Anachroniczny felieton?

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Blog

przypomnienie
Szanowni Państwo. Właśnie znalazłem w komputerze mojej – zmarłej w maju 2007 roku – żony jej tekst z 2001 roku. Nie pamiętam, żeby był on publikowany.
Uznałem, że powinienem go Państwu udostępnić. Któż inny zdecydowałby się na publikację tego niby anachronicznego a jednak aktualnego felietonu.

Wiosenna smuta

Forsycje szaleją – znak, że to już wiosna, czas radości i nadziei dla wszystkiego, co żyje. A jednak – jakoś smutno. AWS wydaje się sięgać szczytów indolencji, w Nysie pogrom, już nikt nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje na prawicy – nawet jej prominentni działacze ostatnio się do tego przyznają, połowa narodu opowiada się za eutanazją (zasłyszana rozmowa: "nie zdradzaj się, że masz katar, bo cię zeutanazują"), zachodni sąsiedzi patrzą na nas krzywo, u wschodnich i dziwno i straszno, a tu wzrost gospodarczy za mały, dziura w budżecie i coraz szerzej uśmiechnięty Miller w telewizji. Doprawdy, za dużo jak na jedną porę roku.

W tę smutę wiosenną jaśniejszym akcentem wpisuje się uroczystość wręczenia odznaczeń "Zasłużony Działacz Kultury", jaką minister Ujazdowski przyznał około stu pięćdziesięciu osobom z regionu łódzkiego, zaangażowanym w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w funkcjonowanie niezależnych wydawnictw tzw. drugiego obiegu. Jaśniejszym – co wcale nie oznacza, że pozbawionym, znamiennych dla tej wiosny, niewesołych refleksji. Ale o tym za chwilę. Na razie jest odświętnie, jest miło: w dużej, jasnej sali przy ul. Kamińskiego zgromadzili się zainteresowani, ich przyjaciele, oficjalne osobistości, przybył sam minister. Radosne powitania, ożywione rozmowy, uśmiechy, wspomnienia.
Wśród odznaczonych spostrzegam kilku znanych działaczy i polityków oraz mnóstwo osób, których twarzy nie widuje się na telewizyjnych ekranach a nazwisk na pierwszych stronach gazet. Starsze panie, siwi panowie – dwadzieścia kilka lat temu w pełni życiowej aktywności, zapewne matki i ojcowie dzieciom, obarczeni odpowiedzialnością i zawodową i rodzicielską. Oraz młodsze pokolenie – wtedy jeszcze chłopaki i dziewczyny, może studenci, może uczniowie...
A więc to dzięki nim – myślę – tacy jak ja mogli wieczorami poczytać "bibułę": te gazetki i biuletyny powielane chałupniczym sposobem na marnym papierze, te broszury, te książki, przechodzące z rąk do rąk, pożyczane na dzień, na dwa, na jedną noc. Czym były w owym czasie, może powiedzieć tylko ten, kto pamięta jego smak.
A więc to oni – przyglądam się twarzom – pisali do tych gazetek, zarywali noce przy powielaczach, kombinowali papier, farbę i sprzęt drukarski – mój Boże, przecież za tym się kryje niebagatelne zadanie logistyczne: skrzyknąć ludzi, nawiązać odpowiednie kontakty, znaleźć jakieś piwnice, jakieś domki na działkach, gdzie by można w miarę bezpiecznie drukować. A kolportaż, a środki transportu, a dziesiątki zapewne problemów, tylko im wiadomych. Czarna to była robota. I świadomość, że nie jest się bezpiecznym, skoro się w nią wdepnęło.
No właśnie, motywacje. Brak zgody na istniejący stan rzeczy, myśl o wolnej, sprawiedliwej i mądrze rządzonej Polsce. Chęć podkopania reżimu. Pokusa ryzykownej przygody. W pewnym momencie jednak przygoda kończyła się całkiem serio – odsiadką w więzieniu, internowaniem, większymi lub mniejszymi szykanami ubecji.
Rozglądam się po sali. Cóż, po ubrankach sądząc, większość bohaterów dzisiejszej uroczystości raczej nie należy do grona beneficjantów zmian, do których – jakby nie było – walnie się przyczynili. A i Polska – niby niepodległa, ale ta niepodległość jakaś kulawa, wszystko jest nie tak jak miało być, wszystko się jakoś rozlazło, rozmyło, znikczemniało. Czy nie nachodzą ich chwile gorzkiej refleksji, że cały wysiłek tamtych lat został zmarnowany? Na ich oczach dezawuują się ideały, jakim służyli a społeczeństwo – dwukrotnie tym ideałom zaufawszy – po raz drugi cofa swoje zaufanie, bo ktoś je głupio zaprzepaścił, utopił w aferach, partyjnych sporach i personalnych przepychankach.
W tej jasnej sali, w tym świątecznym nastroju nie mam odwagi o to zapytać...

