Berlińczycy w Warszawie

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

Rok temu przemawiając na Placu Piłsudskiego z okazji Święta Niepodległości prezydent Andrzej Duda powiedział: Chciałbym, żeby pałac z powrotem stanął, chciałbym, żeby był widomym znakiem tej Polski, która wzrasta. Chciałbym, żeby był to budynek publiczny, który będzie mógł zobaczyć także od wewnątrz każdy z moich rodaków i w którym będzie mógł także załatwić różne swoje sprawy. Tego samego dnia prezydent podpisał deklarację o przywróceniu stolicy i Polsce, Pałacu Saskiego, który nienawidzący symboli polskiej państwowości Niemcy wysadzili w powietrze pod koniec wojny, w dniach 27-29 grudnia 1944 roku. No, ale to, że Niemcy nienawidzili symboli polskiej państwowości i naszej historycznej chwały nie jest żadnym zaskoczeniem i sensacją. Podobnie nie jest sensacją to, że symboli polskiej pięknej historii i państwowości nienawidzą także pupile Berlina, czyli politycy Platformy Obywatelskiej.

 

Nie tak dawno temu w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski zaatakował ideę odbudowy Pałacu Saskiego mówiąc: Współpracuję z rządem, choć nie uważam, żeby była to najpotrzebniejsza inwestycja w Warszawie. Stolicy bardziej są potrzebne fundusze na Symfonię Varsovię czy obwodnicę śródmiejską, a nie na mocarstwowe projekty, które mogą zaburzyć miejską przestrzeń i zagrozić funkcjonowaniu w obecnym miejscu Grobu Nieznanego Żołnierza. W tym miejscu trzeba koniecznie przypomnieć inną wypowiedź Trzaskowskiego. W maju ubiegłego roku zaatakował premiera Mateusza Morawieckiego oraz plan budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W trakcie kampanii wyborczej siedząc na słynnej „niebieskiej ławeczce Trzaskowskiego” stwierdził: Mamy gigantomanię PMM, który proponuje lotnisko w szczerym polu. W Berlinie udało się po latach, i będziemy mieli lotnisko,  no trudno będzie z nim konkurować. Mamy Okęcie, mamy lotnisko w Modlinie, i to absolutnie Warszawie wystarczy. Pamiętam, że po tamtych słowach w Internecie zawrzało, a wśród złośliwych i pełnych oburzenia komentarzy królowała bardzo celna parafraza słów tego wynarodowionego renegata brzmiąca: Po co nam Warszawa skoro mamy stolicę w Berlinie? Dzisiaj moglibyśmy śmiało w usta Trzaskowskiego wsadzić słowa: Po co nam Pałac Saski w Warszawie skoro w Berlinie mamy Pałac Charlottenburg. Warto przypomnieć Trzaskowskiemu, że gdyby niemieccy politycy i decydenci mieli takie jak on judaszowe podejście do własnego państwa i jego spuścizny historycznej to zespołu pałacowo-parkowego Charlottenburg, który służył królom Prus aż do śmierci Fryderyka Wilhelma IV nie byłoby do dzisiejszego dnia. Wstępną odbudowę zniszczonego bombardowaniami aliantów pałacu zakończono w 1966 roku, a niebywale pieczołowitą rekonstrukcję wszystkich komnat tak naprawdę zakończono dopiero na początku XXI wieku. Tak wygląda niemiecka patriotyczna konsekwencja.

 

Naszym nieszczęściem jest to, że w Polsce do bardzo wysokich stanowisk i funkcji państwowych dochodzą osobnicy, u których zupełnie zaniknął polski kod kulturowy i właśnie na takich renegatów nie szczędząc splendorów i pieniędzy stawiają ich zagraniczni mocodawcy. Przecież zacytowaną na początku wypowiedź Trzaskowskiego można równie dobrze zinterpretować w taki oto sposób. On daje do zrozumienia, że dokonane z premedytacją przez Niemców wysadzenie w powietrze Pałacu Saskiego wyszło nam w końcu na dobre, ponieważ obiekt zaburzał publiczną przestrzeń, a przecież zamiast pałacu lepsze są jego szczątki stanowiące dzisiaj Grób Nieznanego Żołnierza. Trzaskowski niczym

John F. Kennedy w słynnym przemówieniu z 26 czerwca 1963 krzyczy, Ich bin ein Berliner („jestem berlińczykiem”), ale w jego przypadku jest to deklaracja zdrady własnej ojczyzny.

