Lalkarz
Jesienny wiatr, jeszcze ciepły wygwizdywał szeleszczącą piosenkę. Liście plątały się pod nogami.
Pożegnałem bez serdeczności tył uciekającego autobusu. Wygrzebany z kieszeni telefon pokazywał że następny odjedzie za 25 minut.
Na kolejnym przystanku dojdą dwie linie. Ruszyłem dziarsko. Samotny spacer bywa przyjemnością.
Za przejściem dla pieszych samotność została wystawiona na próbę tłumu wyplutego z zepsutego tramwaju. Wszystkim nagle zaczęło się spieszyć. Wyznaczyli sobie ścieżki i ruszyli traktując mnie jako kolejną przeszkodę terenową. Po drugim potrąceniu usztywniłem łokcie.
Nastolatek w kolorowej czapce aż jęknął, omiótł mnie spojrzeniem niewidzących oczu. Żeby chociaż zapyskował. Byłaby zabawa. Nie zapyskował, a ja nie zmieniłem tempa.
Nie byłem jedynym na którym rozbijała się fala. Tuż przed moim przystankiem wysoki, siwobrody mężczyzna wykrzykiwał coś machając kartonową tablicą. W miarę mojego zbliżania się słowa brzmiały wyraźniej.
„ Przestańcie żreć to gówno” „Nauczcie się w końcu, że prawdy nie ustala się przez głosowanie” „Wybraliście sobie motłoch do władzy” „Telewizja zżarła wasze mózgi”.
Przechodząc rzuciłem okiem na transparent z przekreślonym logo znanej gazety.
Na słupku, tabliczka z rozkładem była zdarta. Bezceremonialnie przepchnąłem się do tej w wiacie.
Wcale nie było zimno a ludzie stali pod dachem ściśnięci jak sardynki.
10 minut.
Jakiś palant zapalił papierosa. Przeszedłem parę kroków pod wiatr. Potem jeszcze parę. Mężczyzna z tablicą siedział obok barierki oddzielającej chodnik od fosy. Głowa mu zwisła. Dwa szybkie kroki i już byłem przy nim.
- Zasłabł pan? Ktoś pana uderzył?
Na myśl o tym drugim adrenalina napięła mi mięśnie.
- Nie, nie. - Otworzył oczy. -Nie.
Kucnąłem, żeby się przyjrzeć.
Nie czuć było alkoholu.
- Może kogoś wezwać?
- Nie.
Zdjął rękawiczkę i rozpiął w płaszczu najwyższy guzik.
Oddychał normalnie, patrzył normalnie, nie poczułem alkoholu, ani acetonu.
Popatrzył mi w oczy.
- A wie pan, że ja na pana zwróciłem uwagę wcześniej.
Podniosłem brwi.
- Bo pan popatrzył. Obojętnie. Ale ja się nauczyłem odróżniać obojętności.
Westchnął.
- Pana obojętność mówiła: „Tak, wiem, ale co z tego. Gadaj sobie zdrów do nich nie dociera”
Popatrzył pytająco, a ja powoli przytaknąłem. Nie wiedziałem co zrobić z rękami. W końcu sięgnąłem do torby.
- Może pan coś zje? Zostało mi śniadanie.
Zgodził się chętnie. Pomogłem mu wstać, wyciągnąłem kanapki. Wziął jedną, drugą popchnął leciutko w moją stronę. Nie był głodny. Chciał mi po prostu sprawić przyjemność. Ugryzł pierwszy kęs i czekał aż ja skosztuję. Jedliśmy powoli. Tak spokojnie, że ośmielone wróble podleciały po okruszki.
Zaczął mi kogoś przypominać. Przez głowę przelatywały mi twarze z młodości, dzieciństwa. Nie kojarzyłem.
- Myśli pan, że to coś da? - Zerknąłem wymownie na tabliczkę.
- Da, nie da. Nie mam już pomysłów. A pan próbował?
Popatrzyłem mu przez ramię przywołując wspomnienia i skinąłem powoli głową.
- Źle się skończyło. Wyleciałem z roboty.
- Za politykowanie?
- Nie. Za wymądrzanie się. Widzi pan ich codziennie. Oni słyszą, rozumieją, ale nigdy. Przenigdy nie dadzą tego po sobie poznać. Bo wtedy musieliby przyznać, że ktoś na to wpadł przed nimi. Bo musieli by się przyznać, że dali się zrobić w konia. Że ktoś nimi manipuluje jak marionetką.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń palcem wskazującym do góry. Poruszyłem palcami.
Zachichotał.
- Jak marionetką, mówi pan? A pokazuje pan pacynkę.
Zamrugałem oczami.
Popatrzył z ukosa.
- Takie zboczenie zawodowe. Jestem aktorem – wyjaśnił – aktorem, lalkarzem, animatorem. Emerytowanym.
Westchnął.
- A teraz nie potrafię zwrócić uwagi przechodnia.
Milczeliśmy chwilę.
- Bo może oni są za długo sterowani. Przyzwyczaili się do tego i nie potrafią inaczej.
Teraz on pokazał gestem pacynkę.
- Bez palca animatora w tyłku?
Uśmiechnąłem się.
Palec pokazał coś za mną.
- Pański autobus.
Zdążyłem uścisnąć mu dłoń zanim wciśnięto mnie pomiędzy kasownik i porysowane okno.
Stał. Stał i krzyczał.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1218 odsłon