Radziejewski: Bełkot, który szkodzi Polsce
Spór jest w polityce, i w ogóle w kulturze zresztą, rzeczą kluczową. Jeśli nasz pomysł na wspólną przyszłość może być swobodnie zakwestionowany, to znaczy, że może być ulepszony – a to służy publicznemu dobru. Jednak nie każdy spór jest dobry. Dyskusja mędrca z idiotą o filozofii, podobnie jak ekonomisty z muzykiem o gospodarce, nie ma większego sensu. Co więcej, może szkodzić, gdy zajmuje miejsce należne poważnej dyskusji. Dlatego zasadniczą sprawą jest takie zdefiniowanie warunków sporu, aby zminimalizować ryzyko dominacji kłamstwa, demagogii, głupoty.
Debata wokół sobotniego marszu w obronie TV TRWAM jest kolejnym potwierdzeniem głębokiej choroby polskiej debaty publicznej. Skoro gazety z przeciwnych obozów podają różniące się nawet pięciokrotnie liczby uczestników, to znaczy, że fakty mają w tym sporze znaczenie drugorzędne – można je swobodnie naginać do potrzeb propagandowych. Zatem w kwestii interpretacji dyskusja staje się już zupełnie groteskowa, o czym świadczy choćby zastosowana zgodnie przez prorządowe media redukcja znaczenia tego wydarzenia do wystąpień prawicowych liderów.
Spór o marsz to zarazem także kolejna odsłona tzw. wojny polsko-polskiej, które to określenie samo w sobie pokazuje nieakuratność naszej debaty; jeśli głęboki podział i wynikający z niego ostry spór jest „wojną”, to dlaczego miażdżąca krytyka rządu nie miała by być „pełzającym puczem”? Żyjemy w czasach grubej przesady, i byłby to powód do śmiechu, gdyby nie fakt, że im bardziej przesada staje się normą, tym bardziej tracimy zdolność do dostrzeżenia rzeczywistości.
Przykład? Podczas gdy Tadeusz Mazowiecki perorował o „pełzającym puczu”, Lech Wałęsa wzywał w związku z nieistniejącym powyższym premiera do postawienia stosownych służb w stan gotowości, a Antoni Macierewicz prawił o „wypowiedzeniu wojny”, czołowe amerykańskie i rosyjskie firmy energetyczne podpisały z namaszczeniem rządów obu krajów, umowę o strategicznej współpracy. Będą wspólnie wydobywać arktyczne ropę i gaz, korzystając nawzajem ze swoich złóż, co jest precedensem i tworzy wielomiliardowe wspólne interesy.
Porozumienie to oznacza poważne zbliżenie Waszyngtonu i Moskwy i wpisuje się w ciąg następujących od 2000 roku zdarzeń, odwracających międzynarodową koninkturę polityczną na niekorzyść Polski. Świat gwałtownie zmienia się na naszych oczach, a istota tej zmiany polega na tym, że stajemy się coraz bardziej samotni i niepotrzebni na globalnej scenie.
Tymczasem rząd polski nie dość, że nie ma pomysłu, jak temu fatalnemu procesowi zaradzić, nie dość, że nie buduje polskiej siły na trudne czasy, to prowadzi beztroską, degradującą nas politykę wewnętrzną.
Jeśli za kilka lat obudzimy się w zupełnie innym, o wiele bardziej niebezpiecznym i wrogim świecie, to jako kraj zacofany i bezsilny, z rozpadającą się infrastrukturą, słabą armią, marnym szkolnictwem (do czego obecny rząd walnie się przyczynia). Pogrążony zarazem w pustosłownym, histerycznym sporze o sprawy trzeciorzędne, o dyrdymały wygadywane przez czołowe autorytety, z kwestiami strategicznymi poruszanymi gdzieś na marginesie, jeśli w ogóle. W czym, ponownie, gabinet Donalda Tuska ma pierwszorzędne zasługi.
Walka partyjna w Polsce zaostrza się w miarę regresu naszej polityki. Im mniej państwo zajmuje się kluczowymi problemami, tym więcej w debacie agresji i histerii. Ten bełkot nie jest po prostu jałowy – on jest skrajnie szkodliwy.
Bartłomiej Radziejewski, redaktor naczelny kwartalnika „Rzeczy Wspólne”
Tekst ukazał się w “Gazecie Polskiej Codziennie” z 26.04.2012.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1302 odsłony
Komentarze
Doskonałe opisanie istniejącej rzeczywistości.
29 Kwietnia, 2012 - 17:20
I tyle. A gdybyż tak znalazł się sposób coby podekscytować Donalda Ducka do zajęcia się tymi strategicznymi, ach...
Bo czy PiS o nich mówi, czy zgoła nie mówi, to nie ma znaczenia.
Więc walmy w tego Donalda jak w kaczy kuper! Co go nie zabije, to go wzmocni. Intelektualnie, ma się rozumieć.