 

I teraz na usta ciśnie się następujące pytanie. Skoro Polacy w wolnych wyborach głosują i wybierają takich szkodników i renegatów jak Trzaskowski to znaczy, że podobnie jak on zupełnie zatracili gdzieś polski kod kulturowy? Czy decyzje wyborcze moich rodaków mogą być wiarygodnym wskaźnikiem poglądów i postaw współczesnego polskiego społeczeństwa? Otóż moim zdaniem nie do końca. Nie jest aż tak źle. Przyglądając się badaniom przeróżnych pracowni okazuje się, że w Polsce bieżące wydarzenia politycznie śledzi w porywach od 15 do 17 proc. obywateli. Jeżeli weźmiemy pod uwagę te wyniki oraz niedawną rekordową w ostatnim trzydziestoleciu frekwencję wyborczą to okaże się, że do urn poszło około 45 proc. osób, których polityka w ogóle nie interesuje. Na jakiej więc podstawie podejmują oni wyborcze decyzje? Otóż moim zdaniem sięgają oni do przypadkowych źródeł szczególnie nachalnych podczas kampanii wyborczych. Nie wszyscy (a szkoda) są czytelnikami „Warszawskiej Gazety”, których zainteresowanie polityką sytuuje się wysoko ponad statystyczną średnią kreską. To, co dla nas czytających i piszących wydaje się oczywiste, dla wielu naszych rodaków już takie oczywiste nie jest i wcale nie świadczy to o nich źle. Po prostu już tak to jest, że polityką interesuje się zawsze mniejszość i nie jest to tylko nasza polska specyfika. Skoro nasz polski kod kulturowy przetrwał poprzez zabory i obce okupacje to nie sądzę, że ginie bezpowrotnie w dzisiejszych czasach.

 

Cechą charakterystyczną tego naszego polskiego kodu kulturowego jest wielkie przywiązanie do wiary naszych przodków i paradoksalnie dotyczy to także tych, których trudno nazwać gorliwymi katolikami. To nie jest przypadek. Jak mówił podczas zorganizowanego przez WSKSiM w Toruniu XII Międzynarodowego Kongresu „Katolicy a tożsamość wspólnoty narodowej – szanse i zagrożenia”, ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Polski etos narodowy od początku związał się z wiarą katolicką. Niedawne obchody 1050. rocznicy Chrztu Polski pozwoliły uświadomić sobie kilka podstawowych prawd o naszych dziejach. Przede wszystkim tę, że charakterystyczną cechą Polski jest to, że nie ma przedchrześcijańskiej historii Polski. Państwo Mieszka I powstało nagle, ok. roku 940. Przedtem nie było w Wielkopolsce śladów żadnej organizacji ponadplemiennej. Nagle, w przeciągu krótkiego czasu, zaczęto wznosić wiele grodów obronnych. Zapewne w związku z jakimiś zagrożeniami. Takim zagrożeniem były napady na ziemie polskie i pozyskiwanie tysięcy słowiańskich niewolników, których wywożono do Bagdadu i Kordoby, a innym niekwestionowanym zagrożeniem był napór germański

 

 I w ten oto sposób niczym bumerang wraca pytanie o rolę polskiego Kościoła. Aby zrozumieć dzisiejsze zagrożenia należy zapytać, co jest przyczyną słabnięcia wiary? Każdy, kto żyje już parę ładnych lat na tym świecie dostrzega to zjawisko. Czy przyczyną słabnięcia wiary jest wyraźny kryzys w Kościele? A może to kryzys w Kościele spowodował słabniecie wiary? Dlaczego, jak wielu dzisiaj zauważa, mamy coraz mniej powołań i jednocześnie coraz więcej księży o bardzo niskim poziomie intelektualnym, a na naszych oczach upada tak kiedyś silny autorytet proboszcza? Dlaczego wygłaszane kazania (oczywiście z wyjątkami) przypominają malunki wykonywane za pomocą kilu ciągle tych samych nudnych zaczerpniętych z sieci szablonów? Właśnie dlatego tak ważne jest odrodzenie się polskiego Kościoła i zakończenie kakofonii serwowanej wiernym przez kościelnych hierarchów. Tak jak kiedyś kapłani pomogli nam przetrwać zabory oraz lata okupacji pielęgnując i tak naprawdę ocalając nasz oparty na wierze w Boga polski kod kulturowy tak i dzisiaj powinni zrozumieć jak wielkie zadanie przed nimi stoi.

