Debata polityczna czyli trochę o świętych krowach
Dyskusja, która wywiązała się wczoraj pod moją notką „Wilk zmienia...” uzmysłowiła mi jedną rzecz, która zdaje się umykać uczestnikom debaty politycznej.
Jaka jest rola polityka a jaka jego wyborcy w demokratycznym państwie?
Sądząc po niektórych atakach na mój tekst, z którymi nie mam zamiaru w tym miejscu polemizować, można dojść do wniosku, że w polityce istnieją osoby lub wręcz całe ugrupowania, które cieszą się statusem świętej krowy. I co ciekawe, te ataki nie dotyczyły argumentów. To jeden z najbardziej nieuczciwych sposobów uprawiania polityki i jest raczej agitacją.
Kim jest polityk i jaka jest jego gradacja priorytetów? Czy zasługuje na bezwarunkowe i bezrefleksyjne poparcie? Taką bowiem postawę lansują ci, którzy będą widzieć przede wszystkim słomkę w oku przeciwnika nie sprawdzając przy tym stanu swojego oczodołu.
Polityk to taki uczestnik życia publicznego, który zwykle ciesząc się określonymi przywilejami musi liczyć się z wnikliwą oceną swoich poczynań. Tych prywatnych a także (a może przede wszystkim) publicznych.
Nikt nie zostaje politykiem z przymusu, może z jednym wyjątkiem tego co to powtarzał - nie chcem ale muszem. Zwykle jest to decyzja podyktowana zaspokajaniem własnego ego, chęcią poprawy sytuacji materialnej czy chęcią dominowania. I nie ma w tym nic złego! Każde stado potrzebuje osobników alfa. O ile jednak polityk czy osoba aspirująca to takiej funkcji w państwie może pozwolić sobie na różne gierki i koniunkturalizm to mnie, wyborcę ta zasada nie dotyczy. Ja jako świadomy i odpowiedzialny wyborca muszę myśleć w kategoriach męża stanu. Bo tylko wtedy jestem w stanie dokonać wyboru.
Polityk ma inną hierarchię zachowań: w pierwszym rzędzie musi dbać o utrzymanie osiągniętej pozycji i sięgać po więcej. Dlatego musi zadbać o swoje bezpośrednie zaplecze, które mu to zagwarantuje. W następnej kolejności pomyśli o zaspokojeniu potrzeb własnych i swoich bliskich a dopiero potem, jak okoliczności pozwolą, zadba o res publica. Ci, bardzo nieliczni niestety, którzy wyłamują się z tego schematu dorastają czasami do miana Męża Stanu. Lecz jest to kategoria na wymarciu.
Dla mnie, wyborcy, żona Cezara może być nawet ladacznicą ale polityk nie! Gdybym spytał się któregoś z Was, skąd wzięliście na nowe auto to w najlepszym przypadku (zakładając, że nie jestem urzędnikiem US) posądzony zostałbym o wścibstwo i grubiaństwo. To samo pytanie zadane politykowi jest nie tylko na miejscu ale jest wręcz konieczne. To samo dotycz nie tylko jego stanu posiadania lecz przede wszystkim poglądów (lub powodów ich zmiany), sympatii i sojuszy politycznych. Być politykiem to misja i SŁUŻBA a nie jakieś dolce vita, które zdaje się pędzić ogromna większość wybrańców Narodu.
Ja, wyborca, godzę się na jego przywileje, immunitety i wyższe pobory ale oddając swój głos zawieram umowę, że będzie mnie jako obywatela państwa reprezentował w najlepszy z możliwych sposobów.
Bezkrytyczne a czasami wręcz bałwochwalczy stosunek do swoich faworytów nie służy niczemu dobremu. A zwłaszcza nie służy zdrowej debacie politycznej. To my w tej grze powinniśmy odgrywać rolę mężów stanu, skoro tak niewielu polityków na to stać.
Jak już kiedyś podkreślałem, uważam, że oddolne ruchy, jak ten ostatnio zawiązany, jest jedyną szansą na naprawę Rzeczpospolitej. Niech w takich ruchach ścierają się poglądy tych setek mężów stanu, których mamy. Niech te dyskusje wyłaniają nowych, nie skażonych złą przeszłością osobników alfa.
Puki co, musimy oddać na kogoś swój głos. Ale zadawajmy niewygodne pytania, każmy się tłumaczyć z każdego ruchu i każdego sojuszu. Nie wprowadzajmy jednak do naszej debaty elementów walki ad personam tylko dlatego, że ktoś ma inne spojrzenie niż my.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 909 odsłon