BANDERLAND

Obrazek użytkownika Aleszumm
Świat

       BANDERLAND

 

„Polak musi być świnią, bo się Polakiem urodził” – wieszczył „nasz wieszcz” – Czesław Miłosz, a za nazwanie Matki Boskiej przez Miłosza pogańską boginią Sejm RP ogłosił rok 2011 rokiem Miłosza, zapewne też w hołdzie miłoszowej pogańskiej bogini.

 

Następnie Wysoka Izba Polskiego Parlamentu zamiast ogłosić „11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian” uchwaliła  wyssaną z małego palca ekipy rządzącej uchwałę, o  czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa, dotyczącą okrutnych mordów popełnionych na obywatelach polskich przez nacjonalistów ukraińskich. Przypomnę, że w II RP na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943 – 1944 zginęło w sposób okrutny ok. 200 tysięcy Polaków, Ormian, Rosjan, Czechów, Żydów, Łotyszy  - obywateli polskich.

Zbrodni na Polakach dokonywały oddziały ]]>UPA]]>, politycznie podporządkowane ]]>OUN-B]]>, a następnie ]]>UHWR]]>, pod naczelnym dowództwem ]]>Romana Szuchewycza]]>, a także oddziały ]]>SKW]]>, ]]>Służby Bezpieczeństwa OUN-B]]> i ukraińska ludność cywilna. W kilku przypadkach doszło do współpracy pomiędzy wymienionymi wyżej formacjami a niemieckimi jednostkami policyjnymi, w których służyli Ukraińcy (]]>Ukraińską Policją Pomocniczą]]> i ]]>4 pułkiem policji SS]]>).

 

Dr Aleksander Korman podaje 135 tortur i okrucieństw stosowanych przez terrorystów OUN-UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich

Wymienione poniżej metody tortur i okrucieństw stanowią tylko przykłady i nie obejmują pełnego zbioru, stosowanych przez terrorystów OUN-UPA metod pozbawiania życia - polskich dzieci, kobiet i mężczyzn w męczarniach. Pomysłowość tortur była nagradzana.

Zbrodnia przeciw ludzkości popełniona przez ukraińskich terrorystów może być przedmiotem badań nie tylko historyków, prawników, socjologów, ekonomistów, ale także i psychiatrów.

001. Wbijanie dużego i grubego gwoździa do czaszki głowy.

002. Zdzieranie z głowy włosów ze skórą (skalpowanie).

003. Zadawanie ciosu obuchem siekiery w czaszkę głowy.

004. Zadawanie ciosu obuchem siekiery w czoło.

005. Wyrzynanie na czole "orła".

006. Wbijanie bagnetu w skroń głowy.

007. Wyłupywanie jednego oka.

008. Wybieranie dwoje oczu.

009. Obcinanie nosa.

010. Obcinanie jednego ucha.

011. Obrzynanie obydwu uszu.

012. Przebijanie kołami dzieci na wylot.

013. Przebijanie zaostrzonym grubym drutem ucha na wylot drugiego ucha.

014. Obrzynanie warg.

015. Obcinanie języka.

016. Podrzynanie gardła.

017. Podrzynanie gardła i wyciąganie przez otwór języka na zewnątrz.

018. Podrzynanie gardła i wkładanie do otworu szmaty.

019. Wybijanie zębów.

020. Łamanie szczęki.

021. Rozrywanie ust od ucha do ucha.

022. Kneblowanie ust pakułami przy transporcie jeszcze żywych ofiar.

023. Podcinanie szyi nożem lub sierpem.

024. Zadawanie ciosu siekierą w szyję.

025. Pionowe rozrąbywanie siekierą głowy.

026. Skręcanie głowy do tyłu.

027. Robienie miazgi z głowy przez wkładanie głowy w ściski zaciskane śrubą.

028. Obcinanie głowy sierpem.

029. Obcinanie głowy kosą.

030. Odrąbywanie głowy siekierą.

031. Zadawanie ciosu siekierą w szyję.

032. Zadawanie ran kłutych w głowie.

033. Cięcie i ściąganie wąskich pasów skóry z pleców.

034. Zadawanie innych ran ciętych na plecach.

035. Zadawanie ciosów bagnetem w plecy.

036. Łamanie kości żeber klatki piersiowej.

037. Zadawanie ciosu nożem lub bagnetem w serce lub okolice serca.

038. Zadawanie ran kłutych nożem lub bagnetem w pierś.

039. Obcinanie kobietom piersi sierpem.

040. Obcinanie kobietom piersi i posypywanie ran solą.

041. Obrzynanie sierpem genitalii ofiarom płci męskiej.

042. Przecinanie tułowia na wpół piłą ciesielską.

043. Zadawanie ran kłutych brzucha nożem lub bagnetem.

044. Przebijanie brzucha ciężarnej kobiecie bagnetem.

045. Rozcinanie brzucha i wyciąganie jelit na zewnątrz u dorosłych.

046. Rozcinanie brzucha kobiecie w zaawansowanej ciąży i w miejsce wyjętego płodu, wkładanie np. żywego kota i zaszywanie brzucha.

047. Rozcinanie brzucha i wlewanie do wnętrza wrzątku - kipiącej wody.

048. Rozcinanie brzucha i wkładanie do jego wnętrza kamieni oraz wrzucanie do rzeki.

049. Rozcinanie kobietom ciężarnym brzucha i wrzucanie do wnętrza potłuczonego szkła.

050. Wyrywanie żył od pachwiny, aż do stóp.

051. Wkładanie do pochwy - wagina rozżarzonego żelaza.

052. Wkładanie do waginy szyszek sosny od strony wierzchołka.

053. Wkładanie do waginy zaostrzonego kołka i przepychanie aż do gardła, na wylot.

054. Rozcinanie kobietom przodu tułowia ogrodniczym scyzorykiem, od waginy, aż po szyję i pozostawienie wnętrzności na zewnątrz.

055. Wieszanie ofiar za wnętrzności.

056. Wkładanie do waginy szklanej butelki i jej rozbicie.

057. Wkładanie do otworu analnego szklanej butelki i jej stłuczenie.

058. Rozcinanie brzucha i wsypywanie do wnętrza karmy dla zgłodniałych świń tzw. osypki, który to pokarm wyrywały razem z jelitami i innymi wnętrznościami.

059. Odrąbywanie siekierą jednej ręki.

060. Odrąbywanie siekierą obydwóch rąk.

061. Przebijanie dłoni nożem.

062. Obcinanie palców u ręki nożem.

063. Obcinanie dłoni.

064. Przypalanie wewnętrznej strony dłoni na gorącym blacie kuchni węglowej.

065. Odrąbywanie pięty.

066. Odrąbywanie stopy powyżej kości piętowej.

067. Łamanie kości rąk w kilku miejscach tępym narzędziem.

068. Łamanie kości nóg w kilku miejscach tępym narzędziem.

069. Przecinanie tułowia na wpół piłą ciesielską, obłożonego z dwóch stron deskami.

070. Przecinanie tułowia na wpół specjalną piłą drewnianą.

071. Obcinanie piłą obie nogi.

072. Posypywanie związanych nóg rozżarzonym węglem.

073. Przybijanie gwoździami rąk do stołu, a stóp do podłogi.

074. Przybijanie w kościele na krzyżu rąk i nóg gwoździami.

075. Zadawanie ciosów siekierą w tył głowy, ofiarom ułożonym uprzednio głową do podłogi.

076. Zadawanie ciosów siekierą na całym tułowiu.

077. Rąbanie siekierą całego tułowia na części.

078. Łamanie na żywo kości nóg i rąk w tzw. kieracie.

079. Przybijanie nożem do stołu języczka małego dziecka, które później wisiało na nim.

080. Krajanie dziecka nożem na kawałki i rozrzucanie ich wokół.

081. Rozpruwanie brzuszka dzieciom.

082. Przybijanie bagnetem małego dziecka do stołu.

083. Wieszanie dziecka płci męskiej za genitalia na klamce drzwi.

084. Łamanie stawów nóg dziecka.

085. Łamanie stawów rąk dziecka.

086. Zaduszenie dziecka przez narzucenie na niego różnych szmat.

087. Wrzucanie do głębinowych studni małych dzieci żywcem.

088. Wrzucanie dziecka w płomienie ognia palącego się budynku.

089. Rozbijanie główki niemowlęcia przez wzięcie go za nóżki i uderzenie o ścianę lub piec.

090. Powieszenie za nogi zakonnika pod amboną w kościele.

091. Wbijanie dziecka na pal.

092. Powieszenie na drzewie kobiety do góry nogami i znęcanie się nad nią przez odcięcie piersi i języka, rozcięcie brzucha i wybranie oczu oraz odcinanie nożami kawałków ciała.

093. Przybijanie gwoździami małego dziecka do drzwi.

094. Wieszanie na drzewie głową do góry.

095. Wieszanie na drzewie nogami do góry.

096. Wieszanie na drzewie nogami do góry i osmalanie głowy od dołu ogniem zapalonego pod głową ogniska.

097. Zrzucanie w dół ze skały.

098. Topienie w rzece.

099. Topienie przez wrzucenie do głębinowej studni.

100. Topienie w studni i narzucanie na ofiarę kamieni.

101. Zadźganie widłami, a potem pieczenie kawałków ciała na ognisku.

102. Wrzucenie dorosłego w płomienie ogniska na polanie leśnej, wokół którego ukraińskie dziewczęta śpiewały i tańczyły przy dźwiękach harmonii.

103. Wbijanie koła do brzucha na wylot i utwierdzanie go w ziemi.

104. Przywiązanie do drzewa człowieka i strzelanie do niego jak do tarczy strzelniczej.

105. Prowadzenie nago lub w bieliźnie na mrozie.

106. Duszenie przez skręcanie namydlonym sznurem zawieszonym na szyi, zwanym arkanem.

107. Wleczenie po ulicy tułowia przy pomocy sznura zaciśniętego na szyi.

108. Przywiązanie nóg kobiety do dwóch drzew oraz rąk ponad głową i rozcinanie brzucha od krocza do piersi.

109. Rozrywanie tułowia przy pomocy łańcuchów.

110. Wleczenie po ziemi przywiązanego do pojazdu konnego.

111. Wleczenie po ulicy matki z trojgiem dzieci, przywiązanych do wozu o zaprzęgu konnym w ten sposób, że jedną nogę matki przywiązano łańcuchem do wozu, a do drugiej nogi matki jedną nogę najstarszego dziecka, a do drugiej nogi najstarszego dziecka przywiązano nogę młodszego dziecka, a do drugiej nogi młodszego dziecka, przywiązano nogę dziecka najmłodszego.

112. Przebicie tułowia na wylot lufą karabinu.

113. Ściskanie ofiary drutem kolczastym.

114. Ściskanie razem dwie ofiary drutem kolczastym.

115. Ściskanie więcej ofiar razem drutem kolczastym.

116. Periodyczne zaciskanie tułowia drutem kolczastym i co kilka godzin polewanie ofiary zimną wodą w celu odzyskania przytomności i odczuwania bólu i cierpienia.

117. Zakopywanie ofiary do ziemi na stojąco po szyję i w takim stanie jej pozostawienie.

118. Zakopywanie żywcem do ziemi po szyję i ścinanie później głowy kosą.

119. Rozrywanie tułowia na wpół przez konie.

120. Rozrywanie tułowia na wpół przez przywiązanie ofiary do dwóch przygiętych drzew i następnie ich uwolnienie.

121. Wrzucanie dorosłych w płomienie ognia palącego się budynku.

122. Podpalanie ofiary oblanej uprzednio naftą.

123. Okładanie ofiary dookoła słomą-snopem i jej podpalenie, czyniąc w ten sposób pochodnię Nerona.

124. Wbijanie noża w plecy i pozostawienie go w ciele ofiary.

125. Wbijanie niemowlęcia na widły i wrzucanie go w płomienie ognia.

126. Wyrzynanie żyletkami skóry z twarzy.

127. Wbijanie dębowych kołków pomiędzy żebra.

128. Wieszanie na kolczastym drucie.

129. Zdzieranie z ciała skóry i zalewanie rany atramentem oraz oblewanie jej wrzącą wodą.

130. Przymocowanie tułowia do oparcia i rzucanie w nie nożami.

131. Wiązanie - skuwanie rąk drutem kolczastym.

132. Zadawanie śmiertelnych uderzeń łopatą.

133. Przybijanie rąk do progu mieszkania.

134. Wleczenie ciała po ziemi, za nogi związane sznurem.

135. Przybijanie małych dzieci dookoła grubego rosnącego drzewa przydrożnego, tworząc w ten sposób tzw. "wianuszki".

 

I z takich sposobów męczeńskich śmierci Sejm RP urządza pokazówkę przyjaźni z narodem ukraińskim, nie żądając nawet przeproszenia za dokonanie banderowskich zbrodni.

Dalej, na Majdanie polscy politycy pod sztandarami faszyzmu i antysemityzmu wyrażają swoje poparcie. Przy władzy na Ukrainie są ugrupowania skrajnie faszystowskie i antysemickie różnych ukraińskich „Swobód” tiahnybokowych i antypolskich Julij Tymoszenko. To prawda, że Rosjanie są profesjonalnymi mordercami, że ich prezydent Putin porównywany jest do Hitlera. Jego polityka zagraża też innym narodom dawnego ZSRR, w tym Polski.

