Przygody kapusia

Obrazek użytkownika xiazeluka
Blog

„Oto dziwna historia, która mnie spotkała” zagaja swoją wstrząsającą opowieść tow. Karpieszuk Wojciech, etatowy funkcjonariusz GW (takich nazywa się jeszcze, nie wiedzieć czemu, „dziennikarzami”). Znacie? To posłuchajcie…

Wtorkowe popołudnie. Tłumy studentów na Krakowskim Przedmieściu. Przy bramie Uniwersytetu stoi kobieta i trzyma mniej więcej taki transparent: „Getto ławkowe dla gojów. Jesteś pochodzenia żydowskiego, zwolnij miejsce dla polskiego goja. Jedź studiować do Izraela. Czy dla absolwenta żyda zawsze jest etacik? A dla absolwenta goja żadnej pracy. Koszerny nepotyzm”

W jednostce centralnej targanej przez tow. Wojtka na szyi wzbudzają się elektroniczne obwody Pawłowa, alarm! Terminator Karpieszuk niezwłocznie wkracza do akcji:

Za nią w samochodzie siedzi i przygląda się temu dwóch strażników miejskich. - Wariatka, nie wariatka, coś zrobić trzeba - myślę. Podchodzę i pytam, czy zareagują.

Stop, czas na dygresję. Tow. Karpieszuk w innym miejscu sam wspomina, iż babę z transparentem widywał także pod siedzibą główną GW, gdzie domagała się lustracji etnicznej Karola Wojtyły. Tow. Karpieszuk podaje się dumnie za dziennikarza, niemniej wówczas jakoś obwody mu się nie załączyły, zupełnie nie zainteresowała go przyczyna, powody czy motywacje owej kobiety. Nie podszedł do niej ustalić, czy ma do czynienia faktycznie z wariatką, czy raczej osobą zgorzkniała, uważającą się za pokrzywdzoną albo wręcz proroka. „Dziennikarza” to zupełnie nie obeszło, on nie widział człowieka (z być może jakimś problemem życiowym, emocjonalnym, materialnym, niepotrzebne skreślić), lecz transparent z nienawistnymi treściami. Tak zwanego dziennikarza nie interesuje sens zdarzenia, on kieruje się wyuczonymi odruchami. Koniec dygresji.

Ciecie miejskie nie wykazują ochoty do interwencji, tow. Karpieszuk zatem rzuca, że czuje się urażony. „Dlaczego?” – pyta uprzejmie strażnik. Delatorowi słowa stają kantem w gardle:

- No... Ona nie wzywa do przemocy, ale do tego, żeby polskie uczelnie były dla Polaków. To jest też antysemityzm - tłumaczę trochę speszony pytaniem.

Trudnościom tow. dziennikarza nie należy się dziwić, został całkowicie zaskoczony brakiem ideologicznej komitywy. GW od lat tresuje społeczeństwo antyantysemityzmem, więc przynajmniej wśród mundurowych nie powinno być wątpliwości – a tu klops! Trzeba się tłumaczyć, a tłumaczenie przyjętych na wiarę aksjomatów to nie taka prosta sprawa, jak widać powyżej, tow. Karpieszuk z wyzwaniem sobie nie poradził. Według niego p r o ś b a skierowana przez goja do Żydów jest antysemityzmem...

Niedouczony ideologicznie strażak miejski odmówił podejmowania jakichkolwiek czynności, niemniej zaproponował, że może wezwać policję:


- Wzywać? - upewnia się.

- Wzywać - odpowiadam.

Tak jest, bez donosu obyć się przecież nie może, jak nie drzwiami, to oknem. „Dziennikarz”, wielce z siebie zadowolony, idzie do sąsiedniej knajpy na „wywiad ze studentką”. Wydawałoby się, że dziennikarz przeprowadzając wywiad czuje się jak ryba w wodzie, niestety, katusze nie pozwalają mu usiedzieć w miejscu, dusza denuncjatora bierze górę:

Mija pół godziny. Na wywiadzie nie mogę wysiedzieć. Sprawdzam, co się dzieje. Kobieta dalej stoi. Ludzi robią jej zdjęcia. Jest już policjant i trzeci strażnik.

Policjant pyta się (następny ciemniak ideologiczny), o co właściwie chodzi. Tow. Karpieszuk dzielnie informuje, że o „antysemityzm”. Mundurowi wyjaśniają „dziennikarzowi”, że jeśli złoży oficjalne zawiadomienie, to pani z transparentem wyląduje na dołku. Tow. Karpieszuk przeżywa hamletowskie rozterki:

I mam wyrzuty sumienia. - Co ja narobiłem? - myślę. - Przeze mnie zaraz zapakują kobietę w sukę i powiozą na komendę.

Na szczęście zbędne skrupuły szybko mijają:

Ale ona dalej dziarsko stoi z transparentem.

Kobieta stoi na ulicy z transparentem. Stoi w milczeniu. Potworna, niewiarygodna zbrodnia. Tow. Karpieszuk chętnie by ja widział w turmie między bandytami i prostytutkami, niestety z nieustalonego powodu nagle postanawia wrócić do swojej „zniecierpliwionej rozmówczyni”. Bo, warto w tym miejscu przypomnieć, „dziennikarz” przeprowadza właśnie wywiad. Rozmówczynię ma za nic, biega w te i wewte, demonstrując jej swoje lekceważenie, jak na rasowego paparazzi przystało:

Ale już skupić się nie mogę i zaraz kończę spotkanie.

To sobie pogadali. Kapuś wyskakuje na ulicę, a tu rozczarowanie:

Na zewnątrz półmrok, ani śladu po kobiecie z transparentem ani po strażnikach i policjancie. W mojej komórce nieodebrane połączenia. To strażnik […]  Mówi, że policjant stwierdził, że transparent nikogo nie obraża i odmówił interwencji. Zrobiło się ciemno, kobieta zwinęła plakat i sobie poszła. A ja, jak dalej czuję się urażony jego treścią, to mogę iść na komisariat przy Wilczej i złożyć zawiadomienie.

W tym momencie „dziennikarz” Karpieszuk stawia ostatnią kropkę. Tajemnicą zatem pozostaje status donosu: złożył go w końcu czy nie? Wnosząc po melodii zakończenia – tow. Karpieszuk raczej nie wypełnił do końca swej powinności, a to stanowi podstawę do złożenia w redakcji GW doniesienia na niego: zlekceważył publiczny przejaw antysemityzmu!

PS. Tow. Karpieszuk uważa się za pokrzywdzonego. Bo strażak miejski go przy okazji wylegitymował...

Brak głosów