Kwestia badań ciał ofiar tragedii

Obrazek użytkownika Free Your Mind

Opublikowany dzisiaj we „Wprost” (40/2012, s. 14-17) wywiad z p. J. Racewicz jest interesujący z paru powodów. Po pierwsze: ukazuje się w tygodniku, którego nie można podejrzewać o kwestionowanie oficjalnej narracji związanej z „wypadkiem lotniczym w Smoleńsku”. Po drugie: ukazuje się jako „temat z okładki”, a więc najważniejsza story numeru, co też jest jakby znakiem czasu. Po trzecie: stanowi swoisty refleks tego, co się działo w ubiegłym tygodniu „wokół Smoleńska”, jak wiemy zaś działo się bardzo wiele. Po czwarte: p. Racewicz, autorka dwóch poruszających książek związanych z tragedią z 10-04 i zarazem wdowa po śp. P. Janeczku („Janosiku”), szefie prezydenckiej ochrony, przekazuje garść ważnych i prowokujących do nowych pytań, informacji. Spróbuję je uporządkować.Pierwsza informacja jest trochę nieprecyzyjna i zawarta w niniejszym cytacie: Jeden z prokuratorówpowiedział mi: jest pani w szczęśliwej sytuacji, bo jest pani jedyną osobą, której mąż został sfotografowany na stole sekcyjnym (s. 15). Nie wiadomo, czy należy z tego wnioskować, iż Janeczek był jedyną z ofiar, której zwłoki zostały udokumentowane przed złożeniem do trumny w moskiewskiej kostnicy i transportem do Polski, czy też był jedynym z (zabitych) żonatych mężczyzn tak sfotografowanych. Wygląda na to, że jakąś pośmiertną dokumentację sporządzano, choć, jak można sądzić, dość skąpą. Racewicz dodaje: [Na zdjęciach –przyp. F.Y.M.] jest mój Janosik... Tylko że w rosyjskich dokumentach nic się nie zgadza. Ani grupa krwi, ani żadne przebyte choroby. Opisali, że miał otwarte złamania, a nie miał. Że miał rozedmę płuc... Coś z nerkami, coś z wątrobą. A Paweł był wysportowanym mężczyzną, biegał w maratonach. Dwa razy w roku przechodził kompletne badania. I bardzo tego pilnował. Mam jego badania. Był całkowicie zdrowym, bardzo sprawnym mężczyzną. W dokumentach rosyjskich to mężczyzna schorowany o grupie krwi ARh+. (- A on miał?) JR: AB. (...) [W prokuraturze można było przeczytać –przyp. F.Y.M.] ...bardzo dokładny opis sekcji zwłok, szczególnie dokładny opis sekcji głowy. A ja jestem pewna ponad wszelką wątpliwość, że głowa mojego męża była nienaruszona. Obejrzałam go przecież dokładnie. Druga informacja zatem to ta związana z cytowaną wyżej wypowiedzią, czyli, że dostarczona do wojskowej prokuratury dokumentacja dotycząca Janeczka ma się nijak do dokumentacji medycznej zmarłego, jak i do wyglądu zwłok. Jak się domyślamy nad Wisłą rozmaici urzędnicy tłumaczą to „błędami”, jakie mogły się pojawić – ale przecież sprawa jest już znana z relacji wielu innych rodzin „smoleńskich”, które właśnie taką (częściową lub całkowitą) niezgodność pojawiającą się w określonych dokumentacjach dotyczących ofiar tragedii, zgłaszały. Nasuwają się tu więc dwa pytania: 1) dlaczego w Moskwie sporządzano i potem przesłano pośmiertną dokumentację, która nie jest związana z danym ciałem?, 2) czy faktycznie nie zlecano i nie sporządzano w Polsce żadnej medyczno-sądowej dokumentacji, mimo że przepisy nakazywały przeprowadzenie tego rodzaju badań, czy też tychże badań dokonano, lecz je (z jakichś względów) utajniono?Teraz wiem, że nie wkradł się żaden ludzki błąd, bo w zasadzie w każdym dokumencie prawie każdej ofiary jest jakiś błąd. Jedna z żon dostała zdjęcia z miejsca katastrofy. Trzy. Na