Ale my się Putina nie boimy, posiadamy przecież według Donalda Tuska „doskonale wyposażoną i wyszkoloną milionową armię” i lewackie zapewnienia obrony naszych granic przez Obamę i innych skompromitowanych polityków (na przykładzie ludobójstwa w Syrii).

 

Polityka naszego rządu zmienia się w postępie geometrycznym – ergo – wczoraj Rosja była idealnym partnerem w śledztwie mordu smoleńskiego uznawanego przez rządzących Polską i Rosją za katastrofę, dzisiaj już o Smoleńsku wprawdzie potwierdzają ustalenia bandziorów komisji Millera i współodpowiedzialnej za mord smoleński gen. Tatiany Anodiny, ale Rosja już postępuje z Ukrainą nieładnie. Krótko więc - expressis verbis - „niech żyje wolna Ukraina” z okrutnymi  mordami (ludobójstwem) [genocide] Polaków w tle!

 

Co dla mnie najsmutniejsze, te wszystkie rozważania mają pokrycie w upadłej już „Gazecie Polskiej” i „Gazecie Polskiej Codziennie”, pismach uważających się za centroprawicowe, jednak rodem z Czerskiej. Udowodnię to na przykładzie znakomitego polskiego pisarza i patrioty Waldemara Łysiaka, którego „wyruchano” z „Gazety Polskiej” decyzją Tomasza Sakiewicza, a łapskami nieżyjącego już red. Jacka Kwiecińskiego, takiego dziennikarza, którego raczej się nie czyta, bo zajeżdża „śmietanką salonową”. De mortuis nihil nisi bene, ale on walnął Waldemara Łysiaka salonową maczugą….ANTYSEMITYZMEM ! I Waldemar Łysiak został w ten podły sposób usunięty z „Gazety Polskiej” przez Sakiewicza, który chce zostać po upadłym i chorym sercowo i mózgowo  komoruskim, prezydentem RP. U nas we Lwowie na takie zamysły mówiono: „a po kuckach”.

Wówczas w 2007 roku napisałem tekst w „Kurierze Codziennym” Chicago „ Gazeta Polska z salonową maczugą w tle”. Warto ten tekst przypomnieć w całości

]]>http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_6.htm]]>

 

    Korespondencja z Krakowa

 

    „GAZETA POLSKA”

    Z SALONOWĄ MACZUGĄ W TLE

 

    Jedyne, określające się jako prawicowe pismo, okazało się marnym dodatkiem "Gazety Wyborczej". Z żalem podejmuję te słowa, albowiem „Gazeta Polska" kojarzyła mi się nieodmiennie z polską nutą patriotyczną, jej najchlubniejszymi tradycjami, opierając się złu, z wszystkimi patologiami polskiego życia społeczno - politycznego włącznie.

 

    „Gazeta Polska" stanowiła jak dotąd platformę piętnowania spisku przeciwko narodowi, spisku który należy określić jako następną próbę zawładnięcia Polską od zewnątrz, a Kościołem od wewnątrz.

 

    Usiłuje się stworzyć nową formę okupacji Polski, obce narodowi siły wewnętrzne dążą, aby utracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe.

 

    Wybitny pisarz polski Waldemar Łysiak stanowił wiodącą postać w zespole „Gazety Polskiej". Większość czytelników rozpoczynała cotygodniową lekturę od ostatniej strony gazety, gdzie znajdował się jego cotygodniowy felieton.

 

    Właśnie Waldemar Łysiak nadawał ton patriotyczny „Gazecie Polskiej", właśnie on stanowił siłę napędową zespołu, właśnie on stwarzał nam nadzieje na poznanie prawdy.

 

    I nagle, nagle bez ceregieli został napadnięty przez rodzimą gazetę prosto w łeb salonową maczugą

    - a n t y s e m i t y z m e m.

 

    Od 25 lipca 2007 nie ma cotygodniowego felietonu Waldemara Łysiaka na ostatniej stronie "Gazety Polskiej".

 

    Publikuje za to w dalszym ciągu Jacek Kwieciński na zlecenie swojego red. nacz. Tomasza Sakiewicza, wykonawca „pocałunku śmierci", chuligański redaktor „Gazety Polskiej", redaktor na zamówienie, piszący w imieniu swoich mocodawców tekst "Czuję się fatalnie" w którym oto pisze :

 

" Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować". W kontekście twórczości Waldemara Łysiaka.

 

    Zachodzi tu podstawowe pytanie - na czyje zamówienie, za ile i z jakich parszywych pobudek Kwieciński za wiedzą naczelnego redaktora wyrzuca za burtę wybitnego pisarza, równocześnie czyniąc ze „swojej" gazety szmatławca pogrążającego prawego człowieka w tanatosowym widmie snów?

 

    W polskim dziennikarstwie to rzecz bez precedensu, aby na jednych łamach dochodziło do takiego skandalu.

 

    W ostatnim swoim felietonie na łamach „Gazety Polskiej" pt. "Nie ma zgody" Waldemar Łysiak pisze, że nie będzie udowadniał, że nie jest wielbłądem etc.

 

    Nie zgadzam się z tym poglądem. Waldemar Łysiak nikomu niczego udowadniać nie musi, tym bardziej miernotom z suteren pisarskich.

 

    Pan Jacek Kwieciński nie posiada legitymacji dziennikarskiej, ani społecznej, aby bez znajomości definicji rasizmu, w tym antysemityzmu, wymierzać ciosy nakazane przez naczelnego Sakiewicza.

 

    Poważny publicysta nie może pisać bez znajomości podstawowego źródła przytaczanych definicji, albo inaczej - prawdziwa publicystyka nie może podążać skrótami i posługiwać się jedynie językiem nienawiści.

 

    Hipokrytyczny, salonowy filosemityzm zawładnął bowiem do tego stopnia redaktorami Gazety Polskiej", iż w swojej nagonce in extenso przyczynili się do poszerzenia antypolskich mediów.

 

    Nie chcę się porównywać do wybitnych, ale po tym felietonie mogę również zostać zaliczony przez „salonowców" do antysemitów w poczcie Waldemara Łysiaka i Stanisława Michalkiewicza, choć nie jestem wielbłądem.

 

    Aleksander Szumański „Kurier Codzienny” Chicago

 

Publikowany również  ]]>http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_6.htm]]>

    03. 07. 2007r. ]]>www.rodaknet.com]]>

 

 

 

Waldemar Łysiak

 

NIE MA ZGODY

 

    Ten felieton winien się był ukazać dwa tygodnie temu, lecz sprawy wakacyjne (plus fakt, że dwa inne moje felietony były już złożone w "GP" ) uniemożliwiły to. Dlatego zamykam drzwi za sobą dwa tygodnie później niż powinienem. A czemu zamykam? Bo mój „próg tolerancji" (pułap akceptowania wybryków bliźniego) został przekroczony, więc nie mam innego wyjścia. Daję słowo, że poruszony setkami niedawnych e-maili i listów od Czytelników "GP" - chciałem przedłużyć współpracę przynajmniej o rok, jednak musiałem te plany zmienić, gdyż redakcja "GP" wymierzyła mi klapsa z rodzaju tych, których mężczyzna nie zostawia bezkarnie. Nie mogę pracować dla gazet, która głosi, że bardzo jej zależy na współpracy ze mną, a równocześnie zadaje mi publicznie ciosy poniżej pasa. Proszę Czytelników: zechciejcie Państwo to zrozumieć.

 

    27 czerwca ukazał się w „GP" tekst, którego autor, J. Kwieciński, pijąc do mojego felietonu o Bronisławie  Geremku, wystawił mi (uzurpując sobie prawa medyka) diagnozę psychiatryczną ( "Waldemar Łysiak jest człowiekiem nerwowym" ), co uważam za prostacką bezczelność par excellence.

Nadto ów nerwowy psychiatra zasugerował, że Łysiak jest antysemitą i że swoją pisaniną przerabia „GP" na organ antysemicki, budząc tym u nienerwowego zupełnie, nienerwowy sprzeciw, brzmiący jak reklamiarska deklaracja aktywistów "political correctness" :

 

„Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować" . Tydzień później ob. Jacek Kwieciński powtórzył swój zaśpiew: "Podobne teksty kompromitują gazetę, w której pracuję" .

 

Mam identyczne zdanie, chociaż nie to samo jeśli chodzi o winowajców - uważam, że podobne teksty Jacka Kwiecińskiego kompromitują "GP" . I tylko połowicznie zgadzam się z jego tezą, że "antysemityzm to choroba, która działa ogłupiająco" .

 

Fakt, tak jest istotnie, a połowiczność prawdy polega tu na przemilczeniu rewersu tego medalu, czyli na drugim fakcie bezspornym: lizusowski filosemityzm również ogłupia, czasami dużo silniej, czego w III RP mamy mnóstwo przykładów, gdyż będąca akademią filosemityzmu michnikowszczyzna pracuje pełną parą już nieomal dwie dekady.

 

    "Pocałunek śmierci" (jak nazywa się zarzucanie komuś antysemityzmu) wlepiony mi przez Jacka Kwiecińskiego  to wredna niegodziwość ze strony tegoż.

 

Bronić się tutaj trudno, bo każde bronienie się przed oszczerczym idiotyzmem (tzw. „udowadnianie, że się nie jest wielbłądem" ) to paskudna akrobacja, wymuszony akt mizdrzenia się i kokieterii.

 

Całe moje życie i cała moja literatura przeczą kalumnijnemu wlepianiu mi rasizmu. Nigdy nie dzieliłem ludzi na aryjczyków i niearyjczyków, na Żydów i gojów, na białych i kolorowych, łysych i włochatych, etc, tylko na złych i dobrych, głupich i rozsądnych, grubiańskich i nieuprzejmych, et cetera, czyli na Kwiecińskich i nie Kwiecińskich, więc wmawianie mi ciąży antysemityzmu jest publicystycznym chuligaństwem, i niczym więcej.

 

Chociaż może jednak czymś więcej; ktoś z szefostwa redakcji puścił ten bełkot do druku, czyżby pragnąc wyciepać Łysiaka? Znając bowiem mój charakter, można było stawiać krugerandy przeciw pestkom melona, że Łysiak nie puści płazem takiej obrazy.

 

    Czy Jacek Kwieciński  miał jakieś motywy personalne? One zawsze istnieją. Zawiść, nienawiść i podobne uczucia są jak woda lub miłość - zawsze znajdą sobie drogę.

 

Kiedy broniłem się dużym artykułem przeciw paszkwilanckiemu tekstowi "Gazety Wyborczej" - jeden spośród moich wrogów w "GP" , redakcyjny grafik, red. M. Troliński, chciał zilustrować ten artykuł komputerową manipulacją plastyczną, która wręcz dublowała paszkwil "GW" (zostałem pokazany graficznie jako dwulicowy demon; tę ilustrację usunięto w ostatniej chwili, na skutek mojego protestu).

 

Dlaczego? Bo kiedy miesiąc wcześniej M.T. modernizował "layout" "Gazety Polskiej" (nowe łamanie kolumn, nowe czcionki, nowe fizjonomiczne fotki autorów, itp.) - Łysiak nie zezwolił ruszyć swego poletka, i mój felieton dalej jest drukowany starą czcionką i w starym układzie.

 

Jeśli chodzi o J.K. - zadecydowała rozmowa na korytarzu redakcji, dwa lata temu. Po redakcyjnym kolegium (jedynym z moim udziałem; zaproszono mnie wtedy jako gościa) red. J.K. spytał, czy nie mógłbym pisać mniejszych felietonów, gdyż przeze mnie on nie może rozwinąć skrzydeł na ostatniej stronie "GP" .

 

Grzeczna odmowa (obiecałem red. Sakiewiczowi, że będę dawał trzy strony maszynopisu) bardzo się nienerwowemu nie spodobała. Wskutek tego (i wskutek "całokształtu" uczuć wobec Łysiaka) wziął się teraz "pocałunek śmierci" .

 

Kuriozalne: "Gazeta Wyborcza" nie walnęła mnie za tekst o Geremku, a zrobiła to "Gazeta Polska" . Wyręczyła Gazetę Wyborczą" . Czy coś trzeba dodawać?...

 

    Może trzeba dodać tylko to, że już kilkanaście lat temu pewien pracownik UOP-u (T. Tywonek), w książce "Konfidenci są wśród nas" (pisanej przy udziale funkcjonariuszy Wydziału Studiów Gabinetu Ministra MSW), wskazał pana G. (szefa "istotnej placówki w Paryżu" ) jako superważnego agenta bezpieki. Vulgo: prędzej czy później pan G. będzie potrzebował lepszych adwokatów niż J.K.

 

    Gdy ten mój adieu-felieton przeczytają ludzie tacy jak J. Kwieciński czy M. Troliński - otworzą szampana, marzyli bowiem o zniknięciu W. Łysiaka z "GP" .

 

Natomiast nie będzie świętować część Czytelników. Tym dziękuję z całego serca za dotychczasową życzliwość, i jeszcze raz proszę; zrozumcie, non possumus. Jak to było na deskach kabaretu „Dudek"? "Chamstwu trzeba się przeciwstawiać siłom i godnościom łosobistom!" jedyny sposób, w jaki mogę się przeciwstawić wkładaniu mi przez "GP" czapeczki psychola-antysemitnika, to rezygnacja ze współpracy.

