Zegar bije wciąż ten sam…

Obrazek użytkownika mukuzani
Blog


Uploaded with ImageShack.us

Gdy Józef Tischner, jako młody chłopak, mieszkał w seminarium duchownym przy ulicy Kanoniczej (a był to czas, kiedy żyli Stalin i Bierut; kiedy Uniwersytet Jagielloński posiadał jeszcze Wydział Teologii; kiedy Karol Wojtyła był “tylko” księdzem), to z okien pokoju lubił patrzeć, jak wawelski zegar odmierza minuty, kwadranse, godziny.

Po latach, gdy znów zamieszkał przy tej samej ulicy – już jako ksiądz profesor – ten sam zegar, w określonym rytmie, wciąż przypominał o czasie. Dla niego po raz ostatni bił dwanaście lat temu...
Jaką pamięć po sobie zostawił kapłan, a zarazem filozof, który lubił spotykać się z ludźmi i zwykł mawiać, że “spotkanie to najgłębsze i najbardziej bogate z doświadczeń, jakie człowiek może w swoim życiu przeżyć”? Na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź: dobrą. Na tyle dobrą, że już w rok od śmierci górala-myśliciela zorganizowano w Krakowie pierwsze Dni Tischnerowskie – prawdziwą duchową ucztę dla tych, którzy chcą kontynuować myśli “z Łopusznej”. I dla tych, którzy choć raz w swoim życiu z księdzem się spotkali. Ja również miałam to szczęście. Pierwszy raz rozmawiałam z autorem książki Ksiądz na manowcach akurat wtedy, gdy powtórnie zadomowił się pod Wawelem. Zadomowił? Gdy użyłam tego określenia, wówczas usłyszałam: “Ksiądz to człowiek bez domu, to przelotny ptak. Ma mieszkanie: miejsce, gdzie śpi, gdzie pracuje – ale nie ma gniazda”.

Nie pouczał, nie nawracał...

Charyzmatyczny duchowny, człowiek, który kochał ludzi i życie, nie miał gniazda?! Sądzę, że matecznikiem zawsze dla niego była Łopuszna, podhalańska wieś z czasów dzieciństwa. A przytuliskiem – Kraków. Miasto, które odkrył dla siebie w 1959 roku, gdy jako wikariusz trafił do kościoła św. Kazimierza na Grzegórzkach. Ten czas tak kiedyś wspominał: “Wtedy rosło nowe pokolenie. Pokolenie awansu z przyzwolenia socjalistycznej władzy; rodzice młodych w dużej mierze należeli do partii, bali się z Kościołem identyfikować. Dzieci (często pod zmienionym nazwiskiem) na naukę religii, do Pierwszej Komunii przyprowadzali zwykle dziadkowie”.
Kraków pełen tradycji, postrzegany przez pryzmat zabytków, jakby mniej interesował ks. Tischnera. Na pierwszym miejscu stawiał ludzi. Chciał z nimi gawędzić, dyskutować, polemizować – ale nie pouczać, nie nawracać ich. Stąd zapewne szerokie kontakty w różnych środowiskach. Nieraz i kontrowersyjne, bo nie wszystkie znajomości księdza akceptowano. Tyle że on sam zwykł mawiać: “Uważam, że nie ma powodu, aby ktoś mi dyktował, z kim mam, a z kim nie wolno mi się przyjaźnić. Zasadę, iż przyjaciół się nie zdradza, wyniosłem z rodzinnego domu”.

W rodzinnym domu

W mateczniku, jakim dla autora Historii filozofii po góralsku była Łopuszna nad Dunajcem, z całą pewnością ukształtował się charakter człowieka, który później miał ogromny wpływ na życie intelektualne w Polsce. W rodzinnym domu pełnym ciepła (lecz nie wylewności) wymagano od syna pracy i obowiązkowości. Również posługiwania się, obok gwary, poprawną polszczyzną. Gdy był już uczniem nowotarskiego liceum, ojciec postanowił pokazać mu Kraków. Nie dlatego, że matka skończyła tam seminarium nauczycielskie. Nawet nie dlatego, że dziadek (góral, który czytał książki i gazety, co powszechnie brano mu za dziwactwo) często gościł u siebie przyjaciół spod Wawelu. Ot, nasłuchał się Józek i naczytał – przyszła więc pora, aby na własne oczy zobaczył zamek królewski, kościół Na Skałce, kościół Mariacki czy Sukiennice. Tyle że zwiedzając miasto najbardziej pociągały go jednak... księgarnie. W jednej z nich kupił książkę Meisnera, bo przecież marzył o tym, aby zostać lotnikiem.

