...
Trochę się wczoraj zdenerwowałem gdy Rafał Ziemkiewicz, kończąc Antysalon, poradził mi życzliwie, bym pomyślał o rzeczach ostatecznych.
Domyślałem się, że sytuacja jest bardzo poważna, ale nie przypuszczałem że do tego stopnia.
Być może nie przejąłbym się aż tak bardzo, wiem bowiem, że pan Rafał lubi czasem pożartować, gdybym podczas mej kwerendy na blogach nie napotkał wcześniej obszernego wpisu osoby dobrze poinformowanej.
Jest taka kategoria obywateli, do której nie należę, bo niedoinformowywany / źle informowany od najwcześniejszych lat dziecięcych, przywykłem do tego, że inni zawsze wiedzą więcej i lepiej a ja nie muszę - a nawet nie powinienem.
Otóż ów dobrze poinformowany bloger doniósł, że zbiera informacje, oraz zaprosił do szerokiej współpracy w zbieraniu i donoszeniu osoby zainteresowane tym, czym on sam się interesuje a nawet, ściślej rzecz ujmując, bardzo mocno niepokoi.
Jakkolwiek nie zrozumiałem, czy ma na myśli wojskowy pucz, czy wprowadzenie stanu wojennego, czy tylko militarne operacje pacyfikacyjne w wybranych obszarach naszej tej, no, rzeczywistości, bardzo się przejąłem, jak już chyba wspomniałem wyżej.
Pozbawiony dostępu do jakichkolwiek informacji niejawnych nawet z jawnych i ogólnodostępnych korzystam w ograniczonym zakresie ( nie bez przerw na reklamy lub konserwację) i w związku z tym nie mogę nijak wesprzeć przedsięwzięcia o którym mowa.
Gdybym jednak wiedział skądciś, że Ryszard C., lat 62,
był w biurze poselskim pana profesora Niesiołowskiego po instrukcję i dodatkowe wskazówki,gdybym miał dostęp do bilingów telefonów członków stowarzyszenia SOWA, stowarzyszenia "Ordynacka" czy loży B'nai Birth, gdybym znał miejsce pobytu Osamy bin Ladena albo gdybym się dowiedział, co jest w Drugim Aneksie do pewnego Raportu
(a co sobie będę żałował, fantazji mi jeszcze nie brak) wahałbym się, czy dzielić się taką wiedzą z anonimowym blogerem, którego szczególne zainteresowania też mogą być przecie przedmiotem szczególnego zainteresowania -szczególnie zainteresowanych - i co wtedy ? Klops !
Przykro mi, ale proszę na mnie nie liczyć.
Obecnie jestem zajęty kojeniem skołatanych nerwów oraz rozmyślaniem o rzeczach ostatecznych - i nie tylko.
W moim pierwszym katechizmie, siedemdziesiąt lat temu, wyczytałem to samo, co mówił ksiądz katecheta - że są Cztery Rzeczy Ostateczne : Śmierć, Sąd, Piekło, Niebo.
Ostatnio coś tam podobno próbował zmienić młodszy nieco ode mnie ks. prof. Wacław Hryniewicz, wedle wskazówki "omne trinum perfectum" proponując Trzecią Rzecz uznać za hipostazę, ale od hipostazy niedaleko do apostazji, ja zaś nie znam się na teologii - zwłaszcza że tutaj ostatnio konkurencja nie tylko coraz większa, ale bywa chwilami dzika - więc pozostanę przy dziecięcej wierze
że są Rzeczy Ostateczne i mniemaniu, że - Cztery.
Z tych Czterech Rzeczy najłatwiej wybrać za przedmiot rozmyślań Sąd, bo o Śmierci nie ma wiedzy empirycznej (trochę wiemy jedynie o umieraniu) a Niebo i Piekło, którego może nie ma (ja też bym wolał), opisywać bardzo trudno słowami jeśli się nie jest mistykiem albo Dantem
(a i wówczas zapewne niełatwo).
Sąd natomiast łatwo potrafi sobie wyobrazić każdy, bo dostępne są źródła - od Apokalipsy wg. Św.Jana poprzez dzieła Boscha, Michała Anioła, El Greca czy Memlinga, po "Proces" Kafki, "Dwunastu gniewnych ludzi" Lumeta czy tele-serial z sędzią Anną Marią Wesołowską.
