Tylko bez paniki

Nie ma dokąd uciekać.

Ekolodzy doszli do wniosku, że to my naszą działalnością powodujemy ocieplenie klimatu.

Cały szereg doniesień z przeszłości nieśmiało nam podpowiada, że nie mają racji, ale oni już są o tym przekonani. Na szczęście żyje jeszcze mój kolega Zbyszek Jaworowski wśród kolegów taterników zwany Bacą, który na ten temat ma zdanie podobne do mojego. Nie muszę się w tej sprawie wymądrzać i przedstawiać argumentów. Wystarczy w googlach wystukać Zbigniew Jaworowski i poczytać.

A co – jeśli Baca się myli?
Ano, właśnie – nic. Ruki wwierch!

Teraz będzie takie gdybanie na naukową nutę.

W roku 1000 n.e. planeta była słabo zaludniona np. ocenia się, że ziemie polskie zamieszkiwało około dwóch milionów ludzi. Ludzi przybywało, a klimat się ochładzał. Dziś zgodnie z tym co piszą liczni autorzy szacuje się, że najzimniejsze były dwa wieki XVI i XVII. A ludność Polski stale rosła.
Jeszcze pod koniec XVIII wieku Bałtyk zamarzał i Naczelnik Kościuszko z Petersburga na Gotlandię przejechał saniami. Potem zaludnienie Europy stale rosło, a klimat się ocieplał.
Aż tu nagle przyszła druga wojna światowa, ludzi w Europie ubywało, za to wyzwalano niebotyczną jak na owe czasy ilość energii przy pomocy bomb, pocisków, palenia całych miast i wsi, spalania milionów ludzi, a zimy były tęgie. W styczniu 1945 roku oddziały sowieckie i polskie przeszły przez zamarzniętą Wisłę.

Ostatnio ilość ludności stale wzrasta a klimat stale łagodnieje – czyli temperatury średnie stale rosną. Podobno – jak twierdzą fachowcy – z naszej winy. Znalazłem w Internecie tabelę.
Opracowała ją Grażyna Woźniak Zespół Szkół nr 4 Gimnazjum nr 2 Suwałki
 

Wynika z niej, że w ciągu ostatniego stulecia przyrost ludności świata wyniósł około 4,5 miliarda – czyli ludność się potroiła. Ale jest gorzej. O ile w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku przyrost był około 100 milionów – to w ostatnim już powyżej 700 milionów.
Jednocześnie produkt krajowy brutto ma rosnąć o trzy procent rocznie – bo jak nie – to klęska recesji.
Żeby coś takiego utrzymać – a to znaczy podnieść przez dziesięciolecie PKB o 30 procent, przy wzroście ludności o ok. miliarda jednocześnie zmniejszając wydzielanie produktów spalania o 20% - potrzebny jest cud!

Na konferencji w Poznaniu o cudach nie mówiono. Obradowano nowocześnie – w języku angielskim, wentylowano sale, żeby wypuścić CO2 do atmosfery, sale były odpowiednio ogrzewane i oświetlone.
A PKB nie rósł.
Ludzie! O czym oni radzili!

Jeżeli grozi nam unicestwienie planety, czy choćby potop i jeśli uczeni stwierdzają, że to z naszej – ludzkiej – winy, to postawmy sprawę jasno. Wyrok już został wydany, a możemy go tylko trochę odwlec – o pokolenie, lub dwa.

Każdy nowy obywatel ziemi przynosi ze sobą na świat koszyk zapotrzebowania na energię i to wraz ze wzrostem PKB coraz większy. Długość życia jednostki wzrasta. Nikt nie zrezygnuje dobrowolnie z „dobrodziejstw cywilizacji”.

Nie zwiększymy naszego PKB plotąc ręcznie łapcie z wikliny.

Jeśli uczeni mają rację to niech dopowiedzą swoją prawdę do końca. Mamy przygotować następne pokolenia na najgorsze.

Jeśli Chiny i Indie nie wezmą się za ograniczanie zabójczego rzekomo dla naszej planety dwutlenku węgla to my w Europie możemy sobie odpuścić wszystkie ograniczenia.
Chińczyk i i Hindus wprawdzie niewiele zużywa energii w porównaniu do miliardera z Moskwy ale oddycha i wypuszcza CO2 do atmosfery.

To nie zmienia faktu, że można trochę poprawić sytuację.

Szanowni uczeni.

Tylko proszę nie kłamać!  Tam gdzie będzie spalanie nic nie zarobimy. Każdy węglowodór będzie się spalał na CO2 i H2O. Nie chce być inaczej i nie będzie inaczej.

Spalanie „biomasy” to spalanie węgla albo węglowodorów. Jedyne źródła naprawdę czystej energii to są te, gdzie zamieniamy energię mechaniczną na energię elektryczną. To są: wiatr i woda. No jeszcze ogniwa słoneczne.

W naszej polskiej rzeczywistości proponuję zająć się bliżej – wodą. Przed wojną w Polsce było ok. 80.000 młynów wodnych. Na najmniejszych rzeczkach bywało ich po trzy na 10 km. nurtu. Wiem co mówię – ja to osobiście widziałem.
Znowu trzeba ciułać. Na każdym miejscu dawnego młyna niech stanie elektrownia wodna. Od 10 do 100 kW. Każda potrzebuje spiętrzenia. Taka mała retencja jest bardzo korzystna. Zatrzymuje wodę w glebie, zatrzymuje wodę podczas powodzi. Ludzie już to wiedzą – ale trzeba ich zachęcić – przede wszystkim poprzez ulgi podatkowe i poprzez zagwarantowanie możliwości sprzedaży energii do sieci. A poza tym – niech się w końcu telewizja na coś przyda. Niech pokazuje, niech propaguje.

Ile na tym uciułamy? ano pewnie 1,5 Gigawata – to są dwie spore elektrownie jądrowe. System rozdrobnionego wytwarzania energii ma swoje dobre strony. Nikt tego nie wykupi i nie skupi w jednym ręku a będzie to jakiś języczek u wagi w targach cenowych za energię.

Warto coś takiego mieć w zanadrzu.

Proponuję – przedyskutujmy a potem propagujmy razem i każdy z osobna.

Pomysł nie jest nowy, ale dziwnie mało rozpropagowany – a ponadto żadnych zachęt ze strony rządu. Czyżby lobby wielkich elektrowni działało tak pilnie? czy może ja zrobiłem jakiś błąd?

A o tym czy będzie Armagedon – czy nie - dyskutujmy jak najmniej. Nic tu od nas nie zależy. Ani od nas zgromadzonych w Internecie, ani od Polski, ani od największej nawet konferencji ekologicznej.

ON zrobi  jak będzie uważał za stosowne.

Andrzej Wilczkowski