Postanowienie

Chłopięce marzenia z czasem się odmieniły. Postanowił zostać księdzem. Ojciec jednak postawił twardo warunek: zanim podejmiesz ostateczną decyzję wyboru zawodu, musisz (przynajmniej na rok) podjąć inne studia! Posłuchał rodzica – wybrał prawo. Studentowi pierwszego roku Uniwersytetu Jagiellońskiego w nowym środowisku pomógł odnaleźć się znany historyk, prof. Barycz – kuzyn rodzica. Tyle że Józef po tym pierwszym roku przeniósł się do seminarium duchownego. Jego święcenia kapłańskie – z udziałem biskupa Franciszka Jopa – miały miejsce w katedrze na Wawelu, w 1955 roku. Po nich pracował jako katecheta na Dąbiu, także w Technikum Górnictwa Odkrywkowego – i do tamtejszej młodzieży wygłaszał 15-minutowe kazania, które później zebrał w wielokrotnie wydaną już książkę Chcę to wziąć z sobą w życie.
Z kościołem św. Anny – z którym wiele osób wciąż łączy jego kapłańską posługę – Tischener nigdy “etatowo” nie był powiązany. Łączyły go jednak ścisłe więzi ze środowiskiem akademickim, które namaścił sam papież Jan Paweł II. Ale czy mogło być inaczej, skoro otwarty na ludzi, mądry, dobrze wykształcony (oprócz teologii ukończył filozofię), a zarazem wielce dowcipny kapłan wykładał w seminarium duchownym, w Papieskiej Akademii Teologicznej? A nawet w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej (w której rektorem był wówczas wybitny aktor Jerzy Trela), gdzie przyszłym aktorom w monograficznych wykładach przybliżał filozofię dramatu, a także prowadził z nimi burzliwe dyskusje, które wiązały się z religią, estetyką, etyką, seksualnością człowieka...

Dialog wciąż ożywiony

Każdy, kto choć raz otarł się o Józefa Tischnera – doktora honoris causa kilku uczelni, uczonego wyróżnionego najwyższym odznaczeniem państwowym: Orderem Orła Białego – na swój sposób zawłaszczył go sobie. Pewnie dlatego do dziś pozostaje on w naszej pamięci jako człowiek, którego życie wypełnione było nauką, pracą, ale też częstymi, życzliwymi kontaktami – nawet z dziennikarzami, którym wywiadów nie odmawiał, bo, jak powiadał: “Oni pracują tak samo jak ja. Moim obowiązkiem jest im w tej pracy pomagać, a nie przeszkadzać”. Dlatego pozwolę sobie przytoczyć tu słowa, jakie usłyszałam bodaj piętnaście lat temu, gdy księdza profesora poprosiłam, aby zobrazował mi swój dzień powszedni: “Wstaję około 6 rano, odmawiam kawałek brewiarza; niech pani doceni to wyznanie, bo mówię o tym pierwszy raz! (to ostatnie zdanie, dodam z dziennikarskiego obowiązku, okrasił serdecznym śmiechem). Po brewiarzu biorę się do roboty. To znaczy do pisania. Czy lubię pisać? Najmniej recenzje naukowe i listy. Bo artykuły, rozprawy, książki – owszem. Po paru godzinach siedzenia przy maszynie jednak wychodzę z domu. Idę na uczelnię, do redakcji, często na jakieś spotkania, konferencje naukowe, sesje...”.

Trwały ślad

Jednak nie tylko pamięć o księdzu, jako kapłanie, jest w Polsce wciąż żywa. Jego filozoficzne przemyślenia także nurtują. Skłaniają do kontynuowania rozważań nad fenomenologią, która szczególnie interesowała uczonego. Wyrazem tego niesłabnącego zaciekawienia są m.in. Dni Tischnerowskie organizowane przez Wydawnictwo “Znak” wraz z Ergo Hestią; każdego roku, już od dwunastu lat, odbywają się spotkania z tuzami nauki, sztuki. Z tymi, którzy nadal chcą prowadzić dialog z księdzem, którego przemyślenia pozostawiły trwały ślad na papierze czy płytach CD. Do tradycji tych Dni weszło również wyróżnianie przedstawicieli polskiej literatury filozoficznej i religijnej, eseistyki, publicystyki oraz życia społecznego w RP nagrodami Znaku i Hestii. W tym roku otrzymali je: prof. Jerzy Szacki, Karolina Wigura, siostra Małgorzata Chmielewska. Wcześniej m.in. ks. prof. Jerzy Heller, prof. Władysław Stróżewski, prof. Barbara Skarga.