 

Uszanowałbym polemikę merytoryczną (do tej każdy ma święte prawo), ale nie mogę tolerować bezwstydnego diagnozowania mojej kondycji psychicznej przez figurę leczącą tym swoje fobie i kompleksy. Warunkiem sine qua non współpracy było dla mnie zawsze poczucie solidarności duchowej z redakcją. Mimo różnych kłopotów wewnątrz "GP" - miałem je dotychczas. Teraz już nie mam. Czułbym się obco (delikatnie mówiąc) w towarzystwie J.K.

 

    Ostatnia refleksja: są różne rodzaje michnikowszczyzny, wśród nich także michnikowszczyzna podświadoma i kryptomichnikowszczyzna. Które czasami niespodziewanie się ujawniają lub demaskują. Ale to już problem do rozważenia nie dla mnie, raczej dla autentycznych psychiatrów i dla egzorcystów.

 

    Waldemar Łysiak

 

    Poniżej "in extneso" tekst Jacka Kwiecińskiego z "GaPola" nr 26 z dn. 27 czerwca 2007 roku, który wywołał powyższą "Łeakcję" Wilka:

 

    Czuję się fatalnie

 

    Nie wiem jak zareaguje Waldemar Łysiak, bo jest człowiekiem nerwowym. Ale po prostu nie mogę nie napisać tego co stoi niżej. Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować.

 

A propos rzekomych "taśm Geremka" ("GP" z ub. tyg.) wystarczy rzekome zdanie Hanny Krall: "Jeden Polak musi być" (przy rozmowie), by stało się oczywiste, że chodzi o nonsens, apokryf, prymitywną fałszywkę. Stojącą na tak żenującym poziomie, iż nie dziwię się Geremkowi, że nie biegał do sądu.

Mój stosunek do B. Geremka, zwłaszcza wobec jego ostatnich popisów, byłby taki sam, gdyby nazywał się Czartoryski. I oczywiście - B. Geremek jest Polakiem. Treści przytoczone w rzekomych taśmach, poza wszystkimi innymi, spłaszczają i falsyfikują charakter komunizmu. Hilary Minc np. dlatego ogłosił "bitwę o handel", bo był komunistą, a nie z uwagi na swe żydostwo i chęć zniszczenia Polaków.

 

Gdyby jego rodowe nazwisko brzmiało "Kowalski", też by to zrobił. Wszyscy mu podobni wyrzekli się swego pochodzenia na rzecz bolszewizmu. Działali na rozkaz i w interesie Sowietów, a nie jakiegoś syjonizmu, z którym nie mieli nic wspólnego.

 

Jak komuniści. Podobnie jak wszędzie wkoło. I wtedy, i potem. A w czasach "S" postępowanie różnych osób było motywowane ich poglądami. Z pewnością zaś nie podziałem na "my" (Żydzi) - "oni" (Polacy).

 

Mnie po lekturze (której żałuję) tekstu o Bronisławie Geremku. żadne pytania się nie nasuwają. Autentyzm nagrania jest oczywiście wykluczony. Jeśli coś mnie interesuje, to fakt, jakim organem były owe „Polskie Sprawy" (źródło tekstu).

 

Ale i to niespecjalnie, bo rozmaitych antyżydowskich list było wówczas, niestety, sporo. Także i po 1989 r. (na jednej z nich znalazło się nazwisko J. Olszewskiego).

 

Wydawało się, że ów okres mamy już szczęśliwie poza sobą. Toteż teraz czuję się fatalnie. Wszystko to dzieje się zaś w czasie, gdy izraelski „Haaretz" (ideowo taka tamtejsza "GWyborcza") apeluje o życzliwość wobec Polski „najbardziej proizraelskiego kraju w Europie".

 

Gdy islamiści zabijają kogo popadnie. A także wtedy, kiedy chłopcy od Michnika (i nie tylko) wręcz wypatrują podobnych tekstów, by nas skompromitować i postawić na równi ze starszym Giertychem.

 

Przy okazji chcę też odpowiedzieć na dictum, które przedstawił kiedyś St. Michalkiewicz: w USA Murzyn pobił się z Żydem; wyznawcy poprawności politycznej mają problem.

 

Ależ nie mają żadnego. W Nowym Jorku Murzyni urządzili pogrom Żydów (i Koreańczyków). Cała poprawna prasa stwierdziła, że czarni... byli ofiarami. Ale to było dość dawno. Dziś antysemityzm (przezwany, jak u nas za Gomułki, antysyjonizmem) a zwłaszcza antyizraelskość, są bardzo słuszne politycznie, szczególnie w Europie Zachodniej (z wyłączeniem sprawy Holocaustu). Ale to uwagi dodatkowe. Meritum jest przedstawione w notce początku.

 

    25.07.2007r.

    Gazeta Polska

 

De novo 19 marca 2014 roku „Gazeta Polska” rozpoczyna „rozhowory” szczególnie kompromitujące to rzekomo centro prawicowe pismo, nieantysemickie i nie filosemickie. Zamieszcza bowiem tekst red. Katarzyny Gójskiej – Hejke „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK” ]]>http://niezalezna.pl/53050-wolyn-i-organizator-tituszek]]>

 

napadający w stylu red. Jacka Kwiecińskiego na wielkiego Polaka ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego.

 

W tym też duchu protestują przeciwko kłamstwom zawartym w tym tekście który państwo otworzycie podanym wyżej linkiem. Nie chcę udowadniać red. Katarzynie Gójskiej – Hejke, że nie jestem wielbłądem, ale mogę ją przekonać, że jestem lwowianinem, redaktorem „Lwowskich Spotkań” i „Kresowego Serwisu Informacyjnego”. Bywam we Lwowie kilkanaście razy w roku m.in. na własnych wieczorach autorskich w redakcji „Lwowskich Spotkań” przy ul. Rylejewa 9 (Badenich 9).

 

Red. Katarzyna Gójska – Hejke kłamie w swoim tekście „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK”, jakoby „argumentem decydującym był apel Polaków mieszkających na Ukrainie, którzy prosili nas – rodaków z Macierzy” o wsparcie dążeń Ukrainy o …przemiany w ich dzisiejszej ojczyźnie”.

 

To kłamstwo bezczelne i szyte grubym drutem dla otumanienia Polaków właśnie w Macierzy. Polacy we Lwowie i na Kresach II RP nie mają żadnej „dzisiejszej ojczyzny”, bo ich ojczyzną jest Polska, ale nie tuskowo – komoruska, do której nie mogą powrócić z tułaczek sowieckich i łagrów bolszewickich z Syberii, czy Kazachstanu.

 

Ukraińcy prześladują Polaków, nienawidząc ich, czego doznaliśmy wielokrotnie z małżonką na granicy w Medyce, czy w lwowskich tramwajach przez rzekome kontrole i „lewe” mandaty z wrzaskami: „was do tiurmy Polaczki”.

 

Nawet w Katedrze we Lwowie podaje ustne i pisemne komunikaty wyłącznie w języku ukraińskim, datki na msze święte(?) zbierane są w ławkach kościelnych przez cywilnych osobników, a nie w zakrystii, a lwowska polskojęzyczna prasa boi się Ukraińców jak ognia.

 

Tekst „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK”, pełny jest hipokrytycznych kłamstw z „motywacją” nie wydrukowania tekstu Księdza Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego w „Gazecie Polskiej” i wydrwiwaniem jego osoby.

 

Powtórzyła się sprawa z Waldemarem Łysiakiem z 2007 roku.

 

Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski przez całe ]]>lata 80.]]> był represjonowany przez ]]>Służbę Bezpieczeństwa]]>. W ]]>1985]]> został dwukrotnie ciężko pobity przez funkcjonariuszy SB. Pierwszy raz, w ]]>Wielką Sobotę]]> w rodzinnej kamienicy przy ul. ]]>Zyblikiewicza]]>. Po raz drugi został napadnięty ]]>4 grudnia]]> w klasztorze Sióstr Miłosierdzia Bożego przez funkcjonariuszy SB przebranych za sanitariuszy pogotowia ratunkowego.

Jego prześladowania przez SB stały się kanwą filmu ]]>Macieja Gawlikowskiego]]> ]]>Zastraszyć księdza]]> (]]>2006]]>).

W ]]>1988]]> brał udział jako duszpasterz robotników w strajku w ]]>Hucie im. Lenina]]>. Jednocześnie zaangażował się w działalność dobroczynną i pomoc niepełnosprawnym. W ]]>1987]]> współzakładał Fundację im. ]]>św. Brata Alberta]]> zajmującą się pomocą osobom upośledzonym, prowadzącą schronisko w podkrakowskich ]]>Radwanowicach]]>. Obecnie jest prezesem Fundacji.

Na lwowskich ulicach manifestacje „Swobody” Oleha Tiahnyboka odbywają się z wrzaskami haseł:

„Lachy za San”

„Riazy Lachiw”

„Lachow budut rizaty i wiszaty”

„Dosyć już Lachy paśli się na ukraińskiej ziemi, wyrywajcie każdego Polaka z korzeniami”.

 

„Jaki prezydent taki zamach” – ergo – jaki prezydent taki Sejm.

 

„Żałuję, że nie powiedziałem tego mocniej” - tak Bronisław Komorowski odpowiedział na pytanie, czy nie żałuje swojego komentarza po ostrzelaniu kolumny Lecha Kaczyńskiego w Gruzji ("Jaki prezydent, taki zamach" - red.).

 

Zapewne więc już niedługo Lviv tłumaczony będzie jako Bandersztadt, wpływając nieodwracalnie na ukraińskość tego miasta”.

 

Aleksander Szumański „Kresowy Serwis Informacyjny”

 

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.7 (20 głosów)

Komentarze

pisząc słynny wiersz o nie mniej słynnej karuzeli, po wsze czasy opowiedział się za kim naprawdę stał i kogo popierał, pozdrawiam.

Vote up!
12
Vote down!
0

"Ar­mia ba­ranów, której prze­wodzi lew, jest sil­niej­sza od ar­mii lwów pro­wadzo­nej przez barana."

#420709

"Plus ça change, plus c'est la même chose."

Nagonka na ks. Isakowicz-Zaleskiego jest wyjatkowo obrzydliwa, ale wyglada na to, ze nienawiscia do Rosji mozna dzis usprawiedliwic dokladnie wszystko - nazim, faszyzm, a nawet ludobojstwo na Polakach.

Pozdrawiam

Vote up!
13
Vote down!
-2

Lotna

 

#420712

Komentarz ukryty i zaszyfrowany

Komentarz użytkownika zetjot został oceniony przez społeczność dość negatywnie. Został ukryty i zaszyfrowany poprzez usunięcie samogłosek. Jeśli chcesz go na chwilę odkryć kliknij mały przycisk z cyferką 3. Odkrywając komentarz działasz na własną odpowiedzialność jakkolwiek ciężko Ci będzie go odczytać. Pamiętaj, że nie chcieliśmy Ci pokazywać tego komentarza..

 

http://ztjt.sln24.pl/524596,kntkst-smlnsk

http://ztjt.sln24.pl/520697,ldbjstw-krsw--jdwbn

http://ztjt.sln24.pl/520003,-ldbjstw-n-krsch-w-rzczpspltj

Jstm zdcydwnym wrgm tg typ rdsnj twórczść. Pwyżj zmścłm prę lnków d ntk n tmt mtdlg rl kntkst, jk w swm rchwm dł sę m dnlżć, l krt n są t ntk njclnjsz, nstty. Njwżnjszą rzczą przy psn ntk jst kntkst, c zwsz pdkrślm. Wystrczy,ż d bszrng tkst wstwę w dpwdnm mjsc słw &qt;n&qt; by kmpltn zmnć sns cłśc. Pn w tym przypdk lb przypdkw lb clw kwstę kntkst, w tym wypdk pltyczng, zpłn pmj. trz jst rzczą ckwą, któr z tych mżlwśc jst prwdzw. N tmt krny npsłm spr t z pdkrślnm wg kwst mtdlgcznych stję n stnwsk,ż nwl t sę d ddć. Mtdlgczn, kwst ldbójstw n Krsch t jdn rzcz, kwst wlk krny wlnść, t kwst zpłn dmnn n nlży ch mszć, w tj sytcj mszę znć Pńsk tkst z pmyłkę lb prwkcję.

Vote up!
4
Vote down!
-14
#420714

I tu sie prawie z Pania/Panem "zetjot" zgadzam. Wiekszosc teksow podpisanych "zetjot" nalezy uznac "za pomyłkę albo prowokację." Chce im Pan pomagac, jest wolnosc, ale nie mozna zapomniec z kim sie ma do czynienia.
Jeszcze raz - pokaz mi swoich bohaterow, a powiem Ci kim jestes.
A teraz o tej wojnie o wolnosc, za Krym, wg. Wikipedia:
"Since c. 700 BC, the peninsula has changed hands several times, with all or part having been controlled by Cimmerians, Bulgars, Greeks, Scythians, Romans, Goths, Huns, Khazars, Kievan Rus' (the historical precursor to the modern states of Belarus, Ukraine, and Russia[16]), the Byzantine Empire, Venice, Genoa, Kipchaks, the Golden Horde, the Ottoman Empire, the Russian Empire, the Soviet Union, Germany, Ukraine, and now, perhaps, the Russian Federation."
To do kogo toto nalezy, bo wedlug mnie to do np. genuenczykow, a dalczego nie?

