Po co „doskonałym” plagiatowanie akademickiej ściany płaczu?

Obrazek użytkownika Józef Wieczorek
Kraj

Żyjemy w czasach postępującego postępu zabezpieczanego przez ośrodki nie tylko doskonalenia zawodowego, ale wręcz ogólnoludzkiego, aby postęp zapanował na całym globie. Jednym z warunków postępu jest odrzucenie zacofanej -zdaniem postępowców- cywilizacji opartej na Dekalogu, a przejawy walki z takim zacofaniem widoczne są także na naszych ulicach i obecne w ośrodkach edukacji, wyższej szczególnie z nazwy. Chodzi o to, aby tego co Jaś się za młodu nauczył, Jan nie zdołał się oduczyć. To skuteczna metoda zainstalowana w czasach pandemii komunizmu, który odrzucając Dekalog, odrzucał, rzecz jasna, 7 przykazanie (dla przypomnienia postępowcom – Nie kradnij!) i zajmował się zajmowaniem cudzej własności. Podczas instalacji komunizmu zajmowano nie tylko zegarki (starsi pamiętają naszych „wyzwoleńców” – Masz czasy? To dawaj!), ale także większe dobra materialne, a stopniowo w ramach zainstalowanego systemu edukacji, także dobra intelektualne. Ktoś, kto posiadał takie dobra, narażony był na ataki hunwejbinów postępu, szczególnie w domenie akademickiej, np. w stylu „pańska wiedza nie jest pańską wiedzą, dawaj pan to co pan wie, bo inaczej pójdziesz na zieloną trawkę”. A styl ten przetrwał ogłoszenie w mediach upadku komunizmu.

Plaga plagiatów

Wraz z rozwojem techniki brak poszanowania prawa własności intelektualnej nawet się rozpowszechnił. Kiedyś trzeba było mozolnie przepisywać i sobie przypisywać to, co inni napisali i pozyskiwać dyplomy, stopnie, tytuły oparte nieraz na cudzej własności intelektualnej. W końcu realizowano socjalistyczny model – każdemu według potrzeb. Ci, którzy mieli większe potrzeby i zamierzali wejść na szczyty postępu, a cierpieli na deficyt intelektu, czerpali wytwory intelektualne od posiadaczy intelektu.

Pod tym kątem lustracji właściwie nie było, a postęp informatyczny ułatwia taką drogę doskonalenia zawodowego. Metoda „kopiuj – wklej” działa znakomicie i nie zużywa zbyt wiele czasu, a ratuje wielu z tych, którym rozumienie słowa pisanego sprawia trudności. Wielofunkcyjni akademicy na ogół nie mają czasu, aby czytać to, co przez nich wychowani do doskonałości zamieszczają w przez siebie podpisanych opasłych często tomach. Tym samym nie wiedzą, co skopiowali i wkleili do swoich tomów adepci doskonałości. Co więcej, niektórzy zdobyli szczyty „doskonałości” takimi właśnie metodami i tak sobie je przyswoili, że je akceptują u innych.

Po stwierdzeniu, że nasz system edukacji dotknięty jest plagą plagiatów, zaczęto stosować tzw. programy antyplagiatowe, ale nie do końca doskonałe, a przy tym o zastosowaniu ograniczonym głównie do niższych szczebli akademickich. Na wyższych szczeblach, chyba większe sukcesy w wykrywaniu plagiatów ma znany autonomiczny łowca plagiatów Marek Wroński, niż liczne komisje etyczne czy zespoły dobrych praktyk akademickich. Same zresztą pozostające często na bakier ze swoimi zaleceniami. Najwyższe komisje ewaluacyjne, jak CK, czy obecnie Rada Doskonałości Naukowej, czasami przedstawiają plagiatorów prezydentowi do nominacji profesorskich. Czyli formalnie „doskonali” działają na rzecz nagradzania, awansowania, niedoskonałych. I koło się zamyka. Bo „doskonałych” mogą oceniać tylko „doskonali”, choćby byli bardzo niedoskonali.

Jeśli systemowo nie postawi się tamie pladze plagiatów, to Marek Wroński do końca życia może polować na plagiaciarzy i roboty mu nie zabraknie. Ale czy tak naprawdę można się cieszyć z jego sukcesów? Ja bym się cieszył, gdyby tak zmieniono system, aby Marek Wroński, mimo swej pasji łowcy plagiatów, nie miał nic do roboty! Postulowałem, aby wprowadzić w życie mój darmowy program antyplagiatowy. Ale bez skutku.

