Dlaczego nic nie wyjdzie Amerykanom...

Obrazek użytkownika jlv2
Świat

USA zaangażowały się w Iraku i Afganistanie. Trochę my w tym im pomagamy. Co prawda głupio, bo trzeba brać przykład z Turcji, która też chętnie pomaga, ale zapłaty żąda z góry. I niekoniecznie dotrzymuje słowa. Ale forsa już jest. A czyny mogą poczekać. 

Dlaczego nic nie wyjdzie w ostateczności w Afganistanie ani Amerykanom, ani całej Unii, choćby wszystkie państwa członkowskie wysłały oddziały? Przez lewackie spojrzenie na zagadnienie. 

Najpierw nieco historii starożytnej. Imperium Romanum utrzymywało przez wieki tzw. pax Romana. Na czym to polegało? Otóż, jak obywatelowi Rzymu cosik się stało, a sprawcy nie można było od ręki znaleźć (nikt go nie wydał), to stosowano odpowiedzialność zbiorową. Bywało i tak, że w najbliższej miejscowości, gdzie obywatela Rzymu spotkało nieszczęście (a już osobliwie zabójstwo), to co dziesiątego mężczyznę z tej wiochy krzyżowano, a resztę, wraz kobietami i dziećmi sprzedawano w niewolę. Metoda brutalna, ale jakżesz skuteczna.

Pomysł ten podłapał w swoim czasie niezapomniany ZSRR. W latach osiemdziesiątych ubiegłego już wieku porywano dla okupu wielu obywateli innych państw i często się zdarzało, że wracali w workach, o ile w ogóle wracali. I zdarzyło się, że jakieś ugrupowanie terrorystyczne porwało 3 obywateli Związku (Zd)Radzieckiego. Ten się nie patyczkował. Ustalił, który to przywódca religijny nakazał to porwanie, po czym "nieznani sprawcy" porwali trójkę członków rodziny tegoż przywódcy. Następnego dnia szczątki jednego z nich, poćwiartowane, wróciły w walizce do tego przywódcy. Reakcja była natychmiastowa: Ruskich zwolniono i już nikt więcej nie odważył się porwać obywatela byłego Sojuza. Brutalne? Ależ tak! Skuteczne? Jeszcze bardziej! A obywateli USA i wtedy jeszcze EWG porywano dalej.

Dlatego g*wno z tego wyjdzie. Z ekstremistami można tylko taką metodą. Czegóż on się w UE boi przeprowadzając zamach? Co najwyżej dożywocia w luskusowych warunkach, a i tak po 7-10 latach wyjdzie. 

Jakiś łebas arabski jakieś trzy lata temu wlazł do trafostacji i no i go prąd zabił, choć uciekał przed policją, a na ogrodzeniu wisiały piktogramy i napisy (w tym po arabsku), że tam lepiej nie wchodzić. I wybuchły zamieszki. Stosując metodę rzymską czy rosyjską, policja otworzyła by ogień amunicją ostrą i po jednym dniu byłoby po zamieszkach. I trzy razy by się inni zastanowili, zanim znowu z powodu czyjejść głupoty (wejście do trafostacji, jak się nie wie, co to jest i jak to działa jest rozmyślną prośbą o śmierć). Ale mamy "postępowy" humanitaryzm". To też inni jeżdżą po nas, jak po łysej kobyle. 

Jacyś żołnierze ostrzelali wioskę. I ich się stawia przed sądem. Miesiące mijają, a prokuratura nie może zakończyć śledztwa i siedzą w pierdlu. A w swoim czasie było "100 dni Napoleona". I jakoś mocarstwa koalicyjne, bez internetu, telefonów, faksów, komputerów i temu podobnych w trzy miesiące zmontowały koalicję i wysłały swoje armie. A wtedy z Londynu do Berlina czy Petersburga (zapewniam z całą pewnością) nie było dalej, jak dzisiaj. I na wszystko starczyło czasu. No, ale nie było wtedy lewactwa. 

A teraz każdy żołnierz, zanim raz wystrzeli, się trzy razy zastanowi, czy mu od tego strzału d*py nie obrobią. Bo winien wykonawca, ale nie ten, kto wydał rozkaz.

Ciężko to widzę. 

Brak głosów