Z kilofem na ruski pomnik. Godzina W w Katowicach

Obrazek użytkownika Mariusz Cysewski
Kraj

W 1944 mieliśmy Sowietów witać jako gospodarze. Nie wyszło. Jako gospodarze teraz więc ich pożegnamy - o próbie demontażu pomnika armii sowieckiej na pl. Wolności w Katowicach Zygmunt Korus rozmawia z jej pomysłodawcą – Mariuszem Cysewskim
Proszę opowiedzieć o akcji 10 lipca na pomnik radziecki.
Byłem pomysłodawcą akcji usunięcia własnymi siłami polskimi pomnika okupanta rosyjskiego na placu Wolności w Katowicach. Na przełomie czerwca i lipca pojawiła się informacja radosna, że pomnik NKWD zniknie z placu Wolności. Potem kolejna informacja mniej radosna, że dokładnie ujmując, władze miejskie wyasygnowały na to 50 tysięcy złotych – trzeba podkreślić, że nastąpiło z inicjatywy radnych PIS pod kierownictwem pana Pietrasza, którym w tym miejscu kłaniam się głęboko. Po czym zaczęły się domysły, kto na tym zyska, a kto straci; kto jest z kim, a kto przeciw komu; kto będzie wywyższony, a kto strącony; bo musi Pan wiedzieć że my, Polacy, przeważnie jesteśmy saskie pierdoły i opowiadacze bajek, a każda dzielnica miasta ma swego co najmniej ministra. Wreszcie plotki i żarty, czy Platforma Obywatelska pomnik komuś sprzeda, czy wymieni na zegarki, kto miałby pomnik rozbierać i za ile, i czy ktoś z aferałów PO założył już w tym celu odpowiednią firmę; a jeśli nie, to czy ma założyć na siebie, żonę, czy teściową, ale tu pech – teściowa akurat w szpitalu. Pytanie więc kolejne, czy nie czekać z rozbiórką aż teściowa wyjdzie ze szpitala. No wie Pan – typowe polskie piekiełko, albo szambko; jedynymi ludźmi na poziomie okazali się znowu radni PIS.
Wreszcie zaczęły się rozchodzić informacje, a raczej plotki z mojego punktu widzenia poważniejsze. Mówiły że władze miejskie i prezydent Uszok są i zawsze byli za, a tylko Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Radosław Sikorski przeciw, bo muszą spytać Rosjan o zgodę i błagać ich o wybaczenie zuchwalstwa; a ci milczą; po czym plotki odwrotne: że to właśnie Sikorski i MSZ są za, a wszyscy inni przeciw.
Słyszymy to wszystko już ponad 20 lat. Jestem przekonany że ten rząd – rząd zamachowców - nie oszczędzi Polsce żadnego upokorzenia, żadnego upodlenia. Przecież w tych dniach, krótko potem, nie oszczędził Kresowiakom pogardy i kopniaków za męczeństwo Wołynia, za ludobójstwo na Wołyniu. Nawet gdy uzgodnią już, kto ma się nakraść przy okazji pomnika, to Rosja pomysł demontażu pomnika odrzuci, a jeśli i ona jednak się zgodzi - to nasi zarządcy, ludzie o mentalności utrzymanków i pudelków jeszcze zaproszą do Katowic rosyjskiego murzę by na kolanach i czworakach błagać go o wybaczenie: o effendi… Pomyłuj…
Ale tak się składa że my Polacy, choć nie mamy jeszcze sił by samodzielnie wygrać, to jednak ten akurat plugawy scenariusz przekreślić możemy. Zamieszanie wywołane pomnikowym wzmożeniem i zauważalnym słabnięciem rządu to dla nas okazja. Możemy ją wykorzystać.
Dlatego zażądałem pilnego spotkania. Z przyjaciółmi zrozumieliśmy się wpół słowa. Argumentowałem, mówiąc w przenośni, że z drugiego brzegu coraz wyraźniej słychać huk dział, placówki meldują o bitwie pancernej na południu, a na Pradze stwierdzono czołgi sowieckie. Nadszedł więc czas gdy nie możemy dłużej czekać. Musimy wystąpić i spróbować wyzwolić się własnymi siłami. Na wyzwolenie siły własne nie wystarczą, ale mamy ich dość by osiągnąć wszystkie cele pośrednie, a to będzie działać na korzyść Polski w przyszłości. Tylko tak możemy przyczynić się do zwycięstwa Polski.
Oczywiście pamiętam o proporcjach. Ale zasada rozumowania jest ta sama. W 1944 mieliśmy Sowietów witać jako gospodarze. Nie wyszło. Jako gospodarze teraz więc ich pożegnamy. Niepodległości nie odzyskaliśmy od roku 1939 do dziś, ale i cena jaką w środę pod pomnikiem zapłaciliśmy za obronę interesów Polski jest nieporównywalna; niezmienny jest brak niepodległości, ale realia niewoli są inne. O „cenie” mówić jest łatwo akurat mi, bo z założenia zapłacić ją miałem tylko ja, jako bezpośredni wykonawca czynu. Wolnego czynu ;) Przypuszczałem że Rosjanie mnie aresztują. Ale w końcu i do tego nie doszło.