Mój darmowy program antyplagiatowy

Na moim blogu pisałem „Stulecia doświadczeń kulinarnych wskazują, że ryba psuje się od głowy. Nie inaczej jest w kuchni akademickiej. Jeśli odetnie się ogon, to i tak to nie zapobiegnie gniciu głowy. Nie ma rady, trzeba opracować taki program, aby głowa się nie psuła. W obecnym systemie akademickim niestety głowy są bardzo podatne na psucie, a jeden plagiat popełniony bezkarnie przez autorytet – głowę systemu, generuje tysiące plagiatów „tułowiowych” i „ogonowych”. I co z tego, że je wykryjemy, gdy wykrywający z systemu są wykluczani a popełniający plagiaty – nie. Rzadko bywa inaczej.”

Proponowałem program naprawczy skierowany do decydentów reformujących nasz system akademicki, prowadzący „wyrejestrowanie z populacji akademickiej osób popełniających plagiaty a zarejestrowaniu osób potrafiących plagiaty wykrywać. Dotychczasowe programy tych opcji nie przewidują, dlatego są tak mało skuteczne. Program zapewni podniesienie standardów uprawiania nauki bez zwiększenia kosztów księgowanych po stronie wydatków na naukę, a nawet gwarantuje spore oszczędności, bo np. działających na szkodę nauki plagiatofilów jest znacznie więcej niż plagiatofobów.”

Taki program naprawczy ujawniłem w domenie publicznej, przekazałem decydentom nauki walczącym także z plagiatami. I nic. Tyle, że tekst okazał się chyba najbardziej popularny z tych, które napisałem. Widocznie plagiatujący usiłowali znaleźć program do wykrywania plagiatów, bo w dzisiejszych czasach jak ktoś mówi/pisze o „programie” to trzeba go zainstalować w komputerze, ściągając z internetu. A przecież jasno pisałem, że chodzi o program naprawczy! Niektórzy po przeczytaniu tekstu nie wiedzieli, jak program zainstalować i pytali, ile kosztuje użycie programu! Bo przecież wiadomo, że jak coś jest oferowane jako darmowe, to musi kosztować.

Umieszczenie tego tekstu posłużyło więc w pewnym sensie także jako test analfabetyzmu polskiej społeczności akademickiej.

Moja propozycja programu została zainspirowana splagiatowanym fragmentem mojego tekstu przez uczonych pracujących nad naprawą polskiego systemu akademickiego („Mobilność Naukowców w Polsce” –Raport opracowany przez Zespół Interdyscyplinarny do spraw mobilności i karier naukowych. listopad. 2007, Przewodniczący Zespołu – Jerzy Woźnicki), jednocześnie krzewicieli dobrych obyczajów w nauce. Mój tekst opublikowałem na portalu Niezależnego Forum Akademickiego, a potem w książce Drogi i bezdroża nauki w Polsce. Splagiatowany został nieduży, ale znaczący fragment, a raport z plagiatem wisiał sobie przez 2 lata na stronach Ministerstwa Nauki walczącego z plagiatami.

Na przeprosiny i usunięcie plagiatu musiałem czekać 2 lata, kiedy to wybuchła sprawa plagiatu b. minister skarbu i rektora uczelni wyższej – Aldony Kameli-Sowińskiej, która nie widziała nic zdrożnego w korzystaniu – bez cytowania- z zasobów internetowych. Proces przegrała, rektorem przestała być, musiała zapłacić odszkodowanie, a ja wykorzystując ten dogodny moment przypomniałem o plagiacie z mojego tekstu.

Faktem jest, że po przekazaniu o tym informacji minister Kudryckiej splagiatowany fragment został usunięty i zostałem ustnie przeproszony przez jednego z członków zespołu prof. Woźnickiego – ale na tym się skończyło.

Mój program antyplagiatowy nie został wdrożony w życie. A szkoda. Skutki tego zaniechania trwają do dziś, a moja działalność nie tylko pisemna, ale także obrazowa (zdjęcia, filmy) niejeden raz była plagiatowana, nie tylko przez środowiska akademickie, ale i innych „twórców” nierespektujących własności intelektualnej. No cóż, przechodziliśmy przez system komunistyczny, a ten – czego jak czego – ale własności intelektualnej i prywatnej nie respektował i chyba nam to zostało we krwi. Także komisjom etycznym/dobrych praktyk, które jakoś swych zaleceń kierowanych do środowiska akademickiego same nie praktykują.