Vote up!
5
Vote down!
-4

Bogdan

#420715

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika zetjot nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

Kontekst, panie dzieju,kontekst, w jaki dany znak wstawiasz decyduje o sensie  decyduje o sensie tego znaku. Trzeba umieć trafić w kontekst.A kontekst w tym przypadku oznacza właściwe miejsce i właściwy czas. Na tym polega właściwe używanie rozumu a nie unoszenie się na fali sterowanych i sponsorowanych przez kogoś emocji.

Najlepszym sprawdzianem sensnu takich tekstów jest efekt, jaki przy pomocy takich poronionych tekstów pragnie się osiągnąć . Co komu przydzie z rezygnacji z kontaktów z wolną Ukrainą i koncentrowanie się wyłącznie na minionym ludobójstwie i jakie zaplanowane efekty ma to przynieść ? Ja widzę jeden albo dwa efekty - dobre samopoczucie autora, który może zademonsrrować swoją moralną wyższość nad dawno poległymi rezunami albo też zaplanowane przez inspiratorów emocji rozbudzenie uczuć zemsty. Pożytku z tego żadnego.

Vote up!
3
Vote down!
-7
#420733

zwlaszcza dla Ukraincow. Szczegolnie, kiedy dostana paszporty UE, co, miejmy nadzieje, szybko nie nastapi. Wtedy Ukraincy, wlaczajac banderowcow, beda mogli masowo przyjezdzac do Polski, a nawet sie w Polsce osiedlac, ale, jak to mowia, od przybytku glowa nie boli. Bedzie wesolo.

Vote up!
5
Vote down!
-1

Lotna

 

#420737

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika Bogdaninakursie... nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

I tu sie prawie z Pania/Panem "zetjot" zgadzam. Wiekszosc teksow podpisanych "zetjot" nalezy uznac "za pomyłkę albo prowokację." Chce im Pan pomagac, jest wolnosc, ale nie mozna zapomniec z kim sie ma do czynienia.
Jeszcze raz - pokaz mi swoich bohaterow, a powiem Ci kim jestes.
A teraz o tej wojnie o wolnosc, za Krym, wg. Wikipedia:
"Since c. 700 BC, the peninsula has changed hands several times, with all or part having been controlled by Cimmerians, Bulgars, Greeks, Scythians, Romans, Goths, Huns, Khazars, Kievan Rus' (the historical precursor to the modern states of Belarus, Ukraine, and Russia[16]), the Byzantine Empire, Venice, Genoa, Kipchaks, the Golden Horde, the Ottoman Empire, the Russian Empire, the Soviet Union, Germany, Ukraine, and now, perhaps, the Russian Federation."
To do kogo toto nalezy, bo wedlug mnie to do np. genuenczykow, a dalczego nie?