Skończyła się część oficjalna, pojawiają się tace z lampkami wina. Wymykam się na papierosa. Patrząc na deszczowy pejzaż za oknem zastanawiam się, co za przekleństwo ciąży nad moim narodem, że od stuleci nie ma pokolenia, które by nie musiało stanąć przed tym samym pytaniem: czy było warto?
Czy było warto – bo sprzysięgli się możni tego świata, bo trzeba było ulec przeważającej sile.
Czy było warto – bo fala narodowego zrywu wyniosła do władzy ludzi zbyt małych albo zbyt nikczemnych a nie znalazł się nikt, kto by temu zapobiegł.
Czy było warto – bo stanowiącym o losach państwa amok własnych ambicji lub wzajemnych animozji przysłonił cel nadrzędny, przeradzając się w żywioł destrukcji.
Z zakamarków pamięci wypływa fragment wiersza. Tak, to Lechoń:

...I wtedy ktoś rozumny, nie rozumny szałem,
Powiedział mu: "od dawna wszystko to wiedziałem,
Wiedziałem, że nikt twoich ran ci nie odwdzięczy,
Bo niczym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy,
I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile,
Bo czym jest duch anielski przy szatańskiej sile?
Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto!
I powiedz sam mi teraz, czy to było warto?"
A żołnierz milczał chwilę i ujrzał w tej chwili
Tych wszystkich, co wracali i co nie wrócili,
Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie,
Co mówili: "Wrócimy", nie myśląc o sobie.
I widzi jakichś jeźdźców w tumanach kurzawy,
I słyszy dźwięk mazurka i tłumu wołanie,
Dąbrowski z ziemi włoskiej wraca do Warszawy.
"Czy warto...?" Odpowiedział: "Ach! śmieszne pytanie!"

Krystyna Wilczkowska
kwiecień, 2001
PS
Powyższy tekst, jak sam tytuł wskazuje, nosi cechy bardzo osobistej i emocjonalnej wypowiedzi. Polecam jednak chwilę refleksji nad historią ojczystych wzlotów i upadków. Coś jest na rzeczy. Coś jest w nas.

I tak się oto kończy felieton z roku 2001.

Dodam jeszcze, że Krysia była córką porucznika doktora Władysława Łobzy, którego dokumenty znaleziono w latach dziewięćdziesiątych podczas ekshumacji w Charkowie wrzucone ot tak luzem do mogiły w roku 1940. Ciała nigdy nie zidentyfikowano.

Jej matka dr med. Halina Łobza – żołnierz AK aresztowana w Wilnie w 1945 roku przeszła przez Workutę.

Sama Krysia scenograf i reżyser studenckiego teatru „Pstrąg” w Łodzi w 1958 roku opracowała przedstawienie „Wieczór Poezji Lechonia” kiedy to po raz pierwszy w PRLu padały ze sceny słowa wierszy tego wielkiego poety wraz z cytowanym powyżej w felietonie.

Ile lat, ile dat…

Andrzej Wilczkowski

Brak głosów