Naparzanka
Właśnie wróciłem do domu. Patrze a tu moja młodsza córka zamula pałę telewizorem. A w telewizorni leci właśnie "Wejscie smoka" z Brucem Lee w roli głownej. Kto to ogladał za młodu, ten rozumie sentyment, bo dzis ten film do ogladania sie nie nadaje.
No, chyba, że sie ma 11 lat, tak jak Ola.
Ja, żeby wejśc na "Wejście smoka" do kina w Olesnicy musiałem ściągnąć pełnoletniego kolege, postawic mu bilet i wspólnie skorumpowac panią w poliestrowym fartuchu w kwiaty, ktora do kina wpuszczała. Film był, nie wiedziec czemu, od lat 18.
Ja mialem z 9.
Po wyjściu z kina postanowiłem, co oczywiste, zostac karateką.
No i nie zostałem. Nie wiem z jakiego powodu, może dlatego, że po dwóch latach nauki taekwondo znudziło mi sie liczenie po koreańsku i robienie tzw. krokodylków wokół sali. Kto ćwiczył coś podobnego, ten wie o czym mowa. W sumie dosyć niewazne. W kazdym razie i taekwondo i kyokushinkai i shotokan, które później trenowałem, lekko zmodyfikowane dosyć sie przydawały w barowych bójkach. O ile w miarę wcześnie się załapało, że najmniej wazne jest ukłonienie sie przeciwnikowi, za to sednem jest nigdy się nie cofać, "wchodzić" w przeciwnika maxymalnie twardo i uzywac najtwardszych części ciała, czyli łokci, kolan, pięści i czoła.
Po tych młodzieńczych igraszkach został mi jednak i pewien sentyment do sportów walki i spory podziw dla gosci, którzy potrafią uzywac swojego ciała w roli śmiercionośnej broni.
Żeby nie było niejasnosci. Zawsze preferowałem style maxymalnie ofensywne- jednak nigdy nie osiagnąłem jakiejś specjalnej biegłości w tych zabawach. Kwestia cierpliwości i podejścia. Ja zwyczajnie nie porafię zrozumiec tego, że mozna trenowac sztuke walki po to by jej nigdy nie uzyć. Nie widze w tym najmniejszego sensu.
Natomiast uważam, że średnio sprawny mężczyzna, który sie nie boi, ma jako tako opanowana anatomię człowieka i fizyke na poziomie klasy siódmej SP jest w stanie wyrządzic powazną krzywde praktycznie dowolnemu przeciwnikowi.
Wszystkie sensowne walki, które stoczyłem lub widziałem rozgrywały sie na przestrzeni od jednego do trzech uderzeń. Nie za bardzo jestem w stanie uwierzyć w to, że ktokolwiek jest zdolny do wytrzymania czegoś więcej. Bo z reguły wystarcza jeden dobrze wyprowadzony strzał. Po czym walkę uznac nalezy za zakończoną- no chyba że ktoś gustuje w kopaniu leżących.
Natomiast w trakcie samej walki raczej nie można się wahać i uderzac trzeba tak, zeby zabić. Człowiek to twarda sztuka i zabicie go golymi pięściami nie jest wcale takie łatwe, choc co do pewnego czeskiego UBeka w Pradze A.D. 1990 wcale nie jestem taki pewien.Kto spędzał wtedy Sylwestra na Placu Waclawa być może wie o czym piszę.
Więc raczej sie nie ma czego obawiać.
Sęk w tym, że kazde wahanie to zwiekszenie szansy na przegraną, bo przeciwnik z reguły sie nie waha. Stąd w trakcie walki trzeba robic wszystko, by ten, z którym sie bijemy po naszym uderzeniu nie byl sie w stanie podnieśc. Tedy najwięcej sensu maja takie zabiegi, które prowadzą do unieszkodliwienia przecinika na stałe. Czyli połamanie mu łokci, kolan, kostek etc. O ile nie jesteśmy w stanie rozłozyc go jednym czystym ciosem w szczękę.
***
Swego czasu na C+ leciał film pt. The Protector. Film z rodzaju durnych, skośnych filmów o niczym. Jakoś go nigdy nie chciało mi sie oglądac, choc powtarzano to "arcydzieło" wielokrotnie.
Aż pewnego dnia mój brat wpadł do mnie z pendrivem twierdząc, że takiego skosnego sukinkota w zyciu nie widzialem. I puścił mi tę scenę. Tyle, że w znacznie lepszej jakości.
Panie i panowie, przedstawiam wam najwybitniejszego kinowego łamacza kości.
Wskazane słuchawki lub dobry zestaw audio.
I odpornośc na chrupot miażdżonych gnatów.
Oto on:
http://www.youtube.com/watch?v=ds36EeXhh-Y
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 626 odsłon