Hitler i Goebbels czy Goethe i Beethoven?

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

W jednym z majowych wydań „Warszawskiej Gazety” ukazał się mój felieton pt. „Spadkobiercy Goebbelsa atakują”. Zawróciłem w nim uwagę na dwie skandaliczne publikacje niemieckiego Onetu. Posługując się cytatami opisałem jak Onet z okazji Świąt Bożego Narodzenia: „uraczył nas ckliwymi wspomnieniami żołnierzy Wehrmachtu, którzy Wigilię podczas wojny rozpętanej przez ich ukochanego wodza, Hitlera musieli spędzać w okopach przy prowizorycznej choince”. Po fali krytyki za tę publikację przepraszał redaktor naczelny Onetu, Bartosz Węglarczyk. Drugi tekst Onetu, który wywołał wśród Polaków niemałe oburzenie był poświęcony Goebbelsowi i nosił tytuł: W III Rzeszy stawiano go za wzór. Na jego życiorysie nie brakowało rys”. W moim felietonie napisałem wtedy: „No proszę, człowiek wzór do naśladowania, a tych kilka rysek na życiorysie można mu przecież jakoś wybaczyć. Kto wie czy już nie długo Onet nie przedstawi Goebbelsa, jako wzoru do naśladowania także na dzisiaj? No przecież nie można jednoznacznie negatywnie oceniać człowieka, który zwierzęta kochał bardziej niż Adolf Hitler, Józef Stalin i Sylwia Spurek razem wzięci. Nie można całkowicie potępiać człowieka, który nie jadał mięsa. Czy nie mógłby stać się dzisiaj ikoną wegetarian, miłośników zwierząt, a wręcz wszystkich Zielonych i obrońców planety?”

Okazuje się, że mój felieton nie spodobał się koncernowi Ringier Axel Springer i jego prezesowi Markowi Dekanowi, ponieważ postanowili oni dołączyć go do materiału dowodowego w toczącym się już procesie wytoczonym wydawcy „Warszawskiej Gazety”. W uzasadnieniu napisano, że treści te „godzą w dobre imię powoda”, a żądana przez niego kwota, „ma realizować m.in. funkcję prewencyjno-wychowawczą”. Zwał jak zwał, ale moim zdaniem niemieckiemu koncernowi chodzi o wprowadzenie w Polsce cenzury prewencyjnej stosowanej powszechnie w hitlerowskiej III Rzeszy oraz Sowieckiej Rosji i jej satelitach.

Myślę, że niemiecki koncern powinien również zabrać się ostro za wychowanie premiera polskiego rządu, Mateusza Morawieckiego, który po publikacji Onetu, do której się odniosłem w moim felietonie wystosował list do prezesa Marka Dekana, w którym pisał: „Nikomu nie wolno relatywizować historii. Współczesne media, a zwłaszcza internet, obarczone są olbrzymią dozą odpowiedzialności za słowo. […] Nie może być zgody na przewartościowywanie ról w konflikcie, wybiórcze, ahistoryczne traktowanie pewnych faktów i zrównywanie cierpień obrońców z agresorami. Prawda leży w interesie nas wszystkich. […] Nie wyobrażam sobie, by 1 września - w dzień 81. rocznicy wybuchu II wojny światowej - jakakolwiek z podległych Panu redakcji opublikowała ckliwe wspomnienia członka niemieckiej armii hitlerowskiej, piszącego o potworach z Armii Krajowej. Chyba, że redakcje należące do kierowanego przez Pana wydawnictwa są zdolne również do tego? Albo żeby którykolwiek z dziennikarzy w rocznicę Powstania w warszawskim getcie pisał o spisku Żydowskiej Organizacji Bojowej przeciwko pokojowo usposobionym nazistom”. Naprawdę wielką zagadką jest dla mnie to, że prezes Dekan nie poleciał z tym listem premiera do sądu by wymusić „funkcję prewencyjno-wychowawczą”.

Jednak mam pewne podejrzenie graniczące z pewnością. Wydaje mi się, że niemiecki koncern najbardziej rozsierdził sam tytuł mojego felietonu: „Spadkobiercy Goebbelsa atakują”. O ile piękniej brzmiałoby: Spadkobiercy Goethego i Beethovena…. Niestety nic na to nie poradzę, że Niemcy kojarzą mi się tak jak większości polskiego społeczeństwa bardziej z Hitlerem i Goebbelsem niż z Goethem i Beethovenem. 76 lat od zakończenia drugiej wojny to zbyt krótki czas, aby zapomnieć o niemieckich zbrodniach i bestialstwach oraz cierpieniach, jakich doznała niemal każda polska rodzina. Wydaje mi się, że zastraszanie, ciąganie po sądach i domaganie się bajońskich kwot pod pretekstem „funkcji prewencyjno-wychowawczych” to w dłuższej perspektywie droga donikąd. Sądzę, że dzięki takim niemieckim reakcjom jeszcze długo pierwszym skojarzeniem Polaka na słowo Niemiec będzie Hitler i Goebbels, a nie Goethe i Beethoven.

Felieton ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”

Brak głosów