Vote up!
2
Vote down!
-4

Bogdan

#420716

Polski Holokaust: Naliboki i Koniuchy.
Historia znana i nieznana… Z historykiem Leszkiem Żebrowskim rozmawia Monika Rotulska (źródło – Nasza witryna)
Sprawa zbrodni popełnionej w 1944 r. w Koniuchach była Panu znana już przed czteroma laty. W wywiadzie z września 1997 r., jaki opublikował tygodnik “Nowe Państwo”, wspominał Pan o tej tragedii. Od kiedy wiedział Pan o tym mordzie?
Tak, znam tę sprawę co najmniej od 1996 roku. I nie jest to rzecz wyjątkowa, bo takich wydarzeń (o różnej skali) było znacznie więcej. Problem polega jednak na tym, że historycy, zajmujący się losem Kresów podczas II wojny światowej, nie stosują podejścia całościowego. Mamy zatem liczne już publikacje o Armii Krajowej na tamtych terenach, które w ogóle nie są konfrontowane z olbrzymią historiografią amerykańską, wytworzoną przez autorów żydowskich, w której te same wydarzenia opisywane są zupełnie inaczej. Gdy nałożymy na to historiografię sowiecką (obecnie rosyjską), białoruską, ukraińską i litewską to okazuje się, że każda społeczność tam wówczas mieszkająca, ma zupełnie inną historię…
Polacy widzą Kresy przez pryzmat Armii Krajowej i Delegatury Rządu. Była to przecież integralna część II RP i te instytucje traktowane były przez Polaków jako organy polskiej państwowości, działające w podziemiu. Dla Sowietów była to już jednak “Zachodnia Białoruś” i “Zachodnia Ukraina” i dla nich najważniejsza była działalność ich partii komunistycznej oraz sowieckiej partyzantki.
Ukraińcy (na Kresach Południowo-Wschodnich) mieli OUN i Ukraińską Powstańczą Armię, a także stworzyli Dywizję SS Hałyczyna i liczne pułki policyjne. Litwini i Białorusini patrzą na to jeszcze inaczej.
W konfrontacji postaw i celów poszczególnych narodowości wychodzą natomiast konflikty. Dla Litwinów, części Białorusinów i Ukraińców AK była organizacją wrogą. My zaś wiemy, czym była litewska Sauguma (lit. “Saugumo”) i jak krwawą kartę zapisała na Kresach UPA. Na to wszystko nakłada się działalność żydowskich grup przetrwania i żydowskiej partyzantki. Była ona szczególnie silna na Kresach Północno-Wschodnich. Sowieci wcielali Żydów w skład swych brygad partyzanckich, traktując ich jak swoją “własność”. Z publikacji historyków żydowskich w USA i w ogóle na Zachodzie oraz z bardzo licznych wspomnień wynika jednak, że Żydzi uważali się za partyzantów żydowskich a nie sowieckich. Z ich czynów społeczność żydowska w świecie jest dumna do dzisiaj.
Dopiero przez ten pryzmat należy śledzić los polskich Kresów pod okupacją: początkowo sowiecką, następnie niemiecką i ponownie (od 1944 r.) sowiecką.
Jak trafił Pan na ślad tej zbrodni?
Od kilku lat otrzymuję od przyjaciół z Zachodu książki, artykuły i opracowania, dotyczące historii 1939-1945. Było to dla mnie szokujące: Armia Krajowa we wspomnieniach żydowskich (a nawet w opracowaniach naukowych) przedstawiana jest jako organizacja “nazistowska i faszystowska”, a określenie “the nazi-AK” chyba już nikogo w nich nie szokuje. Ludność polska tych ziem określana jest językiem rewolucyjnym, jako “biali Polacy”.
Było w nich równocześnie bardzo dużo informacji, które nie miały żadnego odzwierciedlenia w historiografii polskiej. Np. o sprawie okrutnego wymordowania oddziału AK por. Stanisława Burzyńskiego “Kmicica” w sierpniu 1943 r. przez sowiecką brygadę Markowa: było dla mnie niepojęte, jak jeden z autorów żydowskich podkreślał z chlubą, że w tej brygadzie “służyło wielu żydowskich młodzieńców” i że “żona Markowa była Żydówką”. Proszę wyobrazić sobie takie wtręty w publikacjach polskich – z pewnością zostałyby one określone jako antysemickie! O Koniuchach pisał Isaac Kowalski w swych monumentalnych, kompilacyjnych pracach oraz w pamiętniku o partyzantce żydowskiej, Chaim Lazar i wielu innych…
Kiedy zapoznał się Pan z innymi relacjami potwierdzającymi przebieg wydarzeń?
W kolejnych publikacjach anglojęzycznych, które otrzymywałem, były potwierdzenia popełnionej tam zbrodni. Okazuje się, że już w 1962 r. w księdze pamiątkowej Hrubieszowa zawarte są wspomnienia jednego z żydowskich partyzantów, Israela Weissa, który napisał wprost, że wioska “została całkowicie spalona”. Ostatnio powrócił do tych wydarzeń Rich Cohen w popularnej książce “The Avengers”, wydanej w Nowym Jorku w ubiegłym roku.
Najbardziej niezwykłe w tych publikacjach jest to, że zbrodnia – dla której trudno znaleźć odpowiedniki – nie tylko nie została przez tych autorów w jakikolwiek sposób potępiona czy nawet przemilczana (bo trudno przecież uwierzyć, że można chwalić się popełnioną zbrodnią). A jednak oni wprost szczycą się tym, jak jakąś prestiżową akcją przeciwko Niemcom.
Użył Pan słów: “szczycą się tym” – wybaczy Pan, ale wydaje mi się rzeczą wprost niepojętą szczycić się zbrodnią ludobójstwa. Jak to możliwe, że w Stanach Zjednoczonych – państwie demokratycznym – komuś w ogóle może przyjść do głowy coś takiego?
W USA historią lat 1939-1945 w Europie zajmują się przede wszystkim autorzy żydowscy; oni zajmują się przede wszystkim holokaustem a nie wojną jako taką. Jest to w jakiś sposób zrozumiałe, że wszystko sprowadza się do holokaustu. Mówił o tym kilka dni temu historyk z USA, Peter Novick, w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”: “Być może w USA istnieje kilku nieżydowskich historyków zajmujących się holokaustem, ale to wyjątki – zdecydowana większość z nas to Żydzi”. Choć to przesada, bo nieżydowskich uczonych od tego okresu jest sporo, to nic dziwnego, że także historia polskich Kresów jest przedstawiana wyłącznie z tego punktu widzenia. Do czasu ukazania się świetnej książki Tadeusza Piotrowskiego “Poland’s Holocaust” w 1998 r., literatury w języku angielskim na ten temat nie było.
Decydują o tym przede wszystkim fałszywe stereotypy: Polacy byli źli, bo nie pomagali Żydom, a Żydzi przecież potrzebowali pomocy. Prawda jest taka, że żadna chyba inna społeczność nie pomagała tak Żydom, jak Polacy. To udowodnił ostatnio historyk Gunnar S. Paulsson na podstawie dogłębnych studiów o Żydach ukrywających się w Warszawie. Oczywiście, nie wszyscy pomagali. Byli bowiem i “szmalcownicy”, i degeneraci, rabujący i mordujący Żydów dla zysku. Ale ci sami ludzie mordowali i rabowali Polaków, a działo się to w tym samym czasie. Jeśli zaś Żydzi w miarę często padali ofiarą degeneratów (a każda wojna i okupacja sprzyja ich aktywności) to przede wszystkim, choć nie zawsze, dlatego, że byli bardziej bezbronni.
Znane są też przykłady, że Żydzi padali ofiarą innych Żydów (także dla zysku), a rola policji żydowskiej, czy żydowskich konfidentów to także rzecz haniebna. Nikt ich jednak nie nazwie… antysemitami.
Pamiętając o tym kontekście można zrozumieć, że pacyfikacja polskiej wsi, w której “partyzanci” zamordowali – według wspomnień – aż 300 osób, w tym kobiety i dzieci, może być ukazywana jako “akcja bojowa”, jako kara wymierzona “polskim faszystom”. A tym można się szczycić.
Tak naprawdę nie jest znana dokładna data mordu w Koniuchach dokonanego na miejscowej ludności cywilnej. Niestety, w tej chwili nie. Proszę pamiętać, że w Polsce nie prowadzono do 1989 roku żadnych badań tego typu i nie dbano o to także po 1989 r.
Po prostu w kraju mało kto zaglądał do literatury i pamiętników żydowskich. Społeczność kresowa, przesiedlona do “Polski Ludowej”, nie mogła się organizować jako zwarte środowiska, nikt nie zbierał dokumentów i relacji. Po 1989 roku cały nacisk poszedł na odtwarzanie historii AK, stosunki z Sowietami, czyli na to, co było dla historyków “owocem zakazanym”. A martyrologia ludności cywilnej jest – niestety – rzeczą wtórną. Gdyby w Koniuchach doszło do jakiejś walki partyzantki sowieckiej z AK, mielibyśmy raporty, meldunki, wspomnienia. Była to jednak mała, bardzo biedna wieś, położona na skraju Puszczy Rudnickiej. Relacje partyzantów żydowskich, że wieś była ufortyfikowana i wspaniale uzbrojona, należy włożyć między bajki, bo – po pierwsze, nie zostałaby ona przez nich zdobyta, po drugie zaś, napastnicy musieliby ponieść ogromne straty. A nic o tym nie wiadomo.
Z “partyzantami” z Puszczy Rudnickiej zetknął się w lipcu 1944 r. m.in. prof. Czesław Zgorzelski i swe wrażenia opisał we wspomnieniach, wydanych przed kilku laty (“Przywołane z pamięci”, Lublin 1996): “Już zbliżaliśmy się do zabudowań, gdy zza ogrodzenia wyłonił się (…) pan Edward, (…) ostrzegł, że w pobliżu krąży banda (rzekomo partyzantów sowieckich) z Puszczy Rudnickiej: dziwacznie poprzebierani – w łachmanach, ale i w futrach, niektórzy z kolczykami w uszach, uzbrojeni w pistolety, nie wyglądali wcale na partyzanckie wojsko sowieckie. Przeszli tędy właśnie przed godziną”. Tak mniej więcej wyglądali napastnicy.
Także Witold Aładowicz ps. “Bogdaniec” z Rudnik bardzo źle ich wspomina (na łamach “Naszego Dziennika” z 13-14 stycznia br.).
Zapewne zbrodnia w Koniuchach dlatego nie jest powszechnie znana, że to przypadek jednostkowy…
Niestety, nie. Tu także widać zaniedbania historiografii polskiej, że nie potrafiła tych spraw nagłośnić. Choć coś się już jednak dzieje w tym zakresie. Weźmy przykładowo kapitalną monografię Okręgu Nowogródzkiego AK, której autorem jest Kazimierz Krajewski (“Nów” – “Nowogródzki Okręg Armii Krajowej”, Warszawa 1997 r.). On pisał przecież tam również o Koniuchach. Podał także inne przypadki morderstw, popełnianych na polskiej ludności cywilnej, przez oddziały działające w ramach sowieckiej partyzantki.
Jest też świetna praca Zygmunta Boradyna o stosunkach polsko-sowieckich na Nowogródczyźnie w latach wojny (“Niemen – rzeka niezgody. Polsko-sowiecka wojna partyzancka na Nowogródczyźnie 1943-1944″).
Sprawa analogiczna do zbrodni w Koniuchach to pacyfikacja Naliboków 8 maja 1943 roku. Tam również oddziały partyzantki sowieckiej (o mieszanym składzie narodowościowym) zamordowały 128 osób, w tym kobiety i dzieci. Wydarzenie to powinno być powszechnie znane od 1950 r., gdy Komisja Historyczna Polskiego Sztabu Głównego w Londynie wydała monumentalną pracę pt. “Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej” (tom 3: “Armia Krajowa”). O tym wydarzeniu wiemy znacznie więcej. Są świadectwa świadków (uczestników i ofiar!), liczne publikacje, dokumenty, które potwierdzają fakt pacyfikacji.
Może to były zatem “akcje aprowizacyjne”, przeprowadzane z głodu – przecież partyzanci sowieccy, w tym i żydowscy, musieli mieć żywność?
To są bardzo skomplikowane sprawy. Oczywiśście, że partyzanci, niezależnie od tego z jakich byli ugrupowań, musieli się gdzieś zaopatrywać. Ze strony polskiej były zresztą cały czas podejmowane próby unormowania tej sytuacji, aby uniknąć pospolitych rabunków i grabieży. Przedstawiciele AK podpisywali nawet porozumienia z partyzantką sowiecką, rozgraniczając “strefy wpływów” i sposoby zdobywania żywności. W jednym z takich dokumentów ze strony polskiej pojawia się nawet żądanie (już w czerwcu 1943 roku), aby Sowieci nie wysyłali na takie akcje Żydów, bo oni nie tylko grabią, ale też gwałcą kobiety (a nawet dzieci) i mordują polską ludność.
Swego czasu w paryskich “Zeszytach Historycznych” (zeszyt 86 z 1986 r.) opublikował swe wspomnienia Anatol Wertheim, szef sztabu żydowskiego zgrupowania dowodzonego przez Simchę Zorina. Trudno tam znaleźć jakiekolwiek opisy konkretnych akcji bojowych przeciwko Niemcom, same ogólniki. Są natomiast soczyste opisy “śniadań” i uroczystości “weselnych”, które polegały na tym, że żydowscy partyzanci udawali się z bronią do wsi, a ich “komandir” Zorin “żeniłsia” z jakąś upatrzoną wcześniej dziewczyną. “Wesele” trwało trzy dni, aż Zorin znudził się i powracał do swej bazy.
Jaki był późniejszy stosunek mieszkańców takiej wsi do żydowskich partyzantów, Wertheim oczywiście nie pisze, ale możemy sobie wyobrazić nastroje po najeździe takich “gości”.
Zorinowcy służyli zresztą zdobytą żywnością nawet Moskwie. Jak wspomina Wertheim: “Jedzenia było pod dostatkiem, a nawet gromadziły się zapasy. Jeszcze w dniu połączenia się z Armią Czerwoną wyciągnęliśmy z jeziora kilkaset zatopionych worków z mąką. (…) Nadwyżki jedzenia posyłaliśmy nawet do Moskwy. Raz w tygodniu lądował na polowym lotnisku w puszczy samolot: przywoził gazety i materiały propagandowe, a zabierał z powrotem samogon, słoninę i kiełbasy własnego wyrobu”. To wszystko było przecież zdobywane siłą na okolicznej, polskiej ludności. Czy potrzebne były im aż takie zapasy, i czy nadmiar kiełbas i słoniny musiał trafiać aż do Moskwy?
Powróćmy może do sprawy Naliboków. Jak to się stało?
Wersje są, jak zwykle, sprzeczne, szczególnie w konfrontacji świadków polskich i żydowskich. Z tego co wiemy, Sowieci usiłowali podporządkować sobie tę miejscowość, choć była ona silną placówką Armii Krajowej. Gdy 8 maja 1943 r. wkraczała do niej sowiecka brygada, obecny akurat (na urlopie) w Nalibokach białoruski policjant oddał jeden strzał, trafiając sowieckiego komisarza. Naliboki zostały w drastyczny sposób spacyfikowane. Bezpośredni świadek – żołnierz AK Wacław Nowicki, opisał to w swych wspomnieniach, wydanych w Polsce (“Żywe echa”, Warszawa 1993). Twierdzi on, że najgorsi i najbardziej okrutni byli partyzanci z żydowskiej grupy Tuvii Bielskiego, zwani potocznie “Jerozolimą”.
O żydowskich uczestnikach tej akcji w 1993 r. na Zachodzie zrobiono nawet film “dokumentalny”, w którym występują sprawcy i również szczycą się przeprowadzoną akcją bojową przeciwko “białym Polakom”. I zawsze jest jakieś “uzasadnienie” – Polacy byli wrogo nastawieni, nie dawali się obrabowywać z żywności i wszelkich innych dóbr. Punkt widzenia zależy zatem od różnych okoliczności.
Czy także strona żydowska potwierdza taki przebieg wydarzeń?
Nie, przedstawia to całkiem inaczej. Np. Sulia Wołożyńska-Rubin oraz jej mąż Boris Rubiżewski-Rubin, partyzanci Bielskiego, twierdzą, że to polscy mieszkańcy tej miejscowości napadali na Sowietów i Żydów, w związku z tym Żydzi postanowili położyć “raz na zawsze” kres ich działalności. Twierdzi też, że zabito wówczas 130 osób.
Ale Tuvia Bielski nic o tym nie pisze w swych wspomnieniach…
No tak, nie pisze także nic o swym haremie.
Pan chyba żartuje, jakim haremie?
“Jerozolima” Bielskiego nie była zgrupowanniem partyzanckim, był to raczej “obóz rodzinny”. Nie miała ona dobrej opinii nawet u ortodoksyjnych komunistów. Zastępcą Bielskiego był przez pewien czas przedwojenny komunista – Józef Marchwiński (żonaty z Żydówką Ester, która była w obozie Bielskiego). Zostawił niepublikowane wspomnienia i opisał w nich “Jerozolimę” w codziennym życiu:
“Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to mołojcy do wypitki i miłości, nie mieli jednak ciągotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowódca obozu) Tewie Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Żydami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym “haremem” – niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny żydowskie kładły się często na spoczynek z pustymi żołądkami, gdzie matki przytulały do wyschniętych piersi głodne swoje dzieci, gdzie błagały o dodatkową łyżkę ciepłej strawy dla swoich maleństw – w tymże obozie kwitło inne życie, był też inny, bogaty świat!”
Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewie Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek. (…) Patrycjat Bielskiego jaskrawie odcinał się od plebsu żydowskiego, zamieszkującego obóz. Biedota żydowska ziemianki Bielskiego nazywała “carskimi pałacami”.
Bielski uzyskał posłuch wśród swych “poddanych”, rządząc twardą ręką, tłumił zdecydowanie wszelkie odruchy buntu i niezadowolenia wśród mieszkańców obozu. Izrael Kesler został zamordowany za to tylko, że “ośmielił się głośniej wyrażać swoje niezadowolenie z postępowania Bielskiego i jego braci”. Fajwel Połonecki zginął już po wkroczeniu Armii Czerwonej, bo chciał zabrać wóz ze swoim skromnym dobytkiem (z zawodu był kowalem), uratowanym przez białoruskich chłopów. Bielskim zaś wszystkie wozy były potrzebne do zabrania własnych rzeczy, nagromadzonych podczas działania “Jerozolimy”.
Inny komunista Benedykt Szymański (z sowieckiej “Brygady im. Stalina”) także nie oszczędził Bielskiego: “Oddział ten nie miał dobrego konta, więc nic dobrego o nim napisać nie mogę. A konto było niedobre wyłącznie z winy Bielskiego jako dowódcy. Przyjmował chętnie ludzi ze złotem i walutami, natomiast nie kwapił się z przyjmowaniem biedoty, a bez broni to i mowy nie było”. Ale trzeba zachować umiar w ocenach – jest faktem, że Bielski uratował kilkaset osób (w tym kobiety i dzieci), którzy byli mu za to wdzięczni. Każda wojna ma swoje ciemne strony. Dotychczasowe dyskusje toczą się jednak całkowicie jednostronnie, tworzy się więc obraz, że to Polacy mordowali wszystkich naokoło. Tak to widzą Rosjanie, Litwini, Białorusini, Ukraińcy i oczywiście Żydzi. Jest to wynikiem przede wszystkim naszych zaniedbań – historiografia w języku polskim nie ma żadnego praktycznego znaczenia, bo jest w świecie całkowicie ignorowana. Ogromne znaczenie ma oczywiście fakt, że do 1989 roku rzetelne badanie tych spraw było prawie niemożliwe.
O Nalibokach wspomniał Pan w swojej książce “Paszkwil Wyborczej”, a więc w 1995 roku. Czy o tej tragedii pisał jakiś historyk?
Oczywiście, można na ten temat znaleźć sporo publikacji, gdzie ten fakt jest wspominany.
Stosunki polsko-żydowskie należą do bardzo skomplikowanych. Czy w ogóle możliwe jest poznanie prawdy o tamtych czasach?
Pełnej prawdy nie dowiemy się już nigdy. Działa tu na niekorzyść upływ czasu, dokumenty są zdekompletowane, pozostali nieliczni świadkowie. Ale mimo wszystko nie można zaniechać obecnie całościowych badań, aby starać się wyjaśnić wszystko to, co jest jeszcze możliwe. Problem leży jednak w tym, że nie ma żadnej wyspecjalizowanej instytucji, która powinna to robić. Dlatego też jesteśmy zaskakiwani takimi wydarzeniami, często wyrwanymi z kontekstu, które mają świadczyć o zachowaniu się całej nacji, np. Polaków czy Żydów. Do tego dochodzą niczym nie uprawnione sądy, wygłaszane “ex cathedra”. Np. Miles Lerman, były przewodniczący Rady Muzeum Holokaustu z USA, w jednym ze swych naukowych referatów napisał: “żydowscy partyzanci byli zwykle pierwszymi ochotnikami w najbardziej niebezpiecznych akcjach. Fakty dowodzą, że Żydzi odgrywali pierwszoplanową rolę w partyzantce i walczyli odważnie w większości partyzanckich grup w całej Europie. (…) Nasze centrum rozwiniętych badań nad Holokaustem wdraża już specjalne projekty badawcze, rozpoczyna organizowanie sympozjów i konferencji historycznych w celu udokumentowania i rozpowszechnienia wiedzy o tych faktach na cały świat”.
Stąd bierze się m.in. fala publikacji o ogromnej roli partyzantki żydowskiej i takie wydarzenia, jak Naliboki czy Koniuchy mogą być przedstawiane w zupełnie innym świetle. Strona polska powinna cierpliwie, choć stanowczo wyjaśniać, jak było naprawdę. Ale muszą to być przede wszystkim publikacje w języku angielskim i napisane w odpowiedniej formie, rozpowszechniane przez polskie instytuty za granicą, placówki dyplomatyczne. Najlepiej, aby były to prace niezależnych historyków, wykładających w USA, choć takich chyba nie ma…
Trzeba też stanowczo reagować na wszelkie publikacje o “polskich obozach koncentracyjnych” czy “nazistowskiej Armii Krajowej”. Polacy muszą pisać książki i artykuły na ten temat po angielsku – a praktycznie nikt tego nie robi. Ponadto, trzeba mieć dostęp do tamtych mediów, a wiadomo, jakie to trudne. Inaczej te określenia przylgną do nas na zawsze i nasi następcy będą masowo wstydzić się swej przeszłości. Jesteśmy normalnym narodem europejskim i mamy swoje ciemne i jasne karty. Podobnie jak inni, w tym i Żydzi.
We wspomnianym wywiadzie dla “Nowego Państwa” powiedział Pan: “o takich rzeczach dziś się nie mówi. Polacy z Kresów nie mają swego lobby, nie ma kto ich bronić i przypominać ich losu. Kogo zresztą obchodzą?”. Czy uważa Pan, że aby dziś jakąś sprawą zajął się pion śledczy IPN konieczny jest lobbing?
Coś w tym jest. Środowiska kresowe są dziś rozproszone, proszę pamiętać, że mieszkańcy tamtych ziem, po 1945 r. przesiedleni do “Polski Ludowej”, są już dziś w podeszłym wieku. Ich wspomnienia i jakiekolwiek publikacje przechodzą bez większego echa, choć są to rzeczy fascynujące nie tylko dla historyków. Nie powstają opracowania w rodzaju żydowskich “ksiąg pamięci”, nastawionych głównie na martyrologię. Dużo spraw jest zresztą wyciszanych, bo nakłada się na to obecna polityka. Słyszymy wokół, że nie powinniśmy zadrażniać stosunków z Ukrainą, Litwą czy Żydami. Dlatego też co jakiś czas pojawiają się “afery” typu: wileńska Armia Krajowa oskarżana o ludobójstwo, brak możliwości rehabilitacji żołnierzy AK na Białorusi, którzy dowiadują się, że byli elementem “antysowieckim” i wyroki wobec nich były całkowicie słuszne.
Na to nakładają się dyskusje i publikacje ukraińskie, z których wynika, że to jakoby Polacy pacyfikowali Ukraińców od 1942 roku… I oczywiście sprawy żydowskie. Przecież Jedwabne to tylko wierzchołek góry lodowej. Lada chwila będzie coś następnego.
Dlaczego dopiero teraz zainteresowały się tym organa do tego powołane, jak Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu?
Myślę, że gdyby solidnie podejść do tragicznych wydarzeń okresu II wojny światowej, to wszyscy prokuratorzy w Polsce mieliby co robić. Przecież nawet nie wszystkie zbrodnie niemieckie są do dziś wyjaśnione. A ludobójstwo na Kresach? Tu nie chodzi tylko o partyzantkę sowiecką czy UPA. Trzeba też równolegle prowadzić śledztwa w sprawach z września 1939 roku na terenach zagarniętych przez Armię Czerwoną. Tam zginęły tysiące ludzi z rąk różnych rewolucyjnych band. Ich uczestnicy zajmowali później odpowiedzialne funkcje w sowieckim aparacie okupacyjnym, wielu z nich porobiło kariery w PRL.
Do tego należy oczywiście dodać zbrodnie komunistyczne, popełnione po 1944 r. Kto i kiedy to ogarnie? Dziś walka toczy się już nie tyle o sprawiedliwość, bo te sprawy zamyka nieubłagany upływ czasu (choć mamy przykłady skazywania osób kolaborujących z nazistami, nawet w wieku powyżej 90 lat), ile o zwykłą pamięć. Historia ma być nauczycielką życia. Ale czego nas nauczy, jeśli jej nie poznamy?
Dziękuję za rozmowę.
* * *
We wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie w czasie wojny mieszkało kilkuset Polaków. Sprzeciwiali się oni cyklicznym rabunkom i napadom partyzantki komunistycznej. Według źródeł żydowskich, by zastraszyć okoliczną ludność, bojownicy z oddziałów Jacoba Prennera (“Śmierć faszystom”) i Shmuela Kaplinsky’ego (“Ku zwycięstwu”) tzw. Litewskiej Brygady wymordowali wszystkich mieszkańców Koniuch. Nie oszczędzili starców, kobiet i dzieci. Zabili wszystkich. Napad miał miejsce – według różnych źródeł – w styczniu lub kwietniu 1944 r. Według autorów polskich, wieś była nieufortyfikowana, zaś chłopi dysponowali zaledwie kilkoma starymi karabinami. Mimo to napad został przedstawiony przez morderców jako “wybitna akcja bojowa”. Prawo międzynarodowe pozostawia mieszkańcom możliwość samoobrony. Mordy na dzieciach, starcach, kobietach i nieuzbrojonych mężczyznach traktuje jako zbrodnię.
Monika Rotulska

