznie podoba się podręcznik z ubiegłego roku, to "pani" w innej szkole nie podoba się akurat ten, z którego uczyła - natomiast podoba się ten "nasz", już bezużyteczny.

Wszyscy klęli na głupie ministerstwo, które wymyśla...ale zaraz, jak to - wymyśla? Dla każdej szkoły, dla każdej klasy - osobno?...

Coś tu jednak nie grało. Ale...kto z nas jest chętny do zaczynania wojny ze szkołą?

Rodzice, którzy mieli siłę przebicia, mieli na ogół również środki finansowe na pomysły szkoły, więc - machali ręką. Uruchomiły się zakłady pracy (przynajmniej niektóre), pomagając sfinansować te fanaberie. Nie wiem, co zrobili rodzice bezrobotni.

Mus - to mus.

Większość rodziców odłożyła sprawę ad acta.

Zupełnym przypadkiem natknęłam się w szkole na "panią", która miała jakieś interesy do powakacyjnego stoiska z podręcznikami, rozłożonymi w szkolnym hallu. I coś mnie tknęło: każda spotkana tam nauczycielka mogła po prostu kupowac podręcznik dla swojego dziecka. Ale ta pani...dzieci nie miała, a podręcznik do swojego przedmiotu musiała wybrać już dawno, jeśli książka została sprowadzona.Więc co tam robiła? Ano, przegladała.

- No i co, fajne? - spytałam podstępnie.

Ale wtedy byłam już ze szkołą zaprzyjaźniona...wróć, powiedzmy to inaczej: szkoła była zaprzyjaźniona ze mną, ponieważ mogłam "coś załatwić" - i ustalamy od razu, że mogłam załatwić DLA SZKOŁY, nie zaś - dla "pań".

Delikwentka była przekonana, że rozmawia ze "swoim człowiekiem" - i oto oświeciła mnie, że wprawdzie podręcznika nie zna, ale da się radę. Oraz ( tu nastapiło cwaniackie puszczenie "oczka") - że wybrała akurat ten podręcznik, bo interesowała ją...prowizja:" wszyscy to robią..."

Znacie prawo rynku? Prowizja wzrasta proporcjonalnie do ceny, prawda?

I to dlatego Wasze dzieci noszą te wory podręczników, ciężkich jak diabli, nieużytecznych w kolejnym roku, dla młodszego dziecka. Nie mówiąc już o tych zupelnie małych dzieciach, dźwigających ropaczliwie ciężkie tornistry.

Przyznaję uczciwie: nie wiem, jaki był dalszy bieg spraw, jak ustalano potem sprawę wyboru.Sadzę, że znalazło się wiecej chętnych do "umoczenia dzioba".

 

Tamtego roku było właśnie tak - kto da więcej...

Poniżej wklejam pierwszą - lepszą dyskusję na temat tamtych założeń.

.http://www.dobrepodreczniki.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=256

A jako clou: pamiętam wypowiedź Rafała Grupińskiego, który obawiał się wtedy - jej Bohu - k o r u p c j i w szkołach...I dzielnie sekundowała mu pani Szumilas, która znała proceder od strony "brzuszka", od środka. Była bardzo niedawno zwykłą nauczycielką w śląskiej podstawówce.

Oto przykład:

http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/33477AC2

A jeśli kogoś zaciekawi całość problematyki - nie ma sprawy.Wpiszcie w wyszukiwarkę byle co: "Nauczyciel wybiera podręczniki" - lub dowolną wersję tego zdania.

To wszystko, jak sądzę, dzieje się nadal.

Dzieci znają opinię dorosłych, rodziców, których ogarnia zgroza wraz ze zbliżającym się początkiem roku szkolnego, w sytuacji, kiedy należy wyrzucić podręcznik niemal dziewiczy, z którego nie może skorzystać młodsze - nawet o rok - dziecko. O jakim szacunku, o jakim autorytecie mówimy?

Znają to państwo? Więc dajmy sobie spokój, niech oni, ci przekupnie, odejdą. Zanim wychowaja sobie godnych następców.Może coś się zdarzy, może przyjądą inni ludzie...

 

Brak głosów