A jak przebiegało samo zatrzymanie?
Jako realista i z moim doświadczeniem znałem możliwe formy kontrakcji nieprzyjaciela ;) Nie byłem więc zaskoczony. Policjanci wywlekli mnie siłą spod pomnika do radiowozu, skuli i wywieźli na komisariat przy ulicy Stawowej. Do tego samego radiowozu wrzucili studenta Politechniki Śląskiej Pawła Daniłowicza, który telefonem filmował moment mojego zatrzymania; niestety w tym celu oddzielił się od grupy - a przez to stał się łatwym celem dla policji. Widziałem jak powalili go na ziemię, potraktowali gazem, zakuli i wrzucili do radiowozu obok mnie. Później słyszałem, że podobnie zatrzymali jeszcze jedną osobę, zupełnie przypadkową. Czyli mamy powrót łapanek.
Na komisariacie spędziliśmy kilka godzin. Większość tego czasu z rękami z tyłu w kajdankach samozaciskowych, co już po chwili wywołuje ból i utratę czucia w rękach. Dostałem dwa zarzuty. Jeden to (bodajże, bo dokumentu na razie nie mam) napaść na funkcjonariuszy policji, tak jakby to nie oni na mnie napadli. Zasadnie czy niezasadnie, to inna historia i zależy od punktu widzenia. Ale najpiękniejszy jest zarzut pierwszy – a mianowicie znieważenie pomnika wdzięczności armii radzieckiej! Taki zarzut, w roku 2013, to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Z radością czekam na proces. W latach 80-tych oskarżano mnie o podważanie sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Sojusz ten będę dalej podważał. Nie przestanę też znieważać pomników esesmanów, rosyjskich tak samo jak niemieckich.

Ale co powinna zrobić policja na widok faceta, który z kilofem rusza na pomnik?
Nie na pomnik, a na pomnik okupanta, to taka różnica jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym. Na obu niby można usiąść, tyle że w innym celu. A co powinna zrobić policja? Może postąpić z fantazją?