Vote up!
6
Vote down!
-1
#420760

I to są właśnie Europejczycy pełną gębą.

Ich powinno się izolować, a nie zapraszać do Europy.

Jeszcze nie jeden raz owe zaproszenie wszystkim się czkawką odbije.

Celnie zauważa jeden z przedmówców, że dzisiaj nienawiścią do Rosjan i Rosji można usprawiedliwić wszystko.

Nie dobrze, że ta swołocz zerwała się Putinowi ze Smyczy, nadzieja w tym, że Putin nie powiedział jeszcze "Amen" w stosunku do Ukrainy.

Vote up!
7
Vote down!
-1
#420761

 A jak się Pan na tej smyczy czuje, że tak ją Pan promuje ?

Vote up!
0
Vote down!
-3
#420851

fragment książki Grzegorza Górnego "Ludzie z Doliny Śmierci" (Wydawnictwo AA), zawierającej historie zwykłych ludzi, doświadczonych totalitaryzmami XX wieku.

"Zebrane tu reportaże pokazują, iż nierzadko rzeczywistość nie jest taka, jak się na pozór wydaje. Ideologie posługują się bowiem nie tylko przemocą, lecz mają także zdolność stwarzania iluzji, kreacji zdolnych zawładnąć wyobraźnią mas i jednostek - słowem czegoś, co w języku współczesnej pop kultury nazywa się 'matriksem'. W tym kontekście lepiej zrozumieć można ewangeliczne przesłanie: 'prawda was wyzwoli'. Prawda bowiem posiada rzeczywiście moc wyzwalającą. Dla niektórych bohaterów opisanych w tym zbiorze docieranie do niej jest zdzieraniem kolejnych masek i drogą ku wolności. Inni przebywają drogę odwrotną, brnąc w samozakłamanie. Jak to w życiu: jedni sprostali próbie, drudzy nie" - pisze autor w przedmowie do książki.  

Dwie agonie, dwie iluzje

Był maj 1992 roku. Przyjaciel poprosił mnie, byśmy poszukali w okolicach Żytomierza śladów jego przodków. Podczas wojennej zawieruchy w roku 1920 zmuszeni byli opuścić swój majątek na Ukrainie. Wynajęliśmy więc we Lwowie samochód z kierowcą i wyruszyliśmy do Żytomierza.

Pierwsze kroki w mieście skierowaliśmy do tamtejszego biskupa rzymskokatolickiego. Powiedzieliśmy mu, w jakiej sprawie przybywamy i zapytaliśmy, czy może nas u siebie przenocować. Biskup Jan Purwiński, szeroki, barczysty Polak rodem spod Dyneburga na Łotwie, szeroko rozłożył ręce: "Witajcie w pałacu biskupim. Możecie zostać tu, ile tylko chcecie".

"Pałacem biskupim" była stara drewniana chatynka w skromnym ogródku. Przez najbliższych kilka dni służyła nam jako baza do całodniowych wypadów po okolicy. W tym czasie prowadziliśmy poszukiwania w Żytomierzu i okolicznych miejscowościach, odwiedzaliśmy kołchozy i chutory, rozmawialiśmy z wioskowymi starcami i miejscowymi historykami, przeczesywaliśmy cmentarze i wypytywaliśmy w redakcjach. Archiwa były jednak przetrzebione lub zamknięte, wiedza kronikarzy uboga, a pamięć świadków krótka.

Polecono nam spotkać się z niejaką Ludą Syryk, o której mówiono, że jest chodzącą kopalnią informacji o Polakach na tutejszych ziemiach. Kobieta od lat poszukiwała śladów polskości na Żytomierszczyźnie, nie była jednak w stanie wymienić nawet tytułów dwóch miejscowych gazet, które wychodziły tu po polsku do 1936 roku.

Tego dnia mieliśmy w planie dwa punkty: wizytę na żytomierskim cmentarzu, po którym miał nas oprowadzać najlepszy przewodnik w mieście i znawca tej nekropolii, oraz podróż do chutoru Iwaniwka, dokąd skierowali nas starzy kołchoźnicy z Dorohania.

Cmentarz robił wrażenie. Mimo zniszczeń i zaniedbań kamienne nagrobki Moniuszków, Kraszewskich, Ledóchowskich czy Korzeniowskich dawały wyobrażenie o niegdysiejszej świetności miasta. Kto wie, czy nie większe wrażenie wywarł jednak na nas oprowadzający tam przewodnik. Starszy mężczyzna przedstawił się jako Polak, ale kazał się tytułować z rosyjska imieniem iotieczestwem, które brzmiały jednak po niemiecku: Franz Karlowic.

Różnił się zdecydowanie od wszystkich Polaków, z którymi rozmawialiśmy do tej pory podczas naszych poszukiwań. Wszyscy bowiem mówili nieśmiało, często się zacinali, przerywali, krztusili w połowie zdania, niekiedy płakali, jąkali się, odpowiadali monosylabami, niespokojnie wiercili się lub pocierali ze zdenerwowania dłonie, tymczasem Franz Karlowic, pełen dystynkcji i patosu, perorując nienaganną i płynną polszczyzną, zachowywał się tak, jakby odgrywał przed nami spektakl: teatralnie podnosił głos, nienaturalnie gestykulował, zastygał w niemych pozach, jakby oczekując na oklaski. Mówił, że jest strażnikiem pamięci żytomierskiego cmentarza i na temat losów pochowanych tam osób rzeczywiście miał wiele do powiedzenia.

"Czy wiecie, kim był dziadek pochowanego tu Jana Olizara, który zmarł w 1913 roku w San Remo?" - zadawał pytanie, a widząc nasze miny, sam na nie odpowiadał: "Otóż hrabia Narcyz Olizar był przyjacielem największego poety rosyjskiego Aleksandra Puszkina".

"Albo czy wiecie, czym zasłynął leżący tu Bronisław Matyjewicz-Maciejewicz?" Nie wiedzieliśmy. Był pierwszym Polakiem, który zginął śmiercią lotnika. Stało się to 1 maja 1911 roku w Sewastopolu.

Jeden tylko raz nasz przewodnik zerwał z aktorską pozą i teatralną emfazą - gdy opowiadał o międzywojennych dziejach księdza Fedukowicza, proboszcza żytomierskiej katedry. Kapłan ten był prześladowany przez władze sowieckie i nie mogąc znieść represji zdecydował się na radykalny krok. "Było to 4 marca 1925 roku" - opowiadał z przejęciem Franz Karlowic. "Ksiądz Fedukowicz wybrał się na Górę Czackiego, gdzie zwykł przychodzić modlić się i kontemplować. Tam oblał się benzyną i podpalił. I płonął jak świeca, jak paschał. Jak żywy paschał, który widać było z daleka w ciemnościach. A od tego paschału zaczęła płonąć nasza wiara. Nasza wiara, która nigdy nie zgasła. A wszystko dzięki niemu: tej żywej, płonącej pochodni..."

Gdy to mówił z coraz większym podnieceniem, nagle padł na kolana, zaczął niczym Rejtan drzeć na sobie koszulę, aż spostrzegliśmy, że nie może złapać oddechu, charczy, chwyta się za serce, wywraca gałki oczne i upada na ziemię. Długo trwało zanim doprowadziliśmy go do przytomności, ale przez chwilę myśleliśmy, że będziemy świadkami zgonu. "Nie gaście mnie, chcę umrzeć w mękach" - mamrotał pod nosem. "Jak paschał, jak paschał..."

Odwieźliśmy go do domu. Po drodze doszedł do siebie, ale widać było, że jest wycieńczony. Nic już nie mówił, tylko milczał, od czasu do czasu głęboko wciągając powietrze.

Godzinę później byliśmy w chutorze Iwaniwka, gdzie podobno przed rewolucją bolszewicką znajdował się szlachecki dwór. Dworu nie było, ale odnaleźliśmy aleję topoli, która odchodziła od głównej drogi i nagle urywała się w pustkowiu. Szukaliśmy tam śladów jakiejś budowli, ale wszystko zarośnięte było trawami i chwastami. Pytani przez nas ludzie słyszeli, że był gdzieś tu kiedyś jakiś dwór, i gorzelnia nawet była, ale miejsca wskazać nie potrafili. Zapytaliśmy więc o najstarszą mieszkankę chutoru i wkrótce potem wchodziliśmy do ubogiej chatynki, która miała z pewnością co najmniej sto lat.

Staruszka, która nas powitała w środku, wyglądała tak, jakby urodziła się w tym samym roku, w którym zbudowano jej chatę. Pomarszczona, zgarbiona, z chustą na głowie, siadła na drewnianej skrzyni pod oknem. Kiedy usłyszała język polski, aż jej się oczy zaświeciły. "Też jestem Polką" - uśmiechnęła się wzruszona. "Tyle lat już nie mówiłam po polsku" - westchnęła i z kresowym akcentem zaczęła deklamowaćPana Tadeusza: "Litwo, Ojczyzno moja..."

Gdy skończyła recytować inwokację, opowiedziałem jej o celu naszej wizyty. Mówiłem jednak coraz wolniej, bo nagle zobaczyłem, że staruszka wysuwa język i zaczyna się lekko kołysać. Nim zdążyłem doskoczyć, kobieta runęła w tył, wybijając potylicą szybę w oknie. Ciało jej leżało bezwładnie na skrzyni, tylko głowa znajdowała się na zewnątrz po drugiej stronie okna. Bałem się, że mogła nadziać się szyją na ostry kawałek szkła, ale nigdzie pod głową nie zobaczyłem krwi. W tym momencie czarny kot, który do tej pory leżał spokojnie na piecu, nagle zerwał się i z przeraźliwym piskiem wybiegł z chaty. Byłem przekonany, że kobieta nie żyje.

Wziąłem ją za dłoń i wyczułem niewyraźny puls. Nachyliłem się nad twarzą i zobaczyłem, że oddycha. Trzeba było szybko sprowadzić pomoc.

