Donald, oddaj fartucha!
Kuchnia PO. Miała być Polska i Obywatelska, profesjonalna, nowoczesna i w dobrym stylu. Pełna zaufania i miłości. Z doświadczonym szefem kuchni i całą ekipą; z wyobraźnią i pomysłami. Miała być fusion. Łączyć tradycje i najlepsze polskie smaki z wyzwaniami XXI wieku, być otwartą dla każdego, skupić wszystkich przy jednym, wielkim polskim stole, gdzie panuje tolerancja, zgoda, dostatek i bezpieczeństwo.
Master-Chef jest ugotowany. Razem ze starszym łowczym, stolnikami, kuchmistrzami, podkomorzymi i cześnikami, płatnymi dworzanami i całą podległą służbą. Ugotowany stek kłamstw podlany sosem nienawiści, obłudy i hipokryzji, jaja na miękko i bulwy po kaszubsku. Menu, z którego cały świat się śmieje. Niestrawne potrawy upichcone na drogim, rosyjskim gazie albo niedogotowane, albo przypalone. W najlepszym razie ruskie pierogi. Ugotowana cała kuchnia oddana w obcy leasing, dyletancka, bałaganiarska, pełna skrywanych po kątach brudów, ciemnych typów i takich samych interesów. Jeden wielki geszeft, na który ślepa Temida i głucha władza są odporne. Tylko prokuratorzy wojskowi ze wstydu nie chodzą już w mundurach ratując się ucieczką przed prawdą. - Odpowiemy na wszystkie maile – rzucają na odchodne. Piszcie na Berdyczów.
Pusto. Nikogo nie ma w domu. W kominie hula wiatr targając na prawo i lewo sztucznymi palmami; na zimnych posadzkach, obok zeschniętych resztek myśliwskiego bigosu z czasów świetności, ślady łupin rozkradzionych kokosów. Dziurawe garnki, porysowany teflon. Po egzotycznych sokach ani śladu, wyschnięta studnia, z kranu kapie beznadzieja. W spiżarniach pusto. Zimno. Bo nie ma gwaranta ciągłości ognia. Resztki płomieni strzegą WSI-owi palacze-kapłani. Kłęby dymu od afer i przekrętów, smród na całą Europę i niedowierzanie, że można tak lekceważyć własną kuchnię, którą najpierw zawłaszczono, by konsekwentnie i z premedytacją kontynuować dzieło jej zadłużania i niszczenia. Towarzysz Gierek przy „lordzie” Vincencie to mały pikuś.
Tak skończyła się zabawa w reformatorów i restauratorów. Pełną kompromitacją. Tylko kto tym razem będzie syndykiem masy upadłościowej? Czy ci sami, co w roku 1989? Czy po raz drugi damy się nabrać na kolejny okrągły mebel w naszej polskiej kuchni?
Choć powoli, ale konsekwentnie, prawda, jak oliwa-sprawiedliwa, wychodzi na jaw. Cuchnące leszcze i kapłony, ptaszki drobne i tłuste szczupaki, nieopierzone perliczki i stare kury, mętne rosoły i trzęsące się ze strachu galarety uciekają z kuchni, by ukryć się przed narodem we własnych salonach. Zabrały ze sobą cały arsenał tasaków, noży, szatkownic, tłuczków i pił, by dobić i wypatroszyć opozycję. Ale okazja może się już nie powtórzyć, bo nic dwa razy się nie zdarza. I nie pomogą medialne karły i oszuści, którzy nadal snują swoją kłamliwą narrację pisząc, że „rzygają Smoleńskiem”. Oni rzygają wszystkim co narodowe i prawdziwe. Master-Chef o tym wie. Dlatego go nie ma. Ani pana, ani gospodarza. Uciekł do Singapuru w kolejną podróż życia, bo kilka już razy się skompromitował, poślizgnął, dotkliwie poobijał, okaleczył, oparzył. Gospodarza też zabrakło. Zachował się jak Arab na polu minowym, który przed siebie wypchnął żonę. I swego zastępcę, któremu zapomniał dać na żyletkę. Nasz TW Noblista też miał inne, ważniejsze rzeczy, ale na pogrzeb Kiszczaka, z pewnością się stawi. Przecież to jemu głównie zawdzięcza swoją pozycję, a nie symbolicznym insygniom władzy prezydenckiej.