Policja? Z fantazją?
Gdy 5 sierpnia 1944 dalsza obrona Żytniej stała się niemożliwa, dowódca obrony „Gryf” (Janusz Brochwicz-Lewiński, dziś generał Wojska Polskiego) otrzymał rozkaz opuszczenia barykady i odskoku na cmentarz ewangelicki. „Gryf” zarządził odwrót, ale sam z jedną z drużyn zaczekał na czołgi niemieckie. Zniszczył dwa. Za niedokładne wykonanie rozkazu dostał naganę. A za dwie spalone Pantery - Virtuti Militari.
Gdyby Polska była państwem niepodległym, a zwłaszcza gdyby rządy objęła KPN-OP lub Solidarność Walcząca, to pomniki okupanta zniknęłyby w pierwszym dniu wolności. Ale powiedzmy, że można sobie taki pomnik okupanta wyobrazić po dwu, trzech miesiącach wolności. Zbierają się ludzie, a jeden z nich na pomnik rusza z kilofem. Na miejscu powinna być policja, a zwłaszcza kierownictwo miejscowej policji. Komendant miejscowej policji winien podziękować zebranym za dowody uczuć patriotycznych po czym zdjąć krawat, zakasać rękawy (nie wiem czy to możliwe albo wskazane, gdyby miał mundur) i osobiście uraczyć barachło kilofem, choćby kilka razy, symbolicznie. Po czym wybrać ochotników z obecnych policjantów, którzy wspólnie z obywatelami pomnik rozebraliby, nawet kilofami. Minister spraw wewnętrznych albo komendant główny policji podjęliby dwie decyzje. Pierwszą: o udzieleniu komendantowi miejscowemu upomnienia niepublicznego, słownego, bez wpisania do akt i złożonego z jednego słowa: „Upominam”. I decyzję drugą: o odznaczeniach dla komendanta (i policjantów zasłużonych w takiej akcji) na przykład Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski ze szczegółowym opisem zasług, polegających na: inicjatywie i samodzielności w realizacji polskiej racji stanu; działaniach na rzecz moralnego, honorowego, patriotycznego Odrodzenia Polski; integracji społeczności lokalnej wokół zadań i wartości nadrzędnych państwa; budowie autorytetu służby i munduru polskiej policji. Na samych odznaczeniach nie mogłoby się skończyć. Niewątpliwa jest potrzeba awansów – bo Polska potrzebuje ludzi z inicjatywą, głową, fantazją, i honorem – a przede wszystkim potrafiących dbać o Polski godność. Polska musi dbać o swą godność - a w tym celu dbać o postawy, zachowania symboliczne, które pamiętać będziemy przez lata. Do dziś pamiętamy generałowi Gryfowi obronę Żytniej 5 sierpnia… W państwie niepodległym – zwłaszcza rządzonym przez KPN lub SW – na policjanta nikt nie zawoła „Gestapo”. Jak teraz.
Miła byłaby też obecność prezydenta i urzędników magistratu, w tym samym celu, ale najważniejszy byłby powszechny udział społeczeństwa. Każdy mógłby sobie zabrać do domu odrąbany kawałek ruskiego pomnika, na pamiątki rodzinne przekazywane z pokolenia na pokolenie. Co prawda kilofami takich pomników się nie usuwa, ale za to przyjemność trwa dłużej – a i tak myślę, że uwinęlibyśmy się do wieczora. Umorusani, spoceni, ale szczęśliwi. Co za radość! To trzeba przeżyć, bo opisać się nie da – a mówię to jako ten, co ten kilof miał w ręku ;)
Niech więc urząd miasta sobie schowa swoje 50 tysięcy. Niech za to rozda Polakom kilofy! Tu nie pieniędzy trzeba, a godności, fantazji, humoru! Dobrej woli. I honoru…

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiał: Zygmunt Korus
Mariusz Cysewski - założyciel i redaktor pisma „Wolny Czyn” KPN publikowanego w Podziemiu od 1985 r. i podziemnego Wydawnictwa Polskiego w Katowicach. Dziennikarz i tłumacz przysięgły języka angielskiego.
Wywiad ukazał się na łamach Śląskiej Gazety z 19-26 lipca 2013 r.
W każdy piątek Śląska Gazeta w Twoim kiosku!
Czytaj też:
http://naszeblogi.pl/39670-zygmunt-miernik-pobity-przez-policje-rosyjska-zdjecia
http://naszeblogi.pl/39794-zazalenie-miernika-tortowego-na-zatrzymanie-pod-pomnikiem

Kontakt: tel. 511 060 559
ppraworzadnosc@gmail.com
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
http://mariuszcysewski.blogspot.com

Brak głosów