Sędzia własnego interesu

Obrazek użytkownika Jadwiga Chmielowska
Kraj

Polecam dzisiaj tekst Tomasza Szymborskiego jest to odpowiedz na bezprzykładny atak Kutza
http://wpolityce.pl/view/15239/Sedzia_wlasnego_interesu___Kazdy_z_nas_wie__co_zrobil_w_swoim_zyciu___co_podpisal_czy_napisal_.html

Sędzia własnego interesu.

"Każdy z nas wie, co zrobił w swoim życiu - co podpisał czy napisał"

Kilka dni temu (15 lipca) w katowickim dodatku „Gazety Wyborczej" Kazimierz Kutz poświęcił mojej skromnej osobie felieton. Już tytuł nie wróżył nic dobrego - „Śpioch zła". Dalej było już gorzej. Gdyby nie szacunek dla wieku autora felietonu mógłbym uznać, że był to artykuł w ramach przyjacielskiego rewanżu. Także zdezawuowaniem zarówno lustracji oraz Instytutu Pamięci Narodowej. Szkoda tylko, że w tej swojej misji K. Kutz posługuje się przeinaczeniami, niewiedzą i nieprawdą.

Kutz w swoim felietonie pisze:

„Istnieje taki gatunek ludzi świntuchów, którzy ujawniają się z nastaniem fali zła. A taką była lustracja: to ona obudziła regimenty >>śpiochów zła<<, ale pamiętajmy, że wyzwolił ją jeden z ideologicznych aniołków Jarosława Kaczyńskiego - Bronisław Wildstein. [...]. Tomasz Szymborski dokonał lustracyjnego odkrycia w Katowicach przy pomocy Zbigniewa Bereszyńskiego, pracownika naukowego Instytutu Pamięci Narodowej i w 2009 roku nadał mu publiczny rozgłos, także na stronach internetowych, a nawet napisał donos do pracodawcy Marka Chylińskiego, pana Axela Dickmana, właściciela Grupy Wydawniczej Passau w Austrii. Słowem, była to publiczna egzekucja, a raczej morderstwo ze stuprocentową premedytacją!".

Jeden akapit, a sporo nieścisłości. Passau (Pasawa) to miejscowość w Niemczech, w Bawarii, nie w Austrii. Zbigniew Bereszyński nie jest pracownikiem naukowym Instytutu Pamięci Narodowej, a działaczem opozycji niepodległościowej na Opolszczyźnie. Właściciel Verlagsgruppe Passau (VP) nazywa się Axel Diekmann...

Zgadza się natomiast to, że jesienią 2009 roku napisałem na swoim blogu, że były redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego" Marek Chyliński został pod koniec lat 80. (sic!) ub. wieku zarejestrowany przez bezpiekę jak TW „Aleksander".

Informację o tym opublikowałem na prośbę zwalnianych z „Dziennika Zachodniego" kolegów, którzy poprosili Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w Katowicach, którego jestem prezesem, o nadanie rozgłosu sytuacji w tej gazecie. Sytuacji mocno niezdrowej, gdyż oprócz Chylińskiego i Stanisława Bubina (także zarejestrowany jako TW), który był wówczas zastępcą ówczesnej redaktor naczelnej Elżbiety Kazibut-Twórz, od lat swoją rubrykę satyryczną miał TW „Astor". Kolegów z „Dziennika Zachodniego" oburzało to, że mimo deklaracji ze strony „Polskapresse", osoby uwikłane we współpracę z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa, mają się świetnie.

Różnica pomiędzy bycia „zarejestrowanym jako tajny współpracownik" a tajnym współpracownikiem jest. Teoretycznie można było być „zarejestrowanym jako TW" przez SB bez takiej wiedzy. Jednak bezpieka bardzo rzadko posuwała się do takiej mistyfikacji. W resorcie MSW bowiem były bardzo rozwinięte procedury kontrolne. Z agentem spotkania odbywał nie tylko jego oficer prowadzący, ale co jakiś czas dochodziło do spotkań kontrolnych w szerszym gronie. Wtedy uczestniczył w nich przełożony oficera. Materialnym dowodem współpracy tajnego współpracownika są głównie: jego najczęściej własnoręcznie napisane i podpisane zobowiązanie do współpracy, teczka pracy i teczka personalna agenta.