każdym inny człowiek. Wszystkie podpisane nazwiskiem jej męża. Pyta więc prokuraturę, o co chodzi, i słyszy, że to jakiś urzędniczy błąd i prokuratura zapewnia, że mąż został zidentyfikowany również dzięki badaniom DNA. W związku z tym żona pisze do rosyjskiego instytutu, czy ciało jej męża poddano badaniom genetycznym. I dostaje pisemną odpowiedź, że nie poddano. Inna sprawa: jakim cudem rosyjskim patomorfologom udało się w ciągu 24 godzin od katastrofy zrobić sekcje zwłok prawie wszystkich ofiar? Jedna z rodzin, jeszcze w Moskwie, dostała od Rosjan dokumenty, w których jest napisane, że sekcję zwłok przeprowadzono 11 kwietnia o 23.15. Jednak dwa dni później, 13 kwietnia, na ciele osoby, którą identyfikowali, nie było żadnych cięć sekcyjnych – opowiada Racewicz.Na pytanie nr 1), a postawione wyżej, można odrzec tak: albo a) sekcja została przeprowadzona na ciele zupełnie innej osoby i następnie przypisana w dokumentacji do jednej z ofiar tragedii, albo b) nie przeprowadzono sekcji w ogóle, tylko wpisano do formularzy dane wzięte z czyichś akt (bądź wymyślone przez wpisującego, podyktowane mu przez kogoś etc.). Bez względu na to, czy zachodzi wariant a) czy b), wspólnym elementem obu tych scenariuszy jest nieprzeprowadzenie określonych badań zwłok danej ofiary. Wydaje się natomiast, że żadne techniczne względy nie stały na przeszkodzie, by takie badania (choćby w wielkiej moskiewskiej kostnicy) wykonać. Czemu zatem z nich zrezygnowano, skoro ciało ofiary pochodziło po prostu z lotniczego wypadku? Czy nie dlatego, że chciano coś ukryć, jeśli chodzi o stan danego ciała? Tak czy tak już dziś możemy stwierdzić (na tle dokonanych do tej pory ekshumacji i informacji z nimi związanych oraz na tle zeznań składanych publicznie przez przedstawicieli rodzin ofiar), że część ciał poddawano jakimś zabiegom „sekcyjnym”, część nie. Dopiero jednak dalsze ekshumacje pozwolą ustalić dokładniejszą ilość.W związku z tym jednak wracamy do pytania 2. Niemożliwe, by polskie władze (a zwłaszcza prokurator generalny i ówczesny szef prokuratury wojskowej) nie wiedziały, iż nasi specjaliści nie biorą udziału w sekcjach zwłok w Moskwie. Czy w takim razie (przy tej wiedzy i ze świadomością tego, jak Ruscy potraktowali „miejsce po katastrofie”) rzeczywiście nie zlecono badań medyczno-sądowych w Polsce, czy też je zlecono, lecz całkowicie utajniono? To jedno z najważniejszych pytań do całego oficjalnego „smoleńskiego śledztwa” - i na nie, podejrzewam, dopiero nadzwyczajna komisja będzie w stanie odpowiedzieć, chyba że wcześniej sam prokurator generalny uchyli rąbka tajemnicy. Mnie osobiście wydaje się to absolutnie niemożliwe (w cywilizowanym kraju), by nie pobrano (na potrzeby śledztwa w Polsce, zaznaczam) próbek DNA z ciał ofiar, nie zrobiono dokumentacji radiologicznej etc., przed pochowaniem zabitych, skoro istniało podejrzenie zaistnienia czynu przestępczego wobec delegacji prezydenckiej – lecz przecież ręki za to, że takich badań dokonano, nie dałbym sobie uciąć, gdyż dostępu do tajnych depozytów prokuratur nie miałem i nie mam. Pewne światło na tę niezwykle mroczną i wciąż niewyjaśnioną sprawę (badań ciał ofiar) rzuca inna wypowiedź Racewicz (wspominającej przesłuchanie w Moskwie), poniekąd potwierdzająca to, co już wcześniej słyszeliśmy z ust przedstawicieli innych osób spokrewnionych z ofiarami: Najpierw była rozmowa z prokuratorem i opis. Jak wyglądał, jak był ubrany, jakie miał znaki szczególne, jakie operacje przeszedł... Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, bo przecież jeszcze w sobotę 10 kwietnia w naszym domu byli agenci ABW, którzy zbierali tak zwany materiał genetyczny mojego męża. Zabrali jego szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia. Brali wymaz z policzków naszego synka. Zabrali zdjęcia rentgenowskie, pantogramy, teczkę badań. Przesłuchali mnie i wszystko im na temat Pawła powiedziałam. A wszystko po to, żeby go było łatwiej rozpoznać w Moskwie. Ale kiedy pytałam w Moskwie, dlaczego mnie przesłuchują jeszcze raz, przecież już to wszystko powiedziałam, i czy mają te wszystkie badania, ślady DNA, rentgeny, powiedzieli, że nie mają nic. Gdzie to się wszystko podziało? Przecież taką dokumentację zabrano każdej rodzinie. Agenci byli w hotelu poselskim, weszli do mieszkania ministra Szczygły, żeby zabrać materiał genetyczny... I nic. ABW ma dotąd telefony wszystkich ofiar katastrofy. Mojego męża też. Rzekomo coś tam sprawdza. A ja bym chciała odzyskać telefon Pawła, bo tam są nasze zdjęcia, ostatnie nasze SMS-y. To jest dla mnie jak relikwia. A w Moskwie rosyjski prokurator gdzieś szedł, znikał i wracał. I rzucał zdjęcia. Całe pliki zdjęć. Z ciałami, które według niego pasowały do mojego opisu. Rozsypywał i czekał. To było jak gra: wybierz sobie właściwe zdjęcie, kto ci się najbardziej kojarzy z twoim mężem/żoną/synem/córką/matką/ojcem...Jeśli więc polskie instytucje i służby gromadziły przeróżne dane oraz materiały dowodowe związane z ofiarami (a to potwierdza zgodnie wiele osób), lecz nieudostępniały ich Moskwie – to w jakim celu to czyniły? Czy nie na potrzeby jakiegoś utajnionego śledztwa właśnie? Gdyby zaś zaszła sytuacja zgoła odwrotna – taki zaś jej obraz rysuje się na razie w oficjalnym przekazie na tle wydarzeń wokół niedawnych dwóch ekshumacji i sprawy „zamiany ciał dwóch ofiar” – to znaczy, gdyby polskie instytucje w ogóle nie podjęły się (obligatoryjnych, podkreślam) badań medyczno-sądowych ciał ofiar tragedii (po sprowadzeniu zwłok do kraju), to należałoby nie tylko domagać się natychmiastowej dymisji prokuratora generalnego, ale też ustalić, na czyje polecenie takich badań nie dokonano. Czy to była osobista decyzja A. Seremeta, czy też ktoś inny jemu nakazał wydanie takiej właśnie decyzji. Powtarzam jednak, wydaje mi się to niemożliwe, by w obliczu takiej tajemniczej tragedii (i takiego przebiegu zdarzeń „wokół miejsca katastrofy”), nie dokonano tak podstawowej rzeczy, jak dokładne zbadanie ciał ofiar. A kontrolerzy NIK powinni już dawno przyjrzeć się pracom prokuratorów, gdyż z biegiem czasu historia smoleńska robi się coraz bardziej zagmatwana, choć miało być inaczej, wszak nie kto inny, jak Seremet w kwietniu 2012, a więc dwa lata po tragedii, dzielił się z nami swoim marzeniem, co do nieodległego czasu zakończenia śledztwa: Marzę, by śledztwo zakończyło się w ciągu roku. Byłoby wspaniale, gdyby się udało przyspieszyć, bo każdy miesiąc na naszą działa niekorzyść. Ale i tak zawsze będzie grupa nieprzekonanych(http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Tu_154__Wybuchu_nie_bylo.html?as=4). Obawiam się, że śledztwo dopiero może się zacząć, gdy najbardziej nieprzekonane będą rodziny ofiar.

Brak głosów