To dobrze. To słuszny bojkot, także tego ze skomunizowanej strefy, który z braku innych zajęć, „zabijał” czas na kłamiąc na twitterze. On pierwszy powinien błagać o przebaczenie: za siebie, za palenie dowodów, za Najdera, za Turowskiego. Bo ci ludzie, stale lekceważący autorytet Rzeczypospolitej, lżący swoich bliźnich, nie mieli moralnego prawa, by być w Świątyni Opatrzności Bożej na, tym razem prawdziwym, pogrzebie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Rolę najwyższych władz państwowych i prokuratury musiał więc przejąć katolicki ksiądz, który przeprosił za kompromitację polskiego rządu, za oblany egzamin z najważniejszego przedmiotu – z człowieczeństwa.
Koniec więc marzeń o wspólnym stole i koniec zbiorowego żywienia. Podział na żywienie salonowe i śmietnikowe stał się faktem. Podobnie jak podział na modlących się i lżących, prawdomównych i zakłamanych, śpiewających psalmy i zgrzytających zębami, patriotów i tych, którzy plują Narodowi w twarz. Nawet lemingi się obudziły, bezrobotni lub na umowach śmieciowych, konstruktorzy krzyży z puszek po piwie i ci sikający na znicze. Jeszcze nieśmiało, bo trudno przyznać się do pomyłki, ale już wiedzą, że zostali oszukani i nie dadzą już się zwieść żonglowaniem pustymi butelkami. Bo nawet na podpałkę pod grilla już ich nie stać. Po wydarzeniach ostatnich tygodni zniknął też zaszczepiany im strach przed Kaczyńskim i PiS-em, bo zrozumieli, że to ktoś inny powinien się bać. Dlatego na kartce, przypiętej do drzwi kuchni: Nieczynne do odwołania, dopisali: Tusku, nie wracaj. I oddaj fartucha! Już dość marnotrawienia, psucia i rozkradania produktów, dość kolejnych exposé, zamienników, polepszaczy i toksycznych obietnic. Dość narodowych tragedii, plagi masowych zabójstw i smoleńskich kłamstw, głoszonych przez cynicznych i bezczelnych przedstawicieli władzy. Nadeszła pora się zwijać, póki ich nie zwiną, oddać się do dyspozycji Angeli, by szorować hełmy Wehrmachtu, albo czekać w kolejce na wczasy w łagrach.
Bo jak mamy żyć w jednym kraju z cwaniakami przyspawanymi do koryta, którzy stworzyli ułomne państwo niewypełniające podstawowych swych funkcji, niekompetentne, przeżarte korupcją i nepotyzmem? Kolejne wpadki z zamianą ciał, wyciekiem do Internetu przesłuchań świadków, łącznie z danymi osobowymi i adresami zamieszkania, tragiczna śmierć technika Jaka-40, a co za tym idzie, spadające sondaże, musiała uruchomić działania praktykowane wówczas, gdy kuchnia nie daje sobie rady. Wtedy wkracza catering, jak trzynastego, w grudniową noc. Obwieszcza, że kuchnia znalazła się w niebezpieczeństwie, że teraz będzie sprawniej, bezpiecznie i ekologicznie. Zapewnia nie tylko o ochronie Master-Chefa i jego kucharzy, ale wszystkich świadków ich gastronomicznej działalności. Reszcie funduje dyscyplinarne internowanie. Sterowana prowokacja w „Rzeczpospolitej” z trotylem i nitrogliceryną powiela ten wypróbowany schemat, który zrodził się wyżej niż pokoje redakcyjne, gabinet naczelnego, zarząd, prokuratura wojskowa czy nawet biedny prokurator generalny, który żali się, że został zmanipulowany. I już wiemy, kto naprawdę rządzi w polskiej kuchni. I wiemy też, że fartuch Master-Chefa jest tak tymczasowy, jak przepustka do wolnej kuchni.
Tekst publikowany w nr.45/2012 Warszawskiej Gazety
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1324 odsłony