Kilka chwil później izba zapełniła się sąsiadami, a właściwie sąsiadkami, samymi staruszkami w chustach na głowie. Wszystkie krzątały się wokół nieprzytomnej, rzucając od czasu do czasu podejrzliwe spojrzenia w naszą stronę. Nic dziwnego: starowina ledwie żywa, szyba wybita i jacyś dwaj obcy w chacie.

Sąsiadki przeniosły kobietę na łóżko i ocuciły ją. Gdy odzyskała przytomność, powiodła wokół zdumionymi oczami. Kiedy jej wzrok padł na nas, zapytała po rosyjsku: "A co to za ludzie?"

Zaczęliśmy odpowiadać po polsku, ale przerwała nam, że nie rozumie tego języka. Wytłumaczyliśmy więc po rosyjsku, że przecież przed chwilą rozmawialiśmy z nią, gdy nagle straciła przytomność. Ale kobieta nie mogła sobie tego przypomnieć, tylko w kółko powtarzała po rosyjsku, że widzi nas po raz pierwszy i nie pamięta żadnej rozmowy. Widząc, że twarze sąsiadek tężeją i stają się coraz bardziej wrogie, postanowiliśmy czym prędzej opuścić nie tylko chatę, ale i chutor.

Jak co wieczór podczas posiłku u biskupa zdawaliśmy mu relację z naszych poszukiwań. Ze szczegółami opowiedzieliśmy o przewodniku z cmentarza i o staruszce z Iwaniwki. "Spotkanie po tylu latach z rodakami z Polski było dla niej tak mocnym przeżyciem, że kobieta dostała zaniku pamięci. I był to dla niej taki szok, że zapomniała nie tylko o rozmowie z nami sprzed dziesięciu minut, ale w ogóle zapomniała ojczystego języka" - podsumowałem opowieść, raz jeszcze rozpamiętując to, co się wydarzyło.

 
Grzegorz Górny "Ludzie z Doliny Śmierci" Wydawnictwo AA, Kraków 2013

 

/materiały prasowe
 

Biskup zaczął się śmiać. "A nie pomyśleliście, panowie - powiedział -, że ona po prostu bała się przy sąsiadach mówić po polsku i przyznawać do kontaktów z obcokrajowcami. Przecież ona całe życie przeżyła w komunizmie. Pamięta, czym to groziło. A jeśli chodzi o tego waszego przewodnika z cmentarza, to..." - biskup przerwał i machnął ręką, jakby za dużo powiedział. Po długich naleganiach wyznał w końcu, że w czasach komunistycznych ten człowiek donosił na niego do KGB.

Po wyjeździe z Żytomierza i powrocie do Polski jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Dlaczego akurat los księdza Fedukowicza, a nie którejś z innych postaci, o których nam opowiadał, tak bardzo wstrząsnął Franzem Karlowicem? Dlaczego tak mocno utożsamiał się on z tragicznie zmarłym kapłanem, że przeżywając jego śmierć sam omal nie pożegnał się z życiem? I jak to się stało, że czyn samobójczy mógł się stać dla niego źródłem wiary, skoro Kościół wyraźnie potępia zamach na samego siebie?

Poszukiwania przyniosły rezultat - udało mi się ustalić, że ksiądz Fedukowicz został aresztowany przez GPU i złamany w śledztwie. W areszcie napisał list otwarty do duchownych i wiernych katolickich, przedrukowany niemal we wszystkich sowieckich gazetach na Ukrainie. Wzywał do "zaprzestania walk z władzą radziecką, uznania słuszności propagandy ateistycznej i odstąpienia od praktyk religijnych i kościoła w ogóle". Dzięki temu uzyskał wolność. Gnębiony wyrzutami sumienia, nie mógł jednak dłużej żyć i popełnił samobójstwo.

Czy Franz Karlowic, utożsamiając się z księdzem Fedukowiczem, próbował rehabilitować swoją postawę z przeszłości? Czy chciał zapłonąć jak paschał, bo dręczyły go wyrzuty sumienia podobne do tych, które gryzły złamanego proboszcza? Czy z samobójczej śmierci mogła zrodzić się wiara, której tak pragnął stary Franz? Nie wiem. Strażnika pamięci z żytomierskiego cmentarza nie spotkałem już nigdy.

 

Vote up!
3
Vote down!
-1
#420909

“Zgodnie z przyjęciem idei wyłącznego zbawienia dla narodu wybranego, świat żydowski ma charakter judeo-centryczny, tak że wszystkie wydarzenia Żydzi interpretują z punktu widzenia zakreślonego własnym horyzontem” –  dr Kastein.

Osiągnąwszy zawrotne szczyty władzy, Napoleon niewątpliwie miał na celu wielkość Francji i dobro Francuzów, jak też i swoje (i swojej rodziny).

Wkrótce po mianowaniu się cesarzem (być może nawet wcześniej), natknął się na najtrudniejszy problem, który nie miał nawet związku z Francuzami, lecz z obcym elementem: z ‘kwestą żydowską’. Ledwo zdążył nakłonić papieża do ozdobienia mu czoła cesarską koroną, gdy stanął w obliczu tego problemu, od stuleci nurtującego ludzkość.

Na sposób napoleoński, nie patyczkując się, zażądał odpowiedzi na odwieczne pytanie: czy Żydzi istotnie pragną stać się częścią narodu i żyć według jego prawa, czy też potajemnie uznają inne prawo, zmierzające do zniszczenia i dominacji nad narodem, wśród którego mieszkają?

Owe słynne pytanie Napoleona było jego drugą próbą rozwiązania zagadki żydowskiej. Wypada tu rzucić światło na jego pierwszą próbę, mało ogólnie znaną.

Napoleon jako jeden z pierwszych wpadł na pomysł zdobycia Jezorolimy dla Żydów w celu ‘spełnienia proroctwa’, jak się to dzisiaj modnie określa. Ustanowił w ten sposób precedens, naśladowany w naszym stuleciu przez brytyjskich i amerykańskich przywódców jak Balfour, Lloyd George, Woodwow Wilson, Franklin Roosevelt, Harry Truman i Sir Winston Churchill, choć prawdopodobnie żaden z nich nie życzyłby sobie być do niego porównywany.

Przedsięwzięcie Napoleona było tak krótkie, że historia mało wspomina o nim, czy o jego motywach. Ponieważ nie był wtedy jeszcze władcą Francji, lecz jej naczelnym dowódcą wojskowym, zamierzał prawdopodobie jedynie pozyskać poparcie Żydów Środkowego Wschodu dla swojej kampanii. Gdyby już wtedy widział się w roli Pierwszego Konsula, czy Cesarza, najpewniej na podobieństwo Cromewlla szukałby u Żydów europejskich pomocy finasowej dla swych szerszych zamierzeń.

Tak czy inaczej, był pierwszym europejskim potentatem (jako najwyższy dowódca wojska), próbującym zaskarbić sobie przychylność Żydów przez obiecanie im Jerozolimy! Tym sposobem stał się rzecznikiem idei oddzielego państwa Żydowskiego, którą później zwalczał.

Jest to autentyczna historia, choć krótka. Poświadczają ją dwa raporty zamieszczone w w 1799 roku w napoleońskim Paris Moniteur w czasie, gdy stał on na czele ekspedycji wysłanej do Egiptu aby uderzyć tam w potęgę Anglii.

Pierwszy raport, wysłany 17 kwietnia 1799 roku z Konstantynopola, a opublikowany 22 maja, donosił: ‘Buonaparte ogłosił proklamację, zwołującą wszystkich Żydów do zebrania się pod jego sztandarem w celu odrodzenia starożytnej Jerozolimy. Wielu z nich już uzbroił, a bataliony ich zagrażają teraz Aleppu.’

Wyraźnie stąd widać, iż Napoleon zamierzał ‘wypełnić proroctwo powrotu’. Drugi raport, zamieszczony w Moniteur kilka tygodni później, donosił: ‘Podbicie Syrii przez Bonapartego nie ma włącznie na celu oddanie Jerozolimy Żydom; ma on szersze zamiary…’

Być może, do Napoleona dotarły nieprzychylne reakcje opinii francuskiej na pierwszy raport, sprawiający wrażenie, iż wojna przeciw Anglii (podobnie jak rewolucja przeciw ‘królom i księżom’) obraca się głównie na korzyść Żydom; lub też że polityka ta może przynieść Anglii więcej dobrego ze strony Arabów, niż Bonapartemu ze strony Żydów.

Na tym sprawa się skończyła, gdyż Napoelon nigdy nie dotarł do Jerozolimy. Już dwa dni przed opublikowaniem pierwszego raportu w dalekim Moniteur, powstrzymany pod Akrą przez nieustępliwych Anglików, wycofywał się w kierunku Egiptu.

Dzisiejszy badacz może żałować, że ta syjonistyczna impreza Napoleona została tak krótko przecięta – gdyby udało mu się ją kontynuować, na pewno deputacja mędrców Syjonu zajęłaby się jego rodowodem (podobnie jak Cromwella), aby wyszukać w nim śladów pochodzenia Dawidowego, predestynujących go na Mesjasza.

Tyle co dzisiaj pozostało z przedsięwzięcia Napoleona, to znaczący komentarz Filipa Guedalla, uczyniony w 1925 roku: ‘Wydawało się temu awanturnikowi, że przeznaczenie go ominęło. Lecz cierpliwa rasa czekała, i gdy wiek później inni zdobywcy weszli na te same zapylone ścieżki, przeznaczenie sprawiło, że dotarliśmy do swojego celu’.

Jest to aluzja do brytyjskich oddziałów w 1917 roku, przedstawionych zgodnie z syjonistycznym pojmowaniem historii, jako instrument realizacji przeznaczenia żydowskiego, zaniechanego przez Napoleona. Słowa te wypowiedział Mr Guedalla w obecności Lloyd George’a, który w 1917 roku jako premier brytyjski wysłał tych żołnierzy ‘na te same zapylone ścieżki’. Lloyd George mógł teraz puszyć się w obliczu wdzięcznej widowni, upatrującej w nim ‘narzędzie Boga Żydowskiego’ (jak pisze dr Kastein).

W 1804 roku Napoleon ukoronowany został jako cesarz. W 1806 roku ‘kwestia żydowska’ była już tak nabrzmiałym problemem, że musiał podjąć drugą, bardziej głośną próbę jej rozwiązania.

Podobnie jak innych wcześniejszych potentatów, sprawa ta absorobowała go w przerwach między licznymi kampaniami; spróbował więc załatwić ją odwrotnie, niż za pierwszym razem. Zamiast próby wskrzeszenia ‘starożytnej Jerozolimy’ (tzn. narodu żydowskiego), zażądał teraz od Żydów, aby się publicznie opowiedzieli, czy pragną być oddzielnym narodem, czy też wolą zintergrować się z narodem, w którym mieszkają.

W tym czasie Francuzi mieli mu za złe względy, jakie okazywał Żydom. Zasypywali go skargami i prośbami o ochronę przed Żydami. Zwrócił się więc do Rady Państwa ze słowami: ‘Żydzi są jak szrańcza i gąsiennice, zżerające moją Francję….. Stanowią naród w narodzie.’ W tym czasie nawet ortodoksyjni Żydzi zacięcie wypierali się podobnego posądzenia.

Ponieważ Rada Państwa nie zdolna była powziąć decyzji w tej mierze, Napoleon wezwał do Paryża 112 czołowych przedstawicieli judaizmu z Francji, Niemiec i Włoch, aby odpowiedzieli na kilka przygotowanych pytań.

Dziwny świat, do którego zstąpił Napoleon, mało znany był gojom. Świadczą o tym dwa poniższe cytaty:

‘Zgodnie z przyjęciem idei wyłącznego zbawienia dla narodu wybranego, świat żydowski ma charakter judeo-centryczny, tak że wszystkie wydarzenia Żydzi interpretują z punktu widzenia zakreślonego własnym horyzontem’ – (dr Kastein).

‘Dla Żyda, historia całego świata obraca się wokól punktu centralnego, jaki sam zajmuje. Od tego momentu, tj. od momentu przymierza Jehowy z Abrahamem, los Izraela wykreśla historię świata, a nawet historię całego kosmosu i jest jedynym przedmiotem uwagi Stwórcy świata. Koło to zacieśnia się, pozostawiając jedyny punkt centralny: Ego.’ (Mr Houston Stewart Chamberlain).

Autorem pierwszego z tych cytatów jest Żyd syjonista, a drugiego człowiek, którego tenże nazwałby anty-semitą. Jak widać, obaj doskonale zgadzają się co do istoty wiary judejskiej.

Istotnie, badacz tego zagadnienia przekonuje się, że w tej kwestii nie ma różnicy między judajskimi uczonymi Talmudu, a ich krytykami, oskarżanymi o uprzedzenie. Jedyną pretensją żydowskich ekstermistów jest fakt, że podobne zarzuty wychodzą z kręgów ‘obcych Prawu’. Według nich, jest to niedopuszczalne.

Treść pytań opracowanych przez Napoleona wykazuje, że w odróżnieniu od obecnych polityków brytyjskich i amerykańskich – sympatyków Syjonizmu, rozumiał on doskonale charakter Judaizmu i jego wpływ na stosunki międzyludzkie. Wiedział, że w myśl Prawa Judajskiego świat został stworzony w ściśle określonym momencie wyłącznie dla Żydów, a wszystkie wydarzenia (włącznie z jego własnym wyniesieniem i potęgą) są elementami składającymi się na tryumf żydowski.