Krąg został zatoczony

Krakowski Rynek, ulice Wiślna, Reformacka, Marka i Kanonicza – to miejsca, gdzie nieomal codziennie można było kiedyś spotkać w jednej osobie: księdza, filozofa, redaktora. Człowieka postawnego, o wyrazistych rysach twarzy, donośnym głosie – i zawsze gotowego do podjęcia rozmowy...
Ulica Kanonicza była jednak tą, którą lubił najbardziej. Każdy kamień, każdy dom to przecież wielowiekowa historia, a on ją znał. Ponadto lubił – jak za młodzieńczych lat – patrzeć na zegar, który wybijał godziny, odmierzał czas...
Czy kochał Kraków, swoiste “przytulisko”? Bardzo. Bo przy dobrej pogodzie i stąd dało się widzieć góry, a dla górala to przecież ważne. Bo to miasto dla niego było “przedmieściem” rodzinnej Łopusznej; jak tylko miał trochę wolnego czasu, to wsiadał do samochodu i gnał “do siebie”, do rodzinnego domu.
Teraz w Łopusznej pozostał. Tam chciał wrócić. Na zawsze. Tym samym zamknąć zatoczony przez życie krąg...

Autor : Teresa Bętkowska

I komentarz internautki :

Dorota99

Tischnera probowalo przywlaszczyc sobie wielu, rowniez niejaki A. Michnik. Jezeli jednak poczytac uwaznie artykuly ks. Profesora (np. z lat 80.), publikowane rowniez w paryskiej “Kulturze”, to wyrazal sie on dosc sceptycznie o obsesji Michnika na polski nacjonalizm.

Brak głosów

Komentarze

za przypomnienie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#276061

Witam. Przegapiłam trochę rocznicę - 28.06, więc niejako dla rekompensaty, dałam dłuższy wpis. Księdza Tischnera miałam okazję wysłuchać, w Gdańsku, w kościele na Przymorzu w latach 80-tych. Tłum był taki, że ściany trzeszczały. Jeden z tych księży, którego wspomnienie zawsze powoduje uśmiech. Tyle mądrych słów powiedział, ale jakoś pierwsze co przychodzi do głowy, to Jego definicja prawdy :))
Pozdrawiam.

"Wiele w życiu mu­simy. Ale nie mu­simy czy­nić zła. A jeśli ja­kaś siła, ja­kiś strach, zmusza nas do czy­nienia zła, to nie zmu­si nas do te­go, byśmy te­go zła chcieli. Tym bar­dziej nie zmu­si nas do te­go, abyśmy trwa­li w tym chce­niu. W każdej chwi­li możemy wznieść się po­nad siebie i zacząć wszys­tko od nowa." Józef Stanisław Tischner

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#276070

Tischnerowska definicja prawdy :) i jeszcze to:najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień.

W czasach, gdy jeszcze oglądałam telewizję, był taki cykl programów z księdzem Tischnerem, w którym mówił on o wierze w sposób niezwykle prosty - takim językiem, jakim mówił do swoich górali. I ja chyba wtedy też potrzebowałam własnie takiego języka :)

Wiem, pamiętam, związał się z Unią Wolności i wsparł Kongres Liberalno-Demokratyczny, ale w mojej pamięci zapisał się wieloma mądrymi słowami.

Vote up!
0
Vote down!
0
#276076

co to za gnida wałęsa sie tu na portalu i jedynki rozdaje?
prosze wysledzic tego trolla

pzdr

autorowi dzieki za wspomnienie ksiedza

Vote up!
0
Vote down!
0
#276065

Może to przysłowiowy "wdowi grosik" - te jedynki ?
Nie każdy ma dziesiątala w kieszeni ? :)))))
Pozdrawiam !

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#276072

Bardzo mi się to spodobało :-)

PS. Książkę Rotha prawie kończę. Obraz wschodnich landów przerażający - nie spodziewałam się. W poszczególnych landach jest w miniwielkosci to, co my mamy w makro.
W pewnej dyskusji bardzo mi się ta książka i odesłanie do niej przyda jako punkt odniesienia do sytuacji w Polsce. Po takiej lekturze łatwiej przekonać do tego, że ktoś u nas posiadł media i że coś takiego w kraju będącym jednym wielkim wschodnim landem jest możliwe.

Vote up!
0
Vote down!
0
#276142

Nie trzeba do tego redakcji...

Vote up!
0
Vote down!
0
#276075

Zaraz tam gnida.

Może to jakieś nieszczęście, które niczym innym nie jest się w stanie wykazać i jest to dlań jedyny sposób udowodnienia samemu sobie własnej ważności?

Vote up!
0
Vote down!
0
#276077

no to niech będzie ciećwierz

pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#276093

Jak zwał, tak zwał.
Jedno jest pewne - to coś ma znacznie większy problem ze sobą, niż ktokolwiek ma z jego jedynkami :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#276099

Walesa sie jakies toto i pewnie przyjemnosc mu (jej) sprawia jek autorzy sie denerwuja. Nalezy toto olac, nie reagowac,to pewnie sie znudzi

Vote up!
0
Vote down!
0
#276146

gość z drogi

pozdrawiam i radzę sie nie przejmować ....a przypomnienie ważne...bo czas tak szybko leci :)

pozdr z 10 

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#276161

I w końcu nie napisałam, jak bardzo mi się podoba ten zegar...

Miłego weekendu, lecę! :)))

Vote up!
0
Vote down!
0
#276194