Kontekst
W PZGS- ie Pan Józek był Kimś. No nie, żeby zaraz kierownikiem albo księgowym.
Otóż był Placowym. Do jego obowiązków należało dbanie o PZGS- owski plac na którym składowano różne różności. A to węgiel. A to nawozy, bywało że przez kilka dni leżały tam deski zamówione i cudem zdobyte przez zaopatrzeniowca.
Placowy zamiatał, pilnował porządku wewnątrz"na wietrze" oraz pod wiatą. Tam z kolei trafiał równie poszukiwany cement, wapno i inne deficytowe dobra. Przykrywał je płachtami tak jak i nawozy przyjeżdżające w workach a bywało, luzem.
Jednak nie to stanowiło o ważności jego stanowiska. Owszem, musiał co jakiś czas latać"z mietłom" po całości ale nikt nie robił z tego powodu głupich uwag.
Bowiem również pełnił funkcję Wagowego. Oto on był prawdziwym dysponentem dóbr zdobytych i zgromadzonych na placu. To on wydawał kwity. Tak naprawdę nie wiedział i nie chciał wiedzieć o wałach kręconych przez kierownika z zaopatrzeniowcem. Oraz tym ile z zamówień docierało na miejsce.
Poszczególni rolnicy załatwiali właśnie z nim różne drobne i grubsze sprawy. A to zaniżenie wagi deficytowego saletrzaku czy innych nawozów. A to inne drobne przysługi.
Nikt"żaby nie bał", przecież w czasie deszczu oraz szybkiego rozładunku gdy pod bramą już czekała"rajka" C- 30tek i wozów część towaru mogła zwyczajnie spłynąć. A to nie Placowy ubytkował. Podobnie węgiel. Niby nikt nie narzekał na wielką zawartość miału na przyczepach pod"kostką" lecz liczyła się całość. I gdy przyjeżdżała nie oszukana kostka, zawsze brano pod uwagę to co powinno być pod nią. Oraz sprzedane za niższą cenę. Po oddzieleniu miału. Jak, komu, za co? Słodka tajemnica Pana Wagowego i Księgowego pilnującego ubytkowania.
Nasz bohater miał oczywiscie Małżonkę. Dbała o męża dzięki któremu ich dom nie był zwykłą chałupą ale jedną z pierwszych piętrówek. Wprawdzie kanciastą, klocowatą i z pustaka lecz zawsze. Oraz... miał Malucha! Pierwszego na wsi. Szef jeździł Wartburgiem, jak i księgowy. Kilku miejscowych miało Warszawy, Trabanty i Syrenki.
Lecz wróćmy do połowicy. Dość tęga, przynosiła co dzień mężowi do pracy obiad pilnując czy małżonek jest trzeźwy.
Co prawda każdy biznes zwykło się przyklepywać obaleniem flachy lecz tak poważna funkcja wymagała Trzeźwego kombinowania. Tak by na placu ubywało jak najmniej a jak najwięcej przybywało w obejściu.
Z czasem na Mariannę zaczęto mówić poważnie Wagina. Bo i z nią można było załatwić wiele spraw przekazywanych jej małżonkowi.
Owa sielanka może trwała by lata. Dzieci w mieście, poszły"w magistry", pojawiły się i wnuki. Wszyscy bardzo kochali dziadków miłością którą niektórzy złośliwi zwą"pieniężną".
Ale na samym początku jeszcze za kartkowych czasów w grę wchodziła chabanina, jajka nawet i cukier.
Pewnego razu najpierw pracownicy, potem mieszkańcy wsi zaczęli dziwnie patrzeć na wagowego.
Zaczął się czuć nieswojo, wreszcie ktoś wygadał mu przy flaszce. Otóż żona jednego z rolników nie mogła zajść w ciążę i chodziła do ginekologa. Prywatnie, do miasta.
Tam, w wypisach przeznaczonych dla szpitala znaleźli dziwne słowo którego znaczenie szybko podrzucili sąsiadom, ci dalej.
I się zaczęło. Najpierw od mówienia za plecami"facet z Waginą' a potem normalnie nazywano go Cipą. Nic nie pomagało jego stanowisko. Gdzie idziesz załatwić węgiel?
Aaa, do Cipy. I rozmówcy zanosili się śmiechem. Oczywiście jak już nadmieniłem wszystko musiało się wydać. Dzieciaki strofowane przez rodziców zaniepokojonych groźbą"zakręcenia kranika" krzyczały zza płotów kto idzie. Nawet poleciało kilka kamieni. Tego nie mógł zdzierżyć. Serce nie wytrzymało. Na pogrzeb przyszła prawie cała wioska. Po ostatnich obrzędach Proboszcz się oddalił. Kierownik PZGS- u rzucił mowę z kartki, krótko bo zaczęło padać. W dodatku ktoś z tłumu żałobników palnął: tak cipy kończą!
Kilkanaście osób bardzo niestosownie zaniosło się śmiechem.
Do dziś po latach około 1 listopada niektórzy przechodząc obok miejsca Wiecznego spoczynku Małżonków rzucają: aa, tu Cipy leżą!
I na koniec mała, wcale nie złośliwa puenta.
Jak by wyglądało podejście do całej sytuacji dzisiaj?
Czy aby określenie którym obdarowano go na początku nie stanowiło o jego nobilitacji a nawet awansie?
To prawdziwa historia z jednej z okolicznych wsi. Można powiedzieć, dziś nabrała niemal wagi przypowieści. Przypomniana mi przez znajomego Ojca, niezbyt rozumiejącego dzisiejszy kontekst całości.
A o ten właśnie chodzi.
I tytułem wyjaśnienia.
Dziś kolejna Rocznica Godziny"W".
Ale nie chciałem pisać kolejnego tekstu na temat. Są Tu znawcy, historycy, spece od uwarunkowań i tak dalej.
Wiem, 17.00 syreny, zamieramy, cisza. Powinna nawet stanąć produkcja tam gdzie to możliwe. Ale tu w Miastowsi działy się dziwne rzeczy. Najpierw nie było nic o jekiejkolwiek części oficjalnej. Na stronie Kocham Wieluń"zapomniano" o złożeniu kwiatów pod pomnikiem rotmistrza Pileckiego, uroczystym apelu. Tylko temat uwaga- 2 Sierpnia!
Wiele osób to zagotowało. Dosłownie usłyszałem od zasłużonego Działacza Ruchu Oporu- takiego prawdziwego Solidarnościowca że już się podpięli pod komunę. I obchodzą ale z daleka.
A tu nagle, cud. Może ktoś znajdzie wcześniejszą wersję podlinkowanej strony. Bo tu niżej nagle znalazł się Pierwszy sierpnia. I Rotmistrz Pilecki. A nawet Uroczysta Msza Święta.
Powtarzam, może ktoś znajdzie wcześniejszą wersję? Bo tamta dotyczyła jakiegoś Welungen( szwabska okupacyjna nazwa ). Może i Michałowa?
Przepraszam za takie dwa w jednym. Lecz dla pierwszej części nie mogłem znaleźć kategorii. Coś dawniej śmiesznego dziś brzmi groźnie.
A tekst rocznicowy który nie powstał musiałbym zalać goryczą.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 75 odsłon