W swojej własnej epoce, Napoleon pojmował teorię Judy identycznie, jak przedstawia ją w dzisiejszym stuleciu dr Kastein, nawiązujący do podboju Babilonu przez króla Persji Cyrusa w 538 roku BC:

‘Jeśli największy król tych czasów był narzędziem w ręku żydowskiego Boga, oznaczało to, że Bóg ten kierował losem nie tylko jednego narodu, lecz wszystkich innych. Był on czynnikiem determinującym los wszystkich narodów; losy całego świata.’

W sprawie Jerozolimy Napoleon przejściowo przyjął rolę ‘narzędzia w ręku Boga żydowskiego’,udaremnioną przez obrońców Akry. Teraz, jako cesarz nie miał zamiaru odgrywać roli ‘narzędzia’, czy nawet słyszeć o podobnej propozycji.

Postanowił wezwać Żydów do określenia swego stanowiska przez zadanie im kilku chytrze sformulowanych pytań, na które nie sposób było odpowiedzieć bez wyparcia się zasadniczej idei, ani też wykrętnie, nie narażając się później na zarzut fałszu. Dr Kastein nazywa te pytania ‘haniebnymi’, lecz jak wykazaliśmy wyżej, każda próba kwestionowania Prawa z zewnątrz uważana jest za haniebną.

W innym ustępie dr Kastein z mimowolnym podziwem zauważa, że pytania Napoleona ‘bezbłędnie ujęły esencję zagadnienia’. Jest to najwyższą pochwałą, na jaką dr Kastein mógł się zdobyć wobec gojowskiego władcy.

I słusznie – gdyby było w mocy śmiertelnika rozwiązać ‘kwestię żydowską’, uczyniłby to Napoleon. Jego pytania uderzały w samo sedno sprawy i nie pozostawiały uczciwemu człowiekowi innego wyjścia, jak zdeklarować swą lojalność, lub otwarcie obstawać przy tradycyjnej nielojalności.

Wybrani przez społeczeństwo żydowskie przedstawiciele zjawili się w Paryżu. Mieli twardy orzech do zgryzienia. Choć wychowano ich w antycznej wierze, nakazującej im pozostać narodem ‘odłączonym’, wybranym przez Boga w celu ‘obalenia i zniszczenia’ innych narodów i ‘powrotu’ do ‘ziemi obiecanej’; rewolucja w postaci empancypacji przyniosła im więcej korzyści niż innym; a przy tym ich sędzią był najsłynniejszy generał tejże rewolucji, który kiedyś próbował przywrócić im ‘starożytną Jerozolimę’.

I oto ten sam Napoleon pytał ich teraz, czy chcą stać się częścią rządzonego przez niego narodu, czy też nie.

Pytania Napoleona trafiły prosto do celu – do doktryn Tory i Talmudu, oddzielających Żydów solidnym murem od reszty ludzkości. Najważniejsze z nich brzmiały: czy Prawo Żydowskie zezwala na mieszane małżeństwa; czy Żydzi uważają Francuzów za ‘obcych’, czy za bliźnich; czy uważają Francję za kraj ojczysty, a jej prawa za obowiązujące; czy wobec Prawa Judaistycznego dłużnik chrześcijański traktowany jest identycznie jak dłużnik żydowski?

Wszystkie te pytania zwracały się przeciw dyskryminacyjnym rasistowskim i religijnym ustawom, jakimi Lewici (jak wyjaśniono w poprzednich rozdziałach) obwarowali pierwotne przykazania moralne, unicestwiając ich treść.

Publicznie i formalnie postawił Napoleon przed delegatami żydowskimi te pytania, od wieków czekające na odpowiedź.

W obliczu tych jasno sformułowanych pytań, notable żydowscy mieli dwa wyjścia: albo szczerze wyrzec się rasistowskich praw, albo też udać, że się ich wyrzekają (zgodnie z przepisami Talmudu).

Jak komentuje dr Kastein, ‘uczeni żydowscy, wezwani do odparcia tych zarzutów, znaleźli się w trudnej sytuacji, gdyż dla nich cały Talud, łącznie z jego legendami i przypowieściami, był świętością.‘ W ten sposób dr Kastein daje do zrozumienia, że jedynym ich wyjściem było wykręcenie się z odpowiedzi przez pozorną zgodę; chociaż wbrew sformułowaniu dr Kasteina, nie chodziło tu o ‘odparcie zarzutów’, lecz o szczerą odpowiedź na pytanie.

Ostatecznie, delegaci żydowcy żarliwie zapewnili, że naród żydowski już nie istnieje; że nie pragną żyć w zamkniętych, samo-rządzacych się ghettach; że są oni w każdym calu porządnymi Francuzami i niczym więcej. Zachowali rezerwę jedynie w jedym punkcie – mieszanych małżeństw, które jak dowodzili, są przedmiotem ‘prawa cywilnego’.

Nawet dr Kastien zmuszony był nazwać to pociągnięcie Napoleona ‘genialnym’.

Jest faktem historycznym, że w sytuacji zmuszającej do wypowiedzenia się w tak żywotnej kwestii (żywotnej dla gospodarzy), przedstawiciele żydowscy zawsze wykręcą się fałszem lub nie dotrzymają słowa.

Wydarzenia następnych kilku dekad udowodniły, że sprawujący istotną władzę nad Żydami nigdy nie wyrzekli się idei utrzymania państwa w państwie. Choćby z tego względu, chybiona misja Napoleona ma wielką wartość historyczną, jakiej nie utraciła do dnia dzisiejszego.

Aby nadać tym odpowiedziom jak najbardziej publiczną formę, wiążącą na przyszłość wszystkich Żydów deklaracją rabinów, Napoleon postanowił zwołać Wielki Sandrehin!

Do Paryża ściągnęło ze wszystkich krańców Europy 71 członków Sandrehinu: 46 rabinów i 25 świeckich Żydów, którzy w lutym 1807 roku z wielkim splendorem rozpoczęli obrady. Choć Sandherdin jako taki nie zbierał się już od wieków, dopiero niedawno przestało oficjalnie działać w Polsce ‘centrum’ Talmudyczne. Tak więc idea żydowskiego ośrodka kierowniczego była jeszcze świeża i żywa.

W zakresie i gorliwości swoich deklaracji Sanhedrin poszedł jeszcze dalej, niż uprzednio notable żydowscy (nawiasem mówiąc, zaczął on od podziękowania kościołom chrześcijańskim za dotychczasową opiekę; co warto porównać z tradycyjną syjonistyczną wersją historii chrześcijaństwa, będącą pasmem ‘prześladowań żydowskich’ ze strony chrześcijan.)

Sanhedrin przyznał, że faktem dokonanym jest zanik narodowości żydowskiej. Tym samym rozwiązał centralny dylemat Prawa, identyfikujący prawo religijne z cywilnym, dotąd uważany za wiążący dla Żydów. Według opinii Sanhedrinu, ‘naród’ przestał istnieć, a więc straciły moc talmudyczne prawa, regulujące codzienne życie. Przykazania religijne Tory pozostały niewzruszone. W razie konfliktów, prawo religijne miało zostać podporządkowane prawom państwa, w którym Żydzi mieszkają. Odtąd więc Izrael miał istnieć jedynie jako religia, a nie jako przyszłe odrodzone państwo.

Dla Napoleona był to niezrównany tryumf (choć nie wiadomo, na ile przyczynił się do jego upadku). Żydzi uwolnieni zostali od Talmudu; otwarła się przed nimi zamknięta przez Lewitów dwa tysiące lat wcześniej droga do ponownego włączenia się w nurt ludzkości; odpadło poczucie dyskryminacji i nienawiści.

Deklaracje te dały im podstawę do ubiegania się o pełne prawa obywatelskie, i wkrótce je na Zachodzie osiągnęli. Wszystkie sekty judajskie na Zachodzie poparły ten proces.

Odtąd ortodoksyjny judaizm zwrócił się twarzą ku Zachodowi i wyparł się idei państwa w państwie. Według słów rabina Mojżesza P. Jacobsona, ówczesny Reformowany Judaizm ‘wyrzucił z tekstów modlitw najmniejszą wzmiankę o nadziejach czy pragnieniach jakiejkolwiek formy odrodzonego państwa żydowskiego’.

Pozbawieni oparcia zostali przeciwnicy emancypacji żydowskiej, którzy w brytyjskim parlamencie utrzymywali, że ‘Żydzi wyglądają na zbawiciela, na powrót do Palestyny, na odbudowę świątyni, na powrót do starych wierzeń; a przeto nigdy nie uznają Anglii za swoją ojczyznę, lecz za miejsce tymczasowgo wygnania’ (Mr Bernard J. Brown).

A jednak rację miały te ostrzegawcze głosy. W niecałe dziewięćdziesiąt lat później upadły deklaracje Sanhedrinu napoleońskiego i Mr Brown zmuszony był zauważyć:

‘Obecnie, choć prawa niemal wszystkich krajów zapewniają bezwględną równość, ideologią Izraela stał się nacjonalizm żydowski. Nie powinni się Żydzi dziwić, jeśli narody będą nas posądzać o uzyskanie równości wobec prawa pod fałszywym pretekstem; że ciągle stanowimy państwo w państwie i wobec tego należy nam te prawa odebrać’.

Napoleon bezwiednie przysłużył się przyszłości, pozwalając jej dostrzec, na ile warte były dane mu obietnice. Pozostałe lata dziewietnastego wieku były świadkiem ponownego narzucenia Żydom wszechpotężnego Prawa przez talmudycznych władców przy pomocy gojowskich polityków, którzy poparli ich podobnie jak król Artaxerxes poparł Nehemiasza.

Pytanie, czy obietnice te dane były w dobrej, czy złej wierze? Prawda chyba leży pośrodku, podobnie jak w całej ideologii Judaizmu.

Bez wątpienia, delegaci mieli na uwadze wpływ, jaki ich odpowiedzi mogą wywrzeć na przyspieszenie procesu emancypacji Żydów w innych krajach. Z drugiej strony, wielu z nich musiało szczerze liczyć na długo oczekiwane, bezwarunkowe włączenie się Żydów w nurt ludzkości. W społeczeństwie żydowskim zawsze istniała tendencja do przełamania bariery plemiennej, choć zawsze przezwyciężała ją sekta rządząca.

Można przyjąć, że część delegatów zamierzała uczciwie dotrzymać słowa, a inni poczynili ‘sekretne zastrzeżenia’ (określenie dr Kasteina) co do publicznej deklaracji lojalności.

Sanhedrin napoleoński miał jedną poważną wadę. Obejmował on jedynie żydów europejskich, głównie Sefardyjczyków, którzy tracili znaczenie w środowisku żydowskim. Ośrodek talmudyczny z wielką masą ‘Żydów Wschodnich’ (słowiańskich Aszkenazych) znajdował się w Rosji i w okupowanej przez nią Polsce. Jeśli wiedział o tym Napoleon, musiał widocznie zlekceważyć ten fakt. Wschodni talmudyści nie brali udziału w Sanhedrinie i jako strażnicy tradycji faryzejsko-lewickiej uważali jego stanowisko za herezję wobec Prawa.

W historii Syjonu werdykt Sanhedrinu zakończył trzecią erę Talmudu. Wydawało się, że po siedemnastu stuleciach, wyrok Sandhedrinu przyniósł rozwiązanie odwiecznemu problemowi, poczętemu wraz z upadkiem Judy w 70 roku AD i z przekazaniem tradycji faryzejskiej talmudzistom.

Żydzi gotowi byli włączyć się w nurt ludzkości, zgodnie z pouczeniami francuskiego Żyda Izaaka Berra, który radził, aby pozbyli się oni ‘w sprawach obywatelskich i politycznych, nie dotyczących sfery religijnej, krępującego ducha korporacji i zakonu. Pod tym względem musimy bezwzględnie zachowywać się jak przedstawiciele narodu francuskiego i kierować się prawdziwym patriotyzmem i dobrem narodu.’. Było to równoznaczne z końcem Talmudu – twierdzą broniącą Prawa.

Lecz okazało się iluzją. W oczach historyka goja wygląda ona na straconą wielką szansę. Natomiast w pojęciu ortodoksyjnego Żyda jest ona cudownym uniknięciem groźnego niebezpieczeństwa – roztopienia się w społeczeństwie ludzkim.

Opowiadanie nasze wchodzi w krąg czwartej fazy; ‘emancypacji’ XIX wieku. Jest to okres, w którym talmudziści zebrali się do walki z postanowieniami Sandherdinu, wykorzystując wszystkie zdobycze emancypacji nie dla osiągnięcia równości społecznej Żydów i gojów, lecz dla ponownego odgrodzenia Żydów i oddzielenia ich od reszty ludzkości; dla osiągnięcia ‘odrębności narodowej’, tym razem nie w postaci państwa w państwie, lecz państwa nad wszystkimi państwami.

Nasze pokolenie jest świadkiem zwycięstwa Talmudu, rozpoczynającego czwarty okres kontrowersji Syjonu. Historii tego osiągnięcia niesposób oddzielić od historii Rewolucji, do której powracamy w następnym rozdziale.

Douglas Reed – Kontrowersja Syjonu

Vote up!
2
Vote down!
-1
#420911