Wbrew temu, co twierdzi Kutz, nie napisałem nigdy donosu. Nie jest nim list wysłany przeze mnie jako prezesa Oddziału SDP w Katowicach do Pawła Fąfary, redaktora naczelnego „Polski The Times", dziennika wydawanego przez VP w Polsce, w tej sprawie.

Bzdurą są też następujące stwierdzenia Kutza:

„Np. dlaczego on, zawodowy dziennikarz, skoro miał dostęp do kartotek IPN-u (przez pracownika tej instytucji z którym współdziałał), nie zbadał rzetelniej sprawy? A może jest ofiarą? Może został podkupiony i napuszczony przez jakiś układ polityczny lub jeszcze gorszy - via IPN - który chciał się zagnieździć w spółce austriackiego właściciela, i uczciwy Chyliński był przeszkodą na ich drodze? A więc może Szymborski działał nie tylko z pobudek osobistych, ale i na zlecenie w imieniu jakiegoś "podkarpackiego patriotyzmu?"

Jak się tropi spiski, to można popaść w manię prześladowczą. Jak bowiem mam traktować brednie o „układzie politycznym, który chciał się zagnieździć w spółce austriackiego właściciela[...] etc." czy o „działaniu na zlecenie podkarpackiego patriotyzmu"?

Chyliński w mailu do mnie przed publikacją artykułu, zaprzeczył współpracy z SB, i wystąpił w 2009 roku do sądu o autolustrację. Sąd po dwóch latach ( a nie trzech, jak pisze Kutz) uznał za zgodne z prawdą jego oświadczenie lustracyjne, że ze służbami nigdy nie współpracował.

„W toku postępowania ustalono, że Marek Chyliński w zapisach ewidencyjnych SB figuruje w charakterze TW ps. „Aleksander", natomiast teczka: pracy i personalna TW ps. „Aleksander" zostały zniszczone. Nie odnaleziono żadnych dokumentów wskazujących na materializację współpracy Marka Chylińskiego z organami bezpieczeństwa państwa."

Czyli napisałem prawdę o Chylińskim, że był ZAREJESTROWANY jak tajny współpracownik, a nie – że był tajnym współpracownikiem. Nawiasem mówiąc, to niemal wszystkie teczki agentury działającej w środowisku dziennikarskim w Katowicach (sprawa „Prasa", „Helios" i „Eter") zostały zniszczone w 1990 r. Lub wyniesione przez esbeków i zamelinowane w piwnicach.

„Nie ma darmowych obiadów" – mawiał guru liberałów Milton Friedman. I miał rację, bo Kazimierz Kutz zażarcie mnie atakując, ani słowem nie zająknął się, że broni swego dobrego przyjaciela. To przecież za czasów, kiedy Chyliński był redaktorem naczelnym „Dziennika Zachodniego", Kutz publikował na jego łamach swoje cotygodniowe felietony, a o honorariach autora za tę twórczość dziennikarską z zawiścią szeptali śląscy żurnaliści.

Nie wierzę, by Kutz starał się swym felietonem wpłynąć na niezawisłość sądów. Jak zatem należy traktować takie stwierdzenie:

„Nie wiem, jaka grozi mu kara penitencjarna za swój podły czyn i ile będzie musiał wyłuskać pieniędzy, by spełnić zasądzone na rzecz poszkodowanego zadośćuczynienia finansowe. Jego przyszłość nie rysuje się różowo, może nawet czeka go status dziada i perspektywa bezdomności."?

Każdy z nas wie, co zrobił w swoim życiu - co podpisał czy napisał. Niektórzy – jak Kutz - wyparli z pamięci podpisanie lojalki w czasie stanu wojennego, bagatelizując to i nazywając podpisaniem „rzekomej lojalki - czyli świstka papieru, który podpisuje się zawsze przy wyjściu z więzienia, choćby dlatego, że oddają sznurówki i pasek od spodni". W życiorysach amnezja nie istnieje.
Tomasz Szymborski

Brak głosów