Odpłatny drugi kierunek studiów.
Licznik zadłużenia Polski przekroczył już 800 mld, rząd więc kierując się zasadą "po nas choćby potop" kradnie bezczelnie coraz więcej pieniędzy obywatelom. Piszę: "kradnie" i nie uważam tego za przenośnię, ponieważ jednocześnie ogranicza świadczenia, administracja państwowa jest więc prostym odpowiednikiem mafii, której płaci się za fikcyjną usługę ochrony.
Jednym z pomysłów takich "oszczędności" jest wprowadzenie odpłatności za drugi kierunek studiów. Pomysł wręcz antyspołeczny i antypolski - wkłada nam się do łbów, że edukacja jest wartością, więc powinniśmy się chyba cieszyć, że zasoby wykształconych Polaków nam się powiększają? Rząd panujących nam złodziei uważa jednak inaczej i stara się to wykształcenie ograniczyć.
Minister Kudrycka twierdzi, że "bezpłatny" drugi kierunek studiów to patologia, ponieważ zabiera miejsca 40-tu tysiącom innych ludzi, którzy na studia się nie dostali. Ja tu widzę jednak kilka innych patologii:
1. Twierdzenie o bezpłatnych studiach - po to płacimy 70% podatki, żeby to i owo mieć zagwarantowane. Miliony ludzi płaci co miesiąc za studia, czy studiuje, czy też nie. Znosicie "bezpłatne" studia - zmniejszajcie podatki.
2. Patologią jest dopuszczenie 40 tysięcy ludzi na studia, na które normalnie się nie dostali. Skoro nie zostali przyjęci - znaczy powinni się douczyć, znaczy nie spełniali pewnych kryteriów. Wpuszczając te 40 tysięcy osób na uniwersytety, jeszcze bardziej obniży się ogólny poziom intelektualny studentów.
3. Ostatnia i najważniejsza sprawa: biorąc się za reformę, pani minister Kudrycka oczywiście pominęła sedno sprawy. A sednem sprawy jest to, że poziom studiów humanistycznych w Polsce obniżył się tak bardzo, że bez problemu można studiować dwa kierunki. Tak, humanistycznych, bo zapewne na palcach jednej ręki można policzyć dwukierunkowców wśród studentów kierunków ścisłych, albo na polibudach.
Z autopsji: sam ukończyłem dwa kierunki studiów na UMK w Toruniu: historię i socjologię. O ile do historii się przykładałem, to większość zajęć na socjologii zaliczyłem na czwórki i piątki minimalnym nakładem pracy: w zasadzie ogólną orientacją w świecie i elokwencją. Owszem, były wyjątki, jak egzamin z metodologii nauk społecznych u prof. Zybertowicza, albo statystyka, ale więszkość zajęć stanowiły nikomu niepotrzebne dyrdymały w stylu "Socjologia niewyrażalnego" (poważnie - było coś takiego).
Dla usprawiedliwienia socjologów powtórzę: jeśli ktoś chciał się nauczyć, to się nauczył. Na historii podobnie - miałem wielu kolegów na roku, którzy do egzaminów uczyli się z podręczników do liceum. I zdawali! Chociaż nadal nie rozumiem jakim cudem...
Reasumując: 40 tysięcy dwukierunkowców w Polsce to oznaka regresu polskiego systemu kształcenia. Systemu, w którym z roku na rok obniża się wymagania programowe, w którym zadania maturalne są na poziomie gimnazjum, w którym udziela się amnestii maturalnej dla nieuków.
Jakie są lekarstwa na dwukierunkowców?
Rozwiązanie pierwsze: podnieść poziom nauczania, zwiększyć odsiew.
Rozwiązanie drugie: wprowadzić odpłatność za studia "nieżyciowe", czyli wszelkie politologie, etnografie, socjologie, kulturoznastwa i europeistyki, jednocześnie zmniejszając odpowiednio podatki! Studia te dobre są dla osób, które potrafią się same utrzymać i chcą studiowac hobbystycznie albo dla swojego rozwoju wewnętrznego. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: raczej nie wniosa wymiernych korzyści społeczeństwu.
Spójrzmy jednak na te rozwiązania z jeszcze jednej strony: rozwiązanie drugie jest całkowicie NIEREALNE, ponieważ rządząca nami mafia nigdy nie obniży podatków tylko dlatego, że obcięła obywatelom jakieś świadczenia. Na placu boju zostaje rozwiązanie pierwsze: podwyższenie wymagań i jednoczesne zmniejszenie liczby maturzystów i studentów w ogóle. Tak, aby matura i dyplom magistra znowu odzyskały swoją należną wartość.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1716 odsłon