Splagiatowana akademicka ściana płaczu

Kilkanaście lat temu zobrazowałem nieco skomplikowanym rysunkiem proces zdobywania szczytów hierarchii akademickiej poprzez pokonywanie – jak to nazwałem – akademickiej ściany płaczu. Aby opisać tę kwestię trzeba by napisać co najmniej sporty artykuł, a jeden poglądowy rysunek potrafi zastąpić tysiące słów. Jeśli taki rysunek zamieści się w internecie, staje się przedmiotem mrocznego nieraz pożądania i nawet najbardziej doskonali nie potrafią zapanować nad swoimi skłonnościami do korzystania z cudzej własności. W czasach postępu, nikt – a tym bardziej doskonali – siódmym przykazaniem się nie przejmuje. Jak postęp, to postęp i trzeba korzystać z tego, co jest dostępne i brać na swój użytek.

Nad skłonnościami do przechwytywania rzeczy cudzych nie zapanował Bogusław Śliwerski, jeden z doskonałych profesorów – doskonały, bo członek Rady Doskonałości Naukowej, czyli ten, który współdecyduje o tym, czy ktoś może być obdarzony najwyższym tytułem akademickim.

Profesor, przedstawiający się jako profesor nauk społecznych, prowadzi aktywnie blog „pedagog”- z imponującym wręcz zacięciem – w którym poucza innych, jak należy w domenie akademickiej postępować, jakie ta domena wykazuje mankamenty, pomijając z widoczną skromnością swoje. Wspominałem już o nim krytycznie w tekstach w „Kurierze WNET” nr 70/2020 r. (O konieczności doskonalenia doskonałych) oraz nr77/2020 (O konieczności przenoszenia w stan nieszkodliwości ….) ale widocznie albo ich nie zrozumiał, albo nie chce zrozumieć, że swoim postępowaniem szkodzi nauce.

3 stycznia 2021 r. w tekście Akademickie kontrowersje w 2020 roku

bez żadnych skrupułów umieścił – jako wiodący- mój rysunek z 15 stycznia 2009 r. zatytułowany DR(h)abina akademicka (do tej pory na moim blogu akademickiego nonkonformisty) – ]]>https://blogjw.wordpress.com/2009/01/15/drhabina-akademicka/]]> bez powołania się na źródło, choć taka konieczność, winna być znana nawet studentowi. A tu proszę, profesor, i to doskonały, czujący chyba powołanie do doskonalenia innych, sam popełnia czyn bardzo niedoskonały. Do tekstu doskonałego profesora, mój rysunek – w dodatku niedoskonały, bo zdolności rysunkowych nigdy nie miałem- nawet nie pasuje.

W gruncie rzeczy rysunek przedstawia krytykę tego, co najwyższe władze akademickie czynią, ze szkodą dla nauki w Polsce. System tytularny prowadzi do wyodrębniania się nadzwyczajnej kasty akademickiej, która uważa, że nie może być przez innych kontrolowana, bo profesora może oceniać co najwyżej inny profesor, a nie ktoś z niższego szczebla drabiny akademickiej.

Kto po takiej drabinie chce się piąć w górę, może natrafić na podpiłowane czy wręcz roztrzaskane szczeble, a i na głowę coś mu może spaść, a może i sama głowa. Istna akademicka ściana płaczu, zwieńczona beneficjentami systemu tytularnego broniącymi swoich wysoko umocowanych siedlisk.

Nad Radą Doskonałości Naukowej już nikt w tej hierarchii nie stoi, więc doskonali czują się z siebie nie tylko dumni i zadowoleni, ale mają poczucie bezkarności. W Polsce, w której realizuje się wiele projektów akademickich, nie zanosi się, aby rozpoczęto realizowanie projektu oczyszczania środowiska akademickiego, jaki wdrożyli w życie np. Włosi. U nas nawet mój -o wiele skromniejszy – projekt antyplagiatowy nie ma szans na realizację.

Tekst opublikowany w Kurierze Wnet, w kwietniu 2021 r.

Brak głosów