 

I tak oto berlińczyk Rafał Trzaskowski stał się dla mnie pretekstem do dzisiejszych rozważań. Ktoś może powiedzieć, że ma on dość luźny związek z problemami, które poruszam.  Stanowczo jednak stwierdzam, że tylko wtedy będziemy mogli mówić o symptomach zdrowienia polskiego społeczeństwa, kiedy tacy jak on wyzuci z polskości renegaci staną się w Polsce niewybieralni nawet dla tej większości, która nie śledzi na bieżąco wydarzeń na scenie politycznej. Ludzie którym Polska najwyraźniej śmierdzi powinni być powszechnie sekowani od prawa poprzez centrum aż do lewa. Należy jednak być ostrożnym optymistą, bo ducha chrześcijaństwa i patriotyzmu w postawach Polaków nie brakuje i naprawdę niewiele trzeba, aby tego ducha jeszcze bardziej rozbudzić.

 

Zrozumieli to niektórzy hierarchowie, tacy jak na przykład abp Marek Jędraszewski. To dlatego w taki sposób reprezentowany Kościół jest bezpardonowo atakowany przez antypolskie i antykatolickie lewackie jaczejki. Niech przykładem będzie tu prawdziwy potok plwocin wylanych na Kościół przez Bartosza T. Wielińskiego z „Gazety Wyborczej”, który na łamach wydawanego w Hiszpanii lewackiego szmatławca „El Pais” pisze: Jędraszewski otwarcie wspiera PiS. Kościół zamienił się w platformę wyborczej propagandy. W czasach komunizmu Kościół w Polsce wspierał walczących o wolność. Dziś bezkrytycznie wspiera autorytarny kierunek rządu. W kampanii przed wyborami parlamentarnymi z października tego roku, Kościół zmienił się, w mniej lub bardziej wyraźną, platformę wyborczej propagandy PiS. Kościół idzie ręka w rękę z tymi, którzy chcą ograniczyć wolności wywalczone w 1989 roku, by ustanowić reżim neoliberalny, lecz autorytarny. Wycie tego lewackiego pismaka jest tylko potwierdzeniem słusznego kierunku przyjętego przez tych wiernych Bogu i Ojczyźnie polskich hierarchów i wielka szkoda, że nie przez wszystkich. Polski Kościół przez wieki był swego rodzaju „Wielkim Klucznikiem” strzegącym bramy do pięknego i potężnego starego zamku z polskim kodem kulturowym opartym na wierze katolickiej i taką rolę ma do spełnienia także dzisiaj.

 

Zakończę słowami Prymasa Tysiąclecia, kard. Stefana Wyszyńskiego, którego beatyfikacja odbędzie się 7 czerwca na Placu Piłsudskiego w Warszawie: Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie, – aby nie ulec pokusie „zbawiania świata” kosztem własnej ojczyzny. Przypomina mi się tak wspaniale przedstawiony w powieści Gołubiewa „Bolesław Chrobry” i Parnickiego „Srebrne orły”. Oto cesarz Otto III kusi Bolesława Chrobrego, czyni go patrycjuszem rzymskim i chce go ściągnąć do Rzymu. Ale król nie dał się wyciągnąć z Polski, z ubogiego Gniezna, na forum rzymskie. Został w swoim kraju, bo był przekonany, że jego zadanie jest tutaj. Naprzód umocnić musi swoją ojczyznę, a gdy to zrobi, pomyśli o innych, o sąsiadach. Niestety, u nas dzieje się trochę inaczej – „zbawia” się cały świat, kosztem Polski. To jest zakłócenie ładu społecznego, które musi być co tchu naprawione, jeżeli nasza Ojczyzna ma przetrwać w pokoju, w zgodnym współżyciu i współpracy, jeżeli ma osiągać upragniony ład gospodarczy. Nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej Ojczyzny. 

 

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta”                                 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (11 głosów)