Każdy ma też jakieś osobiste doświadczenia, niekiedy bolesne, związane z wymierzaniem sprawiedliwości na różnych polach społecznej gry : w rodzinnym domu, w szkole, w grupie rówieśniczej, w miejscu pracy czy w wojsku, na boisku sportowym, czasem na sali sądowej czy przy konfesjonale, ale także podczas transmisji meczu, teleturnieju, konkursu, debaty albo posiedzenia którejś z komisji śledczych, choć jest jedynie obserwatorem.
Poszukiwanie prawdy i dobra, odróżnianie ich od fałszu i zła, rozpatrywanie sprzecznych racji i orzekanie o winie lub niewinności, wreszcie nagradzanie i karanie (o to, to zwłaszcza) dostarczyć może tak wiele radości, że choć zostało sprofesjonalizowane i choć nadal jest reglamentowane, stanowi kość niezgody o którą walczą dążące do monopolizacji prerogatyw sądzenia korporacje, czasem naprawdę wielkie, czasem ledwie kilkuosobowe.
Przeciętny człowiek, bezbronny jak dziecko wobec sporów kompetencyjnych, dyskusji ekspertów, czy ulicznej bójki "z użyciem narzędzi niebezpiecznych" - bo nie posiada kompetencji, ani wiedzy eksperckiej, ani nawet maczety, pozwalających podjąć próbę wywarcia wpływu na wynik,
skazany jest zatem na rolę biernego obserwatora, może jednakowoż osądzać, a nawet ferować wyroki, co też i czyni.
Fora internetowe czy imieniny u cioci, nie mówiąc już o
rozmaitych "czatach" i "talk-showach" telewizyjnych, dostarczają nieustannych dowodów istnienia -inflacji- spontanicznego i kategorycznego orzecznictwa ludowego, de omnibus rebus et quibusdam aliis, dowodzący nie tyle powszechnej mądrości ile potrzeby sprawiedliwości, nie rzadko ostatecznej.
Ktoś to zapewne obserwuje i może uwzględnia w jakichś planach, może niekiedy inspiruje albo nawet reżyseruje czy próbuje kontrolować (chyba "nie do końca"), ale nie to jest dla mnie najbardziej niepokojące.
Niepokoi mnie widoczny wzrost potrzeby wyręczania tych, którzy posiadają prawo sądzenia (a nawet są za sądzenie opłacani, ale źle z tego prawa korzystają.
Nie myślę tu wyłącznie o sądach i trybunałach ani o sędziach piłkarskich czy konkursowych jurorach ale o lekarzach i referentach, o nauczycielach i o posłach, o dziennikarzach i o ministrach, którzy zbyt często "nie dochowują należytej staranności".
Sędzia, arbiter czy juror operujący wprost w obszarze wymierzania sprawiedliwości może się mylić, jak każdy człowiek, i wówczas dzieje się niesprawiedliwość jakoś w ryzyko zawodowego błędu wpisana, jakoś spodziewana.
Ale lekarz i urzędnik, nauczyciel i poseł, redaktor
i podsekretarz stanu, mający prawo do innych błędów zawodowych, nie powinni być niesprawiedliwi, a bywają.
Wszystko wskazuje na to, że nie da się cząstkowo, na raty, uprzedzić tego Sądu, który będzie Ostateczny, żeby ze względu choćby na przewlekłość procedur trochę wcześniej oddzielić dobro od zła i to zło ukarać albo przynajmniej nazwać po imieniu.
W tej sytuacji Piekło może się okazać nieodzowne.
A przecie można by nie odkładać wszystkiego na sam koniec.
Kiedy rozwścieczony bachor rzuci w swoją mamę talerzem z owsianką tatuś mógłby go zerżnąć pasem po tyłku.
Kiedy naćpany chuligan uderzy modlącą się kobietę, obecny przy tym funkcjonariusz policji mógłby bandytę potraktować pałą, skuć i dostarczyć na dyżurny dołek.
Kiedy nieodpowiedzialny urzędnik wyda zezwolenie na gromadne ekscesy pijanego motłochu, mógłby wylecieć na zbitą twarz następnego dnia - i z własnej kieszeni zapłacić za skutki tej decyzji.
Kiedy minister..
- tu może przerwę, a nawet zakończę.. Albo - nie.
