Bąk królowej, czyli Schulz
Na początek trochę historii. W czasach głębokiej komuny krążył taki dowcip, ilustrujący subtelne działania dyplomatyczne Kraju Rad. Bankiet w Londynie. Szampan, kawior , frykasy (Górski z kabaretu Moralnego Niepokoju dodałby – „i zapiekanki”). Urodziny Królowej Elżbiety. Niestety, obfitość potraw spowodowała nadprodukcję gazów trawiennych i , co tu gadać, nastąpiła niekontrolowane, głośne ich uwolnienie przez Królową w czasie toastu. Zmartwiała cisza. Bzyczy przelatująca mucha, bzzzzz, bzzzz! Konsternacja, Trzeba coś zrobić! Wstaje ambasador Francji, głośno przeprasza- „Excuse le moi!”i wychodzi. Uff, sytuacja rozładowana. No, ale za chwile następny przeciągły bąk, niewątpliwie zza stołu Królowej, tym razem wstaje ambasador ze Stanów, przeprasza za swoją niedyspozycję i wychodzi. Ale na tym nie koniec, katastrofa wydarza się po raz trzeci. Za trzecim razem wstaje rumiany , podpity już ambasador sowiecki i głośno ogłasza- „Ostatnie pierdnięcie królowej bierze na siebie przedstawiciel Związku Radzieckiego!”.
Jakoś tak mi się ten dowcip przypomniał, gdy oglądałem korowody pomiędzy Tuskiem, Rostowskim i Shulzem. Oczywiście, Donald Tusk, jak to Donald Tusk zwykle robi naplótł Shulzowi głupot, obiecując, że Polska wstąpi do strefy Euro w 2015. Nic nowego, nie pierwszy raz , nie ostatni. Mógł mu równie dobrze obiecać, że inwestor katarski, którego zna osobiście, wykupi euro obligacje i wszystko będzie OK., a jak nie, to odwoła Barroso, albo Lewandowskiego. Albo obu. To znaczy, będzie namawiał kolegów , by ustąpili. A przy okazji wykastruje pedofilów. A potem wszystko rozejdzie się po kościach a żaden z zaprzyjaźnionych dziennikarzy o to nie zapyta, a jeśli nawet, to raz i potem do tego nie wróci, zadowalając się wyjaśnieniem Tuska, iż Lewandowski poinformował go , że nie ma podstaw do jego zwolnienia. Czyli, tak, jak zawsze.
Problem polega na tym, że ten numer działa na rynku krajowym, gdzie nikt już nie bierze poważnie Tuska i jego historyjek, może poza Kuźniarem. A tu Shulz, głupi , uwierzył, bo w Niemczech nie ma żartów, to znaczy są, typu puszczanie bąków na scenie i rzucanie tortem w gębę, ale humor słowny raczej się tam nie przyjął. W Niemczech, jak się coś mówi, zwłaszcza, jak premier coś mówi, to przyjmują, że tak jest. Nie wiadomo, dlaczego, ale tak jest. Taki lokalna egzotyka.
No i powstał kłopot. Sprawa zbyt poważna, by ją zamilczeć, Rostowski się wściekł, zaprzeczył publicznie słowom Shulza, Shulz się wściekł i publicznie podtrzymał swoje słowa, że nie ma mowy o nieporozumieniu, bo jeszcze dobrze słyszy. Nie ma też, jak zwalić na tłumacza, bo Donald Tusk ponoć po niemiecku mówił w rodzinnym domu wcześniej, niż się nauczył po polsku, a szlifował język śpiewając po niemiecku kolędy przy rodzinnym stole. Tu zresztą można wrócić do słynnej rozmowy z Putinem na molo, wielu zastanawiało się, w jakim to języku rozmawiali, skoro Tusk po angielsku potrafi jedynie „Łelkom ewrybady”. Dopiero go zapisali na kursy, 400 godzin. Ano, jest tylko jeden język, którym obaj biegle wspólnie władają. Jeden rodzinnie, a drugi, z dawnych czasów służby w Niemczech, jako szpion. No i konsternacja.
Dopiero po kilku dniach Shulz zorientował się, że zachodzi to sytuacja z owego bankietu, gdy z kiszki stolcowej szanownego rozmówcy dobiega kompromitujący dźwięk i trzeba cos z tym zrobić. Jakby Shulz od razu powiedział że sorry, ale chyba coś mu się pokręciło, to mielibyśmy analogię z dwoma pierwszymi przykładami, z ambasadorami z Francji i USA. Teraz, po kilkukrotnych zaprzeczeniach i kilku dniach upierania się, że, Donnerwetter, dobrze słyszał i proszę mu tu nic nie wmawiać, nagle przyznanie się, że ha, ha, ha, to on powiedział o 2015, ot, tak z wielkiej niepowstrzymanej życzliwości do kolegów z ukochanej Polski przypomina mi raczej subtelne wystąpienie rumianego ambasadora z Kraju Rad.
Jak już przy dowcipach jesteśmy, to słyszałem, że Donald Tusk zawsze marzył o tym, by naśladować Johna F. Kennedy’ego, nie, żeby zaraz być jakimś mężem stanu, czy czymś takim, nie. Ot , na początek, pojechać do Niemiec i ogłosić: „Ich bin ein Berliner!”.
P.S. Zachęcam do czytania felietonów w GPC. Na prośbę GPC exclusive w gazecie.
http://freepl.info/seawolf
http://gpcodziennie.pl/autor/seawolf
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/bloger/69/wpisy
http://seawolf.salon24.pl/
Oraz w wersji audio tutaj:
http://niepoprawneradio.pl/
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2384 odsłony
Komentarze
Re: Bąk królowej, czyli Schulz
1 Lutego, 2012 - 20:44
Tak w nawiązaniu do pierdnięcia:) coś z mojego regionu http://77400.pl/index.php/99-humor/1718-baczek-premiera
zlotowianin
Ach tam zaraz" Ich bin ein Berliner"
1 Lutego, 2012 - 22:07
a czemuz to nie seawolfie? nie miałby nasz Chyży Rój być polskim Kennedym? zwłaszcza że analogiczny koniec owego pasi mi jak bum cyk :-))
Athina