Rzecz o „Flyboys – bohaterska eskadra”, czyli coryllusowanie 1
Wielu z Czytelników mojego bloga wie o tym, że najchętniej zamieszczam na nim jakieś teksty, które powodują salwy śmiechu, zabawę lub ogólnie rzecz biorąc tzw. jajca.
Otóż od tego momentu Czytelnicy mojego bloga mogą się również spodziewać tekstów mniej rozrywkowych. Natchnął mnie do tego, moim zdaniem, jeden z najlepszych mistrzów felietonu w III lub jak kto woli (ja tak wolę) IV RP czyli Coryllus.
Wielu z państwa na pewno czyta jego wpisy, zamieszczane w Salonie24, tudzież na jego stronie prywatnej. I moim zdaniem Coryllus ma takie „pióro”, że najwięksi współcześni polscy felietoniści przy Nim siadają. Takiego pióra nie ma i Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein i nawet guru większości czytaczy blogów prawicowych, czyli Stanisław Michalkieiwcz. Mam nieraz wrażenie, że Coryllus pisze zza światów i jest tylko ręką, którą kieruje nieodżałowany śp. Maciej Rybiński.
Tyle o Coryllusie, ale przejdźmy do meritum.
Otóż obejrzałem sobie wczoraj wraz z moimi Paniami (żoną i córką) film „Flyboys – bohaterska eskadra” i przyznam się, że obraz ten wywarł na mnie i nie tylko na mnie (bo moje Panie po projekcji zwyczajnie się popłakały, a nie należą one do osób, które noszą łzy na wierzchu) niesamowite wrażenie. A wywarł on na mnie takie wrażenie nie dlatego, że był jakimś cudem techniki operatorskiej (jak np. „Helikopter w ogniu”), był filmem z niedopowiedzeniami (jak np. „Powiększenie”), czy też miał rewelacyjną ścieżkę dźwiękową (jak np. „Znikający punkt”). Nie, ten film tego wszystkiego nie miał, ale ten film wzbudził we mnie trzy uczucia: zdziwienie, zachwyt i zazdrość.
Zdziwienie – że można nakręcić film, w którym wojna wygląda jak wojna, przyjaźń to jest zaufanie i to zaufanie na śmierć i życie, a miłość to nie wycieranie łóżek z kolejnymi partnerkami. I gdyby taki film powstał w tzw. „złotym okresie Hollywood”, tj. gdzieś pomiędzy 1950 a 1966 rokiem, to bym się nie zdziwił, ale data powstania filmu to 2006 rok. I w tym filmie nie ma herosa zabijającego wszystkich wrogów jednym strzałem, gołe baby nie latają co 10 minut, a bohaterowie nie prześcigają się w dowodzeniu, że świat jest przegrany i tylko cynik ma szansę w nim przeżyć.
Zachwyt – że bitwy powietrzne na maszynach retro można ukazać w tak interesujący i niezwykły sposób, że walczący żołnierze nie krzyczą co chwila „ku---wa, trafili mnie”,"spie---laj ---uju". Nic z tych rzeczy. Główni bohaterowie chodzą w wyprasowanych mundurach, ich dialogi są takie zwyczajne, a bohaterka romansowego wątku (Ruth Marshall) jest po prostu prześliczna, prawie tak piękna jak moja żona w dniu ślubu.
Zazdrość – dlaczego my Polacy po dwudziestu latach od tzw. odzyskania wolności nie nakręciliśmy jeszcze ze filmu o lotnikach amerykańskich, walczących w wojnie polsko-bolszewickiej. No cóż, Francuzi nas ubiegli i gdy taki film powstanie, to będzie po prostu plagiatem.
Dlaczego o tym piszę? Chciałem ocalić od zapomnienia coś, co w moim odczuciu, wydaje się tego warte, tak jak wspomniany we wstępie Coryllus …..
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1173 odsłony