Kiedy minister Ławrow, poproszony o skomentowanie faktu niszczenia wraku Tupolewa na podsmoleńskim lotnisku,
odpowiada, że to fakt oburzający, porównywalny tylko z dewastacją nagrobków (czyniąc bardzo czytelną aluzję do naznaczenia przez mieszkańców Ossowa czerwonym lakierem dzieła nadwornego prezydenckiego grobownika, artysty Moderaua) polski minister spraw zagranicznych Sikorski mógłby zwrócić gościowi uprzejmie uwagę na różnicę, jaka dzieli niszczenie przez funkcjonariuszy państwa rosyjskiego na terenie rosyjskiego lotniska wojskowego głównego dowodu rzeczowego w toczącym się na wniosek rosyjskiej prokuratury postępowaniu karnym pod osobistym nadzorem premiera Putina, przed zbadaniem owego dowodu przez bardzo międzypaństwową komisję do tych spraw, a wzbogaceniem prowokacyjnego dzieła polskiego artysty, zlokalizowanego w plenerze polskim, przez niezadowoloną z koncepcji plastycznej Moderaua część miejscowej ludności cywilnej.
A skoro już jestem przy ministrach.
Wiem, że polski minister sprawiedliwości nie wszystkiego może słuchać, ale przypuszczam, że czytać gazety mu wolno.
Wiem, że nie jest prokuratorem generalnym i nie może wszczynać, nawet gdyby miał ochotę i powód, tego co wszcząć by należało.
Otóż gdyby minister sprawiedliwości przeczytał w gazecie, że na dzień narodowego i państwowego święta przygotowywana jest heca uliczna w formie tłumnego wygwizdywania patriotycznego pochodu przez wygwizdywaczy, których organizatorzy tej spontanicznej manifestacji obiecują wyposażyć w sprzęt do wygwizdywania niezbędny, to minister ten mógłby chyba, do najjaśniejszej cholery, zrobić to, co trzeba, żeby do antypolskich ekscesów w dniu Święta Odrodzenia nie dopuścić, ordynarną prowokację do antysemickich zachowań uniemożliwić, a akcjonariuszy i klientów
Holocaust Business Inc.,jak również udziałowców spółki "AGORA",
doprowadzić przynajmniej do szewskiej pasji, skoro nie można tam, gdzie by należało.
Niektóre kwestie należałoby doprawdy ostatecznie rozwiązać - a nie mam tu, uchowaj Panie Boże, na myśli żadnego Endloesung -
nie czekając, aż wezwani zostaniemy do Doliny Jozafata.
Nie żartuję.
Sąd, zwłaszcza Ostateczny, to nie jest temat do żartów.
A co miał na myśli Ziemkiewicz, nie wiem; może niekoniecznie zaraz sądny dzień ?
Dla kogo ewentualnie, kompletnie nie mam pojęcia.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1926 odsłon
Komentarze
Ostatecznie ostateczny
1 Listopada, 2010 - 18:42
Przyznam się bez bicia, że nie do końca rozumiem jaką ostateczność pan Rafał Ziemniewicz miał na końcu języka. Czy była to ostateczność taka normalna przyziemna, kiedy na przykład nauczyciel daje słabemu uczniowi ostateczną szansę poprawy ocen lub gdy przychodzi ostatecznie wezwanie do uregulowania opłaty za prąd, gaz i czynsz w wielu polskich domach ?
Czy też może były to życzliwe rady dotyczące przygotowania się do rzeczy ostatecznych w sensie politycznym ? Sugerujące że, szatan który sprawuje obecnie władzę w Polsce rozzuchwalony bezkarnością przeobrazi się wreszcie z anioła partii miłości w pokraczną, bezduszną maszkarę, ujawniając swe prawdziwe oblicze ?
A może chodziło o Boskie rzeczy ostatecznie ostateczne, a więc takie, po których nie ma już nic, prócz próżni i nicości, gdzie ciemno jak czarnej dziurze, lub wrecz przeciwnie gdzie istnieje pełnia, spełnienie i jasność ?
Nie wiem, doprawdy nie wiem. Póki co skupię się więc na tym pierwszym i ureguluję zaległy rachunek za internet, bo dzięki pana felietonowi przypomniałem ja sobie, że miałem to zrobić już w piątek.
Pozdrawiam
NIEPOPRAWNY INACZEJ
Re: Ostatecznie ostateczny
2 Listopada, 2010 - 10:08
:) :)
Andrzej Tatkowski